Opowieści pradawne. Rozdział 2: Wyraj (cz. 8)

W Witczynie ludziom żal było Czębiry. Żałowano, że w wiosce nie było wtedy najwaleczniejszych mężczyzn. Samonowi nie udałoby się wtedy porwać dziewczyny. Mieszkańcy zebrali się na placyku pośrodku wioski.

- Ciekawe, kiedy nasi mężczyźni wrócą z wojny? – zastanawiała się Szabora. – Tęsknie za synami, za mężem, za moim bratem. Jak wrócą, to może coś zaradzą, jak odzyskać synową.

- Może by tak odkupić? – spytała Smysława. – Samon zostawił nam mieszek ze złotymi monetami. Chyba to powinno mu wystarczyć.

- Obawiam się, że nie. Jakby mu zależało bardziej na tym mieszku, niż na Czębirze, to nie oddawałby go nam – zauważyła Mojmira.

- To ile by kosztowności on chciał, aby zgodził się ją zwrócić? – rzekła Smysława.

- Czort go wie. Zróbmy zbiórkę po wsi. Może połasi się, jak uzbiera się też drugi mieszek – zaproponowała Szabora.

- Jestem za – rzekła Żywia. - Mogę nawet pojechać z Niegrodem do Mikulczic, spróbuję odkupić dziewczynę. Jak tam nie zastaniemy Samona, to go poszukamy.

- Ludzie, robimy zrzutkę. Jeśli komuś zależy na Czębirze, niech dorzuci coś od siebie – zakomunikowała Mojmira.

Rozpoczęła się zbiórka monet na wykup Czębiry. Wkrótce uzbierał się drugi mieszek, głównie z solidów, jakie zostały nabyte ze sprzedanych łupów po Awarach.

- Na pewno chcesz jechać? To daleka droga – spytał się Niegrod swojej żony.

- Razem będzie raźniej. Weźmy też dzieci. Niestek i Tomira nie widziały jeszcze dużego grodu. Mikulczice na pewno zrobią na nich duże wrażenie – odpowiedziała Żywia.

- Dobrze. To daleka droga. Musimy się porządnie przygotować, zgromadzić dużo prowiantu na drogę. Za kilka dni wyruszamy – zgodził się mąż. Nie wyruszył on na wojnę, bo był kulawy. Kiedyś, na polowaniu, rozwścieczony tur zranił rogiem jego nogę. Niegrod starał się nie przejmować swoim kalectwem. Cieszył się, że ma kochaną żonę i wspaniałe dzieci, chociaż urwisy.

Po trzech dniach byli już gotowi do wyjazdu. Wóz, zaprzężony w konia, opuszczał wioskę, żegnany przez mieszkańców.

- Przywieźcie nam Czębirę, proszę! – krzyknęła Szabora na pożegnanie.

Rozpoczęła się podróż na południowy wschód, do Mikulczic.

Niegród miał takie dziwne wrażenie, że ktoś ich śledzi przez cały czas. Raz nawet zatrzymał wóz, wyciągnął łuk i skierował napięty łuk ze strzałą w stronę najbliższych krzaków. Wydawało mu się ze ktoś tam się zakradł. Nic nie zauważył i ruszył dalej. Obawiał się, by po drodze nie spotkali ich jacyś zbójcy. Na wszelki wypadek na wozie mieli worki z prowiantem i mało ważnymi klamotami. Mieszki z monetami były ukryte w skrytce pod wozem, by się nie rzucały w oczy.

Dzieci były na zmianę, raz podekscytowane podróżą a raz znużone. Podpytywały o Mikulczice, jak wyglądają, co się w nich znajduje. To była pierwsza w ich życiu podróż do wielkiego grodu. Po czterech dniach minęła ich grupa dwunastu zbrojnych jeźdźców.

- Ktoście? Dokąd jedziecie? – spytał się dowódca.

- Jedziemy do Mikulczic. Z prośbą do Samona – odpowiedział Niegród.

- To daleka i niebezpieczna droga. Uważajcie na siebie. Właśnie w pobliżu grasuje banda zbójów. Polujemy na nich, w imię sprawiedliwości. Jestem Mścibor, z gwardii Samona. Książę chce, bym pomógł mu oczyścić trakty ze zbójców, by ludzie mogli bezpiecznie podróżować.

- Panowie, mam prośbę. Nie poeskortowalibyście nas do Mikulczic? – poprosił Niegród.

- Przykro mi, mam swoje wyraźne rozkazy.

- Wieziemy kosztowności dla Samona. Chyba nie chciałbyś, by książę je stracił?

Mścibor zastanawiał się.

- Dużo tego wieziecie? – spytał.

- Sporo.

- No dobrze, będziemy waszą eskortą. Zbóje, nie zając, nie uciekną. Nie boicie się tak jechać z kosztownościami na wierzchu?

- Są ukryte w skrytce pod wozem.

- Sprytne. To jedziemy. Długa droga przed nami. A chciałbym jeszcze dorwać tych zbójców.

Wieczorem dojechali do opuszczonej kamiennej wieży. Nikt nie pamiętał, kto ją kiedyś wybudował i czemu została opuszczona. Słowianie wtedy raczej nie budowali kamiennych budowli, tylko drewniane. Była ona nadniszczona. Nadniszczona była też drewniana chata, znajdująca się obok. Jedynie drzwi od wieży wyglądały jeszcze w miarę solidnie. Obecnie miejsce to służyło do odpoczynku dla wędrowców.

- Możecie zanocować we wieży – zaproponował Mścibor. – Tam będziecie w nocy bezpieczni, wygląda jeszcze na solidną. Będziemy w nocy pilnować was i wozu. To jeszcze teren zbójców. Jest mała szansa, że w nocą przypętają się tutaj, ale lepiej dmuchać na zimno i być czujnym.

W wieży można było przenocować tylko na dole. Na wyższe piętra trzeba było dostać się po drabinach, które były już tak spróchniałe, że nie dało się po nich wejść. Żywia przygotowała posłania we wnętrzu. Niegród przyniósł suchy prowiant i wsadził we wnękę zapaloną pochodnię. Przyszedł do nich Mścibor.

- Może chcecie posilić się sarniną przy ognisku? - spytał.

- Chętnie. Dzieci zostaną, są już senne - odpowiedział Niegród. Rodzice wyszli, drzwi zostały zamknięte.

- Ciekawe czy są tutaj nietoperze? One lubią się zaplątywać we włosy - rzekł Niestek.

- Nie strasz. Tutaj nie ma nietoperzy - odpowiedziała jemu siostra.

- Skąd wiesz? Trzeba to sprawdzić. Poświeć pochodnią.

Chłopiec próbował wejść po drabinie, ale spróchniałe szczeble się połamały i spadł.

- Zepsułeś, zepsułeś! Będziesz naprawiał! - ucieszyła się Tomira.

- Głupia jesteś.

Nagle usłyszeli krzyk ojca:

- Panowie, weźcie sobie te monety, ale nas nie zabijajcie!

- Cicho - szepnął Niestek.

- Nieee! Zostawcie go! – dało się słyszeć krzyk Żywii. - Dranie!

Chłopiec przybliżył pochodnię do rzeczy przyniesionych przez rodziców. Znalazł nóż. Postanowił niezwłocznie ruszyć na pomoc rodzicom. Chwycił go i dobiegł do drzwi. Ale nie mógł ich otworzyć. Ciągnął je do siebie i nic. Okazało się, że są zablokowane.

- Niegród, kochany! Zabiliście go! Mordercy! - krzyczała jego matka.

Niestek przyświecał pochodnią ściany wieży. Szukał jakiejś wnęki. Niestety, okna były zbyt wysoko.

- Mamusiu! Tatusiu! - krzyczała jego siostra. Chłopiec bezsilnie kopał nogą w drzwi. Usłyszeli jeszcze głośny, przeraźliwy krzyk Żywii a potem nastąpiła cisza.

- Zabiję skurwysynów! Zabiję! - krzyczał wymachując nożem. Tomira płakała. On też zaczął płakać.

- Oni nie żyją? - pytała się dziewczynka przez łzy. Brat przytulił ją.

- Znalazłem mieszki. Zobaczymy co tam jest - usłyszeli jednego z wojów.

- Co z dzieciakami?

- Niech sobie siedzą we wieży. Nie uciekną.

- Nimi też trzeba się później zająć - usłyszeli Mścibora.

- Ich też zabić? To tylko dzieci.

- A jak wygadają wszystko Samonowi? Trzeba dmuchać na zimno - stwierdził Mścibor. - Najpierw trzeba się podzielić fantami.

- Mamusiu kochana, nie umieraj - popłakiwała Tomira. Niestek zauważył przy drzwiach uchwyty na rygiel. Poświecił pochodnią po kątach. Zauważył solidny drąg. Zaryglował nim drzwi. Teraz były zablokowane od zewnątrz i od wewnątrz.

- Tomira, słuchaj - przytulił swoją siostrę. - Musimy jakoś się stąd wydostać. Nie chcę żeby ciebie też mi zabili. Słyszysz, co mówię?

- Nas też zabiją?

- Nie dopuszczę do tego. Spróbujemy się jakoś wspiąć na górny poziom. Tam są okna. Wyskoczymy przez nie.

Niestek próbował wspiąć się po pozostałościach drabiny. Drabina się zachwiała i całkiem się rozwaliła. Chłopiec spadł.

- Co teraz? - spytała się dziewczynka.

- Będę walczył, jak tutaj się już dostaną. Jak wejdą, schowaj się za mną. Nie bój się, obronię cię.

Minęła godzina i nic się nie działo. Słyszeli śmiechy dzielących się łupem żołdaków. Tomira już nie płakała. Miała nieobecny wzrok i coś szeptała pod nosem, jakby chciała przywołać swoich rodziców. Niestek siedział z nożem w ręku. Miał zawzięty wyraz twarzy i mokre oczy. W końcu usłyszeli odryglowanie drzwi od zewnątrz i walenie w drzwi.

- Cholera, nie można otworzyć. Musieli się zaryglować! - ktoś krzyknął.

Chłopiec zasłonił swoją siostrę.

- Trzymaj się za mną - powiedział.

- Weźcie topory i rozwalcie drzwi - krzyknął Mściwój.

Po niedługim czasie dzieci usłyszały walenie toporów.

- Kurwa, ktoś mi nadpiłował topór. Cały się rozwalił. Kto z was taki dowcipny? - usłyszeli.

- Mój też się rozwalił.

- Który z was był takim debilem, że zniszczył topory? Przyznać się - zirytował się Mściwój.

Dzieci usłyszały skrobanie w deski, które łatały dziurawą wieżę, następnie deski odpadły. Została odsłonięta malutka wnęka, znajdująca się przy podłodze, w tylnej części wieży. Nieduża, ale rodzeństwo mogłoby się przecisnąć.

- Jak rozwalimy te drzwi? - ktoś krzyknął.

- Dzieciaki! Otwórzcie drzwi! Nie bójcie się, nic wam nie grozi - krzyknął Mściwój.

Niestkowi wydawało się, że to nie wojowie odsłonili dziurę. To mógł być podstęp, ale chłopiec uznał, że nie mają innego wyjścia. Muszą sie przecisnąć.

- Uciekamy przez tą dziurę w wieży. Ja pierwszy. Jak dam ci znać, że wszystko w porządku, ty też wychodź - wyszeptał do dziewczynki. Przecisnął się na zewnątrz. Z tyłu wieży nikogo nie było. Dał znać ręką Tomirze. Ona także przecisnęła sie na zewnątrz. Chłopiec złapał siostrę za rękę i rzucili się do ucieczki w las. Było ciemno. Zawadzili o gałęzie, co narobiło nieco hałasu.

- Tam są! Uciekają! - zauważył ich jeden ze zbrojnych.

- Łapcie ich! - krzyknął Mściwój.

Żołnierzy chcieli ruszyć w pościg, ale ktoś im pozaplątywał sznurówki, lewego buta z prawym.

- Co jest do cholery? - zdziwił się dowódca. Nagle spadło na nich z wieży gniazdo os. Zaczęli się rozpaczliwie odganiać od skrzydlatych napastników.

Tymczasem dzieci biegły po ciemku na oślep, zawadzając o krzaki. W końcu coś ich wyprzedziło i stanęło przed nimi. Niestek wytężył wzrok w świetle księżyca. Ujrzał chochlika, tego samego, którego wcześniej wypuścili. Stworek wcześniej podążał za wozem i obserwował dzieci. Krępował sie jednak ich rodziców i pozostawał z dala, poza ich wzrokiem. Tej nocy miał okazję się odwdzięczyć za podarowanie mu wolności.

- Chochliczku kochany - Tomira przytuliła się do stworzonka.

- Chyba nas lubi - zauważył Niestek. Stworek odskoczył i pokazał gestem głowy, by podążać za nim. Dzieci maszerowały za chochlikiem, który chciał je zaprowadzić do Witczyna.

- Mamusia i tatuś nie żyją. Mi też już nie chce się żyć - zaczęła znów płakać Tomira. - Chcę być z nimi. W zaświatach.

- Nie mów tak. Masz mnie. Zawszę cię będę chronił i nigdy nie dam cię skrzywdzić - pocieszał ją brat.

- Jak my sami będziemy żyć bez rodziców? Jesteśmy tylko dziećmi.

- Nie martw się. Poradzimy sobie.

Rodzeństwo podążało całą noc za stworkiem. Zaczęło świtać. Byli zmęczeni i senni.

- Chochliku, odpoczniemy? - spytał się chłopiec, gdy przechodzili obok jeziora. Stworzonko zatrzymało się. Nagle zaczęło się nerwowo rozglądać i strzyc uszkami. Pisnęło i zaczęło uciekać. Zatrzymało się na chwilę, pokazując, by dzieci także uciekały za nim. Rodzeństwo rzuciło się do ucieczki. Wtem zza drzew wyjechał jeździec. Zauważył dzieci i skierował się w ich stronę. Nagle poczuł ból. To chochlik skoczył na niego i ugryzł go w policzek. Żołnierz zatrzymał się, próbując strącić stworka. Korzystając z zamieszania Niestek pchnął Tomirę w szuwary, mówiąc jej by się ukryła a sam uciekał, by skupić na siebie uwagę i odciągnąć jeźdźca daleko od jeziora. Żołnierz wyciągnął nóż i dźgnął nim chochlika. Stworek pisnął, zeskoczył na ziemię i uciekł w najbliższe krzaki. Jeździec schował zakrwawiony nóż za pas i rozejrzał się. Przy pierwszych promieniach słońca Niestek był już widoczny. Żołnierz skierował się za nim. Chłopiec kluczył pomiędzy krzakami i drzewami. Jeździec kilka razy musiał się zatrzymywać, by dobrze się rozejrzeć. Niestkowi trudno było zgubić ścigającego, który zawsze zdołał go wypatrzyć. Chłopiec szukał jakiejś gęstwiny, przez którą koń by się nie przecisnął. W końcu wypatrzył bardzo gęste krzaki i zaczął tam biec. Lecz nie zdążył dobiec, bo poczuł jak jeździec wciąga go na konia.

- Gdzie dziewczyna? - spytał się żołnierz zatrzymując konia. Niestek rozpoznał w nim jednego z wojów Mścibora. Milczał, nie chcąc zdradzić siostry.

- Zaraz ją znajdziemy - rzekł jeździec. Zaczął kluczyć po okolicy, ze złapanym chłopcem rozglądając się za jego siostrą. Kręcił się dość długo po okolicy, ale nie znalazł dziewczynki.

- Czort ze smarkulą - stwierdził. - I tak ją wilki zeżrą. No to jedziemy do Mściwoja.

Jechali tak z godzinę a Niestkowi zdawało się, że jeździec się zagubił. Żołnierz zatrzymał się i zaczął rozglądać się, z której strony drzewa są obrośnięte mchem, by wiedzieć, w jakim kierunku ma jechać. Chłopiec też się rozglądał. Nagle zauważył coś w niedużej dziupli.

- Panie, tak jest skarbnik! - krzyknął podekscytowany. - Tam, w dziupli. Pozwól mi go dotknąć.

- Nie mamy czasu.

- On strzeże skarbów. Jak uda mi się go dotknąć, to będę bogaty. Proszę. To jedyna taka szansa w moim życiu. Trzeba mieć dużo szczęścia by trafić na skarbnika.

- Co to za skarb?

- Olbrzymi. Będę bardzo bogaty.

Jeździec zsiadł z konia i ściągnął Niestka. Chłopiec chciał iść w stronę dziupli, ale żołnierz go przytrzymał.

- Takiemu gówniarzowi, jak ty, skarb się nie przyda - wyjaśnił.

- Panie, to ja go wypatrzyłem, to mój skarb.

- Zostań tu.

Żołnierz podszedł do dziupli i wsadził do niej rękę chcąc dotknąć skarbnika. Z dziupli coś wypełzło, coś jak człowiek i nie człowiek. Niestek dobrze wiedział, że w tej dziupli nie mieszka skarbnik, tylko bezkost. Rzucił się więc szybko do ucieczki. Bezkost był wampirem bez kości. Dzięki temu mógł się wszędzie wcisnąć, wszędzie wpełznąć.

- A ty dokąd? - krzyknął żołnierz za chłopcem. Wyciągnął miecz i ruszył na bezkosta. Widocznie nie wiedział, co to, bo gdyby wiedział, to też by szybko uciekł. Zaczął ciąć wampira. Ten jednak nic sobie nie robił z ciosów miecza. Oplątał mężczyznę i wbił się zębami w jego szyję.

Niestek nie oglądał się za siebie, tylko szybko zmykał. Gdy już odbiegł daleko, zatrzymał się, by nabrać tchu. Nie wiedział gdzie się teraz znajduje i którędy iść do jeziora. Próbował je odnaleźć. Zaczął padać deszcz.

- Tomira! Tomira! - krzyczał. Jego krzyki pozostawały bez odpowiedzi.

Tymczasem przemoczona Tomira maszerowała wzdłuż jeziora nawołując brata i chochlika. Zwróciła tym na siebie uwagę i czyjeś ręce ją pochwyciły.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania