Poprzednie częściKrwawy szlak, prolog
Pokaż listęUkryj listę

Krwawy Szlak, rozdział czterdziesty - Erina 2/2

Obudziłam się dopiero kilka dni później, otoczona przez kompletną ciemność. Nie mogłam się ruszać, nic nie widziałam, nie docierały do mnie żadne dźwięki. W pierwszej chwili myślałam, że nie żyję, dopiero głos mojej matki wyprowadził mnie z błędu. Byłam po prostu owinięta kocem, zamknięta w jakiejś klasie przerobionej na lazaret. Dopiero po kilku minutach zrozumiałam, dlaczego nie mogę otworzyć oczu. Potem jeszcze długo w to nie wierzyłam.

Byłyśmy w filii mojej szkoły, położonej na głównym lądzie. Znałam to miejsce, bo bywałam tam czasem na konkursach kulinarnych. Ludzie, którzy nas zaatakowali, przejęli ten budynek i sprowadzili nas tam po ataku na wyspę. Mama została u nich pielęgniarką, dzięki czemu mogła doglądać mnie w czasie, gdy leżałam w łóżku.

Przez pierwsze kilka dni nie chciałam zaakceptować tego, co się stało. Leżałam bez życia, nie mówiąc, nie śpiąc ani nie jedząc. Słowa w ogóle do mnie nie docierały, czułam się jakbym już umarła. Tego zresztą wtedy chciałam: zniknąć stamtąd i najlepiej rozpłynąć się na zawsze. I gdyby nie mama, może naprawdę by się tak stało. Na szczęście ona była przy mnie, pocieszała mnie i pomagała wyzdrowieć. Dzięki rozmową z nią znowu zaczęłam reagować i zmuszałam się, żeby jeść. Rozumiała co czuję, słuchała, gdy płakałam nad faktem, że nigdy już nie zobaczę idealnie przyrządzonej Bourguignon ani dobrze pokrojonej ryby fug. Dla ciebie pewnie brzmi to głupio, ale dla mnie to była prawdziwa tragedia. Poświęciłam całe swoje dzieciństwo tym zajęciom!

Mama przekonała mnie, że w obozie nie jest aż tak źle i mogę do tego przywyknąć. Obiecała, że żołnierze na pewno dadzą mnie do kuchni, jeśli tylko z nimi porozmawiam. Nie masz pojęcia, jak ważne to dla mnie było.

Gdy wydobrzałam, mama faktycznie ubłagała żołnierzy, by pozwolili mi dla nich gotować. Na początku ludzie rządzący ośrodkiem byli przeciwni, ale widząc jakie to dla mnie ważne, w końcu dali mi spróbować. Byłam im taka wdzięczna. Teraz spędzałam całe dnie gotując kaszę w litrowych garach, zamiast tworzyć wielogwiazdkowe specjały, ale wystarczyło mi, że mam kontakt z kuchnią. Chochla i nóż od zawsze były moimi najlepszymi przyjaciółmi i to dzięki nim zachowałam zmysły po wyjściu ze szpitala.

Początek był trudny. Bez przerwy cięłam i przypalałam sobie palce, za co nasza nadzorczyni biła mnie po głowie. Nasze baraki śmierdziały, bo wody nie starczało by porządnie je umyć. Musiałam też wstawać każdego dnia bardzo wcześnie, żeby ugotować posiłek dla całego obozu. Z czasem jednak zaczęłam się przyzwyczajać. Moje palce coraz zgrabniej obierały kartofle i kroiły warzywa, przywykłam też do smrodu, a długie godziny pracy nie były dla mnie takie nowe. Nieraz musiałam zostać w szkole do późnej nocy, ucząc się różnych technik krojenia owoców i warzyw, więc zdążyłam się przyzwyczaić. Tęskniłam tylko za mamą. Widywałyśmy się bardzo rzadko, ale każda rozmowa z nią była dla mnie ważna. Była ostatnim, co zostało mi z tamtego życia.

Nie było tam lekko, ale przywykłam. Może nawet w jakiś sposób polubiłam to miejsce, na tyle na ile w ogóle można lubić więzienie, w którym musisz przymusowo pracować.

Może mieszkałabym tam do dziś, gdyby nie jedna rzecz. Jeden ohydny, przerażający szkopuł, który zniszczył moje ostatnie bezpieczne schronienie.

To zdarzało się rzadko, ale za każdym razem było koszmarne. Raz na jakiś czas, zaraz po porannym posiłku, do naszej kuchni przychodził jakiś mężczyzna i zabierał naszą nadzorczynię na stronę. Zawsze słyszałam zza drzwi ich śmiechy, a po pewnym czasie padało imię jakiejś dziewczyny. Nadzorczyni wracała potem do kuchni, a ten sam mężczyzna przychodził do nas późnym wieczorem. Zabierał gdzieś dziewczynę o której rozmawiał wcześniej i odprowadzał do nas po około godzinie. Zapewne domyślasz się już, co działo się przez ten czas. My również się domyślałyśmy, choć na początku żadna z nas nie chciała powiedzieć tego na głos. Wmawiałyśmy sobie, że może chodzi o coś innego, że nie wiemy, co naprawdę się tam dzieje. Ale rzeczywistość szybko stała się niezaprzeczalna, gdy któraś z nas wyznała wreszcie prawdę.

Mimo to, nic nie zrobiłyśmy. Żadna z nas nie chciała znaleźć się w jeszcze gorszej sytuacji, a nie mogłyśmy wiedzieć, kto jest w to zamieszany. Wiele z nas bało się też tego, co może zrobić nam nadzorczyni, jeśli skarga nam nie pomoże. Dlatego wolałyśmy to wypierać, a ja w szczególności. Mało kto chciałby dziewczynę z poparzoną twarzą, więc myślałam, że muszę się tylko nie wychylać i siedzieć cicho, a nic mi się nie stanie. Byłam w błędzie.

Jak się okazało, ktoś jednak się znalazł. Pewnego dnia, gdy jak co dzień pracowałyśmy w kuchni, przyszedł do nas kolejny żołnierz. Jak wszyscy pozostali, poprosił naszą nadzorczynię by na chwilę wyszła i zaczął rozmawiać z nią za zamkniętymi drzwiami. W całej kuchni zrobiło się wtedy niewiarygodnie cicho. Wszyscy od dawna wiedzieli, że potrafię usłyszeć odgłosy zza drzwi i chcieli ułatwić mi to zadanie. Ostrzeżenie, które mogłam dać odpowiedniej dziewczynie było jedyną pomocą, na jaką mogłyśmy liczyć.

Słyszałam niewiele. Kilka śmiechów, słowo „dziś” i brzdęk upadającej monety. Imię wychwyciłam dopiero pod sam koniec. Brzmiało „Erina”.

Nie wierzyłam w to. To przecież było niemożliwe. Jaka była przecież szansa, że ze wszystkich dziewcząt, wszystkich w całym ośrodku, wybierze akurat mnie?! Inne nawet nie spytały. Gdy tylko zobaczyły moją reakcję, natychmiast zrozumiały, co się stało.

Przez resztę dnia próbowałam ogarnąć to, co miało się wkrótce wydarzyć. Na początku wmawiałam sobie, że może to pomyłka, że wypowiedział moje imię tylko przy okazji albo się przejęzyczył. Byłam skłonna uwierzyć we wszystko, absolutnie wszystko, byleby nie musieć stawiać czoła temu faktu.

Pogodziłam się z prawdą dopiero w czasie przerwy, gdy inne dziewczyny przyszły mnie pocieszyć. Przy pierwszej rozmowie każda z nas powtarzała sobie podobne kłamstwa i każda w gruncie rzeczy wiedziała, jaka jest prawda. Nie byłam wyjątkiem.

Po pracy, cały dzień modliłam się, płakałam i rozmawiałam z innymi dziewczynami. Byłam zrozpaczona. Gdy kładłam się w swojej pryczy, wciąż jeszcze miałam nadzieję, że coś mi się pomyliło. Boże, jak bardzo chciałam, żeby tak było.

Przyszedł po mnie gdzieś około północy. Podszedł do mojego łóżka, pociągnął za ramię i kazał wstać, a potem wyprowadził z baraków. Przynajmniej tuzin dziewcząt obserwowało mnie wtedy, udając, że śpi. Pamiętam, jak on szeptał mi do ucha. Mówił, że nie mam się czego bać, że to prawie jak zabawa. Nawet dzisiaj doskonale pamiętam ten głos.

Miałam wrażenie, że idziemy całe wieki. Mijaliśmy schody, zakręty, drzwi. Przerażona i zdenerwowana, szybko straciłam orientację w ternie. Uświadomiłam sobie gdzie jestem dopiero, gdy poczułam nagły chłód na skórze. Od razu przypomniało mi się tylne wejście, którym często wychodziłam na przerwę. Drzwi tam zawsze były nieszczelne i nie dało się ich domknąć.

Mężczyzna, który był ze mną, zaprowadził mnie w dół schodów i kazał wejść do jakiegoś pomieszczenia. Poczułam chłód, wilgoć i kafelki pod moimi stopami. Od razu zrozumiałam, że muszą to być prysznice.

Kazał mi wejść do jednej z kabin, w której wciąż mogłam poczuć świeżą wodę. Powiedział, żebym się rozebrała. Najwolniej jak tylko mogłam, zaczęłam zdejmować bluzę. Już miałam rzucić ją na podłogę, gdy zdałam sobie sprawę, że w jednej z kieszeni jest duży kamyk, praktycznie wielkości mojej dłoni.

To była taka nasza tradycja. Dziewczyna, która musiała iść z żołnierzem, dostawała od nas kamyk, by w najgorszym momencie przypominał jej o jej przyjaciółkach. Mówiłyśmy, że te kamienie przekazują nam siłę i moc pozostałych i może naprawdę tak było. Bo gdy ja dotknęłam tamtego, coś się we mnie odezwało. Poczułam gniew, desperację, chęć buntu. Nie mogłam znieść myśli, że wrócę jutro do mojej grupy i będę udawać, że nic się nie wydarzyło. W mojej głowie pojawił się nagle plan. Głupi i absolutnie szalony, ale przecież nie miałam nic do stracenia. Poczułam, że wolę już tu zginąć, niż pozwolić na coś takiego bez żadnej walki.

Ostrożnie wyjęłam kamień z kieszeni i chwyciłam go mocno w dłoń. W jednej ręce trzymałam kamień i bluzę, a drugą sięgnęłam do kranu za moimi plecami. Odczekałam, aż usłyszę dźwięk zdejmowanych spodni i gwałtownie okręciłam kurek, zalewając mężczyznę falą zimnej wody. Zdziwiony cofnął się odrobinę, a wtedy rzuciłam w niego bluzą i pchnęłam z całej siły. Oślepiony i zdezorientowany, poślizgnął się i wypadł z kabiny, a ja natychmiast pognałam do wyjścia.

Próbowałam dobiec do drzwi, ale skurwysyn złapał za moją kostkę i przewrócił na podłogę. Śmiał się i kazał się uspokoić. Nawet wtedy nie myślał, że mogłabym mu zagrozić.

Ale nadal nie wiedział, że miałam kamień. Uderzyłam go nim najpierw po palcach, a potem, gdy zaczął krzyczeć, rzuciłam nim, celując w jego twarz. Chyba trafiłam, sądząc po chrupnięciu, jakie usłyszałam. Puścił mnie, a ja natychmiast pobiegłam do drzwi i ruszyłam ku schodom. Próbował mnie gonić, ale wciąż jeszcze miał opuszczone spodnie. Wrzeszczał i przeklinał, obiecując ściągnąć po mnie cały garnizon.

Biegłam ile sił, odtwarzając dokładnie tę trasę, po której przed chwilą mnie prowadził. Słyszałam już krzyki i przekleństwa innych ludzi, wbiegłam po schodach, znów czując na skórze tamten chłód. Pobiegłam ku jego źródłu i natrafiłam na taflę szkła. Wtedy zrozumiałam swoją pomyłkę. Chłód nie wydobywał się wcale zza drzwi, tylko z okna. To wcale nie było tylne wyjście, a co za tym idzie, nie wiedziałam w której części szkoły jestem, jak wysoko się znajduję, ani czy nie spadnę prosto w morze. Nie miałam jednak wyboru. Słyszałam już głos tamtego mężczyzny, a razem z nim tuzin innych, próbujących mnie odnaleźć. Przeniosłam nogę za parapet i skoczyłam, modląc się, żebym okno było blisko ziemi. Leciałam tylko chwilę, nim z całym impetem wpadłam w kałużę błota, wstałam i natychmiast ruszyłam przed siebie, w każdej chwili mogąc wpaść do rowu, złamać o coś nogę albo zostać zastrzeloną. Mogłam wtedy umrzeć. Powinnam wtedy umrzeć. A jednak przeżyłam i do dziś myślę, że to był cud.

Biegłam jeszcze na długo po tym, nim odgłosy pogoni ustały, w końcu jednak zabrakło mi tchu. Padłam na ziemię i wtedy uświadomiłam sobie, że leżę na asfaltowej jezdni. Po krótkim odpoczynku, zaczęłam iść wzdłuż drogi, aż trafiłam do jakiegoś opuszczonego miasta. Grupa mieszkańców, którzy jeszcze nie uciekli, pozwoliła mi ze sobą zostać, a potem, gdy było to konieczne, ruszyć razem z nimi. Szybko zrozumiałam, że inni ludzie są moim najlepszym gwarantem przeżycia. Sama nie mogłam zbierać jagód ani tropić zwierzyny, ale potrafiłam gotować i opatrywać co prostsze rany. Lata nauki pozwalały mi zmienić wysuszone suchary i surowe mięso w prawdziwe posiłki, a to czyniło mnie naprawdę cenną. Robiłam wszystko, by nigdy nie zostać samą. Między innymi stale zmieniałam grupy, zawsze starając się zostać z najsilniejszymi.

W końcu trafiłam do Wyzogoty. Grupa ocalonych zatrzymała się tu raz, by uzupełnić zapasy wody i poszukać paliwa do swoich motorów. Ścigał ich sam Wisenhert, chcący odebrać ich wehikuły i dodać do swojej armii. Jeśli chcieli zachować pojazdy i życie, musieli pozbyć każdego zbędnego balastu, jaki mieli, w tym niepotrzebnych członków załogi. Szczerze mówiąc, nie miałam nic przeciwko zostaniu tutaj. Wyzogota miała ściany, piecyk i szczelny dach, a to znacznie więcej, niż nauczyłam się oczekiwać.

Erina zamilkła. Daniel czekał, aż zacznie następną część opowieści, aż w końcu doszło do niego, że to koniec historii. Nie rozumiał w niej wielu rzeczy, ale szczególnie interesowała go jedna, kluczowa kwestia.

– Dlaczego mi to wszystko opowiadasz?

Dziewczyna westchnęła cicho, po czym podniosła głowę, jakby próbowała spojrzeć na Daniela. Choć w jej historii było tyle straty i bólu, wcale nie wydawała się smutna. Wręcz przeciwnie. Biła od niej chłodna determinacja.

– Widzisz, kiedy tu przybyłam, Azail kazał mi o tym wszystkim zapomnieć. Powiedział, że to przeszłość, a ja muszę się skupić na teraźniejszości. Że nie mogę zmienić tego, co wydarzyło się tamtego dnia. Radził mi wybaczyć, a ja mu uwierzyłam. Przyjęłam fakt, że przeszłości nie mogę zmienić. Ty byłeś pierwszym, który powiedział coś innego.

Daniel poczuł, jak w gardle rośnie mu gula. Owszem, powiedział coś, co przeczyło słowom Azaila. Nie wiedział tylko, czy było to słuszne.

– Ale nie możesz już znaleźć tego człowieka – wtrącił. – To już się nie zmieni. Tym razem to naprawdę przeszłość.

Erina podniosła gwałtownie twarz. Gdy znów przemówiła, w jej głosie pobrzmiewał tłumiony gniew.

– Ale co, gdybym mogła? Albo raczej, gdybyś ty mógł? Na moim miejscu, zdolny odnaleźć tego człowieka… chociażby tego, który zabrał mnie tamtej nocy i próbował mnie… tego, przez którego musiałam uciekać z obozu, w którym wciąż była moja mama. Co byś zrobił, gdybyś teraz go znalazł Daniel? Co byś wybrał?

Daniel wpatrywał się w nią z oczami powiększającymi się ze zdziwienia. Znów rzuciła mu pytanie, na które nie był gotowy. Pięć dni temu jego decyzja byłaby jasna: albo zabijasz demony, albo jesteś jednym z nich. Teraz już nie był taki pewien. Nie potrafił już znaleźć właściwej odpowiedzi.

– Nie wiem – powiedział w końcu. To było najlepsze, co przyszło mu do głowy. – Sam już nie wiem, co bym wybrał. Wiem tylko, że nie potrafię żyć ze swoim bólem. I nie wierzę, by on sam z czasem zniknął.

Erina znów westchnęła cicho. Daniel nie wiedział, czy udzielił dobrej odpowiedzi, ale był przynajmniej szczery. Szczerość to było najlepsze, co mógł jej teraz dać.

– Myślisz, że zabicie go by ci pomogło?

– Mówię, że nie mam pojęcia. Nigdy nie robiłem niczego podobnego. Ale, gdybym mógł… wolałbym choć spróbować. Wolałbym to, niż siedzenie przez całe lata w bezczynności.

Nie wiedział, czy to była dobra odpowiedź. W jego głowie kłębiło się od myśli i każda kolejna była sprzeczna z poprzednią. Nie potrafił już wskazać, co jest słuszne. Tyle by dał, by móc zrozumieć, co dzieje się teraz w głowie Eriny.

Dziewczyna nie odpowiedziała od razu. Podparła palcami czoło, jakby intensywnie nad czymś rozmyślała. Milczała jeszcze przez długą chwilę, nim wreszcie powiedziała dwa, krótkie zdania.

– Dziękuję Daniel. To wszystko, o co chciałam cię zapytać.

Po tych słowach odwróciła się i wróciła do czesania włosów. Daniel zrozumiał, że uznała rozmowę za zakończoną i ruszył ku drzwiom. Wychodząc z pokoju nie mógł jednak pozbyć się okrutnego wrażenia, że Erina nadal coś przed nim ukrywa.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania