Poprzednie częściKolekcjoner Dusz - Cz.1

Kolekcjoner Dusz - cz.19

Stałem na wzgórzu i obserwowałem.

Dwanaście z trzydziestu pięciu plemion zwierzoludzi, które znalazły się pod moją komendą. Było ich kilka tysięcy. Sześć tysięcy wojowników, jeśli mam być dokładnym. Zebrali się na wielkiej polanie, tworząc gigantyczny obóz, w pobliżu znanego mi już grodu Thunderta i Wolfgarda. W puszczy szumiał mój ciągle rosnący Rój.

Osiem plemion zostało przeze mnie zniszczonych. Osiem plemion stało się materiałem na którym budowałem moją armię. Nie tylko w liczbie, ale i różnorodności. Miałem teraz wężopodobne bestie, kopiące tunele pancerne glizdy, a nawet swego typu pasożyty. Jakby tego było mało, mój Bloodlord stworzył swój własny odłam Roju. Na razie nie był duży, ale również rósł, co łatwo było zauważyć. Moje monstra były w kolorach: brązu, zieleni i fioletu, natomiast Rój Bloodlorda przyodział kolor czerwieni i czerni.

Oba Roje zacząłem określać mianem Kolonii – moja kolonia nazwałem „Deus” – Bóg, po łacinie, na cześć pochodzenia mego imienia. Rój Bloodlorda pozwoliłem sobie nazwać „Kain” – na cześć człowieka który jako pierwszy popełnił morderstwo w Moim świecie.

Dusz Bloodlorda błyszczała teraz niczym krwistoczerwony kryształ. Przybrała kolor o jakim nawet nie marzyłem. Widziałem go w dole. Obserwował, analizował, uczył się, rozwijał, ewoluował.

Cieszyłem się że to robi, ponieważ sytuacja nie była najlepsza.

Pozostałe piętnaście plemion zjednoczyło się, jakby tego mało sprowadzili inne zaprzyjaźnione stwory. Pięć plemion goblinów, trzy orków i jedno ogrów. Razem było ich prawie dwadzieścia tysięcy. Moi zwiadowcy nie byli w stanie zebrać pełnych informacji. Ich obozowiska były zbyt wielkie.

Jakby tego było mało, mieli pośród swych wojowników, czempionów, bohaterów, druidów i magów. Najwyższe klasy wojowników. Mieli ich prawie setkę, moje plemiona mogły wystawić ledwo co połowę tej liczby. Nawet z moim Rojem, nasze liczby przekraczają jedynie piętnaście tysięcy. Przeciwnik miał znaczącą przewagę liczebną.

Zaklikałem szczękami.

Nikt nie mówił że będzie łatwo. Nie miałem jednak zamiaru się poddawać. Postanowiłem zapoczątkować mój największy projekt. Od pięciu dni zbierałem biomasę w osobnie wykopanym basenie i zebrałem pięćdziesiąt dusz, by go wykonać.

Zaryzykuję wszystko – by osiągnąć mój cel.

 

Spojrzałem na dwie zbliżające się postacie. Thundert i Wolfgard byli spięci, to widać. Nic dziwnego. Przeciwnik miał sporą przewagę. Zatrzymali się obok mnie i uklękli. W czasie jednoczenie Thundert mi już zaufał. Widocznie widząc moje zaangażowanie postanowił mi uwierzyć.

- Wzywałeś nas Cartaphilusie – odezwali się.

- Zgadza się – odwróciłem się do nich. – Wezwałem was w bardzo istotnej sprawie.

Unieśli głowy.

- Jakiej Mój Panie? – Zapytał Wolfgard.

Zaklikałem szczękami.

- Powiedzcie mi. Czy w aktualnej sytuacji mamy szanse wygrać ten konflikt w czasie siedmiu dni?

Spojrzeli po sobie.

- To będzie niemożliwe.

- Mój czas testu się kończy. Jeśli nie zdarzę, Pandora nie przymnie mnie jako swego sługę, a nawet jeśli uda mi się ostatecznie zjednoczyć Puszczę, będzie to nic nie warte.

Odwróciłem się do nich przodem.

- Mam Plan. Nie uda się on jednak Bez Was, bez waszego Poświęcenia.

- Poświęcenia? – Zapytał Thundert – Chcesz nas przerobić na biomasę, czy co?

Pokręciłem głową.

- Nie. Chcę doprowadzić do tego byście ewoluowali, a część waszych umiejętności stała się częścią czegoś większego. Pytam się więc: Czy jesteście w stanie poświęcić swoją indywidualność, wasze życia, wasze rodziny i wasz dziedzictwo, by stać się czymś więcej? Czy jesteście w stanie poświęcić samych siebie, w imię zdobycia potęgi?

- Nie rozumiem do końca o co ci chodzi Kolekcjonerze – oznajmił Wolfgard.

- Co ma się z nami stać? – Dodał Thundert.

Westchnąłem.

- Mam zamiar za pomocą zgromadzonych dusz, połączyć was w jeden Byt, jedną świadomość i dać wam najpotężniejsze ciało, jakie mogę stworzyć.

- Jak silne? – Zapytał Wolfgard.

- Fizycznie znacząco przerośniecie Mnie i Bloodlorda, razem wziętych. Staniecie się kwintesencją połączenia Roju i Zwierzoludzi. Istotą wartą tysiąca…

- Żołnierzy? – Zapytał Thundert.

- Nie… Tysiąca Czempionów.

Spojrzeli po sobie zszokowani. Spojrzeli ponownie na mnie, jakby sprawdzając czy nie kłamię. Ja stałem natomiast spokojnie.

- Czy… czy to naprawdę możliwe?

- Jeśli się zgodzicie. Musicie mieć jednak świadomość, że już nie spłodzicie dzieci, że nie będziecie jednym, a jednością. Że porzucicie ciało swego gatunku, dla czegoś potężniejszego. Chcę wiedzieć, czy jesteście gotowi na takie poświęcenie?

Wolfgard wstał i uderzył pięścią w pierś.

- Pójdę za Tobą. Mimo że znamy się krótko, nie oszukałeś nas, a więcej, pokazałeś że jest szansa dla tych którzy upadli. Jeśli nasze poświęcenie pozwoli odbudować Imperium któremu służyli nasi Ojcowie, poświęcę wszystko.

Thundert również się podniósł i uśmiechnął się lekko.

- Ma rację. Może jesteś pajęczakiem, ale godnym szacunku Pajęczakiem. Mój ród zawiódł naszego Pana, nie pozwolę by stało się to ponownie.

Kiwnąłem głowa zadowolony.

Zwierzoludzie mają proste umysły, ale silne umysły. Starzeją się tez znacznie szybciej niż ludzie, może to dlatego tak krótkie okresy czasu, są w stanie odbierać jako długą znajomość. Miałem zamiar zabrać im wszystko, a ci w imię służby, wierności i honoru, byli w stanie to poświęcić.

Wątpiłem czy choćby część ludzkości byłaby w stanie podjąć taką decyzję.

- Dobrze. Dziś jest wasz ostatni dzień. Pożegnajcie się z pobratymcami, wyznaczcie następców, złóżcie ostatnie ofiary swoim bogom. Jutro, spojrzycie na świat innymi oczami.

Skłonili się i odeszli. Siedziałem na wzgórzu i obserwowałem.

 

Rozpalono ognie i zagrzmiały pieśni. Pogrzebowe, ku chwale umarłych. Śpiewano im je. Jako zwiastun tego że powrócą do ziemi i odrodzą się na nowo.

Gdybym miał usta – Uśmiechnąłbym się.

Było to znacznie bliżej prawdy niż mogliby się spodziewać.

 

Tuż po północy do mnie dołączyli. Smutni, ale spełnieni. Niewielu ma okazję pożegnać się z bliskimi przed śmiercią. Oni mieli tą szansę i z niej skorzystali.

Zaprowadziłem ich do czeluści Puszczy, aż do wielkiego zbiornika biomasy, który pięć dni był wypełniany większością zdobytych materiałów. Kazałem im się rozebrać do naga i wejść do bulgoczącej cieczy. Zanurzyli się po szyje i czekali. Ja powoli włożyłem całe pięćdziesiąt klejnotów do cieczy i pozwoliłem im się zamienić w czystą energię. Sięgnąłem mą mocą głęboko. Czułem Umysł Roju, Czułem Puszczę i Czułem ich dwóch. Pod mą komendę, zanurzyli się całkowicie, a ja rozpocząłem budowę mojego dzieła. Największy projekt jaki obmyśliłem. Szarpałem, ugniatałem, naginałem moc i biomasę do mej woli. Mijały godziny, a ja wciąż pracowałem. Wciąż tworzyłem, COŚ z CZEGOŚ.

Kiedy wstał świt, zakończyłem mą kreację – nawet jedna kropla biomasy nie pozostała. Wszystko zostało zużyte – a efekt był… Zachwycający

 

Armia wroga stała przed nami. Mój Rój i Moje Plemiona, ramię w ramię. Przed nami, Wróg silny i liczny. Nieświadomy jeszcze swego parszywego losu.

Widziałem dokładnie lidera całej tej Armii – Białego Tygrysa, z potężną włócznią o szerokim ostrzu, jakby typu Chińskiego. Szkoda że nie mogłem przypomnieć sobie nazwy. Obok niego, czempioni, uzbrojeni po zęby – dosłownie – jeden z lwów miał kilka stalowych plomb. U ich boku, druidzi i magowie, gotowi zrzucić swe czary i zaklęcia, mające na celu rozbicie szyku mej Armii. Dalej, parszywe gobliny, zielone szczury, o bystrych, ale tchórzliwych umysłach, orkowie kupy mięcha prowadzone przez bardziej bestialski instynkt, niż sami zwierzoludzie i Ogry, ironicznie, bardziej bystre od orków.

Wystąpiłem przed szereg. Mój Bloodlord patrzył na mnie wyczekująco. Odezwałem się tak, by wszyscy mnie usłyszeli.

- To wasza Ostatnia szansa… ugnijcie się pod moją wolą i przyrzecznie wierność Mej Pani, a zostaniecie oszczędzeni. Odmówcie jednak, a czekać was będzie rzeź.

Odpowiedział mi śmiech, ryk i szczęk broni wrogiej Armii.

Zaklikałem szczekami.

- A więc rzeź. Miejcie świadomość, że sami sprowadziliście na siebie ten los…

Kiedy me słowa ucichły – Ziemia zadrżała.

Potężne kroki wstrząsnęły światem. Armia wroga cofnęła się, widząc co nadchodzi.

Znad wierzchołków drzew, wysunął się potężny grzbiet, zakończony linią ostrych kolców, obok których z ciała wychodziły potężne macki. Po chwili ciało uniosło się lekko, i dało się zobaczyć wielką głowę, ta przypominała głowę tyranozaura, miała jednak trzy pary oczu, oraz szczęka, mogła się rozewrzeć na boki. Po chwili, ponad stumetrowe monstrum stanęło przed puszczą. Dwie wielkie nogi i cztery łapy, pozwalały jej stać. Wielki ogon poruszał się powoli, to na prawo, to na lewo, a macki wysuwające się z pleców uderzały powietrze jak bicze.

Byłem w stanie wyczuć strach który wypełniał każdy kryształ, każdego wrogiego wojownika.

Zaklikałem szczękami i spojrzałem na me dzieło.

Monstrum spojrzało na mnie trzema parami oczu, jedną Thunderta, drugą Wolfgarda, trzecią Roju.

- Ruszaj Kajn.

Monstrum otwarło paszczę i rozwarło szczękę na boki wydobywając z siebie przerażający ryk, którego echo dało się słyszeć nie tylko w Avalonie, ale i stolicy Króla-Bohatera.

Był to Ryk zwiastujący początek NOWEJ ERY.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • krajew34 18.11.2018
    Na początku czytam i mówię sobie, kurcze tak szybko się zgodzili do takiego eksperymentu? Jednak późniejszy fragment mówiący o szybkim starzeniu rozwiał moje wątpliwości, w końcu, gdy krótko żyjesz inaczej pojmujesz świat. Próbuje sobie wyobrazić to monstrum, ale albo wychodzi mi skrzyżowanie psa z ośmiornicą, albo coś w stylu bestii z Naruto.
  • Kapelusznik 18.11.2018
    Wyobraź sobie:
    Sześcionorznego psa o pysku i ogonie Godzylii z mackami ośmiornicy na plecach
    I masz Kaina
    ...
    Jest to doś paskudne monstrum

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania