Szaleństwo magii, rozdział 7

ROZDZIAŁ 7

Manewrując sztyletem w lewej dłoni nałożyłam na palce krew. Przede wszystkim obrona, potem zajmę się atakiem. Wykorzystałam to, że Morfeusz wciąż był zajęty Benem i nakreśliłam na czole znak, który już wcześniej uratował mi tyłek. Szkoda, że samo utoczenie krwi nie wystarczy w dokonaniu rytuału i trzeba jeszcze rysować pentagramy. Z niesmakiem zauważyłam, że znowu będę go musiała narysować sobie na czole. Zwyczajnie nie miałam gdzie. Nienawidzę tego.

- Krwi dająca życie i je odbierająca, przelej magię w krąg i pozwól swej służebnicy korzystać z przywilejów Cór Krwi.- Wymamrotałam jak najciszej, ale starając się żeby słowa były zrozumiałe. Jeden błąd i mogiła, a ja już ryzykowałam wykorzystując do tego coś innego niż specjalne ostrze.

Magia popłynęła przez moje ciało i utworzyłam wokół siebie krąg ochronny dokładnie w chwili gdy przepływ mocy zwrócił uwagę Morfeusza. Zaatakował. Ilość energii jaką wysłał w moją stronę zatrzęsła ścianami zwalając kamienie. Tym razem nie dałam mu się zaskoczyć tak jak wcześniej i odpowiedziałam własnym uderzeniem uważając żeby nie zranić Bena. Znów napotkałam bariery gładkie jak szkło, ale nie miało to teraz znaczenia. Wiem, że nawet teraz nie mam z nim szans, jedynie kupiłam nam trochę czasu.

Musiałam tylko zablokować jego moc włóknem. To była nasza jedyna szansa, a przynajmniej innej w tej chwili nie widziałam.

Starałam się zbliżyć jak najbardziej do Morfeusza i spróbować zaatakować go nożem. Była to ryzykowna strategia, bo czułam jak moje bariery nie są tak silne jak wcześniej. Pewnie gdybym przyjrzała się im dokładniej dostrzegłabym dziury. Jedynie krew utrzymywała je w jako taki stanie. Nie byłam też w zbyt dobrej kondycji fizycznej. Jedno jest pewne, na ring się nie nadawałam.

Podjęłam decyzję. Teraz albo nigdy. Czułam jak siły mnie opuszczają. Musiałam się spieszyć. Nie dość, że nie użyłam Athame, to jeszcze wykorzystywałam ten rodzaj magii częściej niż to wskazane. I to wszystko w zwiększonych dawkach, a nie jestem na tyle potężna żeby móc bezkarnie szastać mocą. Wydrenowanie zawsze kończy się śmiercią, którą można zgotować sobie samemu jeżeli nie zna się umiaru. A ja dziś byłam już blisko tej niebezpiecznej granicy.

Podbiegłam do Morfeusza uskakując przed kolejnym ciosem z jego strony. Tylko tak mogłam oszczędzić energię, która w innym wypadku poszłaby na zneutralizowanie ataku. Jego twarz była wykrzywiona w wyrazie gniewu i tylko czekać aż z wściekłości zacznie broczyć śliną.

- Mam cię.- Syknęłam gdy udało mi się złapać go za ramię tak, że czułam pod palcami zarówno skórę jak i płótno.

Kolejna niebezpieczna sytuacja, bo nasze bariery się zmieszały i każdy atak mógł skończyć się rykoszetem. Jednak w tej chwili nie miało to dla mnie znaczenia. Chciałam się zemścić nie tylko za siebie, ale i za James’a i Johna. Wymówiłam zaklęcie, dzięki któremu z końców palców wystrzeliły błyskawice. Niestety on w tym samym czasie też wymówił swoje. Oboje wzdrygnęliśmy się gdy po naszych tarczach przebiegły różnego koloru pasma i uderzyły w nasze ciała.

Z płuc uciekło mi powietrze, zgięłam się w pół. Nie byłam zdolna utrzymać się na nogach i upadłam na kolana. Obok mnie klęczał Morfeusz trzymając się za koszulę w miejscu serca. Z oczu pociekły mi łzy. Z przerażeniem zauważyłam, że w kącikach ust pojawiła mi się krew. W co mnie trafił? Jaki narząd mi uszkodził? Ręce mi się trzęsły jak przy Parkinsonie, a w oczach się dwoiło. Część ataku zneutralizowała tarcza, ale i tak siła była przerażająca. Uderzenie spokojnie mogło mnie zabić gdyby trafiło do serca lub mózgu.

O bogowie… Dajcie mi chociaż jeszcze trochę sił żebym była zdolna go dobić. Tylko jeden cios. Jeden jedyny, a obiecuję być grzeczną duszyczką w Zaświatach… a przynajmniej spróbuję być.

Ben zdołał się uwolnić spod czaru Morfeusza. Wyjął z kieszeni włókno i doskoczywszy do Czarnoksiężnika nałożył mu je na szyję ściskając. Jak miło, że postanowił dołączyć do walki i go udusić. Osobiście wolałabym go wypatroszyć, ale jego sposób jest schludniejszy.

Wymacałam sztylet, który gdzieś mi wypadł z ręki gdy nasze ataki popełzły po tarczach i wbiły się w nasze ciała. Magia zawsze szuka punktu, w którym jest jej najwięcej zmagazynowanej. Dlatego tak łatwo zabić zaklęciem. Można powiedzieć, że ta dziwna energia instynktownie szuka ciał, które ją gromadzą. Dlatego teraz istnieje tak wiele zasad ograniczających jej użycie.

Przysunęłam się do Morfeusza. Jak dobrze, że nie pozbył się jeszcze odruchu każącego mu złapać za sznurek gdy odcięto mu dostęp do powietrza. Dzięki temu miałam pełny dostęp do jego serca. Z radością też zauważyłam, że jego magia zmalała. Włókno nie zdołało zablokować jej całkowicie, ale zmniejszyło jego zdolności wystarczająco by nie stanowił dla nas zagrożenia… No, przynajmniej dla Bena, bo ja pewnie wyglądałam niewiele lepiej niż mój porywacz.

Morfeuszowi udawało się jeszcze trzymać sznurek wystarczająco daleko żeby złapać co jakiś czas haust powietrza, ale była to za mała ilość by go uratować. Przedłużało to tylko jego męki, a ja z radością patrzyłam jak z jego twarzy odpływa krew.

Ben był całkowicie skupiony na duszeniu Czarnoksiężnika, który w ostateczności nie okazał się wcale taki sprytny, a ja byłam zbyt otępiała by zareagować na czas. Gdy zobaczyłam ruch z prawej strony odruchowo podniosłam ręce w obronnym geście… i właśnie w tym momencie potężny cios spadł na moje żebra. Nawet nie zauważyłam gdy moje osłony zniknęły dając bezpośredni do mnie dostęp czemuś, co przypominało kij bejsbolowy. Upadłam na bok. Żebra chrupnęły i byłam święcie przekonana, że nie tylko one ucierpiały.

Dalej wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie. Okropne uczucie. Zobaczyłam jak nad mną staje Rambo, a obok Morfeuszowi udaje się uwolnić z narzuconych więzów. Wykrzyczał jakieś zaklęcie, które uderzyło z potężną siłą w Bena obezwładnionego przez włókno. Czarownik uderzył plecami w ścianę i osunął się po niej nieprzytomny. Nie potrafiłam stwierdzić czy żyje. Oby tak, morderca ma już zbyt dużo istnień na sumieniu, nie potrzeba kolejnego.

Morfeusz wstał z klęczek dysząc ciężko. Dobrze tak sukinsynowi. Rambo nadal stał nad mną z kijem, z którego przed chwilą mi przywalił i uśmiechał się jak głupi do sera. Taaak, brawo chłopaczkowi za zbicie rannej kobiety, która w zasadzie nie mogła mu wyrządzić zbytniej szkody w obecnym stanie. Szóstka z wychowania fizycznego za dobrze wyprowadzony cios i piątka z wychowania do życia w rodzinie. Na ocenę celującą nie zasłużył, bo zapomniał nazwać ofiarę „zdzirą”. Przydałby się jeszcze medal dla wzorowego ucznia i kwiaty od dyrektora szkoły.

- Podnieś ją.- Rozkazał ochrypłym głosem masując sobie gardło jakby bolało go przy każdym słowie. Rambo zatopił rękę w moich włosach i podciągnął mnie do pozycji siedzącej. Chyba obrał sobie za punkt honoru zadać mi jak najwięcej bólu. A że byłam w sytuacji gdy najmniejszy ruch drażnił moje nerwy to muszę przyznać, że się mu udało.- Dobrze, bardzo dobrze. Wiedziałem, że potrafisz sprawiać kłopoty, ale przesadziłaś.- Uderzył mnie otwartą dłonią w twarz aż odrzuciło mi głowę ciągnąc za włosy.- Połóż ją na ołtarzu, martwa będzie bezużyteczna.

Złapał mnie pod pachy i pociągnął do góry. Gdy okazało się, że nie jestem stanie utrzymać własnego ciężaru przełożył jedną rękę pod moimi kolanami i mnie podniósł. Nie miałam nawet sił na kiwnięcie palcem, więc gdyby teraz wpadł na pomysł usmażenia jajka sadzonego na moim brzuchu nawet bym nie zaprotestowała… Chyba zaczynam bredzić.

Zakaszlałam, a z kącików pociekła mi świeża krew. Chyba uszkodzenia nie były aż tak poważne skoro nie broczyłam posoką. Spróbowałam westchnąć, ale z mojego gardła wyszło coś na kształt mokrego skrzeku. Bogowie ześlijcie mi wybawiciela, nawet mikrego. Wiem, że ostatnio często was męczę, ale czy chociaż raz, tak dla świętego spokoju, nie moglibyście spełnić mojej prośby? Byłaby to całkiem miła odmiana, a ja przestałabym wam truć tyłki. Czy to nie fajny pomysł? Nawet złożę wam ofiarę. Z kurczaka. Albo lepiej, z prawdziwego indyka i spalę pióra z jego ogona ku waszej czci.

Dalej bredziłam w głowie o ofierze z indyka gdy Rambo zakuwał mniej w ciężkie kajdany. Gdy przymierzał się do zapięcia pierwszej nogi spróbowałam go kopnąć, ale w porę się uchylił i byłby mi oddał gdyby nie powstrzymał go Morfeusz, który z kolei trzymał w ręce zakrzywiony nóż. Nie będzie chyba dziwotą fakt, że nie spodobał mi się ten widok.

Gdy byłam już pewna, że raczej nie mam co liczyć na ratunek, pod sufitem pojawił się Zwiastun. Zakręcił koło i rozpłynął się w powietrzu. Spełnił już swoją powinność, a to znaczyło, że być może James jest w pobliżu. Na gnat Merlina, jeżeli mnie uwolni to przysięgam spełnić jego następną prośbę bez marudzenia! Spojrzałam w stronę Bena mając nadzieję, że pomoże mi w wykupieniu nam jeszcze trochę czasu. Wiadomość wróciła do mnie, ale James mógł być równie dobrze przy wejściu do jaskini. Czy ma na tyle dobry słuch, że usłyszałby mnie gdybym zaczęła mówić?

Nie. Nie jestem w stanie wydusić z siebie choćby słowa. Jedyne co mogę zrobić to zebrać siły na ostatni atak, którego się nie spodziewa. Uważa mnie za zbyt słabą, nawet nie pofatygował się żeby mnie związać włóknem. Zamknęłam oczy. Chciałam wiedzieć na jak wiele mogę sobie pozwolić, ale to co zobaczyłam wcale mnie nie pocieszyło. Mój płomień ledwo świecił, jeszcze trochę, a zacznie przypominać iskierkę. Ale pytanie brzmi, czy mam wybór? Albo on mnie zabije, albo zginę próbując się uwolnić. Sytuację pogorszał jeszcze fakt, że chciałam rzucić zaklęcie niewerbalnie, a to już znacznie wyższa szkoła magii. Nie mam jednak wyboru, a tak przynajmniej zginę na własnych warunkach.

Złapałam resztkę energii pozostawiając niezbędne minimum, które właściwie i tak nie daje gwarancji przeżycia i formując ją w najprostszą formę, czyli zwykłą kulę. Banalne zaklęcia są niekiedy najskuteczniejszymi i stwarzają najmniej ryzyka dla rzucających je osób. Przytrzymałam utworzoną wiązkę i czekałam na odpowiedni moment.

- To teraz się zabawimy, nasza umowa już nie obowiązuje. Nie jesteś już w stanie oddać mi tego co chciałem, więc pozwolisz, że się trochę zabawię. Nie miałem okazji tego zrobić przy twoich poprzednikach…- Mówił Morfeusz okrążając ołtarz gdy Rambo zapiął ostatni kajdan i odsunął się pod ścianę.- Muszę też zmienić trochę rytuał, bo twój kolega chyba już nam się nie przyda.

Jednym szybkim ruchem złapał za moją bluzkę i rozciął ją odsłaniając stanik i brzuch. Do tej pory tkanina dawała mi złudne poczucie ochrony, teraz leżąc przed nim odsłonięta czułam się kompletnie bezbronna. Przejechał ostrzem po moim nagim ciele. Miałam wrażenie jakby całe zimno stali wbijało się we mnie. Nie patrzyłam jak bawi się drażniąc moją skórę, wystarczyło mi, że wszystko czuję.

Gdy znudziła mu się ta zabawa nachylił się nad mną i przyłożył mi nóż do gardła. Naparł na sztylet na tyle mocno, że ostrze zdołało przeciąć skórę i krew pociekła mi po karku. Lepszego momentu nie mogłam sobie wymarzyć. Uwolniłam zgromadzoną energię i posłałam ją w stronę Czarnoksiężnika trafiając go prosto w twarz. Poczułam szarpnięcie w okolicach piersi i na chwilę straciłam dech. Przed oczami zatańczyły mi gwiazdy. W uszach krzyk Morfeusza zmieszał się z okropnym piskiem, który zniknął tak nagle jak się pojawił. Miałam wrażenie jakby na piersi ktoś położył mi ogromny kamień. Czułam, że jeszcze chwila i stracę przytomność. Starałam się to odwlec jak najbardziej, ale czasem same chęci i siła woli nie wystarczą.

Potem rzeczy potoczyły się tak szybko, że nie byłam w stanie ich dokładnie zarejestrować swoim otępiałym umysłem. Morfeusz z przypaloną twarzą zamachnął się na mnie nożem, a po chwili uderzył z impetem w ścianę. Ktoś pojawił się u jego boku i uderzył go tak mocno, że ze swojego miejsca usłyszałam chrupnięcie. Czarnoksiężnik osunął się na ziemię i przestał się ruszać. Z drugiej strony też doszedł do mnie dźwięk łupnięcia. Byłam jednak zbyt słaba żeby obrócić głowę i spojrzeć w tamtą stronę. Mam nadzieję, że to ten tępy osiłek dostał w końcu za swoje.

Dobrą chwilę zajęło mi odgadnięcie, że osobą, która uderzyła Morfeusza był James. Ucieszyłabym się na jego widok gdybym była jeszcze zdolna do takiego wysiłku. Wampir podszedł do mnie i przytrzymując moja twarz w dłoniach, zaczął coś mówić. Nie słyszałam nic, a przed oczami pociemniało mi jeszcze bardziej, a może to tylko wynik słabego światła? James chyba zauważył, że nic do mnie nie dociera, bo zmienił taktykę. Rozerwał kajdany krępujące mi ręce i nogi uważając przy tym na tyle, że prawie nie zabolał mnie nadgarstek. A może po prostu już tego nie czułam. Nie wiem. Raz miałam wrażenie, że boli mnie każdy kawałek ciała, by za chwilę nie czuć zupełnie nic. Nie byłam nawet w stanie kiwnąć palcem.

James podniósł mnie delikatnie i trzymając w ramionach usiadł na podłodze opierając się o kamień. Pierwszy raz to skóra wampira wydawała mi się ciepła, a moja zimna. Zły znak, bardzo zły znak. Jeżeli temperatura spadnie niżej, będę martwa. Widziałam jak dłoń parta o jego pierś drży, palce miałam lodowate zupełnie jakbym włożyła dłoń w śnieg. Czułam jak zaczynam mieć gęsią skórkę. Dlaczego tu zrobiło się tak zimno?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • marti 31.05.2015
    Uwielbiam to opowiadanie ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania