Poprzednie częściKrwawy szlak, prolog
Pokaż listęUkryj listę

Krwawy Szlak, rozdział trzydziesty siódmy - Nocny Wypad 1/3

Kilka godzin później, dziwny odgłos rozległ się za ścianą pokoju Daniela. Lata życia na stepach przyzwyczaiły chłopaka do płytkiego, stale czujnego półsnu, więc podejrzany dźwięk natychmiast go obudził. Chłopak otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju. Nikogo tam nie było. Następnie znów je zamknął i upewnił się, że nie była tylko jego wyobraźnia. Po chwili nasłuchiwania, do jego uszu doszły go wyraźne kroki przynajmniej dwóch osób, wyraźnie skradających się wzdłuż korytarza. Co więcej, obie zmierzały właśnie w kierunku drzwi do jego pokoju.

Błagając w duchu, by jego ruchy nie były ciche, Daniel wyszedł z łóżka i starając się nie urazić blizn, narzucił na siebie podkoszulek. Następnie rozejrzał się w pośpiechu za jakąkolwiek bronią.

Pierwszym co wpadło mu w ręce był długi, szklany kawałek czegoś, co bez chwili zastanowienia rozbił o ścianę. Kawałki szkła rozcięły mu lekko skórę, nie miał jednak teraz czasu, by się tym przejmować.

Niemalże w tej samej chwili, gdy on tłukł szklankę, drzwi od jego pokoju uniosły się, wpuszczając do środka słaby blask świeczki, trzymanej przez jednego z intruzów. Daniel nie miał czasu, by porządnie się ukryć, poszedł więc szybko za jeden z zalegających w pokoju mebli, modląc się by tych dwoje, czegokolwiek chcieli, nie przeszukiwało jego pokoju.

Wstrzymał oddech i obserwował z napięciem, jak drzwi zostają odstawione na bok, a pierwsza z postaci wkracza do środka. Jeden intruz podszedł wolno do jego łóżka, podczas gdy drugi, trzymający w dłoniach małą świeczkę, czekał przy drzwiach. Mięśnie Daniela ćmiły ostrym bólem, nie pozwolił sobie jednak na najmniejszy ruch. Nie mógł ryzykować, że zostanie wykryty.

Jedna z postaci podeszła do łóżka, skrzypiąc kilkoma starymi deskami, po czym potrząsnęła mocno tam, gdzie zapewne spodziewała się barku Daniela. Chłopaka rzecz jasna dawno już ta nie było, na co postać zareagowała niemałym przerażeniem. Natychmiast zaczęła wręcz panicznie przesuwać rękoma po łóżku, zrzucając przy tym pościel na ziemię. Po kilku chwilach tej nerwowej szarpaniny, wyprostowała się gwałtownie. Nawet Daniel ze swojego ukrycia mógł jasno powiedzieć, że była przerażona.

- Nie ma! Nie ma go tutaj!

- Co to znaczy, że go nie ma?!

- A jak myślisz? Sam zobacz!

- To niemożliwe!

- A jednak!

- Jakim cudem?! Uciekł stąd?!

Daniel potrzebował momentu by uwierzyć w to, co słyszał. Głosy dwójki nieznajomych należały do Eriny i Eliota, mieszkańców Wyzogoty! Zaskoczony, wychylił się odrobinę ze swojej kryjówki, chcąc upewnić się, czy to na pewno oni. Mimo mroku, od pierwszego wejrzenia rozpoznał długie blond włosy Eriny i poparzoną twarz Eliota, chłopaka bez palców. Bez chwili zastanowienia zaczął powoli wychodzić zza ukrycia, chcąc pokazać im, że nie ma powodu do obaw. Oni jednak, zajęci gorączkowym przetrząsaniem pościeli, nie zauważyli go kompletnie. Kaszlnął więc głośno, chcąc przyciągnąć ich uwagę.

Na dźwięk tego kaszlu dwójka intruzów odwróciła się jak poparzeni i spojrzała w kierunku, z jakiego dochodził.

- Daniel?! – niemal wykrzyknął Eliot, gdy tylko zobaczył, kto stoi w cieniu pomieszczenia. - Co ty tutaj robisz?!

- To Daniel? - dodała Erina, chyba nie do końca pewna, czy wierzyć swojemu przedmówcy. – Daniel, to ty? Jesteś tutaj?

- Tak, to ja. Stoję tuż przed tobą. Jakieś trzy kroki.

- Wszystko z tobą dobrze? Wyczuwam od ciebie krew.

- Och – sapnął Daniel, spoglądając na swoją, wciąż ściskającą szklankę dłoń, na której zaczęły gromadzić się już spore czerwone plamy.

- To? Uhm, nie to nic takiego. Szklanka mi upadła. Zbierałem odłamki, dlatego nie spałem.

Nie był pewien, czy wierzą w to kłamstwo, ale nie miał wątpliwości, że brzmi ono bardziej wiarygodnie, niż prawdziwa wersja wydarzeń. W dodatku nie musiał przyznawać się, jak olbrzymia jest jego paranoja.

- Zresztą, mniejsza o mnie. Co wy tu robicie? Azail nie zakazał wychodzenia z pokoi po zmroku?

Na to pytanie Erina i Eliot popatrzyli po sobie w zakłopotaniu. Daniel nie wiedział jeszcze, czego od niego chcą, ale chyba nawet oni wiedzieli, że mu się to nie spodoba.

- Chcieliśmy zabrać cię na… no, na małą wycieczkę. Chcemy pokazać ci, co odkryliśmy.

- Teraz, w środku nocy? To nie może poczekać do rana?

- Tam nie chodzi się za dnia. Poza tym, to sekret. Byle kto nie może o nim wiedzieć.

Daniel spojrzał na Eliota z powątpiewaniem.

- Sekret? Tutaj? Jaki sekret mogłeś znaleźć w… - Ugryzł się w język, gdy uświadomił sobie, co próbował powiedzieć. Niestety, za późno. Eliot zrozumiał aluzję i spojrzał na niego z wyrzutem. Daniel poczuł się głupio. Chciał jakoś przeprosić, ale nie wiedział, co powiedzieć.

- Dowiesz się, jak dojdziemy – rzucił oschle poparzony chłopak. - Do tego czasu możesz już siedzieć cicho.

- Pytałeś mnie w ogóle o zdanie?

- Nie – odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Potrzebujemy cię i dlatego nieważne co powiesz ani zrobisz, idziesz razem z nami. Poza tym, naprawdę wolisz spędzić resztę nocy w łóżku?

„…po tym, jak tak nas obraziłeś”, dopowiedział sobie w myślach Daniel, nie wątpiąc, że to właśnie Eliot miał na myśli.

- W porządku - westchnął w końcu - Mogę pójść z wami. W sumie, co mi szkodzi

Zgodził się jedynie po części po to, by nie urazić dalej tej dwójki. Po części kierowała nim też zwykła ciekawość. Szczerze chciał wiedzieć, co on i Erina przekładają ponad całonocny pobyt w ciepłym łóżku.

- Świetnie - odparła na to Erina, odwracając się i po omacku znajdując drogę wyjścia z pokoju. W ślad za nią poszedł Eliot. Kierowali się z powrotem wzdłuż korytarza.

Zaprowadzili Daniela pod sam skraj skalnego zawału. Tam znajdowały się prawdziwe, drewniane drzwi, pamiętające zapewne czasy świetności tego miejsca. Eliot otworzył je swoim kluczem, przesadnie uprzejmie zapraszając ich przy tym „w jego skromne progi”.

Pokój chłopaka okazał się odrobinę większy i trochę tylko bardziej zadbany niż ten, który oddano do użytku Danielowi. Obecnie dwu, a niegdyś zapewne trzypokojowe lokum, witało gości słabym zapachem zgnilizny, widokiem kilku sporych szaf, starą kanapa, przy której łoże Daniela zdawało się królewskim posłaniem, pustą półką i zmatowiałym niebieskim dywanem. Naprzeciwko wejścia było duże, plastikowe okno, ukazujące panoramę martwego miasta. Była tam nawet mini lodówka, choć oczywiście dawno już pozbawiona prądu i teraz służąca zapewne jako kolejna szafa.

- Przytulnie, co nie? – stwierdził Eliot

- Ano. Nawet ładnie – odparł szczerze Daniel. Nie był pewien, czy stwierdzenie Eliota było ironiczne, ale jemu mieszkanko naprawdę się podobało. Na pewno było ponad standardy, do jakich przywykł. - To co chcieliście mi pokazać? Trzymasz to w jednej z tych szaf?

- Nie, nic z tych rzeczy. To będzie nieco trudniejsze.

Zaraz po tych słowach Eliot podszedł do okna i po kilku próbach chwycił klamkę na tyle pewnie, by otworzyć je na oścież. Daniel, zachęcony jego gestem, wyjrzał na zewnątrz, podziwiając czekającą na niego co najmniej pięciometrowy spadek i kupę gruzu poniżej. Natychmiast zrozumiał, w czym rzecz i istotnie, nie spodobało mu się to.

- Chyba nie oczekujesz, że…

- Nie martw się; wierzymy w ciebie.

- Jak miło.

Daniel spojrzał ukradkiem na Erinę. Spodziewał się, że wizja takiego karkołomnego zejścia, będzie napawała ją przerażeniem. Milił się. Erina stała za nimi, z rękoma założonymi na piersi, wyraźnie powstrzymując ekscytację. Nietrudno było uwierzyć, że aż pali się, by zejść na dół.

Musiał przyznać, to pobudziło jego ciekawość.

Pierwszy przez okno Eliot, przewiązawszy się wcześniej wyjętym z lodówki kawałkiem liny. Daniel i Erina wspólnie chwycili sznur na drugim końcu, pomagając chłopakowi bezpiecznie zsunąć się po ścianach. W dwóch nie było to takie trudne, szczególnie że Eliot pomagał im, opierając się o ścianę stopami. Obolałe ciało Daniela kiepsko jednak znosiło taki wysiłek, pozwalał więc Erinie wykonywać większość roboty.

W końcu, po dobrych kilku minutach opuszczania liny, Eliot stanął bezpiecznie na ziemi i rzucił im drugi koniec sznura. Daniel myślał, że teraz kolej Eriny, gdy jednak podał jej linę, ona uśmiechnęła się tylko.

- O nie. To nie ja idę następna.

Daniel zdziwił się, ale nie oponował. Oplótł się liną wokół bioder i przeszedł przez parapet, ostrożnie stawiając stopy na kolejnych dziurach w ścianie. Ręce i nogi rwały go niemiłosiernie, ale ciekawość pchała do przodu mocniej, niż ból kazał mu się cofnąć.

Schodzenie było długim, męczącym i bolesnym procesem. Mimo odciążenia w postaci liny, cały czas musiał wbijać palce w miniaturowe szczeliny, znajdować trudne, niepewne oparcie dla nóg i co najgorsze, stale uważać, by jego klatka piersiowa i brzuch nie dotykały ściany. Otarcie się o twardy beton każdorazowo fundowało mu serię krwawych mroczków. Nie dziwił się też dłużej, że Erina była gotowa iść jako ostatnia. W obecnej ciemności i tak mógł równie dobrze iść z zawiązanymi oczyma.

Gdy stopy Daniela wreszcie dotknęły podłoża, upadł na trawę, czując się, jakby cały świat był karuzelą wirującą po środku sztormu. Był spocony, bliski omdlenia i cały pokryty krwią. W czasie schodzenia otworzyło się kilka jego ran, które pokryły go cienką, śliską warstwą posoki. Wolał nawet nie myśleć o tym, że będzie musiał także tamtędy wracać.

Na końcu zeszła Erina. Przerzuciła linę przez klamkę i rzuciła ją chłopakom, ale to była raczej uprzejmość. Dziewczyna nie potrzebowała niczyjej pomocy, schodziła po ścianie niczym kozica. W porównaniu do Daniela czy Eliota, na ziemi znalazła się praktycznie natychmiast.

Gdy wszyscy trzej byli już na dole, Daniel uświadomił sobie, że to jego pierwsza okazja, by zobaczyć Wyzogotę z zewnątrz.

Ten widok zdziwił go odrobinę. Przytułek stał, tak jak przypuszczał, na wzniesieniu, w drobnym oddaleniu od pozostałych budynków i otoczony garstką zdziczałych drzew. Sam budynek był po prostu małym klockiem z cegieł, dochodzącym wysokością do trzech pięter w najwyższym miejscu i jednego w najniższym. Dysproporcja pochodziła stąd, że część budynku była zapadnięta, jakby ktoś w rekordowo niezgrabny sposób próbował odkroić kawałek chleba. Wyzogota miała kilka wybitych okien, kilka całych, resztki farby tu i tam, i to tak naprawdę było wszystko. Ot, typowy kawał cegły, jakie widział już niezliczoną ilość razy. Gdyby minął go idąc, zapewne nawet by go nie zauważył.

- W porządku – zwrócił się do swoich kompanów - Daleko jeszcze do tego waszego sekretu?

- Kawałek. Spokojnie, najgorsze już za nami.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania