Poprzednie częściKrwawy szlak, prolog
Pokaż listęUkryj listę

Krwawy Szlak, rozdział dwudziesty czwarty - Pożegnanie 2/3

Widząc go, Daniel skinął głową na dwóch ludzi, jeszcze pozornie zdrowych, których miał przy sobie. Oni odpowiedzieli mu tym samym i podeszli do autobusu. Nikt już nic nie mówił, z biegiem czasu stało się to po prostu zbędne. Żyjąc w ciągłym napięciu i nieufności, ludzie zaczęli rozumieć się właściwie bez słów. Mark byłby dumny, gdyby to zobaczył.

Daniel został podsadzony przez jednego z nich, a następnie wszedł na maskę pojazdu. Zaraz potem dołączył do niego drugi człowiek, a trzeciego wspólnie wciągnęli. Ignorując wiejący w oczy piach, jeden z mężczyzn zbił przednią szybę metalową pałką i wskoczył do środka. Łapał się ławek, by nie spaść w głąb pojazdu.

Po kilku minutach, wszyscy byli już w środku. Jednak zamiast dzieci i nauczycieli, pogrążonych w wiecznym śnie, odnaleźli tam zwłoki na oko dwunastu dorosłych mężczyzn, leżących krwawą kupą na samym tyle autobusu.

Nie trudno było domyśleć się, co tu się wydarzyło. Jakaś grupa samozwańczych żołnierzy ruszyła gdzieś tym autobusem, zapewne zresztą zrabowanym wcześniej od innej grupy żołnierzy, by stanąć w jakiejś dawno już nieistotnej walce. Starcie jednak, lub może nawet same do niego przygotowania, nie poszły do końca po ich myśli. I tyle. Stara, dobrze znana opowiastka. Widzieli to już wiele razy.

Wpół idąc, a wpół wspinając się po przekrzywionym i zapadniętym w piasku wehikule, zaczęli przetrząsać truchła, w poszukiwaniu łupów. Oczywiście, nie znaleźli wiele. Bo i co mogli mieć przy sobie martwi żołnierze, którzy na dodatek nie jechali nawet w czołgu czy transporterze, tylko jakimś zdezelowanym szkolnym autobusie? Trupy nie miały nawet mundurów, jedyne naszywki na koszulkach i kurtkach, oraz barwy wojenne na mocno rozłożonych już twarzach. Ich bronią były zaś jakieś kiepskie noże i łuki. Jakby amunicja i broń skończyły się jeszcze na długo, zanim wyruszyli do boju.

I tak też pewnie było.

Przeszli przez cały autobus, zbierając po drodze kilka drobiazgów. Prawie pustą apteczkę, niekompletną talię kart, kilka nikomu już niepotrzebnych medali i orderów. Daniel wziął sobie jeszcze znaleziony tam medalion, choć wiedział, że i tak zapewne na nic mu się on nie przyda. Jeden z jego kompanów zabrał też należący niegdyś do jednego z żołnierzy nóż, choć chyba nawet on nie wiedział, po co. Jasnym było, że ich broń jest wyższej jakości.

Ostatni z trójki odnalazł pod zgniłą pachą jednego z wojowników mały, zielony notesik, którego poprzedni właściciel miał na kurtce naszywkę nieco inną niż pozostałe.

- Panie Daniel! Spójrz tutaj! Znalazłem coś!

- Co takiego?

- Notatnik! I to chyba jakiś ważny!

- Zostaw go. To już śmieć.

- Jak to? Przecież to jest napisane! Pismo jest cenne, co nie?

Daniel przewrócił oczami. Od wewnątrz, bo zrobić tego naprawdę oczywiście nie śmiał. Wielu analfabetów z jego wioski otaczała słowo pisane przesadnią czcią. Czasem aż do momentu, w którym było to po prostu irytujące.

- Kiedyś każdy umiał pisać i co im z tego przyszło?

- Ale to był ważny żołnierz! Na pewno był mądry! Musi pan przeczytać, co tutaj pisze!

Daniel westchnął w duchu i dał sobie spokój z kłótnią. Lojalistów w ich osadzie i tak nie pozostało wielu, więc naprawdę nie było mądrym pomysłem, by zniechęcać jednego z nich. Po prostu podszedł do człowieka i zabrał jego notes w nadziei, że tekst, który znalazł nie jest długi. W sumie, to trudno się dziwić, że ci ludzie tak gładko akceptowali fakt, iż ich dowódczyni władała magią, a jakiś gigantyczny niewidzialny byt rzekomo patrzy na nich spoza tej planety. Przecież dla nich nawet zwykły baner reklamowy niespecjalnie różnił się od magii.

- Dobra. Dawaj ten notesik. Przeczytam ci go na zewnątrz. Zaraz zwariuję od stania w tym przekrzywionym wehikule.

Cała trójka wyszła szybko z pojazdu, tą samą drogą którą weszła. Nie trzeba było dużo czasu, nim wszyscy znów stali na już stabilnym, acz wciąż jeszcze piaszczystym gruncie.

- No dobra. - powiedział Daniel, wyciągając zielony zeszycik zza pazuchy kurtki. - A więc...

- Czekaj! A pani Binna?

- Ona też?

- Oczywiście! To nasza przywódczyni, czyż nie?!

- Ta. Dokładnie - mruknął Daniel, powstrzymując westchnienie. - Chodźmy do niej.

Poszli. Binna jak zwykle siedziała na swoim miejscu, to znaczy gdzieś z boku, przesypując z ręki do ręki kilka ziarenek piasku. Patrzyła na nie obojętnie, półleżąc na ziemi. Wprost emanowała zmęczeniem i rezygnacją. Widząc ją, Daniel przypomniał sobie swoje dawne porównanie do zwiędłego kwiatu. Teraz straciło już ono na aktualności. Teraz była już raczej pustym głazem. Pustym, martwym, kompletnie wypranym z życia. Aż trudno było uwierzyć, że do niedawna była jedną z ważnych figur w ich pożal się boże wiosce. O ile można było w ogóle mówić jeszcze o jakiejkolwiek wiosce.

- Cześć Binna. – zaczął, a nie doczekawszy się żadnej reakcji, mówił dalej. - Ten... Peter znalazł w autobusie jakieś notatki, które uznał za ważne. Nie umie czytać, ale twierdzi że takie są - Tu Daniel wskazał notatnikiem na mężczyznę, który stał spokojnie w lekkim oddaleniu. - Przeczytajmy je, dobrze?

Reakcja Binny nie była zbyt żywa. Właściwie, to gdyby nie krótki ruch oczu w jego stronę, nie potrafiłby powiedzieć, czy w ogóle cokolwiek usłyszała.

Daniel odchrząknął, przystawił stary, podniszczony notatnik przed twarz i zaczął czytać jeden z niewielu wciąż czytelnych, nie do końca profesjonalnych wpisów, jakie ostały się w zeszyciku.

 

Raport z przebiegu operacji Brokilon III, druga dywizja lekka Komanda Corp.

10.12.2078 –

Wyjazd odbył się w samo południe, bez żadnych zakłóceń. Grupą wysłaną do misji jest jeden oddział uderzeniowy, złożony z dwunastu (12) żołnierzy, w tym jednego (1) kierowcy i jednego (1) mediatora. Wyposażenie oddziału to szesnaście (16) kompletów standardowej broni białej, standardowe racje żywnościowe, zmniejszony o połowę przydział standardowych leków, oraz jeden (1) paralizator elektroniczny przyznany dowódcy, do użycia tylko w warunkach skrajnej konieczności. Naszym środkiem transportu jest pojazd do cywilny, pełniący dawniej funkcję autobusu szkolnego.

Celem operacji jest dostanie się do miejscowości Korat, położonej po drugiej stronie oddzielającej nas pustynni bojowej, w celu wywiezienia stamtąd ludności cywilnej i udzielenia pomocy humanitarnej. Celem specjalnego zainteresowania są kapłani i osoby wysoko wykształcone, które rzekomo wciąż znajdują się w wiosce. Jeśli operacja się powiedzie, powinniśmy wrócić w ciągu dziesięciu dni. Aktualnie znajdujemy się w jednej czwartej drogi, znaczy sześćdziesiąt kilometrów od miejsca wyruszenia.

 

Przerwał na moment, żeby spojrzeć na Petera. Stał dalej z boku i uśmiechał się głupkowato. Chyba chciał słuchać dalej. Poza tym, na pewno przejrzał już notatnik, więc domyśli się, jeśli Daniel nie przeczyta wszystkiego. Zresztą, jego też zainteresował wpis. Zawsze ciekawie było uciec na chwilę od przykrej rzeczywistości i posłuchać o problemach kogoś innego. Nawet Binna zdawała się słuchać tego, co czytał. A może tylko mu się tak wydawało? Nie był pewien.

W każdym razie, wrócił do raportów.

 

13.12.2078 –

Dotarliśmy do celu wyprawy. Mieszkańcy powitali nas przyjaźnie, rozpoznanie terenu przebiegło bezproblemowo. W mieście pozostało niewielu zdolnych do służby, głównie znajdują się tu dzieci, starsze kobiety i osoby wysoko wykształcone, w tym lekarze, kapłani i hydraulicy. Ich, oraz pewną część młodych, zamierzamy transportować jako pierwszych. Pozostali desperacko proszą o szybki powrót.

Daniel przerwał raz jeszcze i zerknął kątem oka na Binnę. Faktycznie, słuchała. Do jej oczu wracał chyba nawet pewien błysk, którego dawno tam nie było. Ucieszyło go to odrobinę.

 

19.12.2078 -

Powrót do miasta przebiegł bez zakłóceń. Nie napotkano oporu ani niebezpieczeństw. Lekarze, kapłani i pozostałe osoby specjalnego zainteresowania zostały zakwaterowane w gruzach lokalnego szpitala, obecnie trwa ich aklimatyzacja. Wkrótce rozpoczynamy kolejną ekspedycję, mającą na celu przeniesienie kobiet i dzieci na nasze terytorium.

 

Przewrócił stronę. Na następnej widniał tylko jeden wpis. Cholera, wielka szkoda. Naprawdę miał nadzieję, że im się uda.

 

Raport z przebiegu operacji Brokilon IV, Druga Dywizja Lekka Komanda Corp.

23. 12. 2078 –

Wyjazd rozpoczął się około godziny siedemnastej, bez poważnych zakłóceń. Grupą wysłaną do misji jest jeden oddział uderzeniowy, złożony z dwunastu (12) żołnierzy, w tym jednego (1) kierowcy i jednego (1) mediatora. Wyposażenie oddziału to szesnaście (16) kompletów standardowej broni białej, standardowe racje żywnościowe, zmniejszony o połowę przydział standardowych leków, oraz jeden (1) paralizator elektroniczny przyznany dowódcy. Grupy cywili próbowały powstrzymać nasze wyjście, twierdząc, że kilku z nich dostrzegło niedawno członków lokalnej przestępczej, nazywanej Nową Macedonią. Z tego powodu nasze uzbrojenie zostało wzbogacone o pięć (5) sztuk broni dystansowej. Decyzja o wyjeździe pozostała jednak podtrzymana. Ludzie pozostawieni w wiosce nie wytrzymają bez nas długo, a nasze zdolności bojowe są prawdopodobnie wystarczające, by przetrwać kolejne spotkanie z…

 

Daniel zamknął gwałtownie książeczkę. Nie chciał doczytywać tego do końca. To był ostatni wpis, więc dobrze wiedział, jak skończyła się ekspedycja.

Spojrzał z dziwacznym wyrzutem na zniszczony, zardzewiały autobus, porzucony na pustynni niczym śmieć. Rzucił małą książeczkę na piasek i odwrócił się na pięcie. Czuł się tak, jakby na jego sercu wylągł się wielki, obrzydliwy guz.

- Idziemy - zakomenderował.

- Nie - odpowiedział mu nagle głos zza jego pleców.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania