Poprzednie częściKolekcjoner Dusz - Cz.1

Kolekcjoner Dusz - cz.16

Rzeź.

Jedną myślą rzuciłem moje dzieci na zaskoczonych zwierzoludzi. Szok jaki wywołała ilość, agresywność oraz sam wygląd Mojego Roju nie dał im szansy na skuteczną obronę.

Moi wojownicy i gwardziści uderzyli pierwsi, prowadzeni przez Tyrlorda. To masywne monstrum w pierwszym momencie rzezi zamachnęło się swoimi wielkimi ostrzami i jednym ruchem zabiło przywódcę plemienia. Jego głowa została oddzielona od tułowia, a tułów od nóg.

Z nieba spadły na nich gargulce. Pluły kwasem, podrywały nieszczęśników i rozrywały ich w powietrzu lub zrzucały, by ci rozbijali się w perzynę. Ich wrzaski, kiedy kwas przeżerał skórę odsłaniając tłuste mięsko, załamały wszelki opór.

Reszta ocalałych rzuciła się do ucieczki – jednakże nie miałem zamiaru dać im szansy przeżyć.

Moje dwadzieścia Raptyrów, zwiadowców, od samego początku było za przecinkiem. Teraz rzuciły się bez litości na uciekinierów.

Patrzyłem zachwycony.

Pazury i ostrza cięły, kwas palił, zęby rozszarpywały… ZABIJAŁY.

Mój Rój – Moje Dzieło – Zdało swój pierwszy test.

Czułem jak Umysł Roju podporządkowuje mi się kompletnie. Zaledwie trzy dni temu był umierającą świadomością, bez nadziei na odzyskanie siły. Dziś, osiągnął pierwsze zwycięstwo.

 

Całe plemię, liczące prawie pięćset zwierzoludzi, licząc kobiety i dzieci, zostało całkowicie wymordowane.

 

Nie mogłem spocząć na laurach, było dużo pracy. Pożarłem ciało przywódcy, zdobywając jego duszę i wiedzę jaką posiadał. Jego wiedza dała mi dodatkowe informacje, które wkrótce miały okazać się bezcenne. Pożarłem jeszcze trzech innych wojowników, lecz jedynie z zamiarem użycia ich dusz do rozbudowy Roju.

Robotnice nie dawały sobie rady, były trochę za słabe by wystarczająco szybko zamienić martwe ciała na konieczną do konstrukcji biomasę. Zostałem zmuszony zapędzić większość moich dzieł do pracy.

Kiedy wszelkie ślady po wiosce plemiennej zostały zniszczone i przemienione na biomasę, przeszedłem do rozwoju Roju. Pierwszym krokiem było ulepszenie robotnic, teraz były znacznie większe, znacznie silniejsze i przypominały mieszankę mrówki, raka i pająka. Drugim krokiem było stworzenie „Budowniczego” i „Nosiciela” nowe „Robaki” Roju – jak zacząłem nazywać moje dzieci. Budowniczy miał za zadanie tworzyć w ziemi i z własnego ciała baseny, które mogłyby zostać wypełnione biomasą. Była to specjalistyczna jednostka, która tak czy inaczej potrzebowała pomocy robotnic. Nosiciel natomiast przybrał formę żywej cysterny, jego zadaniem miało być zbieranie biomasy przerobionej przez robotnice i transportowanie jej do basenów biomasy. Ostatni krokiem było powiększenie mojej armii. Teraz było nas prawie dwa tysiące.

Minęło siedem dni odkąd wyruszyłem z Avalonu. Miałem pod sobą już Rój oraz osiągnąłem pierwsze zwycięstwo.

W nocy posłałem zwiadowców. Mieli zlokalizować wszystkie plemiona.

Sam jednak zająłem się próbą przejęcia kontroli nad Przeklętą Puszczą.

Ta jednak, świadoma „istota” jeśli mógłbym ją tak nazwać, opierała mi się. Odmawiała podporządkowanie się mej woli. Czas uciekał, a Ja nie mogłem wrócić do Avalonu nie osiągając tego co obiecałem.

Moja pierwsza próba spełzła jednak na niczym. Nie miałem wystarczająco dużo mocy, by zakuć w kajdany ten antyczny byt.

Z blaskiem słońca zwiadowcy wysłali wieści – zwierzoludzie zauważyli zniknięcie jednego z plemion. Zaczęli ich szukać, wysłali zwiadowców na wszystkie świata, ale nie do Puszczy – dobrze – oznaczało to że nie podejrzewają Rój jest sprawcą. Trzeba jednak działać szybko. Jeśli się zjednoczą, mogą mieć wystarczające siły by mnie pokonać.

Ósmego dnia postanowiłem pójść o krok dalej.

 

Tym razem wybrałem dwa sąsiadujące ze sobą plemiona, mieszkające po drugiej stronie Puszczy.

Wybór ten był zamierzony – plemiona mieszkające niedaleko tego które zniknęło będzie miało się na baczności, a do tych dwóch, informacja najpewniej jeszcze nie dotarła.

Razem, sojusznicze plemiona miały około tysiąca mieszkańców. Wiedząc że w ich przypadku, kobiety też walczą, oceniłem że około siedmiu setek mogło stanąć przeciwko mnie i moim dzieciom.

 

Pojawił się jednak problem – odległość od puszczy oraz położenie. Plemiona mieszkały na wyspie, którą okrążała wolno płynąca rzeka. Jednakże las wokół, był rzadki, a „gród” jeśli można tak go nazwać, miał strażnice.

Atak z zaskoczenia odpadał. Normalni wojownicy mogą się zbliżyć, podobnie zwiadowcy. Ale większe Robaki nie mają szans przejść niezauważone.

 

Musiałem działać szybko. Postanowiłem że wybiorę inne podejście do zaistniałej sytuacji.

 

Dokładnie w momencie kiedy słońce było w zenicie, z Przeklętej Puszczy wybiegł Rój. Masywne Tyrantyle, biologiczne czołgi, taranowały otaczające wyspę lasy. Zaskoczeni zwierzoludzie uciekli, by schronić się za palisadą i szykując się do obrony obserwowali.

Zostali otoczeni.

Moje dzieci warczały, ryczały i tupały groźnie, przeszywając niebo i wprawiając ziemię w drżenie. Nie wysłałem jednak Gargulców. Szansa że ktoś ujrzy latające monstra z daleka i przybędzie z pomocą była zbyt wielka. Na razie, zarówno gargulce, zwiadowcy i część większych potworów nadal pozostawały skryte. Nie miałem zamiaru pokazywać przeciwnikowi wszystkich kart jakie trzymałem w dłoni.

Kiedy uznałem że wystarczająco ich wystraszyłem wydałem rozkaz – a cały Rój zamilkł.

Zwierzoludzie obserwowali zaskoczeni, jak cała horda bestii nagle ucichła i nie wydawała najmniejszego szmeru.

Powoli wynurzyłem się zza linii mych wojowników, zdejmując mój kamuflaż.

Wyczułem ich przerażenie kiedy zobaczyli jak wielkie monstrum ukrywało się tuż przed nimi.

 

Powoli stanąłem na granicy rzeki i zaklikałem szczękami.

 

Odezwałem się niczym grzmot w umysłach mych ofiar.

- Jam jest Cartaphilus, władca Roju i wierny sługa Pani Pandory, nowej Władczyni Zła.

Pozwoliłem by mój psioniczny głos poodbijał się po wnętrzu ich czaszek przez chwilę.

- W imieniu mej Pani, domagam się byście ugięli się pod jej wolą i zostali jej sługami.

Ponownie zaklikałem szczękami, a niesłyszalnym rozkazem sprawiłem że moje dzieci znów zaczęły warczeć i tupać.

- Odmowa zostanie uznana za zdradę, a karą będzie ŚMIERĆ!

 

Czekałem, lecz nikt nie odpowiedział, nikt tez nie wystrzelił strzały.

 

Po chwili otworzyły się wrota i z grodu wyszła para zwierzoludzi. Jeden przypominający Wilka, a drugi Rysia. Byli w pancerzach i byli dobrze uzbrojeni.

 

Stanęli sto kroków przede mną i obserwowali mnie w milczeniu.

Czekałem.

 

Po chwili odezwał się Wilk.

- Chcemy rozmawiać…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • krajew34 22.10.2018
    Malutka literówka zdaję się, jest przecinek zamiast przeciwnik. Bardzo fajnie się czyta, tylko mam wrażenie jakbym oglądał anime Overlord :)
  • krajew34 22.10.2018
    * bez słowa tylko
  • Kapelusznik 22.10.2018
    krajew34
    Spojrzę na to jutro
    Na dziś już koniec
    Pozdrawiam
  • jolka_ka 23.10.2018
    Dawno tu u Ciebie byłam. Jakaś lepsza część pod względem technicznym no i nie powtarza się ciągle "JA" i te szczęki :D Masz wyobraźnię. Podoba mi się pomysł z tym rojem. Pozdrawiam, specalistę od fantasy ;)
  • Kapelusznik 23.10.2018
    Z psychozy przeszło w opowiadanie
    Pozdrawiam
  • kalaallisut 23.10.2018
    Witaj, ja pająka cały czas śledzę, przyznam się że nie mam sił jakoś na demona. Ale czasami lubię pogrzebać i w starszych opowiadaniach, więc może wrócę. A co do pająka, tekst coraz bardziej zgrabny, przejrzysty, widać że gdzieś tam się starasz ulepszać. Bardzo dobrze. Oczywiście musiałeś przemycić jakieś zasadzki, potyczki, wojenki ;) fajnie,
    5 i pozdrawiam.
  • Kapelusznik 23.10.2018
    Chyba już mnie znacie
    Uwielbiam bitwy

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania