Szaleństwo magii, rozdział 4 cd.

O czym ma zamiar mnie poinformować? Zżerała mnie ciekawość, ale czułam też pewien niepokój. Zwykle gdy ktoś miał mnie o czymś poinformować, raczej nie oznaczało to dobrej wiadomości, ale ton James’a nie sugerował niczego nieprzyjemnego… no, przynajmniej dla niego.

Rozłączyli się i wampir oddał mi telefon, patrzyłam na niego czekając aż podzieli się ze mną tą tajemnicą. Jednak wampir nie wykazywał żadnych oznak życia. Dosłownie, stał z tym swoim uśmieszkiem na twarzy i parzył na mnie stojąc nieruchomo niczym posąg. Jak nic, podpuszczał mnie żebym sama go spytała o to „coś”. Z kimś innym miałam szansę wygrać taki pojedynek, ale miałam przed sobą starego nieumartego faceta, który zapewne przez stulecia (a może nawet tysiąclecia) trenował sztukę milczenia.

- To jak? Poinformujesz mnie o tym, o czym zamierzałeś czy będziesz tylko tak stać i się gapić?- Odezwałam się gdy milczenie zaczynało się przedłużać. Wampir dalej milczał.- Wiesz, że są magiczne sposoby wyciągnięcia informacji nawet z bardzo opornych osób?- Ciągnęłam. Nadal nie udało mi się wzbudzić jakiejkolwiek reakcji. Doprawdy, skaranie boskie z mężczyznami. Czy mają oni dziesięć, czterdzieści, czy tysiąc lat, nadal zachowują się jak dzieciaki. Chyba zacznę wierzyć, że faktycznie bogowie dali mózgi tylko kobietom, a facetom w rekompensacie dostała się umiejętność sikania na stojąco.- Halo, ziemia do James’a, zdechła ci ta ostatnia szara komórka, że nie potrafisz wykonać już nawet najprostszej funkcji życiowej? No, może w twoim wypadku powinnam powiedzieć, funkcji imitującej życie… chwila, skoro ty umarłeś już dawno temu, to twoja komórka też jest martwa od dawna… więc w sumie czego ja oczekuję?- Myślałam na głos, sprawdzając, czy zwróci to w jakikolwiek sposób jego uwagę.

- Czasami się zastanawiam, jakim cudem dożyłaś tego wieku ze swoim językiem.- Doczekałam się reakcji.

- Kto wie? Może jestem jedną z najpotężniejszych czarownic na ziemi pod przykrywką? Może pobłogosławiła mnie jakaś wróżka tuż po urodzeniu? Albo urodziłam się pod szczęśliwą gwiazdą… Nie, czekaj. To ostatnie do mnie nie pasuje.

- Wstań.- Powiedział nie komentując mojej ostatniej wypowiedzi. Zrobiłam jak poprosił (a raczej kazał, bo prośby, to się tu nie doszukałam).- Cokolwiek teraz usłyszysz, proszę cię nie denerwuj się, bo…

- Zwykle jak ktoś tak zaczyna zdanie, to należy się zacząć martwić.- Wtrąciłam.

-… bo- Kontynuował- Zrobiłem to tylko dla twojego dobra.

- James, wcale nie pomagasz robiąc te teatralne pauzy.- Powiedziałam gdy przerwał i wyglądało na to, że szybko nie zacznie mówić dalej.

- Alexandro Marr- Wziął mnie za rękę i przytrzymał moją dłoń między swoimi.- Ogłosiłem ciebie moją Towarzyszką i chciałbym żebyś to potwierdziła przed klanem.

Zakrztusiłam się. Ogłosił mnie swoją Towarzyszką?! Czy on kompletnie zwariował?! Przecież to bardziej zobowiązuje niż chrześcijański ślub, gody czarowników, czy rytuały demonów! Oszalał? I jeszcze chce żebym to potwierdziła? Przecież to najrzadsze i najbardziej zobowiązujące przyrzeczenie! Gdy się je złoży i jedna ze stron złamie śluby, to w ramach zadośćuczynienia pokrzywdzony może żądać głowy Towarzysza. Rozumiem, że on po tylu przeżytych latach mógł zapragnąć takiego związku, ale ja nie mam jeszcze nawet trzydziestu lat! Nie przypominam sobie, żeby w historii jakikolwiek nadnaturalny zdecydował się na ten krok mając mniej niż sto lat… a to i tak mało według miary większości z nas.

- James… ja nie mogę tego zrobić, ja…- Wybełkotałam, nie wiedząc jak mu odmówić nie urażając go bardziej niż to konieczne. Nie chcę tego robić, jeszcze nie teraz.

- Nie będę od ciebie żądał przestrzegania ślubów. Zrobiłem to żeby cię chronić. Nie wiem czym, ale zwróciłaś uwagę innych Mistrzów, a większość z nich nie jest… powiedzmy przyjaźnie nastawiony do innych ras. Swoich pracowników często traktują jak niewolników.

- Dlaczego zwrócili na mnie uwagę?

- Być może dlatego, ze ja sam zacząłem się tobą interesować. Mam w kręgach mistrzów dobrą opinię i mogli pomyśleć, że skoro ciebie wybrałem, to warto by było przeciągnąć cię na swoją stronę.

- Cholera! Ja to zawsze muszę się w coś wpakować! Esten miał rację! Jak nie szukam kłopotów to same zaczynają się o mnie upominać! Wampirzy Mistrzowie, co będzie następne? Sauron? Vader? Nie patrz tak na mnie! Teraz to dopiero zacznie się zabawa!- Usiadłam z impetem na kanapie załamując ręce. Najpierw czarnoksiężnik, potem propozycja James’a, a teraz jeszcze to! Mnie chyba naprawdę przydałby się kaganiec. I bunkier.- James- Zaczęłam gdy się trochę uspokoiłam.- Czy wiesz, co niesie ze sobą obustronne złożenie ślubów?

- Obustronne wzmocnienie siłą, możliwość wyczuwania drugiej osoby, ułatwiony kontakt z drugą osobą.

- Tak, ale co ważniejsze, utrudnia ona złamanie ślubów, zwłaszcza na początku gdy więź jest świeża i potężna. To bardzo stara magia James. Mówisz, że nie będziesz od mnie wymagał przestrzegania ślubów, ale… ale może się tak stać, że nie będę w stanie ich złamać. Stara magia- Dodałam mówiąc ciszej.- Nikt do końca nie wie jak działa, już od tysiącleci nie żyje nikt kto by wiedział o niej coś więcej, nie mówiąc o czarownikach i czarownicach, którzy potrafili nią władać. Dziś pozostały już tylko jej szczątki. Wierz mi James, moja rasa od tysiącleci próbuje odzyskać przynajmniej część wiedzy sprzed Wojny Ras, jedyne co znamy to przysięgi wiążące. Dokładnie trzy. To wszystko co pozostało z wiedzy o tej potędze.

- Czyli się nie zgadzasz.- Nie pytał tylko stwierdził, ale i tak uznałam za stosowne odpowiedzieć.

- Nie, dopóki nie będę miała stuprocentowej pewności nie wypowiem słów żadnej z tych trzech przysiąg.

- W takim razie, prosiłbym cię żebyś za mnie wyszła.

- Co proszę?

- Tylko po to, żeby inni Mistrzowie nie zaczęli cię nachodzić. Weźmiemy nasz, wampirzy ślub, w nim nie ma żadnej magii, więc nie będziesz do niczego przymuszona, a zapewni ci to ochronę.

- James, mogę o tym pomyśleć potem? Zajmijmy się obecnym problemem jaki stanowi dla nas czarnoksiężnik, potem przejdziemy do tego.

W tej chwili wszedł do mieszkania John. Wyglądał jeszcze gorzej niż wcześniej. Spróbowałam przybrać obojętny wyraz twarzy, ale wystarczył mi rzut oka na twarz demona żeby mieć pewność, że zrobiłam to za późno. Super, czeka mnie później prywatne przesłuchanie.

- Słonko, powinnaś coś zjeść, jesteś okropnie blada.

- Nie nachlap mi na podłogę, bo sam będziesz zmywał.- Odparłam i poszłam do kuchni zrobić kanapki dla siebie i dla niego. Wampir z racji swojej diety będzie musiał się tylko przyglądać, bo nie trzymam w swojej lodówce krwi.

Udało mi się szybko uwinąć z kanapkami i po chwili niewielki stosik, wraz z herbatą stał na stole. John w tym czasie za pomocą magii wysuszył swoje ubranie i usiadł na kanapie jak najdalej od wampira. Widok był naprawdę zabawny. Dwaj skrajnie się różniący mężczyźni, na dwóch krańcach kanapy. Jeden gorący niczym ognie piekielne, drugi zimny jak śniegi w Niflheimie. Wzięłam krzesło z kuchni żeby widzieć ich obu jednocześnie i usiadłam na wprost.

- Jak cię nie niebyło – Zwróciłam się do Johna biorąc jedną z kanapek.- Padła propozycja wyśledzenia czarnoksiężnika.

- Cały czas to robimy.

- Nie mówię o policji. Widziałam jak kierował się w stronę lasu, może tam mieć kryjówkę. Moja propozycja brzmi, udajmy się tam. Jeżeli weźmiemy go z zaskoczenia, być może uda nam się go dorwać.

- Czarnoksiężnika? Czarnoksiężnika nie tak łatwo dorwać.

- To samo próbowałem jej uświadomić.- Wtrącił James.

- Chłopaki, słuchajcie. Moja magia nie bardzo daje sobie radę przeciwko jego mocy, ale jest sposób. Brzmi on: Magia krwi.- Wytłumaczyłam licząc, że po przeżytych latach mają trochę większą wiedzę o tym rodzaju magii niż podstawowa wiedza.

- Masz na myśli tą, przez którą mogłaś się wykrwawić na dole?

- Przyznaję się, że trochę spanikowałam i mogłam trochę za mocno naciąć, ale mam pewność, że to się więcej nie powtórzy.- Odparłam w obronie magii. W końcu nielicznym udało się ją opanować i umożliwić nazywanie się Córkami i Synami krwi.- Sama mam za nim pójść?- Zagroziłam, wiedząc jaki uzyskam efekt.

- Zwariowałaś?!- Krzyknął John. James siedział cicho, ale miał przewagę nad Johnem. Wiedział o wszystkim wcześniej.

- To już dawno, ale nadarzyła się okazja, można powiedzieć, że mamy szczęście w nieszczęściu. Słuchajcie, on te części ciała wykorzystuje do regeneracji własnego ciała, myślę, że to nie jest prosty proces, bo przecież nie da się w pięć minut wszczepić sobie nowych płuc, więc będzie przez pewien czas tym zajęty. Może go to też znacznie osłabić… A tak przy okazji, gdzie moja torebka? I sztylet?- Rozejrzałam się w nadziei, że przeoczyłam je wzrokiem wcześniej.

- W łazience.- Odpowiedział James, a ja odetchnęłam z ulgą. Athame nie należą do tanich rzeczy, a przecież trzeba w nie jeszcze tchnąć własną magię… Słowem, bardzo drogi i długotrwały proces.

- A pierścionek? Należał do niego, mógłby pomóc w namierzaniu.

- Ja mam.- Odezwał się John i wyjął z kieszeni zawieszoną na sznurku obrączkę. Chciał mi ją dać, ale gwałtownie potrząsnęłam głową.

- To martwe włókno, trzymaj je z dala od mnie. Nie dotknę tego pierścionka dopóki jest na tym sznurku.

- Nic nie od niego nie czuję- Stwierdził.

- Ja też nie czułam dopóki nie dotknęłam go skórą. Zresztą to działa tylko na czarowników, elfy i wróżki, działa mniej więcej jak srebro na wampiry, wilkołaki i demony.

Przyłożył dwa palce do jednego miejsca na sznurku. Pojaśniało i po chwili sznurek się zapalił rozrywając się na dwa końce. Wtedy John zsunął obrączkę i podał mi ją na dłoni, teraz już nie miałam problemu z jej odebraniem.

- Dobra, każdy wie jak działa włókno, ale jedno mnie zastanawia.- Powiedział James.- Skoro blokuje ono magię czarowników, to w jaki sposób wzięłaś to wcześniej do ręki i nic nie poczułaś?

- Byłam na terenie Pustki.

- A co zrobimy jeżeli ma więcej tego włókna? Jeżeli wybierzemy się do jego kryjówki, ty będziesz naszą jedyną tarczą. Co zrobimy jeżeli uda mu się związać cię tym włóknem? Albo jeżeli będzie miał srebro, które powstrzyma mnie i demona? Wtedy zostaniesz sama na polu walki.

- Nie pierwszy raz. Może nigdy jeszcze nie sprowokowałam czarnoksiężnika, ale wkurzyłam już niejedną osobę i jakoś żyję.- Odparłam nie bez dumy.

- Ale pewnie żadna z tych osób nie miała martwego włókna.- Skwitował James, próbując ugasić mój zapał.

- Miała. Jedna, ale to teraz nieważne.- Skończyłam temat, zanim zaczęłoby się prawdziwe przesłuchanie.- Co robimy z czarnoksiężnikiem?

- Na niego zadziała ten twój sznurek?- Spytał John. Punkt dla niego za dobre pytanie.

- Nie wiem, słyszałam o poskramianiu czarnoksiężników, ale nikt nigdy nie wdawał się w zbytnie szczegóły.- Zastanowiłam się chwile nad tym problemem.- Moim zdaniem powinno, bo choć zaczął się bawić czarną magią to wciąż jest czarownikiem.

- Więc lepiej tego nie wyrzucać- Stwierdził chowając sznurek do kieszeni.

- Tylko trzymaj go z dala od mnie- Uprzedziłam. Zdecydowanie wystarczyła mi wiedza, o tym jak powstaje i co robi.

- Aż tak się tego boisz?- Spytał poważnie.

- A przymrozić ci tyłeczek?- Odpyskowałam. Podniósł ręce w obronnym geście.- Może ustalmy co robimy z czarnoksiężnikiem? Teraz mamy najlepszą szansę na pozbycie się go.

- Zalazł ci za skórę, co?- Spytał James przeciągając samogłoski.

- Możliwe, a ja takim nie odpuszczam.- Odpowiedziałam hardo. Skoro już postanowiłam, że osobiście zajmę się polowaniem, to nie miałam zamiaru pokazać, że się boję czy waham. Tak, zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie to ze sobą niesie, w końcu zasadzam się na czarnoksiężnika, ale to on zaatakował mnie pierwszy i z jego słów można było się domyślić, że nie były to jego jedyne odwiedziny. Drugi raz nie dam się zaskoczyć i pokonać. A najlepiej byłoby gdybym to ja dopadła go pierwsza, a nie on mnie.- Kto jest za pomysłem żeby iść zaraz po burzy i przeszukać część lasu?- Podniosłam rękę jak na głosowaniu w szkole.

- To demokratyczne głosowanie, czy pytanie retoryczne? Zanim zagłosuję wolałbym wiedzieć, czy zrobisz tak jak wyjdzie?- James spojrzał na mnie z uśmieszkiem sugerującym, że doskonale zna odpowiedź.

- Demokracja sprawdza się tylko w czasie pokoju, na wojnie nikt nie przeprowadza głosowań wśród ludu.- Odparłam.

- Błagam, powiedz, że nie naszykowałaś kolejnej patetycznej mowy!

- Zamiast mowy z patosem mogę łupnąć jakimś zaklęciem.- Odparłam z uśmiechem.- To mi wychodzi znacznie lepiej.

- Masz jakieś konkretne miejsca, które chciałabyś przeszukać?- Spytał poddańczo John. Cieszyłam się, że mi pomogą. Będę czuła się bezpieczniej i będę mogła sobie pozwolić na odważniejsze zaklęcia.

- Jaskinie nad jeziorem.

- Logiczne, o ile rzeczywiście poszedł do lasu, a nie skręcił gdzieś po drodze.

- Ale wcale nie tak nieprawdopodobne.- Argumentował James. Miło, że mnie poparł bez kłótni.- Ale nie da się do tego ułożyć żadnego planu ataku.

- Czasami lepiej jest nie planować, tylko iść na żywioł. Pierścionek powinien nas nakierować na niego.

- Czyli co? Po prostu idziemy, jak go nie znajdziemy to wracamy na śniadanie, a jak się okaże, że siedzi w jednej z tych jaskiń, to go atakujemy?- Z niedowierzaniem kontynuował John.- Czyste szaleństwo.

- Czasami to szaleństwo ratuje nam tyłek, a nie logiczny plan.- Odparłam.

- Jak przez ciebie zginiemy…

- To skopiesz mi tyłek w Zaświatach- Dokończyłam za niego.- Skoro wszystko ustalone to pozwolicie, że pójdę się wykąpać, a wy w tym czasie postarajcie się nie pozabijać.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania