Opowieści Pradawne. Rozdział 1: Jedyna taka noc (cz.2)

Nastał dzień przesilenia letniego. Od rana trwały w Witczynie przygotowania do Nocy Kupały, ważnego święta dla Słowian. Warzono świąteczne potrawy, ustawiano stoły i ławy, znoszono chrust na ogniska. Na stołach nie gościły wtedy potrawy znajdujące się po drugiej stronie oceanu, z nieodkrytej wówczas Ameryki, takie jak ziemniaki, pomidory, kukurydza, papryka, indyk. Niektóre warzywa, którymi się zajadano na południu Europy, takie jak kalafior, ogórki czy sałata, jeszcze na te ziemie nie przywędrowały. Nie brakowało natomiast tutaj różnorakiego mięsa, kaszy, ryb, marchwi, cebuli, kapusty i innych składników, z których można było sporządzić pyszne potrawy. Kobiety i dziewczyny zajęte były gotowaniem. Dziewczęta musiały znaleźć też czas na plecenie świątecznych wianków. Kobiety mając teraz mało czasu, by pilnować dzieci, postraszyły je porządnie Awarami, by te nie oddalały się zbytnio od domów.

Od lat małe dzieci straszono nie utopcami, nie strzygami, ani nie innymi stworami a właśnie Awarami. Lud ten, pod wodzą swego kagana Bajana, podporządkował sobie Słowian z Moraw, z Bohemii i z Małopolski, dając się porządnie miejscowej ludności w kość. Mieli swe garnizony między innymi na Hradczanach i na Wzgórzu Wawelskim. Awarowie mieszkający w jurtach, na puszcie znajdującej się przy Balatonie w Panonii, bo tak zwała się wtedy kraina leżąca na terenie obecnych Węgier, mieli blisko na Morawy. Byli lepiej uzbrojeni i lepiej zorganizowani niż Słowianie.

- Szlag trafiłby tych Awarów, po co oni tutaj przyleźli? – zastanowił się Biezdar. Siedział sobie na ławeczce w centrum wioski, obok swoich znajomych.

- To czorty wcielone. Zrodzone przez siły ciemności – objaśnił Dziwisław. – Może mój tatko coś więcej powie na ten temat, bo on już tyle lat żyje. Niejedno widział.

- Pamiętam jak ich jeszcze nie było tutaj – pokiwał głową Miłodziad, ojciec Dziwisława. – Morawy to była kraina miodem i mlekiem płynąca. Aż pojawiły się Awary. Rogate paskudztwa unoszące się w powietrzu, ziejące ogniem i z ostrymi szponami. Po to, by nasz lud zniewolić.

- Chyba pomyliło ci się coś ze smokami – zauważył Biezdar. – Awarowie przybyli tu konno.

- Tacie wszystko się myli, chyba ma już demencję – Dziwisław machnął ręką.

- Wszystko pamiętam, mam jeszcze dobrą pamięć – zapewniał Miłodziad.

- A najazd Hunów pamiętasz? – spytał się Biezdar.

- Tak, dobrze pamiętam. Morawy to była wtedy kraina miodem i mlekiem płynąca. Aż nagle znikąd pojawił się Attyla ze swoimi Hunami. Mordowali wszystko, co nie fruwa i nie skacze po drzewach.

- Akurat. Hunowie przybyli tu ponad 150 lat temu – Biezdar zauważył nieścisłość. – Nikt tak długo nie żyje.

- Nie bajdurz tato – upomniał swego ojca Dziwisław.

- Awarowie nie mają rogów, każdy z nich nosi dwa warkocze – Biezdar podzielił się swoją wiedzą.

- Skąd wiesz, że nie mają rogów? Może mają je pod swoimi czapkami – odparł Dziwisław.

- Ja się Awarów nie boję. Ubiję ich z dwie setki – pochwalił się Przemęt, ojciec Zdamira.

- Dobrze by było, jakbyś chociaż jednego ubił – dopiekł mu Biezdar.

- Sądzisz, że nie dam rady? – Przemęt bronił swojej ambicji. – Już dawno z łatwością wyciąłbym całą hordę, ale zawsze miałem coś ważniejszego do roboty. Nigdy jeszcze nie znalazłem czasu na wycinanie Awarów w pień. Taki zapracowany jestem. Ale jak kiedyś znajdę chwilkę wolnego czasu to wam pokażę. Zdamir będzie opowiadał swoim dzieciom o bohaterstwie swego ojca. Prawda Zdamir?

Zdamir uśmiechnął się, popukał się w głowę poczym odszedł. Wkrótce do gawędzącej grupki podeszła Smysława.

- Widzę, że nie macie teraz co robić. Zaraz wam znajdę jakieś zajęcie – oznajmiła. I zaraz znalazła każdemu jakieś zajęcie.

Zaczęto znosić nad jezioro stoły i ławy. Witczyn akurat znajdował się nieopodal brzegu dużego jeziora. Przygotowania do święta zakończyły się pod wieczór. Jeszcze przed zmrokiem nad wodą zabrzmiała muzyka, rozpoczęły się śpiewy i tańce. Zapłonęły ogniska. W tą najkrótszą noc w roku, rozpoczął się festiwal wody i ognia. Rozbito beczki z piwem i miodem. Dziwisław spojrzał na Smysławę.

- Widzisz, moja duszko, dzisiaj jest szczególna noc. Biezdar wziął sobie łyczka, Przemęt nawet dwa łyczki, wiec wypadałoby, bym ja nalał sobie taką ociupinkę, odrobinkę… - rozpoczął rozmowę.

Smysława uśmiechnęła się.

- Dziś jest Noc Kupały. Pij ile chcesz. Dziś można – powiedziała wesoło. Dziwisławowi zrobiło się raźniej na duszy.

- Ale nie upijaj się za bardzo – zaraz dodała. – Pamiętasz, jak kiedyś nie mogłeś się doczekać, byśmy w Noc Kupały mogli się oddalić daleko od ogniska? W tą jedną noc mogliśmy być razem bez zgody rodziców, a oni nie mogli nam wtedy zabronić. Dawne, piękne czasy. Dzisiaj też się oddalimy od ogniska, więc nie pij za dużo, byś nie usnął gdzieś pod stołem.

Smysława przytuliła się do Dziwisława. Obok nich przeszła obrażona Nieradka, córka Biezdara. A za nią Niesiebor.

- Wracaj do domu, ubierz się bardziej przyzwoicie! – krzyknął Niesiebor do swojej siostry.

- Niesiebor, daj spokój, twoja siostra jest prawie dorosła – uspokajała go Smysława.

- Gówniara jedna – Niesiebor nie dawał za wygraną. – Jak ona się wystroiła? Świeci cyckami i tyłkiem. Jeszcze jej ktoś dzieciaka zrobi.

- A co cię to obchodzi? Jesteś jej ojcem? – spytał się Dziwisław.

- Jestem jej bratem. Nie pozwolę by mojej siostrze ktoś zrobił brzuch przed ślubem. W życiu trzeba się trzymać jakiś zasad. Nie pozwolę na ujmę w mojej rodzinie.

- Dziś jest Dzień Kupały. Dziś może ona robić co chce – Smysława broniła Nieradki.

- I dlatego to mnie smuci. Niech tylko ktoś się zaślini na widok mojej siostry, to wszystkie zęby mu powybijam. Gdzie ona się podziała?

Niesiebor rozejrzał się wokoło i poszedł szukać swojej siostry.

Czym bardziej ubywało alkoholu, tym atmosfera robiła się coraz bardziej swobodna. Zrobiło się już całkiem ciemno na morawskim niebie. Księżyc, gwiazdy i ogniska oświetlały zabawę. Niektórzy zaczęli skakać przez ogniska, jeszcze pojedynczo. Aż nadszedł czas puszczania wianków na wodę. Dziewczyny zbliżyły się do jeziora. Ponieważ świeczek nie było jeszcze tam w użyciu, w wianki były powkładane płonące łuczywka. Takie świecące się okręgi można było łatwo dostrzec na jeziorze. Nie trzeba było się już bać różnych stworów wodnych. W Noc Kupały traciły swą moc i od tej pory, w tym roku, można było już wchodzić do wody. Oczywiście, z zachowaniem ostrożności, bo zdarzało się sporadycznie, że coś złapało za nogę i próbowało wciągnąć pod wodę. Ale to coś miało już słabszą moc i łatwiej było się obronić. Nieopodal, nad jeziorem, czekali już kawalerowie gotowi wyłapywać wianki. Wyłapanie wróżyło rychłym zamążpójściem. Gdy wianek sobie popłynął, to panna musiał jeszcze sobie poczekać z małżeństwem. Gdy od razu zatonął, ani chybi oznaczało to staropanieństwo. Kawaler po wyłapaniu wianka musiał zidentyfikować, do kogo ten należał i mógł spędzić z jego właścicielką resztę nocy. Większość chłopaków było poinstruowana przez swoje dziewczyny, jaki wianek mają wyciągnąć.

- A spróbuj tylko wyciągnąć wianek Nieradki! – dało się usłyszeć.

- A jak mam twój rozpoznać? Przecież jest ciemno. Wszystkie są do siebie podobne.

- Widzisz tą wpięta czerwoną wstążkę? To już wiesz który. Pamiętaj, pomylisz się, to pożałujesz.

Wianki zostały puszczone na wodę. Nie zdołały daleko odpłynąć od brzegu, gdy chłopaki powskakiwali do wody. Niektórzy próbowali odnaleźć własność swojej wybranki. Niektórym było wszystko jedno, który im się napatoczy. Dało się słyszeć okrzyki, śmiech i piski dziewczyn. Akurat dało się zebrać wszystkie wianki. Rozpoczęło się identyfikowanie właścicielek. Przeważnie nie było niespodzianek, większość par ustaliła wcześniej, kto jaki wianek złapie. Ale niespodzianki też się zdarzały. Szczególnie, gdy dziewczyna miała cichą nadzieję, że jej wianuszek odnajdzie ten, o którym tak często ostatnio myślała. Potworzyły się pary i zaczęło się wspólne skakanie przez ogniska.

Radomił siedział przy stole i widać było, że się nie bawi. Przysiadł się do niego Zdamir, walnął swoim kuflem o kufel Radomiła.

- Napijmy się na zdrowie – rzekł wesoło. – Zobaczysz, wybiję ci dzisiaj wszystkie smutki z głowy. Nie starczyło dla ciebie wianka?

- Coś mi się przypomniało. Zawsze mi się przypomina w Noc Kupały. Powiadają, że czas leczy rany. Innym może tak. Dla mnie ten czas nie jest łaskawy – Radomił nie wyglądał na zadowolonego.

- Chcesz tu dzisiaj zemrzeć na zgryzoty? W takie święto? – powiedział uśmiechnięty Zdamir. – Hej, nie dam się dziś mojemu przyjacielowi smucić. Wiesz, że nie wszystkie wianki dzisiaj poszły do wody? Mamy Noc Kupały. Wszystkie powinny się dzisiaj wykąpać. Ten jeden będzie specjalnie dla ciebie.

Wstał od stołu i gdzieś zniknął. Radomił usłyszał kobiecy krzyk:

-Zostaw mój wianek! Złodzieju jeden!

Zadowolony Zdamir przybiegł do Radomira, a zanim przybiegła dziewczyna, której Radomił nie znał. Musiała przebywać tu gościnnie, nie była mieszkanką wioski.

- Radomił, wyłów wianek – krzyknął Zdamir, poczym rzucił swoją zdobycz do wody. Dziewczyna pchnęła Zdamira do jeziora nazywając go debilem. Ludzie byli rozbawieni, że zwykła dziewczyna potrafił kogoś takiego wepchnąć do wody. Zdamir musiał mieć już sporo promili we krwi. Było pełno śmiechu jak mokry wychodził z wody. Młoda kobieta odeszła obrażona. Radomiłowi głupio się zrobiło za przyjaciela. Wszedł do wody po wianek, ale ten nie świecił się i nie mógł go dojrzeć. Wrócił się do ogniska, przypalił pochodnie i jeszcze raz wszedł do jeziora. Tym razem zauważył wianek przy szuwarach. Podniósł go z wody i poszedł odszukać właścicielkę. Znalazł ją siedzącą przy Domażyrze, leciwym kapłanie opiekującym się świętym gajem.

- Miałaś rację, to debil – rzekł do niej wręczając jej własność. – Przepraszam cię za niego.

Dziewczyna przypatrzyła się Radomiłowi. Uśmiechnęła się do niego i założyła wianek na głowę.

- Wyłowiłeś go. Myślisz, że teraz jestem twoja? – spytała się. Młodzieniec spoglądał na dziewczynę. Na jej kruczoczarny warkocz, na jej piwne oczy, na jej malinowe usta.

- Oddaję ci tylko coś, co należy do ciebie. To nie ty go rzuciłaś do wody, to nie ja jestem ci naznaczony. Wyławianie wianków to tylko zabawa, nie wierzę w takie wróżby.

- Nie wierzysz w moc Nocy Kupały? Czasami trzeba w coś wierzyć.

- Kiedyś w coś wierzyłem. Wiara to nawet fajne uczucie. Wiara, że bogowie cię wysłuchają, pomogą ci, że wszystko będzie dobrze.

Dziewczyna zamyśliła się, bawiąc się swoim warkoczem. W końcu odważyła się zadać pytanie:

- Coś mi się wydaje, że nie masz swojej wybranki.

- Ano nie mam.

- To przez tą noc będziesz miał. Wyłowiłeś mój wianek – rzekła. Wstała od stołu.

- Widzę, że coś masz na duszy – zauważyła. – Przeskoczmy przez ognisko. Ogień oczyszcza. Oczyści też twoją duszę, zobaczysz. Widzisz te największe ognisko, tak wielkie, że nikt nie odważył się przez nie przeskoczyć?

- Chyba zwariowałaś.

Radomił spojrzał na dziewczynę, chcąc odgadnąć, czy powiedziała ona to poważnie, czy tylko żartem.

- Czasami trzeba zrobić coś zwariowanego. Jak nie chcesz, to sama przeskoczę. No jak? – zaproponowała.

- Ja dam radę przeskoczyć. Ale czy ty umiesz tak wysoko skakać? Nie chcę byś się poparzyła.

- Zobaczysz. Chodź.

Podprowadziła Radomiła pod największe ognisko.

- To skaczemy – rzekła. Wzięli rozbieg trzymając się za ręce a następnie przeskoczyli ogień. A że za ogniskiem ziemia była nierówna, Radomił potknął się i przewrócił się na dziewczynę.

- Przepraszam – powiedział gdy upadł. Roześmiała się.

- Czekam – odparła.

- Na co czekasz? – spytał się wstając i podając jej rękę.

- Aż wreszcie spytasz się jak mam na imię.

- Jak masz na imię? Ja jestem Radomił.

- Czębira.

- Jesteś tutaj nowa, czy przejazdem? Nigdy cię tu nie widziałem.

- Musiałeś już dawno nie być w świętym gaju, skoro pierwszy raz mnie widzisz.

- Masz rację, dawno tam nie byłem. Może usiądziemy, napijemy się czegoś i porozmawiamy?

- A może przejdziemy się i porozmawiamy?

Radomił chwilę się zastanowił.

- Dobrze. Przejdźmy się. Może uda nam się znaleźć kwiat paproci – rzekł.

- Znalazłeś już kiedyś?

- Tak. Stałem się wtedy szczęśliwy i bogaty. Ale od nadmiaru szczęścia i bogactwa boli głowa, więc musiałem go wyrzucić.

- Oj, mogłeś mi go oddać.

- Następnym razem tak zrobię.

- Chodźmy, dzisiejsza noc jest nasza – Czębira chwyciła Radomiła za rękę i udali się ścieżką w stronę lasu.

- Chyba jesteś kapłanką w świętym gaju – próbował odgadnąć.

- Chyba tak.

- Chyba?

- Na razie los rzucił mnie w te strony i praktykuję u Domażyra. Trochę też uczę się zielarstwa u Damroki.

- Nie jesteś stąd?

- Przybyłam z Bohemii. Odkąd moi rodzice nie żyją nic mnie tam już nie trzyma. Pobędę trochę u Domażyra, a potem zobaczymy gdzie udam się dalej.

- Tylko trochę? A nie podoba ci się tutaj?

- A jest tutaj ktoś, kto chciałby bym była nieco dłużej?

- Myślę, że tak.

- A ty, chciałbyś, bym pobyła tu nieco dłużej?

- Miałbym powód, by znów odwiedzać święty gaj.

Czębira uśmiechnęła się tajemniczo. Byli już na leśnej ścieżce. Księżyc jasno świecił, było więc w miarę widocznie. Wiedzieli, że Noc Kupały ma taką moc, że tej nocy żadne leśne licho nagle nie wyskoczy spośród drzew.

- Nie masz nikogo a nie chciałeś z innymi wyławiać wianków – zauważyła. – Nie zależy ci na miłości?

- Kiedyś chciałem wyłowić wianek. Taki jeden, konkretny.

- I nie wyłowiłeś?

- Nie miałem okazji. Chodziłem do wioski gdzie mieszkała Dobrosułka, tak ma na imię. Nie chciano mnie tam. Jej rodzina. Nie zaproszono mnie na Noc Kupały, kto inny wyłowił jej wianek.

- Chyba za szybko się poddajesz. Zawalcz o nią. Szczególnie, jeśli jest tego warta. Kochasz ją?

- Kocham.

- A ona cię kocha?

Zamyślił się. Nie odpowiedział.

- Myślę, że jak znów zaczniesz się modlić w świętym gaju, to szczęście wróci do ciebie. Będziecie razem – pocieszała go.

- Modliłem się. Żebyś wiedziała ile razy modliłem się, ile ofiar naskładałem. Wtedy, gdy pojawiła się zaraza. Tyle razy błagałem by wyzdrowiała. Wszyscy wyzdrowiali. Tylko nie ona. Spoczywa w kurhanie. Teraz mogę ją już tylko powspominać.

- Cóż. Nie wiem co powiedzieć. Naprawdę.

- Może tak było zapisane w gwiazdach. Zobacz ile ich teraz nad nami świeci.

Popatrzyli na niebo. Na konstelacje i mgławice. Podobnież w nocy na nieboskłonie można było odczytać historię bogów. Jeśli się dobrze przyjrzy, to gwiazdy potrafią rozrysować kontury bogów i mitologii. Mądrzy ludzie potrafili też odczytać przyszłość z gwiazd. Czębira przytuliła się do Radomiła i wskazała ręka na niebo.

- To jest moja gwiazda – wskazała na najjaśniejszą gwiazdę.

- Skąd wiesz? Kapłan ci to powiedział?

- Nie. Sama sobie ją wybrałam. Dobrze jest czasem mieć coś swojego. Zawsze jak popatrzę na nią w nocy, to robi mi się raźniej. Mi też nie było lekko. Szczególnie po tym, jak straciłam rodziców w pożarze. Staram się nie rozmyślać o tych złych chwilach, które przeżyłam. Mimo wszystko życie ma jakiś sens. Jak nie chcesz się już modlić, to ja będę się za ciebie modlić do Peruna. Życie można odmienić.

- Masz rację , można odmienić, zobacz! – Uśmiechnął się i wskazał na skraj polany. – Wiesz co to jest? Kwiat paproci.

Czębira podeszła do rośliny i przypatrzyła się jej.

- To zwykły nasięźrzał – rzekła.

Radomił zerwał roślinę.

- To kwiat paproci. Masz. Przyda ci się – podał ją.

- A ty nie chcesz mieć szczęścia.

- Chcę byś ty miała szczęście. Zatrzymaj go sobie.

- Dziękuję. Ale nie chce go za darmo. Odkupię go od ciebie.

- Masz za darmo. Nie chcę od ciebie pieniędzy.

- A ja nie chcę odkupić go za pieniądze. Chcę odkupić go za jednego buziaka. Może być taka cena?

Czębira patrzyła Radomiłowi w oczy. Młodzieniec przyłożył dłonie do głowy dziewczyny a następnie pocałował ją. Nie wiedział czemu to zrobił. Jego serce wciąż należało do Dobrosułki. Zmieszał się nieco.

- To chyba była dobra transakcja – uśmiechnęła się. – Zaniosę ten nasięźrzał Damroce. To rzadka roślina, na pewno się jej do czegoś przyda.

Zawrócili w kierunku wioski. W ciszy. Radomił chciałby coś powiedzieć, wyznać, ale w sumie nie wiedział co powiedzieć. Tym razem słuchali po drodze szumu strumienia.

- Widzisz, ja też tak potrafię - pochwaliła się.

- A co takiego?

- Milczeć. A tośmy sobie pomilczeli na wiele ciekawych tematów.

- Widzisz, chyba nie zaliczam się do gaduł.

- A może chcesz coś powiedzieć, tylko nie wiesz jak się do tego zabrać? Widzę to po twojej twarzy.

- Może.

- A jak już byś wiedział jak się do tego zabrać, to co byś mi wtedy wyznał?

- A jakbym wiedział, co ci powiedzieć, to... To bym ci coś powiedział.

Czębira tanecznie zrobiła półobrót zagradzając drogę Radomiłowi, zbliżając twarz do jego twarzy i spojrzała mu w oczy.

- To co byś mi powiedział? – uśmiechnęła się.

- Że bardzo dobrze jest spotkać bratnią duszę, z którą można szczerze o wielu rzeczach porozmawiać.

- Chcesz byśmy byli takimi bratnimi duszami?

- Już nimi jesteśmy. Ja to czuję.

- Do świtu mamy sporo czasu. Mamy sporo czasu do pogadania. Przy miodzie i jadle. Wracajmy nad jezioro.

Udali się tam, gdzie trwała uroczystość. Gdy wychodzili z lasu, to zauważyli, że Biezdar z Przemętem słaniając się na nogach szukali czegoś, przyświecając pochodnią.

- Na pewno tutaj gdzieś musi rosnąć. Uwierz mi. Zaraz znajdziemy ten cholerny kwiat paproci. Musimy go teraz znaleźć, bo kwitnie tylko w Noc Kupały – Biezdar był pełen nadziei w znalezienie kwiatu paproci.

- To go szukaj lepiej. Może jest pod tym krzaczkiem? – Przemęt wskazał palcem na krzew. – Poświeć tam. Na pewno kwiat przyniesie nam szczęście i bogactwo.

- W dupie mam szczęście, możesz je sobie zatrzymać. Ja wezmę bogactwo.

Noc pełna alkoholu, miłości i płonących ognisk trwała sobie w najlepsze.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Lotos 01.04.2020
    No w sumie, to mi się podobało, ale ta narracja i pisanie o warzywach, że takie i takie były w Ameryce, a takie i takie rosły tutaj, jakoś mi nie pasuje. Po co o tym pisać. To trochę jak opis dal dzieci. Również "demencja" to słowo pochodzące z Łaciny, podejrzewam, że żaden Słowianin tak by się w tamtych czasach nie wyrażał. " Noc pełna alkoholu..." to też brzmi zbyt współcześnie. Nie wiem jakie oni pili napoje wyskokowe, chyba piwo, trza by było sprawdzić. Tematyka ciekawa, ale wartałoby dopracować, bo za słabo czuć starosłowiański klimat. Trochę taki serial o dawnych czasach, gdzie aktorzy mówią współczesnym językiem.
  • Jerzy Sowiński 01.04.2020
    Od czasu do czasu trafia mi się jakiś opis, tym razem o żywności. Fakt, ten brzmi trochę jak dla dzieci i młodzieży. Dałem go tak na wszelki wypadek, gdyby trafił się ktoś, kto wyobrażał sobie, że pradawni Słowianie zajadali się ziemniakami i pomidorami.
    Nie używam w dialogach języka starosłowiańskiego, lub staromorawskiego, bo nikt by ich nie zrozumiał. Język w historycznych filmach i książkach (np. "cóżeś waćpanna uczyniła"), jest językiem sztucznie zarchaizowanym. Wymyślono go po to, by wyglądał na starodawny i jednocześnie był zrozumiały dla czytelnika (rozpropagował go Sienkiewicz). Moi bohaterowie specjalnie mówią językiem współczesnym, nawet myślą jakby bardziej współcześnie, by byli bliżsi współczesnemu czytelnikowi.
    Słowianie wtedy pili codziennie piwo, częściej niż wodę, czy mleko. Piwo wtedy było bardzo słabe, trzeba by było wiele go wypić, by się upić. Miód był bardzo drogi, dlatego otwierano go głównie na ważne uroczystości. Wino na tych terenach raczej nie bywało.
    Ja też odnoszę takie wrażenie, że trochę mi tak serialowo to wyszło. Takie bardziej przygodowe historie dla zabicia czasu, niż coś głębszego dla wyrobionego czytelnika.
  • Clariosis 06.05.2020
    Kolejna bardzo fajnie napisana część. Ja się nie zgadzam z tym, żeby opis warzyw i innych historycznych ciekawostek był "dla dzieci" - pozwala to sobie wyobrazić jak żyli nasi przodkowie, że niekoniecznie to, co znane jest dzisiaj, było tak oczywiste kiedyś. Do samej konwencji opowiadania to pasuje - ja to odczuwam właśnie bardziej na zasadzie historii o dawnych czasach opowiadanej przez kogoś współcześnie, który dodaje różne ciekawostki, fakty historyczne, jednocześnie grając bohaterów. Nawet sam tytuł to "opowieści pradawne" i tak to właśnie traktuję. Jako opowieść o dawnym czasie, nie jako historię zupełnie osadzoną w tamtym czasie. Brak archaizmów osobiście mi odpowiada, gdyż mnie osobiście stylizacja języka na "staromodny" niezwykle męczy - nie jest to pod żadnym pozorem przejaw ignorancji, po prostu nasze mózgi są przyzwyczajone do współczesnej formy języka Polskiego i czytając stare podania mózg męczy się jeszcze bardziej niż przy czytaniu obcego języka, gdyż z jednej strony język jest znajomy, z drugiej jego forma i część słów absolutnie niezrozumiała, a to naprawdę potrafi płatać figle. Oczywiście takie bardzo "nowoczesne" określenia można wyeliminować, a czasami rzucić słowem "wymarłym" bo nadaje to odpowiedni nastrój, ale gdy jest tego za dużo, to mnie zaczyna to osobiście denerwować. ;)
    Czy wyszło serialowo? Osobiście widzę tą intencję, by po prostu historia była czytana łatwo i by czytelnik zbliżył się z bohaterami, więc dla mnie to plus. Jak mówiłam, wchodząc tu nie oczekiwałam tekstu pisanego staropolskim językiem, jest przyjemnie i rodzimie, tak jak tytuł sugeruje, "opowieści". Bardzo podobał mi się opis świętowania Nocy Kupały, szkoda, że dzisiaj tylko bardzo małe kręgi obchodzą to święto przy ogniskach, wśród drzew i krzewów, no ale chrześcijaństwo, a szczególnie okrutny w tamtych czasach katolicyzm zebrał swoje żniwo zabijając to, co w narodach najpiękniejsze - kulturę. Dlatego w sumie cieszy mnie, że tak wiele się teraz o tym pisze. Może jakoś, z biegiem lat, zdoła się w jakimś stopniu odrodzić zapomniane święta, czyniąc kulturę Polską naprawdę wyjątkową raz jeszcze.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania