Pokaż listęUkryj listę

Serce Tajgi - 4: Echo Wieczności - Rozdział 3

III

 

Można było powiedzieć, że trafiły wręcz idealnie. Wieśniacy stojący w kręgu wokół pary młodej i każącego im mnicha w żółtej szacie zaledwie spoglądali z rozbawieniem ku dwójce towarzyszek dobiegających do miejsca ceremonii, niby żacy spóźnieni na wykład. Przybyły w momencie, gdy klecha, niewątpliwie skądś sprowadzony, kończył właśnie swe najprawdopodobniej długie kazanie, by lada chwila przejść do ceremonii zamążpójścia. Grupka odświętnie ubranych chłopów rozstąpiła się, robiąc towarzyszkom miejsce, a te pokornie ustawiły się w szeregu. Po chwili podszedł do nich jakiś staruszek, podając czarne męskie kapelusze z wetkniętymi w nie gęsimi piórami. Choć Ewelina bez większego pomyślunku włożyła swój na głowę, Radomira podeszła do tego z lekkim wahaniem. Spojrzała niepewnie ku wyczekującemu z przyjaznym uśmiechem dziadkowi, w końcu jednak uległa. W momencie, gdy nakrycie znalazło się na jej głowie, starszy mężczyzna odszedł na swoje miejsce w rzędzie, a w głowie Radomiry zaczął panować nieznaczny zamęt.

 

- Jak długo to trwa? - Szepnęła do ucha Eweliny

 

- Jeszcze chwilka pani. - Wyjaśnił stojący obok niski elf. - Już przystępują do święcenia rodu.

 

- Rodu? - Zdumiała się Ewelina. Spoglądnęły po sobie.

 

- A teraz! - Krzyknął mnich. - Niech pasterze rodziny swej pobłogosławią przyszłe pokolenia ofiarą życia swego i płodów z ziemi własną ręką uprawianych!

 

Zasłonięta białą chustą panna młoda sięgnęła do niewielkiego wiklinowego koszyczka, wyciągając z niego skromny, bursztynowy nóż, by podać go do prawej dłoni pana młodego. Z powrotem sięgnęła do koszyka, by wyciągnąć z niego garść czegoś, co z daleka przypominało sól, którą to wsypała do niewielkiej miseczki trzymanej przez mnicha. Pan młody zacisnął niepewnie nóż i powoli przejechał nim po otwartej lewej dłoni. Uniósł ją nad miską, zaciskając ją mocno i trzymał jakiś czas, póki krew nie pokryła w całości znajdującej się tam substancji. Mnich wyciągnął zza lnianego pasa niewielki, kamienny tłuczek i rozmieszał zawartość miski. Po przyrządzeniu, zarówno Pan jak i Panna Młoda sięgnęli do naczynia, by zaczerpnąć z niej grudki czerwonej soli i ofiarowali je, wkładając nawzajem do ust. Radomira skrzywiła się z niesmakiem.

 

- „Jak myślisz, któreś z nich przespało się ostatnio z kimś na sianie, kto mógł chorować na kiłę?" - Rozbrzmiał jej w głowie rozbawiony głos Eweliny.

 

- „Powinnaś się ich zapytać." - Odrzekła ozięble.

 

- „Jak praktykują noc poślubną, to i podglądnąć można, a że ty tu jesteś duchem..."

 

- „Chyba raczej będziesz zmuszona zyskać tę przydatną wiedzę werbalnie, moja droga."

 

- Niech ofiary ziemi i krwi uświęcą ród wasz! - Rozniósł się głos mnicha. - Po kres wasz, kobieta opiekunką męża swego, a on obrońcą jej! Niech i się tak stanie! - Sypnął nad ich głowami piaskiem wyjętym z sakwy. Pan i panna młoda zetknęli się czołami. Tłum zahuczał gardłowo po czym wiwatując, obsypał ich kwiatami. Nowo ogłoszone małżeństwo skłoniło się i wszyscy ruszyli w kierunku wioski.

 

Miejsce wesela znajdowało się na dość obszernym ogrodzonym wysokim płotem podwórzu rozległego budynku, który to przed weselem pewnie pełnił funkcję stodoły. Z początku dwie kobiety stały przy bramie, nie do końca wiedząc, co ze sobą począć. Wszyscy kręcili się wokół siebie, rozmawiając, plotkując, przekrzykując, pozornie omijając przy tym dwie towarzyszki. Ewelina jednak dobrze wiedziała i nie miała im tego za złe, że potrzebują łyka czegoś mocniejszego, by nabrać odwagi. Zauważyli niewielką kolejkę gości dzierżących wszelakiego rodzaju upominki formującą się przed stojącą na środku placu parę nowożeńców. Radomira szturchnęła nieznacznie Ewelinę.

 

- Mamy dla nich jakiś prezent? - Zapytała.

 

- Szczerze Raduś... Nie pomyślałam o tym. - Uśmiechnęła się niewinnie.

 

- To zrób coś dla nich.

 

- Topór mam im...

 

- Nie błaznuj, coś praktycznego!

 

- Dobrze, niech więc krasna panna da mi chwilę. - Schowała się za płotem, gdzie zaczęła odprawiać swoje czary. Kawałek dębowego drewna, który objawił się w jej dłoni za pośrednictwem lazurowych płomieni, zaczął falować, prostować, tężeć i kurczyć się, przyjmując coraz to bardziej wyrafinowane kształty, aż w końcu zastygło w postaci niewielkiego półokrągłego posążka o płaskiej powierzchni, przypominającego chłopską gospodynię w chuście. Górna część statuetki okręciła się samoistnie i uniosła w powietrzu, odsłaniając w środku drugą, identyczną, a zarazem mniejszą statuetkę. Ta i następne trzy również się okręciły i otworzyły. Ewelina umieściła w wyłożonym wełną lub czemuś podobnemu, wnętrzu najmniejszej figurki brylant rozmiaru kurzego oka, po czym figurki pośpiesznie zapadły jedna na drugą, zamykając się.

 

- Szczodrze. - Pochwaliła ją Radomira. Ewelina tylko potaknęła, uśmiechając się. - Co? Żadnych docinków o wydaniu tego na alkohol czy przegraniu w karty? - Zapytała w udanym rozczarowaniu.

 

- Niewielka beczułka piwa, może wina. Pewnie dla wybranych gości, co to bawić bez nich nie mogą. - Odparła jej uśmiechnięta Ewelina. - Nie na miejscu takowe docinki.

 

- Dziwnie trochę, nieprawdaż? Zaproszona na wesele...

 

- Obyśmy się jeszcze bardziej nadziwiły.

 

- Oby. Lubię jak się uśmiechasz.

 

- Chodź Raduś. - Szturchnęła ją niewinnie w ramię, po czym poszły ustawić się w kolejce do młodej pary. Czekały dość długo, aż wszelkie ciotki, wujkowie, kuzyni, dawni i obecni znajomi przebrną i narzyczą wszelkich wspaniałości, niekoniecznie zostawiając przy tym upominek. W końcu nadeszła ich kolej.

 

- Pani Płomienno, jednak się zjawiłyście! - Uradowała się Janna.

 

- Witamy na weselu czcigodną Panią. - Zawołał promiennie pan młody, kierując powoli wzrok ku Radomirze. - Z pani kompanką jeszcześmy się nie widzieli, prawdaż? - Zapytał niepewnie, szczerząc się przy tym serdecznie.

 

- A no tak, Janno i... - Zaczęła Ewelina.- Nigdy nie poznałam imienia?

 

- Malicz!

 

- Dziękuję. Janno i Maliczu, chciałabym wam przedstawić moją towarzyszkę broni i bratnią duszę, Radomirę. Radomira, nowożeńcy Janna i Malicz. - Skłonili się ku sobie nawzajem.

 

- Miło mi was poznać. - Uśmiechnęła się słomianowłosa kobieta.

 

- Miło panią poznać. Każdy i każda z przyjaciół Płomiennej są tu mile widziani! - Odparł młodożeniec.

 

- Cóż się takiego stało, iż taką czcią obarczacie moją towarzyszkę? Jeżeli można zapytać oczywiście. - Spytała uprzejmie Radomira. Ewelina ukradkiem spojrzała na nią pełnym pretensji wzrokiem, ta jednak tylko wzruszyła ramionami.

 

- A cóż się mogło pani świątobliwa stać. - Odrzekł jej widocznie uradowany pytaniem pan młody. - Toż Płomienna dość często już pięćdziesiąt dobrych lat się w rejony zapuszcza i tępi wszelkie bandyctwa. Wioskę nam bezpieczną do życia uczyniła. Hrabia może i dobry dla nas, ale żołnierze jego coś nie bardzo kwapiący do prawdziwej roboty, a że Płomiennej wioski naszej nigdy nie chciało się odwiedzić, to ot się okazja nadarzyła do podziękowania! - Radomira z początku spojrzała w kierunku Płomiennej z pełnym uznania uśmiechem. Czar jednak momentalnie prysł, gdy zdecydowała sięgnąć w głąb jej pamięci. Widziała jak rozprawiła się z tym jakże nikczemnym bandyctwem. Pokiwała głową, uśmiechając się smutno.

 

- Widząc, co dzisiaj moje oczy mi okazują, żałuję, że nie zajrzałam tu wcześniej. - Odparła uprzejmie Ewelina. Wyczuła nagłe prześwietlenie odległych wspomnień i z trudem powstrzymała swe oczy od zaszklenia się łzami.

 

- Wszystko da się nadrobić pani. - Parsknęła radośnie Janna. - Niech się dzisiaj pani bawi aż do świtu następnego.

 

- Tak też zamierza... Zamierzamy. - Spojrzała urokliwie ku Radomirze. Ta skinęła jej, dalej utrzymując pełen żalu uśmiech.

 

- Osłódźmy zatem jeszcze to spotkanie upominkiem. - Odezwała się Radomira. Płomienna jak na rozkaz wyciągnęła zza pazuchy swego żupanu wcześniej wykreowaną statuetkę. Podała ją panu młodemu, nachylając się nad jego uchem.

 

- Odkręcicie to kiedy w samotności pozostaniecie. Obiecuję, iż rozczarowaniu nie ulegniecie. - Szepnęła. Zdawało mu się jakby na tę chwilę nie był w stanie usłyszeć nic poza głosem Płomiennej. Wzdrygnął się od nagle oblewającego go zimnego dreszczu. Ewelina odsunęła się i puściła porozumiewawczo oko. Zmieszana para młoda spojrzała na siebie. Najwidoczniej Janna również usłyszała ową instrukcję. Radomira pokręciła głową z politowaniem.

 

- Wybaczcie. Zawsze znajdzie swój własny sposób, by udziwnić choćby najprostsze czynności.

 

- Toż musiałam przekazać coś wyjątkowo tajnego, jak możesz mieć mi to za złe! - Uśmiechnęła się niewinnie Ewelina.

 

- N...nic się nie stało pani. - Wydukał pan młody. Odsapnął przeciągle dla uspokojenia i na powrót ogarnął go dobry humor.

 

- Cóż kolejeczka jeszcze stoi i się ciągle wydłuża. - Podjęła Ewelina. - Życzymy wam wielce udanej uroczystości, miejmy nadzieję, że nie będziecie już okazji jej mieli powtórzyć.

 

- Wasza obecność najpewniej pomoże je utrwalić pani. Bawcie się równie dobrze, co my. - Życzyła im Janna.

 

- Dziękujemy. - Odeszły, udając się pod niewielki młody dąb przy bramie podwórza.

 

- No i co teraz? - Zapytała wyczekująco Radomira.

 

- Co, na weselu nigdy nie byłaś? - Odparła jej z przekąsem Ewelina

 

- Tak, ale...

 

- PANI PŁOMIENNO! - Wołała biegnąca ku nim uradowana gromadka dzieci. - Możemy już pojeździć na pani koniu?! – Prosiły.

 

- Konia? - Pochyliła się nad nimi, opierając dłonie o uda. Rozwarła figlarnie ślepia i szczerząc się w uśmiechu, rzekła. - No chciałabym, ale wiecie, mam taki jeden problem, którym muszę się zająć, zanim wam na takie przejażdżki pozwolę... Mianowicie pouciekały mi moje motylki i ktoś je musi połapać.

 

- Motylki? - Zapytał chłopiec o kręconych rudych włosach stojący na końcu grupki.

 

- A no motylki. Patrz! Tu jest jeden! - Zza jej pleców wyleciał w całości stworzony z niebieskiej energii motyl. Chwyciła go, zgrabnie zaciskając w pięści. Gdy ją otworzyła, świecącego owada już nie było, a zamiast tego na dłoni leżał krążek czekolady. Podała go stojącej naprzeciw dziewczynce o długich słomianych włosach. Ta z wielkimi oczyma pochwyciła go zachłannie i nim reszta grupki zdążyła się zainteresować, odłamała niewielki kawałek i wepchnęła go ze smakiem do buzi. Ewelina wyprostowała się i po chwili machnęła po ukosie ręką. Powietrze zaroiło się od miniaturowych wybuchów sztucznych ogni i rozlatujących się na wszelkie kierunki świetlistych motyli. Dzieci wołały, kwiląc radośnie i rozbiegły się, każde starając się złapać motyla dla siebie. Połowa podwórza, w tym para młoda. która przyglądała się wyczynowi, zaniosła się przyjemnym dla uszu śmiechem i gdzieniegdzie wiwatem. Jak na znak zaczęła grać niewielka orkiestra. Gęśle, bodhrany, lutnie poszły w ruch, rozbudzając atmosferę. Wszelkie niepewności i uprzedzenia wobec pary towarzyszek rozwiały się bez śladu. Młodzi, starzy, kobiety, dzieci, mężowie, jeden po drugim podchodzili powitać, życzyć oraz subtelnie podpuszczać do wystawienia pokazów. Ewelina nie krępowała się. Rozbrzmiewała w niej dusza towarzystwa. Dusza szczęścia i życzliwości. Co rusz wykorzystywała okazję do popisów i uszczęśliwienia gawiedzi, stając się głównym widowiskiem wesela. Żonglowała płomienistymi kulami, tworzyła mgliste sarny skaczące radośnie po podwórzu, czarowała strzelające iskrami ważki, zdmuchiwała kapelusze co bardziej to utrzymującym się w powadze ichmościom. Po natrętnych namowach dzieci w końcu pozwoliła na ujeżdżanie jej klaczy. Ku jej zdziwieniu Lyrka zachowywała się dość przyjaźnie wobec młodych. W pewnym momencie nawet namówiła stojącą z boku wiecznie drętwą przy takich okazjach, Radomirę. Stanęły po dwóch końcach podwórza i ciskały w siebie z dużą prędkością obracające się toporki, które to zgrabnie łapały, wykonując przy tym zgrabne akrobacje.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania