Poprzednie częściKrwawy szlak, prolog
Pokaż listęUkryj listę

Krwawy Szlak, rozdział trzydziesty szósty - Mijały Dni

Przez kolejne trzy Daniel właściwie nie opuszczał przyznanego mu pokoju. Wychodził z niego jedynie na śniadanie i obiad, które jadł razem ze wszystkimi w głównej sali. Kolację przynosiła mu do pokoju Erina, żeby nie nadwyrężał wciąż leczącego się ciała. Daniel, mając już dość ciągłej samotności, spróbował nawet z nią porozmawiać, ale z marnym rezultatem. Dziewczyna wprawdzie odpowiedziała na jego zaczepkę o jutrzejszy obiad, a nawet zaczęła prowadzić z nim niezobowiązującą pogawędkę, ale cały czas jakby przed czymś się wzbraniała. Daniel miał wrażenie, że próbowała mu coś wyznać, albo o coś zapytać ale jedynie krążyła wokół tematu. Ostatecznie nie powiedziała mu nic. Wyszła po kilku minutach, zostawiając mu zupę i prosząc, by nie nadwyrężał ciała.

To ostatnie życzenie raczej nie mogło się spełnić, skoro właściwie każdą wolną chwilę spędzał obecnie medytując, wykonując ćwiczenia i powtarzając zaklęcia, tak jak kazały mu instrukcje zawarte w zeszycie Azaila. Treningi były dla jego osłabionego ciała dużym wyzwaniem, nie poddawał się jednak. Wykonywał każde ćwiczenie z determinacją i cierpliwością właściwą tylko ludziom, których od ostatniej drogi uchronił wyłącznie czysty upór. W swoim stanie nie mógł wprawdzie wykonać żadnych złożonych póz, ale pierwszy poziom na szczęście ich nie wymagał. Obecnie musiał głównie siedzieć bądź leżeć w określonej pozycji, a na to na szczęście mógł się zdobyć. Niektóre ćwiczenia wprawdzie zmuszały go do powstania, ale nawet te nie były przesadnio wymagające.

Na razie nie odnotował żadnych magicznych efektów, ale nie zrażał się tym. Nawet jeśli nie było mu dane zostać magiem, wszystkie te dziwaczne rytuały pozwalały mu zapomnieć o dotychczasowych przeżyciach. W jakiś odległy sposób, przypominały mu też dawne lekcje szermierki z ojcem. Na nich także musiał wykonywać pozy, których kompletnie nie rozumiał i koncentrować się na rzeczach, które wydawały mu się mieć z szermierką niewiele wspólnego. I tak samo jak ćwiczenia z ojcem, te również wydawały się nie przynosić żadnego efektu.

W ciągu godzin spędzonych na wykonywaniu figur, Daniel mógł nieco pomyśleć; i szczerze zastanawiał się, czy dziś byłby dla swego ojca prawdziwym przeciwnikiem. Przez ostatnie tygodnie nie miał zbyt wiele czasu by ćwiczyć, ale nie mógł zaprzeczyć, że machanie mieczem szło mu coraz lepiej. Albo raczej, coraz pewniej.

Myślał o bezimiennym pierwszym człowieku, którego zabił w podziemiach kuźni i o Wiliamie, jak dotąd ostatnim, kogo wysłał na tamten świat. Pierwszego z nich pozbawił życia właściwie przypadkiem, wręcz niechcący, wykonując znaną mu na pamięć sekwencję ruchów mieczem. Gdyby nie ona, pewno by zginął. Nie byłby w stanie zabić go, gdyby jego ciało nie zareagowało automatycznie. A potem ledwo funkcjonował, nie mogąc uwierzyć w to, czego dokonał.

Z Wiliamem było inaczej. Chciał zabić, poczekał więc na odpowiedni moment, wykonał ruch i umieścił miecz w preferowanym przez siebie miejscu. Nie prześladowało go to, nie bał się, nawet nie denerwował.

Zmienił się. Nie mógł temu zaprzeczyć. Wiedział już jak walczyć, jak zabijać i przede wszystkim, jak się tym nie przejmować. Teraz potrafił przetrwać, co by się nie działo. Ojciec byłby z niego dumny.

Prawda?

Daniel skończył kolejną serię prostych póz i usiadł z westchnieniem na łóżku. Kolejne ćwiczenie na szczęście nie wymagało od niego pozycji stojącej.

Medytacja była zdecydowania jego ulubionym zajęciem. Była prosta i pozwalała mu się odprężyć.

Wyciągnąć obie dłonie jak najdalej przed siebie, stopy ustawić na podłodze zetknięte kostkami, plecy zgiąć lekko, głowę unieść. Napiąć każdy mięsień i wziąć głęboki wdech, koncentrując się na wrażeniu rozciągających się płuc. Następnie długi, ciągły wydech, zapamiętując uczucie powietrza przechodzącego przez płuca, krtań, język, zęby i wargi. Szybki i płytki wdech przez usta, mocny wydech nosem.

Zeskanować całe ciało, zapamiętując ustawienie i wrażenie w każdym jego fragmencie, zaczynając od czubka głowy, przechodząc do brody, potem karku, dłoni, łokci, barków, klatki piersiowej, brzucha, lędźwi, ud, kolan, kostek, stóp, aż do każdego pojedynczego palca. Przetworzyć wszystko i zapamiętać, nie wykonując w tym czasie żadnego ruchu. Jeśli wykona to poprawnie, powinien poczuć słabe, ciepłe mrowienie w opuszkach palców. Jeśli nie, musi zacząć od nowa.

Jak dotąd Daniel nie czuł nic, ale nie martwiło go to zbytnio. I tak nie wiązał z tym wszystkim zbyt dużych nadziei.

W podręczniku zawarte były też porady dotyczące walki mieczem. Były przeznaczone dla bardziej zaawansowanych, ale przejrzał je i tak. Omal się nie roześmiał, oglądając dziwaczne figury po raz pierwszy. Nie był może znawcą szermierki, ale nawet dla niego było oczywistym, że żadna z tych figur nie mogła zadziałać. Sekwencje ruchów były za długie, kroki zbyt skomplikowane, pozy kompletnie bezsensowne. Podręcznik zdawał się w ogóle nie brać pod uwagę faktu, że w czasie walki będzie na przeciw niego stał uzbrojony, niemarnujący ani sekundy przeciwnik. Te techniki mogłyby być zabójcze tylko, gdyby wykonywać ze z szybkością wykraczającą daleko poza ludzkie możliwości. A i wtedy połowę ruchów można by pominąć i sekwencje tylko by na tym zyskały. Daniel nie miał wątpliwości, że nauka tego byłaby kompletnie bez sensu.

Mimo to ćwiczył aż do popołudnia, kiedy to Rien zawołał jego i wszystkich pozostałych na obiad.

Atmosfera przy stole znów była raczej grobowa, ale nie aż tak, jak pierwszego dnia. Daniel nie wątpił już, że to nie jego pojawienie spowodowało wtedy takie napięcie. Życie w domu dla inwalidów, całymi dniami nie mając nic do roboty i żyjąc z łaski obcych ludzi, musiało po prostu nie być zbyt radosną egzystencją.

A jednak, Daniel czuł pewną wdzięczność, siedząc z nimi przy stole. Nikt nie gadał, nikt nie zadawał mu głupich pytań, nie robił wyrzutów. Podobało mu się to, szczególnie po długim i raczej burzliwym okresie dyskusji moralnych z Azailem. Nikt nic nie mówi, nikt się nie czepia.

Zgodnie z poczynionym dzień wcześniej przez Erinę wyznaniem, do jedzenia dostali tym razem całkiem smaczną papkę z ziemniaków i marchewek, z włożonymi w to kawalątkami pieczonego mięsa. Daniel bardzo chętnie zjadł najpierw jeden, potem drugi, trzeci, a wreszcie czwarty talerz, nim zapas potrawki kompletnie się nie wyczerpał. Wciąż był słaby, czuł się już jednak nieco lepiej. Musiał niechętnie przyznać, że jedzenie Eriny odgrywało dużą rolę w powolnym procesie jego zdrowienia.

Gdy skończyli jeść, Azail poprosił Daniela o pomoc przy sprzątaniu talerzy, na co on zgodził się skinieniem głowy.

Zadanie okazało się odrobinę trudniejsze, niż się spodziewał. Nie tyle przez jego stan, ile przez absolutny pedantyzm Azaila. Starzec w swoich porządkach nie ograniczał się do zgarnięcia talerzy i wyczyszczenia ich w misce z wodą i płynem do naczyń. Daniel musiał także zwinąć obrus, złożyć go starannie (czynność tę powtarzał przynajmniej cztery razy, niż zrobił to tak, jak żądał tego Azail), zetrzeć okruchy ze stołu, otrzepać i ustawić krzesła, zetrzeć okruchy spod stołu, wytrzeć wszystko mokrą szmatką, a na koniec ustawić tam świeży obrus, razem z wazonem kwiatów i serwetką na każdym miejscu. To Azail rozumiał przez „sprzątanie talerzy”.

Co więcej, starzec miał zaskakujący zwyczaj nie zamykania się przez praktycznie cały czas sprzątania, jakby nagle musiał wygadać z siebie przynajmniej trzy dni kompletnego milczenia. Nie było to zdecydowanie nastawienie, jakie chłopak zapamiętał z czasów, gdy leżał przywiązany do łóżka. Azail nagle postanowił wyłożyć mu i wyjaśnić dokładnie wszystkie obowiązki i samą naturę różnych funkcji Illonistów, ze specjalnym uwzględnieniem Świetlistych, ludzi odkrywających nowe lądy. Próbował chyba w ten sposób porozmawiać z nim na temat jego ojca i Wisenherta, bo to właśnie przez ten pryzmat wspominał raz na jakiś czas o Illonistach.

- …twój ojciec także by to rozumiał. Odkrywanie nowych miejsc i terenów jest w tym zawodzie bardzo ważne, ale tak naprawdę liczy się to, żeby zapamiętywać i przenosić różne znalezione rzeczy na papier. Po co mielibyśmy wysyłać ludzi gdzieś daleko, jeśli potem nikt nie spisze co oni widzieli i nie będzie z tego żadnego użytku? To byłoby bez sensu. Sensem istnienia Świetlistych, tak jak i czterech pozostałych sług Illo, jest zbudowanie wspaniałych świątyń wiedzy, które przysłużą się nieskończonym rzeszom przyszłych pokoleń. Ludzie kochający naukę i sztukę każde go dnia będą czerpać z nich garściami, właśnie dzięki wiedzy przekazywanej podczas odwiedzania kolejnych odległych lądów. To wszystko pozwala nam na wspaniały postęp. I nigdy nie byłoby możliwe, gdyby nie nasz wielki przywódca…

- Yhmmm... - mruczał tylko raz na jakiś czas Daniel. Próbował okazywać ignorancję i obojętność, nie mógł jednak zaprzeczyć, że Azail przykuł jego uwagę. Nie był może świetnym mówcą, ale sam temat wystarczył, by zainteresować Daniela.

Gdy skończyli sprzątać, Daniel rzucił krótkie „nie ma za co” i jak najszybciej wrócił do siebie, zostawiając Azaila samego. W swoim pokoju jeszcze długo i nie bez ekscytacji myślał o tym, co i jak powiedział mu staruszek. Zbieranie informacji, tworzenie katalogów, a nawet podróże były dla niego chlebem powszednim. Zainteresowaniem, hobby, może wręcz pasją, którą dzielił niegdyś ze swoim ojcem. Robienie tego ku wyższemu celu brzmiało naprawdę interesująco. Koniec końców, czy tak wiele by się zmieniło? I tak musiał błąkać się po świecie i nadstawiać karku, więc czemu nie miałby tego robić, jednocześnie zajmując się czymś pożytecznym?

Tyle, że zostanie Świetlisty wiązało się z pewnym problemem. Jeśli miał jeździć po świecie i odkrywać cuda, nie mógłby dłużej ścigać Wienherta. Azail i reszta raczej nie chcieliby go już dłużej w drużynie, gdyby zabił ich króla.

Daniel położył się na łóżku, czując nagłą falę przygnębienia. Może mógłby najpierw zabić Wienherta, a potem tu wrócić? Może o nic by nie pytali? Albo nie poznaliby go, gdyby wrócił po odpowiednio długim czasie? Ale co, gdyby prawda jednak wyszła na jaw, nawet po jego długim okresie służby jako Świetlisty?

Daniel jeszcze długie godziny leżał na swoim łóżku, pogrążony w czarnych rozmyślaniach. Po pewnym czasie zaczął zapadać w sen. Nie męczył się już dzisiaj ćwiczeniami, robieniem planów, czy kolacją. Po prostu zasnął, a w jego snach znów przemierzał nieznane lądy, w poszukiwaniu odległych, nienazwanych jeszcze cudów.

Tego wieczoru deszcz wreszcie ustał, a noc była spokojna, czysta i absolutnie cicha.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania