Opowieści pradawne. Rozdział 2: Wyraj (cz. 7)

Radomił zostawił wóz w pobliży serbskiego grodu. Wcześniej, pozbawiony ochrony w czasie podróży, został dwa razy napadnięty przez bandy zbójów. Za każdym razem zbójcy, gdy dowiedzieli się, co zawiera ładunek, odstępowali od rabunku. Teraz wóz był ukryty w pobliskim lesie. Młodzieniec udał się do bramy grodu. Straże doprowadzili go do Izbora.

- Przyszedłeś tu sam, na pieszo? - zdziwił się Serb, gdy ujrzał Radomiła w swoim domu.

- Mam bardzo złe wieści – usłyszał odpowiedź.

Izbor spojrzał Radomiłowi w twarz.

- Jak bardzo złe? - spytał.

- Samon nie dotrzymał umowy.

- Co z dziećmi?

- Zabił je.

Izbor stał jak zamurowany.

- Jak to, nie żyją? Ale dlaczego? Dlaczego to zrobił? - usiadł i zasłonił sobie twarz dłońmi.

- Jest nieobliczalny. Zabił dzieci a okup sobie przywłaszczył.

Gospodarz wstał, podszedł do przybysza i chwycił go za kaftan.

- A ty jesteś jego pachołkiem. Przysłał cię, byś zdał mu relację, jaki ból mi sprawił - wycedził Radomirowi w twarz.

- Nic z nim odtąd nie łączy. Już do niego nie wrócę. Przywiozłem ciała dzieci. By miały godny pogrzeb.

Izbor puścił Radomiła.

- Przywieź je tutaj. Albo nie. Pójdę z tobą.

Serb wziął jeszcze pięciu ludzi i poszli wspólnie z Radomiłem do wozu. Izbor zaczął otwierać beczki. Miód wylewał się odsłaniając ciała. W trzeciej beczce znalazł ciało jednego ze swoich synów. Przytulił go do siebie i zapłakał.

- Pomszczę cię synku. Zobaczysz, pomszczę cię - mówił do niego. Otworzyli pozostałe beczki. Ciała dzieci ułożono na wozie. Serb siadł na wóz i przytulił ciała swoich synów. Radomił wziął lejce w dłoń i zajechali do grodu. Wokół wozu robiło się coraz większe zbiegowisko. Zajechali przed dom Serba. Ludzie zaczęli wygrażać na Samona i na Morawian. Żona Izbora wybiegła z płaczem z domu, do swoich dzieci. Rodzice innych chłopców też zaczęli się schodzić. Izbor chwycił Radomira za rękę i szybko wprowadził go do domu, po czym wyszedł przed tłum.

- Policzymy się z wszystkimi samonowcami. Najpierw zaczniemy od niego - ktoś krzyknął z tłumu.

- To nie on zabił dzieci - krzyknął Izbor.

- To człowiek Samona. Wydaj go nam.

- Słuchajcie! Specjalnie przywiózł nam ciała, byśmy mogli je pochować. Nie godzi się go zabijać.

- To chociaż wydłubmy mu oczy albo odetnijmy rękę. Niech też pozna gorycz cierpienia.

Izbor wyciągnął miecz.

- Kto go tknie, będzie miał ze mną do czynienia! Kto z was chce, by coś mu się stało? - zawołał.

Nikt się nie zgłosił. Wszyscy czuli ogromny respekt przed swym przywódcą.

- Najpierw pochowamy nasze dzieci. A potem zastanowimy się, co dalej. Przyrzekam wam, że Samon za to drogo zapłaci. Nie podaruję mu. Sam straciłem dwoje dzieci - obiecał Serb i wrócił do domu.

- Nie wychodź na zewnątrz - rzekł do swego gościa. - Sam widzisz, co się dzieje. U mnie jesteś bezpieczny.

- Zapewnij mi bezpieczny wyjazd. Wyjadę i już nigdy tutaj nie wrócę.

- Nigdzie nie wyjedziesz. Niedługo wyruszymy na Samona. Nie chcę byś go ostrzegł. Nie zostawię tak tego. Masz może dzieci?

- Nie.

- Więc nie rozumiesz co ja teraz czuję. Dzisiaj my płaczemy a jutro będą płakać Morawianie. Za jedno nasze dziecko zginie tysiąc morawskich dzieci. Będziemy palić i wyrzynać. Księstwo Samona będzie zniszczone.

- Chcesz ukarać niewinnych ludzi za zbrodnię Samona?

- Wiem, że ci się to nie spodoba. Wiem, że zaraz pojechałbyś ostrzec swoich. Morawy muszą utonąć we krwi. By nikt już nie wahał sie podnieść ręki na serbskie dziecko. Poproszę księcia Derwana o pospolite serbskie ruszenie. A jeśli się nie zgodzi, to ja sam mam dość ludzi by wymierzyć na Morwach sprawiedliwość.

- Stajesz się w tej chwili takim samym Samonem jak on. Dzieci w ten sposób już nie wskrzesisz.

- Nie wskrzeszę. Ale chcę, by widziały z zaświatów, że ojciec potrafi je pomścić. Musisz posiedzieć teraz u mnie pod strażą. Jak będzie po wszystkim, uwolnię cię. Jesteś teraz jedynym Morawianinem, któremu nic nie zrobię.

 

Odbyło się palenie ciał, następnie prochy złożono w kurhanie. Izbor uzyskał od Derwana kilka dodatkowych oddziałów. W niedługim czasie, obok grodu, czekała armia do wymarszu. Radomił nie zdradził Serbowi, że Samon zebrał armię i już od dawna na niego czeka w północnych Morwach. Zastanawiał się, jaki wynik będzie tej wojny. Dotychczas Serbom nikt nie potrafił sprostać. Ale w ostatnim czasie morawski książę zdołał jakoś zreorganizować swoje wojsko. Dodatkowo, przy pomocy Awarów.

Pewnej nocy, gdy spał w swojej zamkniętej komnacie, obudził go Izbor.

- Wstawaj, musimy jechać - rzekł Serb, potrącając zaspanego Radomiła.

- Gdzie jedziemy? - zdziwił się młodzieniec, ziewając.

- Zobaczysz.

Wyszli przed dom, pod który przyprowadzone były dwa konie.

- Wskakuj na konia - rzekł Serb. Radomił, odkąd zdobył na Awarach konie, nauczył się jazdy konnej. Wskoczył na konia. Izbor wskoczył na drugiego wierzchowca.

- Za mną! - krzyknął.

Minęli wojsko zgromadzone wokół grodu. Wojowie rozpoznali swego przywódcę i nie zatrzymali ich. Gdy jeźdźcy znaleźli się sami daleko od grodu, Izbor zatrzymał się.

- Radomił, na pewno masz swoich bliskich. Jedź do nich i wyprowadź ich daleko na południe. Najlepiej do Awarów, tam będą bezpieczni. Nie chcę byś stracił swoich bliskich, tak jak ja teraz straciłem moich. Poza tym, nie mam pewności, że będziesz bezpieczny w tutejszym grodzie, gdy ja z wojskiem wyjadę.

- Nie boisz się, ze mogę ostrzec Samona?

- Już jest za późno. Zanim on zbierze armię i ruszy się z Mikulczic, to my zdążymy zalać Morawy. Ruszaj w drogę. Mam nadzieję, że nikt nie spostrzeże, że wypuściłem cię wolno.

- Dziękuję, Izbor. Bywaj!

- Bywaj!

Radomił ruszył z kopyta przed siebie. Postanowił jak najszybciej udać się do Samona i poinformować go, że Serbowie niebawem będą. Nie cierpiał swego księcia, ale chciał też obronić Morawy przed serbskim najazdem.

Następnego dnia, gdy znalazł się w Sudetach, drogę zastąpiła mu grupa zbrojnych.

- Ktoś ty? - krzyknął żołnierz.

- A wy kto? - spytał sie Radomił.

- My od Samona.

Młody Morawianin zdziwił się, że spotkał wojów Samona jeszcze po serbskiej stronie.

- Jestem swój. Muszę jechać na Morawy, do samego Samona - rzekł.

- Zaprowadzę cię. Książę jest niedaleko - rzekł jeden z żołnierzy.

Za godzinę znaleźli się w armii rozlokowanej w Sudetach. Radomił został przyprowadzony do Samona.

- Żyjesz? - zdziwił się książę.

- A miałem nie żyć?

- W sumie to dobrze, że żyjesz. Przydasz mi się. Zdołałeś zawieść ciała Serbom i wrócić. Nie każdy by tak potrafił. Zdolny jesteś.

- Co robisz w Sudetach?

- Czekam na Serbów.

- Właśnie tutaj zmierzają.

- Tak podejrzewałem. Rozlokowałem tutaj wojsko. Mam przewagę w terenie. W górzystym terenie Serbowie nie będą mieć dużo okazji do manewrów. Szczególnie, jak weźmiemy ich z zaskoczenia.

- Faktycznie, nie spodziewają się tutaj ciebie.

- Coś ci powiem. Zabiłem dzieci serbskich wielmoży. Może rzeczywiście nieładnie zrobiłem, przyznaję się. Ale teraz Serbowie pałają zemsty. A gniew jest złym doradcą. Chcą jak najszybciej przybyć na nasze ziemie i mścić się. Są tak zaślepieni zemstą, że nie widzą, co się dokoła dzieje. Nawet nie wystawią straży przedniej na swoim terenie. Nie spodziewają się tutaj nas, wejdą wprost w zasadzkę. Musiałem ich trochę ukłuć, tak by ich gniew zaślepił. Biedne dzieci, ale cóż było inaczej robić? Tak działa polityka. Nie musisz tego zrozumieć, polityka nie jest dla prostych ludzi. Ale to było konieczne, by ocalić nasz kraj. A teraz proszę cię, byś przyłączył się do nas. Nie musisz robić tego dla mnie. Zrób to dla swoich bliskich, którzy są w moich szeregach. Zrób to dla swoich rodaków, by ich wsie nie spłonęły. No jak?

- Dołączę się do bitwy. Ale potem już mnie nie zobaczysz.

- Dobrze. Chcę byś został moim adiutantem. Udało ci się jakoś uciec Serbom. Jesteś sprytny. Poradzisz sobie roznosić moje polecenia w zgiełku bitewnym. Zgadzasz się?

- Dobrze. Tym razem mamy zbieżne interesy, to ci pomogę. Ale nie zapomnę ci tego, co zrobiłeś Izborowi.

- Dobrze, że się dogadaliśmy. A teraz muszę porozstawiać wojsko. Serbowie na pewno są tuż, tuż.

Radomił wyszedł z namiotu. Samon popatrzył za nim. Pomyślał, jak to dobrze, że ten młodzieniec jeszcze nie wie, że już nigdy w życiu nie ujrzy Czębiry.

 

Serbowie rzeczywiście nie spodziewali się Samona w Sudetach. Planowali przejść Sudety i dopiero po stronie morawskiej założyć obóz. Jakże byli zaskoczeni, gdy nagle znikąd wyskoczyły na nich oddziały Samona. Akurat w miejscu, gdzie serbskie oddziały były najbardziej ściśnięte i rozciągnięte. Serbowie desperacko zaczęli się bronić. Morawianie spadli na nich z okolicznych wzgórz. Do bezpośredniego starcia przeznaczono młodych i zwinnych wojów. Tam gdzie napierali Zdamir, Niesiebor, Uściwoj i Miłobor, pierwsi Serbowie rzucili się do ucieczki, widząc, że nic nie wskórają. Starsi wojownicy stali dalej i ostrzeliwali wroga z łuków. Dziebor, Dziwisław, Biezdar i Przemęt starali się jak najlepiej celować. Radomił musiał się sporo najeździć konno z rozkazami, ponieważ oddziały Samona atakowały Serbów ze wszystkich stron i były porozmieszczane na olbrzymim obszarze. Radomił nie był jedynym adiutantem, ale to on dostawał rozkazy do dostarczenia najbardziej oddalonym oddziałom. Coraz więcej Serbów uciekało. Przybywało trupów po obu stronach. W końcu te serbskie oddziały, co były całkowicie otoczone i nie mogły uciec, zaczęły się poddawać. Bitwa zakończyła się wielkim zwycięstwem Samona. Inwazja Serbów została powstrzymana. Książę był bardzo zadowolony. Nagle, jego poważanie wśród Morawian i Czechów, poprzednio dość niskie, podskoczyło bardzo do góry. Poczuł się pewniej w swoim księstwie.

Wezwał Radomiła do siebie.

- Bardzo mi pomogłeś. Dziękuję. Jak chcesz, to możesz odejść. Jak chcesz, to możesz zostać. Twoja decyzja - zakomunikował.

- Jutro wracam do domu.

- Pozdrów Czębirę ode mnie. Ja też już kogoś sobie znalazłem. Wygląda na to, że na razie nie jest do mnie przekonana. Ale cóż, popracuję nad tym, by mnie pokochała.

- Żegnaj Samon, mam nadzieję, że już się nie spotkamy.

- A ja natomiast mam przeczucie, że będziesz chciał się niedługo jeszcze ze mną spotkać. Zapraszam do Mikulczic.

Radomił wyszedł z namiotu. Zamierzał ten wieczór spędzić ze swoimi bliskimi, którzy też brali udział w bitwie. Gdy oddalał się od namiotu zobaczył znajomą postać. Izbor Dragonowicz siedział związany razem z dwoma innymi serbskimi wielmożami. Byli pilnowani przez straż. Chciał do niego podejść, ale strażnik mu nie pozwolił.

- Taki mam rozkaz os Samona – wyjaśnił żołnierz. - Jutro ta trójka zostanie ścięta. Tak książę traktuje najeźdźców.

Radomił oddalił się. Gdy zapadła noc, wrócił z trzema wojownikami.

- Samon chce tą trójkę przesłuchać u siebie. Zabieram ich a wy macie tutaj poczekać – zakomunikował żołnierzom.

Strażnik wiedział, ze Radomił jest adiutantem Samona, wiec nie robił problemu. Przekazał Zdamirowi, Uściwojowi i Niesieborowi trójkę więźniów. Oddalili się poza obóz w odludne miejsce. Tam już czekał Miłobor z trójką koni. Radomił rozciął więźniom więzy.

- Jesteście wolni - rzekł do Izbora. - Nie wiem czy dobrze robię. Przybyliście tutaj wyrzynać ludzi i grabić. Następnym razem, jak przybędziesz z wojskiem, to cię osobiście zaszlachtuję.

- Przybędę, ażebyś wiedział. Mam z twoimi rodakami niepozałatwiane porachunki.

- To cię obedrę ze skóry i dokładnie usmażę.

- Dałbyś radę mnie obedrzeć ze skóry? Już to widzę - Izbor uśmiechnął się.

- Fakt, z takim grubasem trochę bym się pomęczył, ale dałbym radę.

- Całego byś mnie nie dał radę zjeść. Tyle mięsa by się zmarnowało - Izbor był coraz bardziej rozbawiony. - Widzicie, kamraci, on chciałby mnie zjeść. Biedak jeszcze nie wie, jaki żylasty jestem.

- Weźcie te wypoczęte konie. Wracajcie cali i zdrowi.

- Coś mi sie wydaje, że Samon nie będzie zadowolony z tego, ze mnie uwolniłeś.

- Lubię mu psuć humor.

Izbor ściągnął ze swojej szyi naszyjnik, na którym był medalik ze smokiem.

- Weź to, Radomile. Jak będziesz na Śląsku to powołaj się na Izbora Dragonowicza i pokaż ten medalik. Nikt cię nie ruszy. Jak będziesz chciał pomocy, każdy Serb udzieli ci pomocy. Jak nie, to będzie miał ze mną do czynienia.

Serbowie wsiedli na konie.

- Bywajcie! - krzyknął Radomił.

- Dobry z ciebie człowiek, Radomile - odpowiedział Izbor, po czym odjechali.

- Dziękuję za pomoc - podziękował Radomił swoim druhom. - Mnie strażnicy zapamiętali, ale was nie znają. Wracajcie spokojnie do obozu. Ja wracam do Witczyna.

- Pozdrów wszystkich od nas - powiedział Zdamir. – Ciekawe, co Samon teraz zrobi? Czy to już koniec wojny? Może i my niedługo też wrócimy do domów.

- Aby tak było. Na mnie już czas.

Pożegnali się i rozstali. Radomił zdobył konia i udał się w podróż do domu. Bardzo już tęsknił za Czębirą i nie mógł się doczekać spotkania z nią. Po drodze spotkał leciwego woja, który utykał i podpierał się kijem.

- Dobre rano. Dokąd to? – spytał się wędrowca.

- Dobre rano. Zostałem ranny w nogę podczas bitwy. Już żaden ze mnie żołnierz. Wracam do domu. Dość mam tej wojny.

- Daleko mieszkacie? Podwiozę was. Zanim się dokuśtykacie, to minie sporo czasu.

- Dziękuję. Jakoś radzę sobie sam, jak widzicie. Za daleko byś miał mnie podwieźć. Mieszkam aż w Bohemii.

- To tym bardziej was podwiozę.

- Nie wiem jak dziękować – ucieszył się żołnierz.

Radomił zszedł z konia i pomógł nieznajomego wejść na siodło. Następnie wskoczył na wierzchowca i pojechali na Bohemię.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania