Poprzednie częściSelekcja

Selekcja rozdział 20

— Christoph, podejdź tu prędko. — Lucyfer wstał z tronu. — Chcę obejrzeć tę walkę na żywo, schodzimy na ziemię — powiedział zachwycony perspektywą opuszczenia nudnego piekła.

 

— A-ależ, panie, nie możemy. Ledwo udało mi się przekupić jednego anioła, stróżującego portale, żeby nie raportował otwarcia. Będziemy mogli więc przejść bez żadnych problemów ze strony Niebios, ale nie dziś – zaoponował, choć umierał ze strachu przed swoim władcą.

 

— Ile razy mam ci powtarzać, że nie obchodzi mnie, co chce zrobić Góra? — podniósł głos, rozwścieczony. — Przywlecz mi z lochu cholerną wiedźmę i nie marudź, bo cię zastąpi inny demon. — Po wypowiedzeniu groźby, poprawił czarną marynarkę i sięgnął po srebrne berło, oparte o płonącą ścianę. Końcówka tegoż insygnia, zakończona była diamentową kulą, która także opływała w ogień. Diabeł położył swą dłoń na zwieńczeniu artefaktu, czym ugasił płomyk, wcale nie raniąc swej skóry. Przeciwnie, sprawiło mu to ogromną przyjemność. Wchłonął ogień, doładowując tym samym swoją nad wyraz silną aurę.

 

— Mam ją! — krzyknął ucieszony Christoph. Sługa poczuł, że wreszcie udało mu się nie zawieść swojego mistrza. Szedł dumnie, popychając co chwilę porwaną wiedźmę. Ta zaś spoglądała na niego z pogardą. Metr przed Lucyferem kopnął ją tak, że opadła na kolana. Zmusił ją tym, aby złożyła pokłony przed prawowitym władcą świata. Kobieta na pierwszy rzut oka wyglądała na młodą i nieskrzywdzoną przez czas, lecz pierwszy wybuch żaru, oświetlający salę tronową, ukazał jej prawdziwy wygląd. Zmarszczki między brwiami pokazały, że czarownica jest osobą ponurą i rzadko uśmiechającą się. Ubranie ukazało, iż nie należała do najbiedniejszych, ale majątkiem także nie gospodarowała. Zwykła, przeciętna wiedźma, która zarabiała pieniądze, dzięki swoim mocom.

 

— Nie czuję od niej dużej aury, ale na portal wystarczy. — Spojrzał z pogardą na kobietę klęczącą przed nim.

 

— Nie będę nic dla was czarować! Jak mnie nie zostawicie, pokażę wam, na co mnie stać — krzyczała, myśląc, że przestraszy oprawców.

 

— Lepiej mnie nie złościć, krucha istotko. Jak jestem zły, to nad sobą nie panuję. — Lucyfer przykucnął, aby lepiej przyjrzeć się wiedźmie. Dotknął delikatnie jej podbródka, po czym ścisnął żuchwę z całej siły. — A teraz wyczarujesz dla mnie portal na ziemię. W innym wypadku zostaniesz tu na wieki. — Puścił ją i wstał.

 

— Ziemię? To gdzie ja jestem? — spytała, rozmasowując twarz uwolnioną z silnego chwytu.

 

— W piekle. — W pomieszczeniu zaczął rozbrzmiewać donośny, złowieszczy śmiech Lucyfera.

 

 

W Dallas do życia budził się kolejny dzień. Jane jeszcze zaspanym krokiem podeszła do okna i rozwinęła rolety. Ku jej zaskoczeniu za oknem nie ujrzała palącego słońca, tylko ulewę tysiąclecia. Krople deszczu padały tak intensywnie, że widoczność na dworze była znikoma. Ulice skąpane w wodzie, cierpiały intensywnością opadów.

 

Dziewczyna obudziła przyjaciółkę i obie przypatrywały się wściekłej pogodzie. Siedziały na brzegu łóżka i wlepiały nieprzytomne spojrzenia w szybko i intensywnie opadające krople. Długo jednak nie trwały w osłupieniu, gdyż z dołu mieszkania dobiegło wołanie Grega.

 

— Dziewczyny! Spóźnicie się do szkoły, wyłaźcie z łóżek. — Głos był tak donośny, że mężczyzna mógłby obudzić nim zmarłego.

 

— Chodźmy, zanim tu przyjdzie — Jane zaproponowała, na co Karen tylko przytaknęła. Przeciągnęła się i zakryła buzię, by zasłonić odruch ziewania.

 

Nastolatki ujrzały obficie zastawiony w owoce i napoje stół oraz Grega pichcącego coś w małym garnuszku. Jane podeszła do niego i przytuliła na przywitanie. Spojrzała w naczynie, po czym pisnęła z radości.

 

— Robisz swój sos czekoladowy? — musiała się upewnić. — Tak bardzo za nim tęskniłam.

 

— Nie żartuj, nie jadłaś go zaledwie kilka miesięcy. — Greg wziął łyżkę. Spróbowawszy, zrobił zadowoloną minę i zaczął polewać sosem, usmażone uprzednio omlety biszkoptowe. Jane klaskała jak mała dziewczynka i patrzyła z uśmiechem na poczynania ojca. Dawno nie czuła tej beztroski, która niestety nie trwałą zbyt długo. Uporczywe myśli powracały.

 

— Już! Do stołu, zaraz podaję — mężczyzna ponaglił dziewczyny.

 

— A mama? — spytała ojca, zdziwiona, że jej rodzicielki nie ma przy stole. Czekając na odpowiedź, ukradkiem zabrała kawałek kiwi ze szklanej miski, który natychmiast zniknął w jej buzi.

 

— Rano wyszła, zostawiając mi tę kartkę. — Zarzucił sobie kuchenną ścierkę na ramię, po czym podał córce wiadomość. Jane chwyciła ją i zaczęła uważnie czytać, a wraz z nią Karen.

 

Greg,

 

Muszę załatwić coś na komendzie, nie martw się.

 

Wrócę jeszcze przed normalną zmianą.

 

Kathy

 

Dziewczyny wymieniły zdezorientowane spojrzenia. Obie nie miały pojęcia, gdzie tak naprawdę poszła Katherine.

 

— Nic nie mówiła o posterunku — Jane wykorzystała moment, że Greg był zajęty i szepnęła do Karen.

 

— Może zapomniała, sprawdzimy to po drodze do biblioteki.

 

— Dziewczyny! Dlaczego się tak zachowujecie? Coś się stało? — Gregory podał im talerze z posiłkiem i zajął miejsce.

 

— Nie, tato, wszystko w porządku. — Jane głośno przełknęła ślinę. Po raz kolejny, w tej samej dobie okłamała go. Wcale nie polubiła tego uczucia.

 

— To jedzcie, póki ciepłe — nie wypytywał dalej. — Smacznego — powiedział, po czym zajął się pałaszowaniem swojej porcji. Zaraz za nim zrobiły to dziewczyny.

 

Dwadzieścia minut minęło w ciszy i wymianie spojrzeń Karen i Jane. Greg zaabsorbowany był posiłkiem i nie zwracał uwagi na otocznie.

 

— My już pójdziemy. — Obie ostrożnie wstały od stołu i powoli skierowały się w stronę sypialni Jane.

 

— Nie spieszcie się z przebieraniem, odwiozę was. Na zewnątrz panuje wściekła wichura.

 

Jane pokręciła głową niezadowolona. Nastolatki miały zamiar zrobić sobie wagary, a ojciec Jennifer nie ułatwiał im tego.

 

— Tato, nie ma takiej potrzeby. Poradzimy sobie, przystanek jest zaledwie pięć minut stąd — próbowała przekonać ojca.

 

— Nie pozwolę wam chodzić w takiej ulewie. Zmokniecie i jeszcze się przeziębicie, a ja mam wolne, więc mogę was zawieźć — mówił, sprzątając bałagan po przyrządzonym śniadaniu.

 

— W szafce mamy ubrania na zmianę, naprawdę, nie kłopocz się — ciągnęła, a jej ton zaczął ewoluować w nieprzyjemny.

 

— Nie dyskutuj, tylko idź się ubrać. Za dziesięć ósma widzę was na dole — nakazał. W odpowiedzi dostał jęk niezadowolenia Jane.

 

Dziewczyny pobiegły do pokoju. Jane szybko zmieniła piżamę w wygodne czarne dresy i t-shirt w tym samym kolorze. Włosy pozostawiła w nieładzie, wolała zacząć dzwonić do matki, niż się szykować; nie to, co jej przyjaciółka.

 

Karen wybierała strój z szafki przeznaczonej tylko dla niej. Często nocowała u Jane, więc dostała własne miejsce na ubrania, gdyż Jennifer nie chciała słuchać kąśliwych uwag czarnowłosej na temat jej niemarkowych ubrań. Dziewczyny były kompletnymi przeciwieństwami w kwestii garderoby.

 

— Po co ludziom telefony? — Jennifer oburzyła się brakiem odezwy od matki. Mrużyła oczy, ponieważ do tej pory nie zrobiła nic z pękniętą szybką, a ciężko było się nim posługiwać.

 

— Wyluzuj trochę. Pewnie siedzi na komendzie i plotkuje z panią Jordan — mówiła trochę niewyraźnie, gdyż nakładała błyszczyk, należący do ciotki Jane.

 

— Odłóż go tylko, bo jak Felicia wróci, da mi popalić. — Brunetka wskazała czarną tubkę z lepką, błyszczącą mazią. Karen tylko przewróciła oczami. Wstała, pogładziła lekko zgniecioną tiulową bluzkę i okazała przyjaciółce gotowość.

 

— Tak marudziłaś, że ubieram się jak lump, a włożyłaś moje dżinsy? — Jane zlustrowała Vanderbiltównę, która zaczęła wkładać sandały na koturnie, poprawiając tym samym nogawki czarnych rurek.

 

— Po pierwsze, nie ma tu moich od Cavalli, a po drugie ubrałam je, bo to prezent od twojej ciotki i wiem, że ich nie nosisz. — Chwyciła „Źródło Ciemności" i wpakowała Jane do torby, nie bacząc na jej pytającą minę. Następnie wyszła z pokoju. Za nią pospieszyła brunetka.

 

— Już gotowe? To wychodzimy. — Greg ubrał kurtkę i otworzył dziewczynom drzwi. Zatrzymał jednak Jane, która wysyłała już trzeciego esemesa do mamy.

 

— Tak chyba nie pójdziesz? — Pociągnął ją delikatnie za skrawek bluzki ze startym logo Nirvany, po czym dał jej szarą bluzę. Jego nadopiekuńczość nigdy nie zasypiała. Dziewczyna przewróciła oczami i pobiegła do samochodu, w locie zakładając dane jej ubranie.

 

Przez całą drogę w pojeździe panowała cisza. W tle było słychać bardzo cichutki dźwięk, wydobywający się z radia, które co jakiś czas psuło piękno utworu irytującym warczeniem. Greg zawsze podczas jazdy skupiał uwagę tylko na drogę, dlatego nie odezwał się ani na chwilę. Przyjaciółki zaś wolały nie rozmawiać przy ojcu Jane.

 

— Cześć tato! Dzięki za podwózkę — Jane krzyknęła, chcąc zagłuszyć przejeżdżające samochody i głośno uderzający o rynnę deszcz. Karen tylko zawtórowała skinieniem. Obie pomachały mężczyźnie i czekały aż ten opuści szkolny parking.

 

Rozejrzały się po podjeździe, by sprawdzić, czy nauczyciele już przyjechali. Ku ich uciesze grono pedagogiczne jeszcze nie zapełniło swoich miejsc. Czym prędzej ruszyły do biblioteki miejskiej, od której dzieliło je piętnaście minut drogi.

 

— Czemu nie pomyślałam, by wziąć parasolkę? — Jane zdenerwowała się na siebie. Nasunęła kaptur najbardziej jak to było możliwe, lecz ten natychmiast zsunął się do połowy czubka głowy. Karen spojrzała gniewnie na przyjaciółkę. Na daremno ocierała mokre czoło, gdyż po kilku sekundach wracało do poprzedniego stanu. Obie były przemoknięte do suchej nitki. Jednakże wytrwale kroczyły pod wiatr.

 

— Jesteśmy — powiedziała Karen, rozgniewanym tonem. Wściekłość w niej narastała, w wszystko dlatego, że zmokła. Z jej włosów spadały krople wody na podłogę. Ubrania całkowicie przylgnęły do ciała, powodując dyskomfort. Wilczyca pocieszała się tym, iż jej przyjaciółka wyglądała podobnie. Ruszyła do przodu, a za nią kroczyła Jane. Jej mama nadal nie odpisywała ani nie odbierała, więc dziewczyna póki co odpuściła.

 

— Jesteś pewna, że mogę tam być? — Jane spytała drżąc z zimna.

 

— Dzisiejsze spotkanie jest obowiązkowe dla każdego Innego w Dallas — odburknęła wściekle. Nienawidziła deszczu, dlatego tak bardzo kochała miejsce, w którym żyła. Tylko w tym stanie obserwowano stosunkowo większą ilość upałów, jednak, gdy niechciana ulewa przychodziła, to odciskała swe piętno na mieszkańcach. Taka pogoda mogła utrzymać się nawet do tygodnia.

 

Jane nie odzywała się już. W milczeniu dotrzymywała kroku przyjaciółce. Minęły całą czytelnie i schody. Weszły do sali obrad, pozostawiając za sobą głośny trzask, który spowodował, że oczy każdej istoty, będącej tam, skierowały się na nie. Dwie ociekające wodą dziewczyny, których wygląd pozostawiał wiele do życzenia, piorunowane były setką nieprzyjaznych spojrzeń.

 

Przyjaciółki ujrzały Sebastiena i Josha naprzeciwko balkoniku z mównicą, na którym stały: Przewodnicząca Gretchel Moon, Harold Shawny i Paulette Costanzi. Cornelia nie uraczyła swoją obecnością, prawdopodobnie dlatego, że na obrady przyszło kilku Selekcjonerów. Drexel wysłał ich, na wszelki wypadek jakby panna Jameson postanowiła zaszczycić ich swoją obecnością.

 

Podeszły do swojej grupy i się przywitały. Josh natychmiast zabrał marynarkę Karen i oddał jej swoją skórzaną kurtkę. Jane na widok Sebastiena serca zaczęło walić i doznała nagłego uderzenia gorąca, pomimo tego, że była przemarznięta do kości. Chłopak wyglądał spokojnie. W środku jednak walczył z drugą aurą. Nie podszedł do Jane i Karen, nawet nie pomachał. Rzucił jej tylko przewiercające dziurę w brzuchu spojrzenie, które niewielu później odwrócił. Jennifer zrozumiała to po swojemu i mimo ogromnej chęci, nie podeszła do niego. Stanęła koło Josha i Karen.

 

— Niezmiernie nam miło wilczku, że raczyłaś przyjść, ale następnym razem proszę, nie spóźnij się. Jako przywódczyni północy, powinnaś dawać przykład. — Co dziwne, pani Gretchel przemówiła do Karen bardzo miłym tonem. Wilczyca nie sądziła, że kobieta potrafi być uprzejma. — A teraz, zapraszam cię do nas. — Czarnowłosa niepewnie weszła po zakręconych, drewnianych schodach, prowadzących na balkonik. Stanęła koło Paulette, od której otrzymała cyniczny uśmieszek. Wampirzyca omiotła Karen swoim przenikliwym spojrzeniem i zaczęła chichotać.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania