Opowieści pradawne. Rozdział 3: Ponad życie (cz. 4)

Miłobor codziennie przychodził nad jezioro. Rodzice jego dziwili się, czemu nagle spieszyło mu się ze zrobieniem codziennych obowiązków w obejściu. A potem znika na długie godziny. Rusałka zawsze na niego czekała nad brzegiem i bardzo się cieszyła, gdy już mogła go zobaczyć. Miłobor zauważył, że z nikim mu się tak jeszcze dobrze nie rozmawiało, jak z nią. Rozmawiali z sobą o wszystkim i o niczym. Czasem biegali sobie po wodzie, brzegiem jeziora, czasem leżeli obok siebie obserwując obłoki. Miłobor niekiedy chciał zabierać ją na dłuższy spacer, ta jednak bała się oddalać zbytnio od jeziora.

- Wiesz, mój brat niedługo będzie się żenił – rzekł pewnego dnia. – Będzie swadźba a zaraz potem wesele. Chciałbym, żebyś to ty towarzyszyła mi na weselu. Przy okazji poznałabyś moją rodzinę, zobaczyła gdzie mieszkam.

Rusałka zmieszała się.

- Boję się oddalać. Ale dziękuję za zaproszenie – odpowiedziała.

Jednak Miłoborowi bardzo zależało, by byli razem na weselu. Dalej ją zachęcał:

- Przy mnie nie musisz się bać. Przy mnie będziesz bezpieczna. A tak właściwie, czego ty się boisz?

- Ludzi. Tylko ciebie się nie boję. Gdy cię zobaczyłam po raz pierwszy, to już wiedziałam, że tobie mogę zaufać. Masz coś takiego w oczach, takie dobro i spokój.

- Nigdy tak o sobie nie myślałem – uśmiechnął się Miłobor. – No jak? Bez ciebie będzie to wesele dla mnie smutne, bo cały czas będę myślał o tobie.

Rusałka walczyła ze swoimi myślami. W końcu rzekła:

- Dobrze, skoro tak bardzo chcesz. Myślę, że mogę ci zaufać.

Młodzieniec podniósł rusałkę i wykonał z radości obrót.

- Jesteś cudowna!

- A co będzie, jak twoi rodzice będą się o mnie pytać?

- To im powiem, że jesteś najlepszą i najukochańszą rusałką, jaka istnieje na świecie.

- Tak ich mnie przedstawisz? – ucieszyła się. – Na pewno będą ciekawi, jak mi się mieszka w jeziorze, jak mam na imię.

Miłobor zmieszał się. Postawił rusałkę na ziemie.

- To rusałki mają imiona? – spytał zdziwiony.

- To takie dziwne? Myślałeś, że tylko ludzie mają imiona? Ja mam na imię Muszelka.

- Wybacz, że nie spytałem cię wcześniej o imię. Wierzyłem, że rusałki nie mają imion. Ja mam na imię Miłobor. Naprawdę takie masz imię, Muszelka?

- My rusałki już mamy takie imiona. Ja jestem Muszelka a moje siostry to Traszka, Lilia, Chmurka i Kropelka. Nie podoba ci się moje imię?

- Widzisz. Jak ludzie dowiedzą się jak masz na imię, to mogą się podśmiewać. Z jednej strony to imię trochę dziecinne a z drugiej może się dziwnie kojarzyć. Lepiej będzie, jakbyś miała jakieś słowiańskie imię.

Rusałka przemyślała to.

- Skoro tak. Jakbyś chciał, bym miała na imię?

- Teraz nic mi nie przychodzi do głowy. Ale coś wymyślę.

- No dobrze. Możesz mi nadać nowe imię. Na pewno będzie jakieś ładne. Zatańczymy na weselu?

- Po to jest wesele, by zatańczyć. Będziesz mogła zobaczyć jak wesele wygląda. Na pewno ci się spodoba.

Chciałby Muszelkę uściskać z radości, ale się krępował. Przez resztę dnia był jak uskrzydlony.

 

Do Mikulczic przyjechał z Królestwa Franków duchowny chrześcijański, Dionizy. Szukał okazji, by móc spotkać się z Samonem. Nie chciano go dopuścić przed oblicze księcia. Po kilku dniach, gdy Samon przejeżdżał z obstawą przez Mikulczice, zdołał zwrócić na siebie uwagę.

- Samonie, Samonie, pamiętasz mnie? – krzyknął po frankińsku.

Książę zatrzymał się, rozpoznając swój rodzinny język. Przypatrzył się przybyszowi.

- Ojcze Dionizy, co cię tutaj przywiało? – ucieszył się na widok duchownego. Kazał dopuścić duchownego do siebie. Dionizy podszedł do Samona i oddał mu pokłon.

- Przybyłem tutaj, by się z tobą spotkać – rzekł.

- Zapraszam cię do mnie, pogadamy na osobności– odparł książę.

Udali się do książęcej siedziby. Usiedli przy stole. Samon był zadowolony, że może wreszcie porozmawiać w swoim języku ze starym znajomym. Rzekł:

- Dionizy, odbyłeś daleką i niebezpieczną drogę z mojego rodzinnego Sens, by się ze mną spotkać. A to mi niespodziankę sprawiłeś.

- Pomyślałem, że ci teraz jest ciężko żyć wśród pogan. Nie ma tutaj kościołów, nie ma nabożeństw chrześcijańskich. Nie możesz uczestniczyć w coniedzielnych mszach.

- A to prawda. Chrześcijaństwo tutaj nie dotarło.

- W Sens często się u mnie spowiadałeś. Teraz to już chyba dawno nie byłeś u spowiedzi?

- Ano dawno. Zgadza się.

- Jesteś chrześcijańskim księciem. Nie chciałbyś wprowadzić tutaj chrześcijaństwa?

Samon trochę był zaskoczony. Nigdy nie zastanawiał się nad zaprowadzeniem chrześcijaństwa. Spytał:

- Dionizy, papież cię tutaj przysłał? Przybywasz z misją ewangelizacji?

- No nie, za małe progi. Za mało znaczę. Jakby papież kogoś przysłał, to bardziej znamienitszego, ważniejszego w hierarchii kościelnej. A tak sobie pomyślałem, skoro papież nie wpadł jeszcze na taki pomysł, by przysłać tutaj misjonarza, to ja go uprzedzę. Wprowadzę tutaj chrześcijaństwo. Za takie zasługi na pewno mnie awansują. Może nie na biskupa, ale chociaż na przeora albo przeniosą mnie do Paryża. Proboszcz w Paryżu to nie to samo, co proboszcz w Sens.

- Jak chcesz ewangelizować, to radziłbym nauczyć się słowiańskiego – udzielił dobrej rady książę.

- Znam słowiański. W Sens jest trochę słowiańskich niewolników. Pouczyłem się od nich języka.

- To bardzo dobrze. Wobec tego życzę dużo szczęścia i powodzenie przy ewangelizacji.

Dionizy zmieszał się. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał.

- To nie będziesz mi pomagał? Dobrze zrozumiałem? – spytał się.

- Ożeniłem się niedawno. Wreszcie udało mi się porzucić kawalerski stan. I dlatego ewangelizacja Słowian jest mi nie na rękę.

- Gratuluję z okazji ślubu. Zawsze miałem cichą nadzieję, ze kiedyś się ożenisz. Ale co ślub ma wspólnego z ewangelizacją? To ma być przeszkoda?

- Dla mnie jest. Bo widzisz, mam żonę. A w niedługim czasie szykuje się drugi ślub. Będę miał dwie żony.

- Czy ty się Boga nie boisz? Bigamia to ciężki grzech – zgorszył się duchowny.

- U Słowian wielożeństwo nie jest czymś złym. W sumie wśród elit, bo tylko ich stać na wiele żon. Widzisz, gdy wprowadzisz chrześcijaństwo, to będę musiał pozbyć się którejś żony. Nie na rękę mi to.

- Porzuciłeś wiarę?

- Nie, dalej jestem chrześcijaninem, tak jam mój tata, jak moja mama. Ale bycie Słowianinem też ma swoje zalety.

Dionizy był zawiedziony, że przybył tutaj nadaremno. Wyjaśnił:

- Nie można być trochę chrześcijaninem i trochę poganinem. Coś mi się zdaje, ze nie służysz Bogu, tylko diabłu.

- Nie przesadzaj, drogi Dionizy. W sumie, to dobrze się składa, że tutaj przybyłeś. Wyślę cię z pewną misją.

- Zgoda, ale najpierw się nawrócisz.

Samon postanowił wyciągnąć nowe argumenty. Może Dionizy się skusi? Zaproponował:

- Chcesz awansować? A jakbyś przywiózł ze sobą świętą relikwię? Kość udowa świętego Dionizego, twojego imiennika.

Duchowny bardzo się ożywił.

- Co? Wszyscy głowili się, kto ukradł tą relikwie z kościoła w Paryżu. A ona jest tutaj. Ty świętokradco!

- Bardzo się do tej relikwii przywiązałem. Ale dam ci ją, w zamian za wywiązanie się z misji. Twój wkład w odzyskanie relikwii na pewno będzie doceniony przez biskupa. Poczekaj chwilę, zaraz ci ją pokażę.

Samon przyniósł relikwiarz i otworzył go. Dionizy uklęknął, ucałował relikwię i przeżegnał się. Pomyślał chwilę i spytał się:

- Jak to misja?

- Pojedziesz do Serbów. Nie lubią mnie i nie ufają mi. Tak ich pobiłem, ze jeszcze liżą rany. Ale tobie może zaufają, osobie duchownej z Królestwa Franków. Serbowie byli moimi wrogami. Czas by zostali teraz moimi sojusznikami. Masz ich do tego przekonać. A teraz słuchaj uważnie, wtajemniczę cię w moje plany.

Książę zaczął objaśniać Dionizemu jak ma do tej misji podejść. Duchowny słuchał uważnie. Misja wydawała mu się trudna, jednak postanowił spróbować pogodzić Serbów i Mołdawian. Uznał, że takie poświęcenie jest warte świętej relikwii.

 

Damroka siedziała przy stole w domu Biezuja. Biezuj częstował ją miodem. Miał zamiar ubić z nią pewien interes, więc nie żałował napitku.

- To najlepszy miód, jaki posiadam. Widzę, ze ci smakuje. Pij, nie żałuj sobie – zachęcał.

- Rzeczywiście dobry miód. Musisz mieć do mnie jakąś ważną sprawę, skoro tak mi dogadzasz. Po co mnie zaprosiłeś?

Popatrzyła na niego uważnie.

- To ważna sprawa, dobrze zgadłaś. I dyskretna. Możesz bardzo dobrze zarobić. Mam problem z córką.

- Wielu rodziców ma problemy ze swoimi dziećmi.

- No tak. Damroko, powiadają, że wszystko wiesz, nic się przed tobą nie ukryje. Jako czarownica masz swoje jakieś sposoby. Ja w to wierzę. Chyba wiesz, kto jest ojcem dziecka Gosławy?

Popatrzył na nią badawczo.

- Wiem – stwierdziła.

- Skoro wiesz, to chyba nie zdziwisz się, że poproszę cię, byś mi coś sprzedała na poronienie. Jak Gosława urodzi bachora, to prędzej czy później może się wydać, że to ja jestem ojcem. To nie może się nigdy wydać. Nie będzie dziecka, nie będzie problemu. Na pewno masz jakieś zioła powodujące poronienie. No jak? Powiesz tak, będziesz bardzo bogata.

Zielarka westchnęła, po czym spytała:

- Nie żal ci zabijać swoje własne dziecko?

- Własne dziecko to Gosława i jej bracia. A tego bachora w jej brzuchu to mi nie szkoda. Jeszcze mi kłopotów narobi, jak się urodzi.

Damroka wyciągnęła z sakiewki jakiś flakonik z cieczą i położyła na stole. Biezuj uśmiechnął się.

- Wiedziałem, że mogę na tobie polegać wiedźmo. Tak myślałem, ze jesteś łasa na pieniądze, choć ludzie mówią co innego. To żaden wstyd, ja też lubię pieniądze. Mamy bratnią duszę.

Pokiwała głową i wyjaśniła:

- To bardzo specyficzna substancja. Trzeba to dodać niepostrzeżenie do miodu, by nikt się nie połapał. Wystarczy trzy kropelki. Potrafisz?

- Na pewno potrafię. O to się nie martw. Na weselu będzie niejedna okazja.

- No pewnie, zdolny jesteś. Ja też sobie poradziłam. Dodałam to twojego kielicha z miodem trzy kropelki. Nie zauważyłeś.

Biezuj zdziwił się. Zastanowiło go, w co ona z nim pogrywała.

- A po co? Nie rozumiem. Przecież nie jestem w ciąży – spytał.

- Bo to nie są kropelki na poronienie. Czy ty zdajesz sobie sprawę, ile Gosława nacierpiała się z twojego powodu? Chyba nie, bo jesteś za głupi, by to pojąć. Od tych kropelek zwiędnie ci kuśka, zwiędną jaja. Nikogo nie będziesz już w stanie zgwałcić. Będziesz musiał się przyzwyczaić, że tam będzie cię swędzieć. Spokojnie, będziesz mógł u mnie kupować maść na swędzenie, to ci ulży.

- Ożeż, ty przeklęta wiedźmo! – Biezuj rzucił kielichem o ścianę i wstał od stołu. – Nie daruję ci tego! Jeszcze mnie popamiętasz!

- Ja ci tylko odpłaciłam za zło, które wyrządziłeś Gosławie. Żegnaj, już czas na mnie.

Damroka wzięła fiolkę i wyszła z domu, uśmiechając się pod nosem. Biezuj ściągnął gacie i zaczął uważnie przypatrywać się tam, gdzie nogi się stykają.

 

Odbyła się śwadźba Gosławy i Niesiebora, czyli starosłowiański ślub. Obecni byli mieszkańcy Witczyna i Bukowic. Biezuj nie został zaproszony i bardzo to przeżywał. Za to obecni byli bracia Gosławy. W Witczynie porozstawiane były stoły na wesele. Udekorowano je kwiatami. Nieopodal unosił się dym z palenisk, na których przyrządzono jadło.

Miłobor przyprowadził Muszelkę. Rusałka była bardzo ciekawa, jak wygląda świat poza jeziorem. Trochę się bała, pierwszy raz w życiu oddaliła się tak daleko od brzegu. Trzymała się blisko Miłobora.

Biezdar zauważył, że jego syn nie przyszedł sam. Był ciekaw, co to za dziewczyna.

- Kogo my tu mamy? Miłobor, przedstawisz nam pannę? – rzekł radośnie.

Młodzieniec rozpoczął prezentację:

- To jest Muszelka. Jest rusałką. Uratowała mi życie, gdy utopce wciągnęły mnie do wody. Dlatego wtedy wróciłem cały do domu. A to są moi rodzice, Biezdar i Mojmira.

Biezdar przypomniał sobie ten dzień, kiedy jego młodszy syn wrócił przemoczony do domu.

- Naprawdę uratowałaś mojego syna? Jestem ci bardzo wdzięczny – podziękował.

- Miło cię poznać – Mojmira uściskała Muszelkę.

- Widzisz, nie ma się czego bać – rzekł Miłobor, gdy odeszli na bok. – Wygląda na to, że rodzice cię zaakceptowali. Nie przeszkadza im, że jesteś rusałką.

Ta jednak był speszona w obecności tylu obcych osób, w dodatku ludzi. Podeszli do pana młodego.

- Wreszcie jesteś – rzekł Niesiebor do brata, zerkając na Muszelkę. – A kim jest ta panna? Nie mogła się inaczej ubrać na swadźbę?

- Nie, bo to jest rusałka. One tylko tak się ubierają. Na imię ma Muszelka – wyjaśnił Miłobor.

Zaskoczony pan młody pokręcił głową. Zrobił poważny wyraz twarzy.

- Do czego to doszło. Rusałki na moim weselu. Ale w sumie, czemu nie. Jak ona ci się podoba, to jest mile widziana. Witaj Muszelko na mojej swiadźbie. Baw się dobrze.

Niesiebor poklepał Miłobora i odszedł.

- To mojego brata też już poznałaś – rzekł Miłobor.

Podeszła do nich jego siostra.

- Rodzice mówili, że mój brat poznał rusałkę. Widzę, że bardzo ładną rusałkę. Jestem Nieradka. Pierwszy raz mogę poznać rusałkę i jest mi miło z tego powodu – Nieradka pocałowała Muszelkę w policzek.

Niedługo potem rozpoczęła się swadźba. Niesiebor i Gosława stanęli przed kapłanem Domażyrem. Zostali pobłogosławieni. Pocałowali kołacz chleba i skosztowali po kawałku. Zapanowała radość, rozległy się okrzyki wiwatów. Zaraz potem każdy złożył gratulacje młodej parze. Zaczęło się wesele. Gdy zaczęły się tańce, Muszelka zdziwiła się, że ludzie trochę inaczej tańczą niż rusałki. Jednak szybko nauczyła się tańczyć wśród ludzi. Dobrze się bawiła. Miłobor zauważył, że może ona długo tańczyć, gdy on się już zmęczył. Poprosił ją do stołu. Usiedli w ustronnym miejscu.

- Jakby było fajnie, gdybyś tutaj zamieszkała – rozmarzył się Miłobor.

- Razem z tobą?

- Wybudowałbym dom i zamieszkalibyśmy razem. Bo bardzo miło mi się przy tobie przebywa. Spędzalibyśmy cały czas razem. Chciałabyś?

- Z tobą tak.

Miłobor nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Podejrzewał, że długo ją będzie musiał namawiać. Bardzo się ucieszył.

- Naprawdę? Jezioro jest niedaleko. Miałabyś blisko do swych sióstr. Wiesz, że jesteś cudowna?

Przytulił ją..

- Muszelka, to prawda, że jesteś rusałką? – spytała się Tomira podchodząc do Muszelki. Za dziewczynką szedł Niestek.

- To Tomira i Niestek – przedstawił ich Miłobor. – Tak, Muszelka jest rusałką.

- Ale fajnie, to prawdziwa rusałka – ucieszyła się dziewczynka. – Nauczysz Niestka pływać?

- Umiem pływać – stwierdził chłopiec.

- Aha, co wejdziesz głębiej do wody to toniesz- zauważyła jego siostra.

- Nieprawda. Jak chcesz, to pójdziemy nad jezioro i pokażę ci jak się pływa.

- Niestek, nigdy nie wchodź do wody bez obecności Czębiry lub Radomiła – pouczył go Miłobor.

- Rusałki tańczą o porannej rosie. Ja też bym tak chciała – stwierdziła Tomira.

Muszelka uśmiechnęła się do niej.

- To nic trudnego. Chcesz zatańczyć jak rusałka? – zapytała.

Wstała od stołu, wzięła za rękę Tomirę i zaczęła tańczyć. Tańczyła dość wolno, by dziewczynka mogła przypatrzyć się jej ruchom. Gdy Tomira zaczęła ją coraz lepiej naśladować, Muszelka przyśpieszała. I tak sobie pląsały.

- Ja też tak chcę – krzyknął Niestek i zaczął tańczyć obok nich.

Do tańczących podeszła Czębira.

- Co tu się dzieje? – spytała się.

- Muszelka uczy nas tańczyć – poinformował Niestek.

Muszelka zatrzymała się. Spojrzała na kobietę.

- Mamo, szkoda, że tu Muszelka nie mieszka. Moglibyśmy się z nią bawić – rzekła Tomira.

- Muszelka nie jest dziewczynką. Nie wiem, czy chciałaby się bawić z takimi brzdącami – powiedziała Czębira. – Jestem Czębira. Podoba ci się u nas, Muszelko?

- Nie wiem. Jestem tutaj pierwszy raz. Myślę, że mogłabym polubić to miejsce. Ale tylko, jeślibym zamieszkała z Miłoborem.

Miłobor wtrącił się do rozmowy:

- Chcielibyśmy zamieszkać razem. Jak uda mi się wybudować dom. Może uda mi się za jakiś czas zgromadzić środki na wybudowanie domu. Zaciągnę się do armii, będę pobierał żołd.

- Chcielibyście zamieszkać już teraz? – spytała się Czębira, bo do głowy przyszedł jej pewien pomysł. – Poczekajcie chwilkę.

Oddaliła się. Po chwili przyszła z Radomiłem.

- To jest właśnie ta Muszelka – przedstawiła rusałkę. – A to mój mąż, Radomił.

Radomił ukłonił się Muszelce i rzekł:

- Czębira powiedziała, że chcielibyście zamieszkać razem. Dopóki nie wybudujecie sobie domu, możecie zamieszkać sobie w domu dzieciaków. One mają dom po rodzicach i wolą w nim mieszkać. Przyzwyczaiły się do niego, przez całe życie tam mieszkały. Niestek i Tomira przez ten czas zamieszkają z nami. Nic się im nie stanie.

- Musimy się przeprowadzać? – spytał się Niestek, trochę się krzywiąc.

- A chcecie, żeby Muszelka nie miała gdzie mieszkać? Żeby poszła do lasu i wilki ją zjadły? Albo żeby baboki ją porwały? – spytała Czębira.

- Niech Muszelka zamieszka u nas. Będzie jej tam dobrze – odpowiedziała Tomira.

- Będziemy codziennie widywać Muszelkę – ucieszył się jej brat.

- To od dzisiaj nocujecie razem z nami – rzekł do dzieci Radomił. – A wy już macie od teraz gdzie mieszkać – zwrócił się do Miłobora.

- Po stokroć dziękuję – ucieszył się Miłobor i przytulił Muszelkę.

Tymczasem Gosława i Niesiebor siedzieli przy weselnym stole na honorowych miejscach.

- Coś dzisiaj słabo tańczyliśmy – rzekła Gosława.

- Przecież wiesz, że boję się o ciebie i maleństwo. Jeszcze się rozpędzisz w tańcu i przewrócisz się. Lepiej dmuchać na zimno. Zatańczymy, jak już urodzi się córeczka.

- Jak się urodzi, to myślisz, że będzie czas i ochota do tańca? Szczególnie przez pierwszy rok? – uśmiechnęła się.

- Poradzimy sobie. Mam dla ciebie niespodziankę ślubną. Wyremontowałem z przyjaciółmi dom. To ten opuszczony na początku wsi. Teraz jest nasz.

- Mówiłeś, że ten dom remontowałeś dla Uściwoja. A dla nas miał być wybudowany dom na polance przy lesie. Ty kłamczuszku.

- Bo to miała być niespodzianka. Widzisz, jakim kłamczuszkiem jestem? I właśnie za takiego wyszłaś.

- To wyprowadzamy się od razu, od twoich rodziców? Dziękuję, że śledziłeś mnie wtedy, gdy chciałam skończyć ze sobą. Nie wiem, kto cię zesłał, czy Perun, czy Weles, ale bogowie zesłali cię, byś odmienił moje życie. Gdyby cię wtedy nie było…

Gosława rozpłakała się. Niesiebor przytulił ją. Sam był też wzruszony.

- No już. Nie trzeba płakać. Trzeba się weselić. To nasz wesele. To bogowie zesłali mi ciebie i odmienili moje życie. I zesłali nie tylko ciebie, ale też od razu córeczkę. Myślałem, że już nigdy nie będę miał dzieci a tu taka niespodzianka.

- Ja nie płacze, ja się cieszę – rzekła Gosława po twarzy jej wciąż spływały łzy.

- Wiem co przeszłaś. I dlatego nigdy nie będę namawiał cię, byśmy współżyli razem na siłę. Jeśli jednak kiedyś twoje rany w sercu by się zagoiły i czułabyś, że nie przeszkadzałaby ci bliskość, to daj znać. Będę czekał cierpliwie.

- Przecież mamy dzisiaj wesele. Dlaczego dzisiaj nie byłoby pokładzin? W naszym nowym domu. Jesteśmy już mężem i żoną. I jeśli jesteś tego ciekaw, to chcę twej bliskości i to bardzo.

Niesiebor uśmiechnął się. Zaczął gładzić włosy swojej żony.

- Jak tylko poczujesz się lepiej po porodzie.

- A dlaczego nie dzisiaj?

- Przecież jesteś w ciąży. A jak by się coś dzieciątku stało?

- Jak będziesz delikatny, to nic się nie stanie.

Gosława przywołała ręka Czębirę. Ta podeszła do nich.

- Czębiro, zajmujesz się ziołami, leczeniem, akuszerką, tobie można zaufać. Powiedz memu mążowi, czy możemy współżyć?

- Możecie, ale bez szaleństw. Nie bój się Niesieborze – odpowiedziała Czębira.

- Widzisz? – rzekła Gosława.

Młodzieniec pokręcił głową.

- Aż wy, kobiety. No dobrze. Zrobimy to jeszcze dzisiaj.

Po zmroku goście zaczęli krzyczeć:

- Pokładziny! Pokładziny!

Niesiebor wziął Gosławę na ręce i zaniósł ją do ich nowego domu. A goście weselni bawili się do samego rana.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bożena Joanna 24.04.2020
    Dwa wątki miłosne rozwijają się pomyślnie, ale ciekawa jestem, jak przebiegać będzie chrystianizacja i na czym polega plan Samona. Ciekawy rozwój akcji. Pozdrowienia!
  • Jerzy Sowiński 25.04.2020
    Przy Samonie mam mniejsze pole do popisu, niż przy innych bohaterach. Bo to postać historyczna i muszę się trzymać faktów historycznych. Na szczęście dużo jest białych plam w jego życiorysie i niedopowiedzeń, dlatego mogę po swojemu interpretować tą postać. Według historyków był to władca skuteczny, jednak rządził silną ręką, co wielu poddanym się nie podobało. Upodobniłem go więc do takiego ojca chrzestnego mafii na południu Włoch. Troszczy się o swoich poddanych, chroni przed wrogiem, by zdobyć ich przychylność. Jednocześnie jest bezwzględny, dąży po trupach do celu.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania