Szaleństwo magii, rozdział 7 cd

Podniósł nadgarstek do ust i rozerwał go. Krew pociekła na już ubrudzoną koszulę barwiąc jej rdzawy odcień na świeżą czerwień. Podsunął rękę pod moje usta.

- Pij póki nie zarosła- Usłyszałam. Super, wrócił mi słuch. Przynajmniej jeden pozytyw w sytuacji.

Nie protestowałam i od razu zaczęłam pić jego krew. Swoją drogą, obrzydlistwo, ale ważne, że zaczęło działać. Wszystkie rany na ciele zaczęły mrowić i swędzieć. Tylko cudem udawało mi się powstrzymywać przed ich podrapaniem. Czułam jak kości w nadgarstku wracają na swoje miejsca, a w piersi coś się poruszyło. Upiorne wrażenie. Przed oczami od razu stanęła mi scena z „Obcego” jak kosmita wydostawał się z brzucha kosmonauty… Chyba muszę zacząć ograniczać filmy.

Odsunęłam jego dłoń gdy poczułam, że mojemu życiu nic nie zagraża. Lepiej nie korzystać w nadmiarze z wampirzej krwi, bo można doprowadzić do nieodwracalnych zmian. Zwłaszcza u kogoś kto ma dostęp do Magii Krwi i niedawno wzmacniał się krwią.

Nadgarstek wciąż nie był do końca zrośnięty, a całe ciało krzyczało o pomstę do nieba. Byłam zmęczona, obolała, zmęczona, pokonana, zmęczona. Czekają mnie naprawdę ciężkie dni albo nawet tygodnie. Wiem to z doświadczenia. Grunt, że byłam w stanie przynajmniej siedzieć, a ze wstawaniem wolałam jeszcze poczekać.

- James, odciąłeś mu głowę?- Spytałam gdy upewniłam się czy mogę mówić i jednocześnie skaleczyłam się w usta. Pomacałam językiem żeby sprawdzić co zahaczyło o wargi i krzyknęłam gdy pod językiem wyczułam zaostrzony kieł. James spojrzał na mnie zaskoczony gdy posadził mnie i chciał ruszyć w stronę Morfeusza.- Co to do cholery jest?!- Warknęłam z palcem w buzi. No co? Musiałam się upewnić.

Ktoś ma lusterko?!

- Wypiłaś dużo mojej krwi, a jesteś podatna na magię.- Odpowiedział spokojnie podchodząc do Morfeusza i podnosząc go do pozycji siedzącej. Głowa Czarnoksiężnika opadła na pierś. Mam nadzieję, że pozbawienie go głowy załatwi cały problem.- Po jakimś czasie powinny zniknąć.- Dodał po chwili.

- No ja myślę…- Mruknęłam wciąż dotykając zęba z każdej strony gdy wpadł mi do głowy głupi pomysł.- Mogę cię ugryźć?- Spytałam. Taaa, ja chyba faktycznie nie mam wszystkich klepek, a te które mi dano są niewłaściwie poustawiane.

- Może później…- Odpowiedział uśmiechając się pod nosem. Złapał jedno z narzędzi wiszących na ścianie i odkroił głowę Czarnoksiężnika. Zamknęłam oczy na ten czas, bo już sam widok przykładanego piło-podobnego czegoś do ciała sprawił, że wcześniejszy poczęstunek zawitał na wyższe piętra.- Teraz nie powinien już nam przeszkadzać.- Powiedział gdy skończył i odrzucił głowę.

Nagle ciało podskoczyło targnięte drgawkami. Palce powykrzywiały się, a nogi podkurczyły pod ciało. Oczy w głowie uciekły do góry ukazując same białka. Skóra najpierw zzieleniała, potem zaczęła się rozpadać na strzępy ukazując gnijące narządy, które w miarę tracenia oparcia obsuwały się i wypadały z plaśnięciem na podłoże. Tam rozdzielały się na drobne kawałki pozostawiając po sobie śluz i znikały. Włosy zbielały, białka skurczyły się aż zaczęły wyglądać jak upiorne rodzynki i wypadły z czerniejących oczodołów. Wywalony język odpadł od czaszki i samotnie zaczął zanikać. Cała posoka jaka wypłynęła z ciała zaczęła parować tworząc duszny zapach, który siłą wciskał się w oczy i nos.

Zakryłam rękawem nos chcąc odciąć się od smrodu, od którego zaczynało mi kręcić się w głowie, gdy kątem oka dostrzegłam nad głową błysk. Instynktownie zakryłam rękoma głowę i postawiłam tarczę nadwyrężając dopiero co odzyskane siły. Coś odbiło się od mojej obrony, a chwilę potem kamień za moimi plecami zadrżał. Nie odsłaniałam się w obawie przed odłamkami, które mogłyby przebić się przez ewentualne dziury w barierze. Coś nieprzyjemnie lepkiego skapnęło mi za kołnierz i raczej nie był to kisiel. Skrzywiłam się i spojrzałam w górę. Nad krawędzią ołtarza sterczała głowa Rambo… a raczej to co z niej zostało, bo siła James’a niemal całkowicie ją zmiażdżyła.

- A ja nadal nie mam serca napisać na jego grobie „Felix”.- Mruknęłam gdy przypomniałam sobie o Benie.- Co z nim?- Spytałam gdy James stanął przed mną i pomógł mi się przesunąć spod kapiącej krwi.

- Żyje, choć jest lekko oszołomiony. To on rzucił w tych gości jakimś zaklęciem.

- Wiesz co z John’em?- Spytałam. Martwiłam się o niego bardziej niż o James’a. W końcu sam Morfeusz potwierdził, że go tylko zranił.

- Żył jak widziałem go ostatnim razem, ale nie jest z nim najlepiej. Jak ten Czarnoksiężnik, ten cały Morfeusz cię zabrał nie byłam w stanie od razu za nim ruszyć. Gdy w miarę doszedłem do siebie wróciłem po niego. Nie wiem czym oberwał, ale nie wyglądało to zbyt dobrze, a wiesz, że nawet gdybym chciał, to nie mógłbym podzielić się z nim krwią. Zadzwoniłem po Estena żeby się nim zajął i ruszyłem w pościg.

Pokiwałam głową zmartwiona. Pomimo wspólnych korzeni krew wampira jest zabójcza dla demona i odwrotnie. Jeden łyk jest podobno zdolny wypalić drugiemu całe gardło. Jest nawet legenda o tym dlaczego tak jest, ale nie pamiętam jej dokładnie. Mowa była w niej o kochankach, wampirzycy i demonie… albo odwrotnie. W każdym razie klanom się to nie podobało i wykorzystując rytuały wypaliły w swoich ciałach piętna, które miały uniemożliwić podobne związki. Szczerze powiedziawszy, wcale by mnie nie zdziwiło gdyby okazało się to prawdą. Bardziej niezwykłe rzeczy zdarzały się na przestrzeni dziejów, a te są tak odległe, że raczej nie ma już na świecie istot mogących to potwierdzić.

Łzy napłynęły mi do oczu i pociekły po policzkach mimo moich usilnych starań żeby wróciły tam skąd przylazły. Nienawidziłam płakać. Nienawidziłam słabości jaka je tworzyła. Były jak woda przelewająca się przez szczelinę w tamie. I jeszcze ja do tego wszystkiego doprowadziłam, ja go za sobą pociągnęłam i teraz to z mojej winy może umrzeć. Gdybym nie wpadła na ten idiotyczny plan, nikt nie zostałby ranny, a John nie walczyłby teraz o życie. Jestem skończoną kretynką, zadufaną w sobie idiotką, debilką, która umie tylko wpadać w kłopoty i wciągać w nie innych.

- Ciiii, spokojnie.- James objął mnie, a ja wtuliłam się w jego pierś. Nie płakałam, nie tak naprawdę, to po prostu łzy spływały mi po policzkach.

James wsunął rękę pod moje kolana i mnie podniósł. Próbowałam się uspokoić. Chciałam się uspokoić i być znów tą twardą dziewczyną z ostrym językiem, którą wszyscy znają… a nie tą rozbeczaną, załamaną, użalającą się nad sobą ofiarą losu.

- Dasz radę iść?- Spytał James. Spojrzałam w górę chcąc mieć pewność czy mówi do mnie czy do Bena, ale jego twarz była skierowana w stronę Czarownika.

- Idźcie przodem.- Odpowiedział.- Ja potrzebuję chwili żeby dojść do siebie.- Byłam odwrócona do niego tyłem i nie widziałam jego twarzy, ale głos nie sugerował żeby był w dobrym stanie.

- Jesteś pewien?- Nie usłyszałam odpowiedzi, więc pewnie pokiwał głową.- Jak chcesz.

Trzymając mnie w ramionach James ruszył przez ciemny korytarz, którym oboje dotarliśmy do komnaty z ołtarzem. Nie potrafiłam uwierzyć, że Czarnoksiężnik jest już martwy. Po prostu do mnie nie docierało, że ktoś tak potężny, ktoś kogo było tak ciężko złapać, zginął tak szybko. Wystarczyło tylko kilka chwil i koniec. Raptem kilka stron w ogromnej księdze. Co najmniej cztery życia moich pobratymców kosztowało nas dorwanie jednego człowieka, który w ostateczności, pomimo swojej potęgi, okazał się najsłabszym graczem. Los potrafi być okrutny, zwłaszcza dla ludzi przekonanych o swojej sile.

- James…- Mruknęłam gdy w końcu udało mi się zatamować rzeki łez.- Postaw mnie.

- Nie dasz rady iść.- Zaprotestował, ale widząc mój zacięty wzrok postawił mnie ostrożnie na ziemi i podtrzymał za łokieć.

Zakręciło mi się w głowie i byłabym upadła gdybym nie przytrzymała się James’a. Byłam pewna, że gdybym teraz na niego spojrzała to spotkałabym się ze wzrokiem niosącym przekaz „A nie mówiłem?”. Zrobiłam kilka pierwszych chwiejnych kroków, a potem poszło mi lepiej. Głównie dlatego, że wampir po kolejnym razie, po którym zniosło mnie na ścianę złapał mnie w tali i niemal niósł. Czułam się jak worek kamieni, który postanowił nauczyć się chodzić. Ale przynajmniej szłam… jakoś.

Byłam zmęczona nie tylko fizycznie, ale także psychicznie i chyba ta druga dolegliwość dokuczała mi teraz znacznie bardziej niż pierwsza. Miałam wrażenie natłoku myśli, zdarzeń i informacji. To chyba właśnie w takich sytuacjach ludzie mówią, że czują się jakby przejechał ich walec.

- James…

- Tak?

- Czy jak tutaj wszedłeś, widziałeś jakiegoś karła?

- Nie. A po co ci karzeł?

- Obiecałam mu przywalić. Tylko kij zaginął.

- W takim razie on też, albo siedzi gdzieś ukryty. Gdy ten twój samolocik doleciał do jaskini nieszczególnie się rozglądałem.

Pokiwałam głową w odpowiedzi. Na szczęście na myśl o doznanych krzywdach nie naleciały mi łzy do oczu. Wcześniej też nie płakałam nad sobą tylko nad tym do czego doprowadziłam. Już dawno przekonałam się, że łzy wylane za siebie nie wnoszą niczego nowego do życia. Nie przynoszą ulgi i nie sprawiają, że jest łatwiej. Jedynie twarz ma się mokrą.

- Tęskniłbyś za mną gdybym umarła?- Spytałam nagle. Sama poczułam się zaskoczona, że wypowiedziałam ta myśl na głos.

- Tak.- Odpowiedział szybko żebym nie miałam wątpliwości, co do szczerości odpowiedzi.

- Dlaczego?- Drążyłam. Nie wiem czy wybrałam dobry czas na takie pytania, ale wątpię żebym zdobyła się na nie w innych okolicznościach.

- Wiesz ile mam lat?- Odpowiedział pytaniem.

- Podejrzewam, że około tysiąca.

- Ponad dwa tysiące. Po takim czasie każda błahostka, czy duży problem stają się nudne, niepotrzebne, nie dostarczają emocji. Gdy wydaje się, że życie jest już zbyt nudne żeby ciągnąć je dalej pojawia się iskierka, która wzbudza płomień, płomień tworzy ognisko, ognisko może stać się pożarem. Ty byłaś dla mnie tą iskrą, która na nowo rozpaliła mój płomień. Każdy zatęskniłby za kimś takim.

- Nie widzę w sobie niczego, co mogłoby do tego doprowadzić.- Odpowiedziałam szczerze. Bo niby co posiadam ja, czego nie mają inni?

- Ty nie, ale ja tak i mam nadzieję, że pewnego dnia też to dostrzeżesz i przestaniesz umniejszać swojej wartości.

Milczałam. Zastanawiałam się ile racji jest w jego słowach. Czy faktycznie umniejszałam sobie? Bardzo możliwe, że robiłam to już odruchowo, niezauważalnie. A on to dostrzegł. Był na tyle spostrzegawczy, że zobaczył to czego sama nie zauważałam lub nie chciałam widzieć. To mnie zmartwiło jeszcze bardziej, bo znaczyło, że nie znam sama siebie.

Szliśmy dalej w milczeniu. James się nie odzywał dając mi czas na przemyślenia. Ostatnio mam ich dużo, więc ucieszyłam się gdy zobaczyłam w końcu jaśniejszy punkt na końcu korytarza. W końcu coś, co było w stanie rozpędzić ciemne chmury znad mojej głowy.

Niezdarnie przyspieszyłam i niemal wyskoczyłam z jaskini. Nad koronami drzew górował księżyc rzucając słabe cienie na mech w dole. Wiatr poruszał liśćmi i przyjemnie omywał twarz swoim dotykiem. Świeże powietrze dotarło do moich nozdrzy, a następnie do płuc oczyszczając je z zaduchu podziemi. Uśmiechnęłam się, bo dopiero teraz uświadomiłam sobie, że wszystko się skończyło, jestem wolna.

- Ale skopaliśmy im tyłki, prawda?- Powiedziałam i się roześmiałam.

Następne częściSzaleństwo magii Epilog

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania