Poprzednie częściKolekcjoner Dusz - Cz.1

Kolekcjoner Dusz - Cz.6

Zbliżała się noc.

 

Siedziałem w ukryciu, dokładnie na skraju klifu, w którym ziała wielka szczelina, prowadząca do obszernej jaskini – w której bandyci ze wszystkich stron świata utworzyli swą twierdzę.

Nie dość że w szczelinie zbudowali oni palisadę z potężnymi wrotami, dookoła ustawili kolejną, a w lesie wiele strażnic, by móc powstrzymać jakikolwiek atak.

Nie byłby on jednak możliwy w tak gęstym lesie.

Żadna armia nie byłaby w stanie dokonać skutecznego oblężenia i zdobycia tejże twierdzy…

No może z wyjątkiem armii uzbrojonej w czołgi, karabiny i drony – ale takich tu nie było.

W tym świecie, nadal tradycyjnie. Tarcze, miecze, prymitywna broń palna – i oczywiście – magia.

Mój cel na dziś.

 

Udało mi się zliczyć stałą, dwudziestoosobową wartę na zewnątrz i około pięćdziesięciu bandytów którzy to wychodzili i wchodzili na zmianę. Zakładałem że razem jest ich koło setki.

Na razie czekałem. Na nieszczęście moich ofiar, miałem wspomniania ich „kolegów” więc wiedziałem jak kto walczy i jakie posiada umiejętności. W bazie powinno być pięciu magów, z czego tylko jeden był klerykiem znającym się na magii leczniczej, trzech magów bojowych oraz jeden alchemik.

Nie najgorszy start – jak ich pożrę, powinienem zdobyć całkiem spory wariant ciekawych zaklęć.

Zabawne.

Byłem tak pewny siebie że nie zakładałem nawet opcji „jeżeli” – ha!

 

Kiedy słońce zaszło, a w środku jaskini/twierdzy, rozbrzmiały odgłosy pieśni, bójek i typowej pijatyki, powoli, aktywując swój kamuflaż ruszyłem w dół.

Nie spodziewałem się tego wcześniej, ale mimo mego wielkiego ciała, jestem w stanie wspinać się ścianach, a nawet po suficie i nie czuć żadnych halucynacji.

Doszedłem do wyrwy w skale i idąc do góry nogami, ruszyłem na sam środek sklepiania. Gdzie przysiadłem i zacząłem liczyć.

Wrogów oczywiście.

Po zaledwie kilkunastu minutach naliczyłem dokładnie 96 przeciwników – włączając strażników na zewnątrz. Jednakże wraz z dziwkami, kalekami i innymi, w środku było ich ponad dwustu.

Udało mi się też namierzyć magów, oraz najsilniejszego z bandytów i ich herszta – Brutusa.

Siedział on na tronie ze skrzyń, mając dwie dziwki u boku. Pił i rechotał obrzydliwie zabawiając się z jedną z dziewczyn.

Ich egzystencje mnie brzydziły, ale ich umiejętności i wiedza o świecie może być przydatna.

Postanowiłem zabić ich wszystkich i każdą z tych dusz, nie ważne jak paskudną, dodać do mej kolekcji.

Nikt nie ucieknie.

Ta twierdza, stanie się ich grobem.

 

Powolutku przemieściłem się nad tron Brutusa, który rechotał coraz głośniej i wymachiwał prawą ręką pełną mięsiwa i lewą z kuflem piwa.

 

Przygotowałem się do skoku.

 

Część z was może się zastanawiać: „Co z honorem? Jak możesz zaatakować ich z zaskoczenia z zamiarem wymordowania ich co do jednego?”

Odpowiedź jest prosta…

Pieprzyć honor.

 

Puściłem chwyt i spadłem prosto na herszta.

 

Przy mojej masie i wytrzymałości, najzwyczajniej w świecie zmiażdżyłem go i jego dwie dziwki pod swoim ciężarem.

Huk uderzenia i tryskająca na boki krew spowodowały że nagle wszystko ucichło.

Ponad dwie setki oczu patrzyły na mnie przerażone. Wiedziałem że nigdy nie widzieli monstra takiego jak Ja.

Zaklikałem szczękami…

…i rzuciłem się na nich.

 

Dość szybko dorwałem wszystkich pięciu magów i pożarłem ich na miejscu – nie wiedziałem ile czasu mija odkąd dusza opuszcza ciało na zawsze i nie może być już skonsumowana.

 

Przeżynając się przez bandytów Dotarłem do wyjścia i zabiłem wszystkich tych którzy mieli zamiar ruszyć na pomoc swym towarzyszom.

Stałem w przejściu. Nadal, ponad setka dusz stała przede mną z bronią w ręku. Byli przerażeni.

To monstrum okryte czarnym pancerzem zalane krwią budziło ich najskrytsze zwierzęce instynkty, a w szczególności jeden – paniczną chęć przetrwania.

 

Walka trwała do samego rana, zabiłem lub śmiertelnie zraniłem wszystkich. Sam jednak nie uniknąłem ran. Straciłem jedną rękę, oraz dwie nogi. Mój odwłok był popękany od setek cięć i uderzeń.

Stałem jednak zwycięski.

Otoczony przez rozerwane szczątki, truchła i wszechobecną krew.

Kołysałem się jak w transie.

Ten widok… bebechów wyrwanych z bezwzględną siłą, prosto z ciała, urwanych głów, poskręcanych ciał, popękanych mieczy i tarcz.

Napawał mnie radością.

 

Tak, radością i satysfakcją.

 

Czułem dziesiątki wspomnień tych których pożarłem i nadal wirujące dusze tych którzy do nich dołączą.

Powoli ruszyłem przez pobojowisko, dobijając i pożerając, jednego po drugim.

Coś jednak poczułem, a może jednak wyczułem.

 

Życie.

 

Powolutku przeszedłem przez rozbity bar i stanąłem nad małą górką trupów.

 

To z niej czułem nadal bijące ciepło życia. Delikatną muzykę duszy i…

Niespokojny oddech.

 

Powoli odsunąłem ciała, a kiedy to zrobiłem nagle bełt uderzył mnie w pierś i wbił się we mnie, nieszkodliwie.

Spojrzałem na strzelca z zamiarem zabicia, lecz się powstrzymałem.

Była to młoda dziewczyna.

Nie miała chyba jeszcze osiemnastu lat.

Miała czarne włosy i piękne fioletowe oczy. Była ubrana w łachmany, a na nadgarstkach widniały ślady po kajdanach.

Spojrzałem na jej uszy i zorientowałem się że była elfką, uszy jej jednak zostały brutalnie przycięte. Najpewniej jako symbol niewolnictwa.

Płakała i trzęsła się przerażona. Upuściła kuszę i zasłoniła swym ciałem niewielkie zawiniątko.

Zawiniątko które zaczęło płakać.

 

Dziecko.

 

Zobaczyłem.

 

Było to dziecko jej ukochanego, który ruszył na wojnę z „Złym” i nie miał szansy uratować jej przed porwaniem przez bandytów.

 

Nie wiedziałem czemu – ale mogłem czytać jej wspomnienia, jej duszę, nawet jeśli jej nie pożarłem.

 

Zaklikałem szczękami pochyliłem się ku niej. Próbowała się odsunąć, ale ślizgała się na krwi i nie mogła tego zrobić.

Ponownie zaklikałem szczękami.

Jej dusza była czysta. Byłaby najpewniej najdoskonalszym klejnotem w mojej kolekcji.

Jednakże, dusza jej dziecka nie byłą rozwinięta. Nie miała szansy zostać klejnotem, a jedynie pyłem.

Posiadanie takiego klejnotu za Taką cenę mnie nie przekonywało.

Uniosłem się, zaklikałem zębami i wskazałem jej wyjście.

 

Patrzyła na mnie nie rozumiejąc, lub nie wierząc.

 

Jednym ruchem rzuciłem jej sakiewkę jednego z bandytów i ponownie wskazałem na wyjście, klikając szczękami.

 

Ta podniosła się powoli, schowała pieniądze i pobiegła ku wyjściu.

 

Odprowadziłem ją wzrokiem.

 

Był to naprawdę piękny klejnot. Iście przepiękny. Jasny, mieniący się kolorem złota, bursztynu, srebra i fiołków. Miałem szczerą nadzieję że jej córeczka również na taki klejnot wyrośnie…

 

By mogła zostać częścią Mojej Kolekcji…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • kalaallisut 20.09.2018
    Wciąż śledzę losy pająka, który ma chrapkę na dziecię.
    Dlaczego ją puścił? A będzie czekać aż podrośnie dziecko, niewiedząc jaką duszę rozwinie? pozdrawiam
  • Kapelusznik 20.09.2018
    Dokładnie - następna część jaką dodam jutro powinna dać trochę światła na akcje bohatera
    Pozdrawiam
  • Kapelusznik 21.09.2018
    Przez przypadek za szybko wstawiłem opowiadanie i nie ma go na głównej sronie
    Więc spodziewaj się jutro dwóch części "Kolekcjonera" około 20 :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania