Szaleństwo magii, rozdział 5

Świtało gdy poczułam jak coś dotyka mnie w policzek. Odruchowo spróbowałam to odpędzić dłonią i natrafiłam na czyjąś rękę. Uchyliłam powiekę żeby sprawdzić kto przyszedł. James.

- Jak tak dalej pójdzie, będziesz mógł zacząć przynosić mi śniadanie do łóżka- Mruknęłam i z powrotem zamknęłam oko.

- Wstawaj Słonko, chciałaś ruszać po burzy.

- „Słonkiem” może mnie nazywać tylko John.- Wymamrotałam w poduszkę.

- W takim razie, Księżniczko, wstaniesz?

Wymamrotałam w poduszkę przekleństwo. Nie ważne jak sprawa byłaby nagląca, nienawidzę wstawania tak wcześnie. Zwłaszcza, że nie spałam przynajmniej pół nocy. Cały czas myślałam o czarnoksiężniku i wsłuchiwałam się w przepychanki słowne wampira i demona. Pocieszała mnie myśl, że nie rzucili się sobie do gardeł. Zwłaszcza, że przebywali w moim mieszkaniu… ruina zostałaby z całego budynku, a ja musiałabym szukać nowego lokum.

Wstałam niechętnie ( mogłam się założyć, że tak wygląda wyłażący z grobu nieboszczyk) i wypędziwszy wampira ubrałam się w wcześniej przygotowane rzeczy. Mieliśmy iść do lasu, po solidnej burzy, więc należało się odpowiednio odziać. Ubrałam stare jeansy, które już gorzej wyglądać nie mogą, szary podkoszulek i koszulę. Znalazłam w szafie jakiś stary płaszcz, po którym nie będę płakać jak się zniszczy. Do równie stare kozaki… tak, wiem, że powinnam ubrać kalosze, ale ostatni jaki mam ma dziurę wyżartą przez jakiegoś gnom. Drugi zaginął bezpowrotnie. Jednym zdaniem: Istna bogini pożądania i seksu. Złapałam torbę z Athame i pistoletem. Kto wiem, może kula zdoła przełamać bariery?

Weszłam na chwilę do łazienki i poszłam po chłopaków świadoma faktu, że zaraz zabiję resztki swojego seksapilu. Koniec z uwodzeniem, w takim stroju sama Afrodyta miałaby problem, nie mówiąc o mnie. Ona przynajmniej umie mówić elokwentnie, a mój niewyparzony język zna w większości same przekleństwa… w sumie to teraz pasowałyby do mnie.

- Dobra chłopaki, idziemy?- Spytałam zarzucając sobie torbę na ramię.

- Nie chcesz niczego zjeść?

- Nie jestem głodna, poza tym, mówiłeś, że jak go nie znajdziemy to wracamy na śniadanie.

- Nie masz dzisiaj pracy?

- Mam, ale dopiero na osiemnastą, łapię nocną zmianę.

Przyjrzałam się Johnowi. Czy on w ogóle dziś spał? Jeszcze trochę, a spokojnie będzie mógł imitować trupa na wystawie w domu pogrzebowym. Pomogłabym mu nawet wybrać garnitur żeby tylko móc to zobaczyć. Wiem, że on zrobiłby dla mnie to samo.

Wyszliśmy z budynku starając się hałasować jak najmniej na klatce. Zdolności akustyczne tego budynku zadziwiłyby pewnie niejednego inżyniera, a mieszkańców nieraz doprowadzały do szału. Zwłaszcza jak w jakimś mieszkaniu była impreza.

Gdy tylko zeszliśmy z przyjaznego betonu i weszliśmy w breję nazywaną powszechnie ziemią od razu pożałowałam, że wcześniej nie zainwestowałam w kalosze. Teraz wątpiłam, że jeszcze kiedykolwiek ubiorę te buty, nawet do lasu. Spokojnie można by się tu ślizgać niczym na lodowisku. Sama wywinęłabym epickiego orła tuż przed skrajem lasu, gdyby James w porę mnie nie złapał. Kolejna rzecz, której zazdroszczę wampirom- refleks.

Weszliśmy do lasu. Wszędzie leżały powalone drzewa i połamane gałęzie. Miejscami można było dostrzec truchło zwierzęcia, które nie zdążyło znaleźć schronienia na czas. Las wyglądał jak pogorzelisko. Straż czekała masa pracy przy usuwaniu konarów z dróg i dachów. Wolę nawet sobie nie wyobrażać ile zniszczeń mogła poczynić zwykła burza.

Prowadziłam ich przez las znaną sobie ścieżką, z której często korzystałam. Nie była to udeptana trasa, wątpię żeby ktoś, poza mną, chodził tędy. Wolałam unikać utartych szlaków gdy kombinowałam z zaklęciami. Jakbym niechcący poczyniła jakieś zniszczenia wolałaby uniknąć spotkania z policją, nawet jeżeli mam w niej masę znajomych. Zresztą nawet gdyby zaklęcie wymknęło się spod kontroli lepiej żeby nikogo nie było w tym czasie w pobliżu.

Zbliżyliśmy się do niewielkiego jeziorka w głębi lasu. Dotarcie tutaj, w bagnie jakie opanowało świat, zajęło nam jakieś półgodziny. Pół godziny w kompletnej ciszy. Mnie osobiście cisza ta odrobinę ciążyła, być może dlatego, że byłam lekko podenerwowana. W takich sytuacjach wolę gdy osoba lub osoby mi towarzyszące coś mówiły, cokolwiek, nawet totalne głupoty. Ale niestety, znalazłam się w towarzystwie, które potrafi milczeć jak zaklęte gdy nie ma niczego sensownego do powiedzenia, a ja nie chciałam się odzywać pierwsza. Byłam pewna, że wtedy zauważyliby mój niepokój.

Skały znajdowały się po prawej od miejsca, w którym staliśmy. Całkiem blisko, bardzo blisko zważywszy na sytuację. Skierowałam się w tamtą stronę. Gdy byliśmy jakieś dwieście kilometrów od pierwszych głazów wystających z wody i otaczających brzeg zatrzymałam się i wyciągnęłam z kieszeni pierścionek. Wcześniej sprawdziłam z ciekawości czy pasuje na mój palec i ze zgrozą przekonałam się, ze tak jest w rzeczywistości. Mogłabym go nosić jak zwykłą obrączkę i nie byłby ani za ciasny, ani za szeroki. To odkrycie wstrząsnęło mną na tyle, że więcej nie nałożyłam go na palec tylko trzymałam w kieszeni spodni.

Ustawiłam rękę wierzchem do góry i na otwartej dłoni położyłam obrączkę. Wyszukałam w obrączce ślady magii czarnoksiężnika. Gdyby mnie nie zaatakował przed blokiem, pierścionek byłby pozbawiony resztek aury jak ciało, a tak przedmiot w pewnym sensie „rozpoznał” swojego poprzedniego właściciela i ściągnął z niego część mocy. Podłapałam część tej aury, poszło szybko, bo moje ciało miało już z nią dwukrotny kontakt i reagowało na każdy jej dotyk dreszczem. Wyszeptałam zaklęcie lokalizujące i pozwoliłam się poprowadzić po nici do celu. Gdy skończyłam zaczęłam dostrzegać ślady magii, która przybrała formę czarnych plam w miejscach, które dotknął przybysz.

- Znalazłam…- Mruknęłam nie chcąc się rozpraszać, nie chciałabym zgubić śladu gdy zyskałam pewność, że on tutaj był. Może nadal przebywał. John złapał mnie za wolną rękę.

- Prowadź Słonko- Powiedział tylko. Teraz gdy wiedział, że może czekać go walka, jego postawa całkowicie się zmieniła. Oczy zaczęły błyszczeć, tym dziwnym i zarazem niesamowitym blaskiem wyczekiwania, skóra zrobiła się gorąca, a mięsnie napięły.

Uwolniłam rękę z jego uścisku i wyciągnęłam z torby Athame żeby mieć do niego łatwy dostęp. Rzuciłam jeszcze okiem na James’a. Stał niewzruszony, piękny i niebezpieczny zarazem, z drapieżnym uśmiechem na ustach ukazującym ostre kły. W tej chwili miałam już całkowitą pewność, dlaczego ludzie kobiety ( zresztą nie tylko one) tak pragną zdobyć serce wampira. To po prostu istoty niemal doskonałe. W takim towarzystwie nie potrafiłam czuć się pokonana. W końcu czarownic też się należy bać, prawda?

Wzięłam głębszy oddech i ruszyłam za śladami starając się nie dotykać tych miejsc. Zauważyłam, że gdy John przez przypadek wszedł w jedno wzdrygnął się jak rażony prądem. Ja miałam to szczęście, że widziałam wszystkie strzępki aury i mogłam je w porę omijać. Przypomniała sobie, że nie podwinęłam rękawa żeby w razie co móc szybko naciąć skórę, a nie szarpać się z materiałem. Poluzowałam sprzączkę przy nadgarstku i podwinęłam nad łokieć tkaninę. Pod łokciem ukazał się świeży opatrunek, który założyłam przed położeniem się do łóżka. Rana nie dawała o sobie znać dopóki zbytnio nie nadwyrężałam ręki. Poniżej było kilka bladych blizn z okresu kiedy nie umiałam jeszcze nacinać odpowiednio skóry. Teraz mam większą wprawę i zazwyczaj po zagojeniu się skaleczenia, nie mam żadnego śladu.

Zbliżyłam się do pierwszej szczeliny. Nie spodziewałam się ataku u samego wejścia, ale przezorny zawsze ubezpieczony, więc postawiłam lekką tarczę mogącą powstrzymać rzut noża czy lżejsze zaklęcie. Zawsze mogłam ją wzmocnić. Chciałam zajrzeć głębiej, ale ręka James’a mnie powstrzymała. Wampir wysforował się na przód. Chciałam mu powiedzieć żeby zaczekał, ale nim zdążyłam choćby otworzyć usta, zniknął za nawiasem skalnym i straciłam go z oczu. Przyspieszyłam kroku i zaraz też, wraz z Johnem minęłam nawias. Wewnątrz momentalnie zapanował mrok. Brakowało tego charakterystycznego przejścia światła w ciemność. Korciło mnie żeby zawołać James’a, bo w tych ciemnościach nie widziałam wyciągniętej ręki.

Wyciągnęłam rękę w tył i z złączyłam dłoń z dłonią Johna. Pozwoliłam mu się wyprzedzić, z naszej dwójki widział znacznie lepiej, chociaż nadal nie mógł konkurować z wampirem. Stawiałam ostrożnie kroki i posłusznie szłam za demonem. Gdyby nie obawa, że ktoś mógłby nas nakryć stworzyłabym kulę światła, a tak brodziłam w ciemnościach jak ślepiec. Nie jest wstydem przyznać się, że poczułam ukłucie strachu, a żołądek zwinął się w słupek. Gdybym widziała cokolwiek! Brakowało mi uczucia pewności.

John nagle się zatrzymał. Nic nie widząc wpadłam na niego.

- Co…- Zaczęłam, ale w porę się powstrzymałam. Przede wszystkim należało zachować ciszę.

- Czujesz? Ten zapach?- Spytał Jams. Jego głos spotęgowało echo. Skrzywiłam się, bo zabrzmiało to jak krzyk.

Pociągnęłam nosem. Niczego nie wyczułam, tylko zapach glonów i butwiejących roślin. Nic nadzwyczajnego zwarzywszy na miejsce w jakim się znajdowaliśmy.

- Krew.- Wyjaśnił John zanim zdążyłam zaprzeczyć.

- Ja niczego nie czuję.- Przyznałam się.

- Bo nie masz dostatecznie mocnego węchu.

Skoro wampir i demon rozmawiali normalnymi głosami, znaczyło to, że nic nam nie grozi. Podbudowana tą myślą stworzyłam niewielkie światełko i wysłałam je pod sam sufit groty. Nie uleciało daleko. Klepisko było jakiś metr ad naszymi głowami. Zamrugałam gdy kilka razy i poczekałam aż oczy przyzwyczają się do nagłej jasności… i momentalnie zamarłam. Wszędzie na ziemi były plamy krwi, ogromne. Cud, że w żadną nie weszłam.

- Czy ona jest…?

- Ludzka?- Dokończył James. Pokiwałam głową.- Tak, z pewnością nie należy do zwierząt.

Spojrzałam na ciągle trzymany pierścionek. Znowu wymamrotałam zaklęcie nawigujące. Obrączka tylko zawibrowała lekko, ale poza tym nie stało się nic więcej. Weszliśmy w niewłaściwą jaskinię? Wytężyłam wzrok chcąc mieć pewność, że nie przeoczyłam żadnych śladów. Nigdzie też nie było żadnego przejścia, które moglibyśmy przeoczyć. Co w takim razie było nie tak?

- Chodźmy stąd.- Powiedziałam gdy zyskaliśmy pewność, że nie znajdziemy tutaj niczego więcej.

Wyszliśmy na światło dzienne. Dopiero gdy znalazłam się na świeżym powietrzu dotarło do mnie jaki zaduch panował w jaskini. Włosy oklapły mi od wilgoci panującej wewnątrz, a krótsze pasma skręciły się w strąki. Powtórzyłam zaklęcie na obrączce po raz trzeci. Ku mojemu rozczarowaniu nie udało mi się dostrzec niczego więcej. Jedyny ślad magii przy skałach prowadził do groty, z której właśnie wyszliśmy. Dla pewności sprawdziliśmy jeszcze dwie, ale okazały się one tak wąskie, że do jednej udało się wcisnąć tylko mi i to z wielkim trudem. Do ostatniej żadne z nas nie miało szansy wejść.

- To niemożliwe.- Żachnęłam się gdy staliśmy nad brzegiem jeziorka. To znaczy, oni stali, ja usadowiłam się na jednym z głazów. Nie byłam gotowa pogodzić się z porażką, zwłaszcza, że on tutaj był!- Jak on to robi?- Zastanawiałam się. Nie mógł tak po prostu zniknąć. Teleportacja była niemożliwa dla jednej osoby, bo pochłaniała zbyt wiele energii i zabiłaby gdyby ktoś próbowałby tgo solo.

- Wracajmy Słonko- Powiedział zrezygnowany John. Wiem co chciał powiedzieć, ale nie zrobił tego żeby mnie nie urazić. Wyprawa od początku nie miała poparcia solidnymi argumentami, tylko urojenie mdlejącego mózgu. Sytuacji nie poprawił nawet fakt obecności krwi i magii czarnoksiężnika, bo go tu po prostu nie było. Szczerze, to bałam się spotkania z nim, ale to byłoby lepsze od rozczarowania jakie najpewniej czuł każdy z nas w tej chwili. Być może my tu teraz siedzimy jak trójka idiotów, a gdzieś w mieście jest właśnie mordowana kolejna osoba.

Chwyciłam wyciągniętą w moją stronę dłoń demona i właśnie wstawałam gdy czaszkę przeszył mi okropny ból. Czułam się jakby ktoś wwiercał mi w kość śruby z każdej strony. Złapałam obiema dłońmi za głowę i upadłam na kolana uderzając o jakiś ostry kamień wystający z trawy. Na twarzy wystąpił mi grymas, jeszcze chwila i zacznę krzyczeć!

- Alexandro!

- Co ci jest?!

Krzyknęli jednocześnie. Dotarło to do mnie w postaci niejasnego bełkotu. Byłam bliska utraty przytomności, właściwie to nawet tego pragnęłam. Jedyne co mnie powstrzymywało przed bezopornym osunięciem się w ciemność, był cichy głoski z tyłu głowy. Instynkt podpowiadał mi, że jak pozwolę się teraz pokonać, to zrobi się jeszcze gorzej.

Spróbowałam odeprzeć atak, ale nie potrafiłam zlokalizować jego źródła. Osłony wokół umysłu jakby nie istniały. Zachowywały się tak jakbym była atakowana fizycznie, a nie mentalnie. Byłam na granicy wyczerpania i nie myślałam jasno. Próbowałam się skupić, wywołać jakiś przebłysk myśli, który pomógłby mi w znalezieniu sposobu na odparcie ataku. Przez chwilę, która wydawała mi się wiecznością tkwiłam w bezruchu przyjmując kolejne ciosy. Nic nie przychodziło mi do głowy. Nie byłam w stanie składnie zobrazować choćby jednej myśli. Pustka w mojej głowie przerażał równie mocno, co kolejne fale bólu, bo nie dawała żadnej szansy na zwycięstwo.

W końcu, gdy potężna błyskawica bólu przeszyła moją czaszkę zmuszając do schowania głowy między nogi, wpadłam na pomysł. Skoro nie działały moje mentalne osłony, może zadziała tarcza chroniąca ciało?

- Odsncie sie- Wybełkotałam między przerwami w ataku. Dzięki bogom, posłuchali bez sprzeciwu.

Podniosłam tarczę wykorzystując do tego wszystkie siły jakie byłam zdolna przywołać w tej chwili. W miarę jak przelewałam w obronę coraz więcej energii, ból stawał się słabszy, a ataki rzadsze. Po chwili mogłam już spokojnie odsunąć ręce od głowy. Miałam wrażenie jakby ktoś wyprał mi mózg, w głowie mi się kręciło, a sylwetki Johna i James’a raz zyskiwały, a raz traciły na ostrości.

- Alexandro…

- Chwila.- Wyrzuciłam z siebie. Tarcza była przezroczysta, ale niewielkie zniekształcenia powietrza jakie powodowała, sprawiały, że kręciło mi się w głowie jeszcze bardziej. Nawet nie próbowałam się podnieść. W głowie miałam tak namieszane, że wypowiedzenie nawet jednego słowa graniczyło z cudem. Nie leżałam na ziemi tylko dzięki dłoniom, które zanurzyłam w brei w poszukiwaniu oparcia. Wydawało mi się, że siedzę w miarę prosto, ale wzrok przekonywał mnie, że świat to jedna wielka, pieprzona huśtawka.- Chwila.- Powtórzyłam dla pewności, ze zrozumieli. Tym razem udało mi się powiedzieć wyraźniej.

Po kilku minutach oderwałam ręce od ziemi i spróbowałam się wyprostować. Udało się, chociaż musiałam balansować rękoma w powietrzu, żeby nie mieć na twarzy maseczki błotnej. Gdy chwianie się złagodniało oparłam ręce na kolanach i uśmiechnęłam się. Albo raczej skrzywiłam. Nie mam pojęcia co mogło z tego wyjść.

Udało się. Przetrwałam ten atak. Poczułam tak ogromną ulgę, że straciłam na chwilę koncentrację i w tej właśnie chwili poczułam jakby moją pierś przeszył grot wielkości pięści. Z płuc uleciało mi całe powietrze. Siła uderzenia była tak wielka, że wygięłam plecy do przodu i krzyknęłam. Ból zaatakował cały kręgosłup i klatkę piersiową. Nie mogłam złapać oddechu. Czułam jak powoli zaczyna brakować mi powietrza. Spanikowałam, nie chciałam umierać, na pewno nie tak. Uduszenie to chyba najgorsza śmierć. Kona się powoli. Nie byłam w stanie wykrztusić żadnego zaklęcia. Żadnego! A nie potrafiłam czarować niewerbalnie!

Kątem oka zobaczyłam jak John biegnie i mnie mija. Obok mnie przyklęknął James i wziął mnie w objęcia.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • wolfie 13.05.2015
    Wyłapałam jedno, czy dwa powtórzenia, co nie jest zbyt znaczącym błędem. :) Podoba mi się Twój sposób prowadzenia narracji. Czekam na więcej ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania