Pokaż listęUkryj listę

Serce Tajgi - 4: Echo Wieczności - Rozdział 6

VI

 

Do zamku hrabiego dojechały przed wieczorem. Było to niewielkiej wielkości zamczysko o planie półokręgu usytuowane na wzgórzu wykonane z szarych cegieł o szpiczastych dachach pokrytych jasno-zieloną dachówką. Przed wjazdem na obszerny dziedziniec, który zdawał się zajmować większość powierzchni budowli, siedział na ziemi Wyrwiklon, strugając kłodę ogromnym nożem coś, co zaczęło przypominać róg barana. Łapiąc nadjeżdżające kobiety kątem oka, uniósł swą potężną głowę, odłożył drzewo i machnął im na przywitanie, szeroko się uśmiechając. Podjechały do niego.

 

- Noż naraszta, można tobie widzieć! - Zadudnił Bies.

 

- Witaj Wyrwiklonie. - Uprzedziła Makowłosą, Radomira.

 

- Aż witaj, witaj duchna. Zim, że dużo Cię nie widać. Radoszczci was razem patrzeć.

 

- Radość i po mojej stronie ciebie starcze widzieć. - Uśmiechnęła się Duchna.

 

- Byłybyśmy wcześniej, ależ niestety dostałyśmy zaproszenie na Wesele, na które to zbyt szkoda było odmówić.

 

- No że zastanawiał się to, komu tak z Pierunem zwady szukał. Mogłem i ja, że tam dostać, bądź książę knur i trzeba pilnować. Ważne wy przybyłta. Gryfia skóra jest? - Ewelina rozejrzała się uważnie czy aby nikt z bandy Ogarów ich nie podsłuchuje ani śledzi. Nie było nikogo poza znużonymi strażnikami odzianymi w pasiaste, biało zielone przeszywanice.

 

- Mamy, ale sugerowałabym trochę poczekać.

 

- Czekać? Na co. - Prychnął olbrzym.

 

- Jest tu jeszcze może kompania najemnicza? Lustrzane Ogary? Przewodzi nim taki jeden...

 

- Żmij. - Burknął pogardliwie olbrzym. - Są. Gryfona równa szukały?

 

- Również. - Potwierdziła Ewelina. - Przydałoby się odrobinę poczekać nim to wyjadą w siną dal i nie zechcą sprawiać problemów.

 

- Mogła to by raz w pyska prosto dać.

 

- Bym potem włócznie z kolan twych miała wyciągać? Oszczędźmy sobie tych nieprzyjemności. - Uśmiechnęła się serdecznie

 

- Skoro wola twa mówi. Nie podobno tu długa siedzieć. Nudno i uszaci źli. - Podniósł łeb i splunął w kierunku stojącego w gotowości strażnika z kuszą w dłoni. Niemalże odskoczył i spadł z muru, gdy nagle w blankę, chlusnęła obficie kula śliny. Popatrzył z przestrogą ku biesowi. - Głupiś jeszcze. Igłami myślą ino mi groźbę sprawia.

 

- Co tam w ogóle u nich? U „księcia”, hrabiego i reszty. - Zapytała Płomienna.

 

- Dziwa jakieś. Nie pasowały jedno z drugie. Żołdaki znudzeni, złej woli nie ma. Kłócić i mijają księciowych. I dobrze, bo jedno drugie w oko nadłubie. Książę baran, też niepodobna Hrabka, słuchać to co mówiono, nie podobać Mi, więc i powiedzieć dużo też nie.

 

- Można by się było domyślić. - Rozumowała Rada. - Wiele wiosek się mijało jak tu jechałam. Każda podobna do siebie. Niechęć i pogarda. Starły się ze sobą dwa różne światy.

 

- A wokół nich kręci się ten trzeci. - Westchnęła Ewelina.

 

- Opieka by im się jakaś przydała, nie sądzisz?

 

- Na co że, bandyty? - Zainteresował się Wyrwiklon.

 

- Przed nikczemnym dotykiem księciunia i kapłanów za nim drepczących. - Odparła mu Ewelina.

 

- Bawiłaś się tam Płomienno?

 

- Tak. - Uśmiechnęła się nieśmiało.

 

- I to jak, mój drogi Olbrzymie. Dałbyś głowę, że jakbyś ją spił, to by się przespała z którymś z wieśniaków, tak się zapomniała. – Dodała, szczerząc się nikczemnie Radomira. Ewelina skierowała na nią swój zdumiony wzrok i kompletnie się zmieszała.

 

- Bez przesady. - Zbyła ją z niesmakiem.

 

- Brzmi to dobrymi szpiczastymi. Mogło żem ich opiekować, gdyby mi dali.

 

- Nauczyłbyś ich hodować łosie? - Bąknęła Żerczyni. - Niekoniecznie o to nam chodzi, ni też o pomoc w obronie fiz... Chociaż w sumie... Myślałeś coś by jednak wyemigrować za Kości?

 

- Da. Dłoża wędrówka, dłoża droga. W Rajdały wybieramta że. - Ewelina z Radomirą spojrzały po sobie. Góry Rajdałskie. Rzeczywiście daleko, daleki wschód kontynentu, gdzie spotyka się granica dzikich krain Ranaboru i Księżycowych Równin, które to w pradawnych czasach obejmowała Revedotea. Rozległe imperium będące kolebką ludzkości. Kraina bogini Sławy, męczenniczki i patronki ludzkości. Porzucone i opustoszałe dawno temu na wskutek katastrof i zmian klimatycznych, gdzie obcuje zaledwie parę klanów stepowych skrzatów, nowo założone miasta Lupińskie na południowym wybrzeżu oraz orszaki pozostałych na kontynencie Planetników. Krainy starego świata, którego to nowy świat uznał za siedlisko wszelkiego zdziczałego zła.

 

- Przydałoby się im trochę przyglądnąć, nim zaczniemy próbować ich namawiać do migracji. - Oznajmiła sucho Radomira. Bies przebierał brodę w zadumie.

 

- Dwie lata, opuszża będzieć. Dużo rzeczy do załatwiania. Mogłobym ja że ich spoglądać ten czas. Nie intereswojta się nimi aż dochyżczas, ale mogą, jeżeli wiara taka wasza.

 

- Elfy w Ranaborze... - Westchnęła z rezygnacją Ewelina.

 

- I tak tam się dostaną Ewuś. Daj wojewodom Bolguńskim stulecie, bądź dwa, a w końcu zaprzepaszczą swe zabobony i odkryją żyzne ziemie, bogactwa mineralne... I to co zostawiła po sobie Revedotea.

 

- Zalążek starej cywilizacji. Bądź miejsce ucieczki dla pokonanych... Nie wiem Rada.

 

- Spróbujmy. - Duchna skinęła porozumiewawczo w stronę Biesa.

 

- Myślaja, że warto dawać szans im córo Sławy, a jeżeli też nie, to i zdeptać można.

 

- Niech wam będzie. - Pokręciła głową. - Zorganizujemy potem parę skowronków w Avarinie, by odwracali uwagę od wioski. Choć nie wiadomo czy Wioska w ogóle się zgodzi na taką migrację.

 

- Zgoda się. - Uśmiechnął się chytrze demon. - Strarcowiercowi korzenie tu przyrunią lub i Maskowi, to szybka im się odechce tu mieszkania.

 

- Może też byś się nimi w takim razie zainteresował. Spotkał się. Przywitał, łosinę im zao...

 

- Od Łosi precz. - Warknął Bies.

 

- Ależ maruda. - Zaśmiała się Ewelina. - Może więc na poprawiny z nami pójdziesz. Dobra okazja, spodobałbyś się dzieciakom.

 

- Stadem, że sza zająć. Długotnie już tu szedziło. - Pokręcił odmownie łbem.

 

- No tak... Trzeba się zająć tą przeklętą skórą. - Westchnęła Ewelina.

 

- Trzeba w końcu wejść na ten dworek i się przywitać. - Stwierdziła Radomira. - Aż dziwne, że nikt na spotkanie nam jeszcze nie wyszedł.

 

- Porozmawiamy później olbrzymku. Jak coś, to przepuść już tego diuka, skórę damy ci później. - Potaknął.

 

Wjechały przez bramę do dworzyszcza. Świeciło pustką. Poza paroma strażnikami na murach i przy wejściu do kasztelu nie było nikogo. Obok wypełnionej końmi stajni stały co najwyżej przywiezione ze zgromadzonym skarbem wozy. Podejrzane. Przeszły się dworkiem w stronę kasztelu i nim zdążyły przywitać strażnika i poprosić o spotkanie jesionowe wrota rozwarły się. Stanął w nich wysoki chudy, łysy elf o chorobliwie bladej wąskiej twarzy naznaczonej licznymi zmarszczkami. Jego zapadnięte w twarzy oczy wyrażały zmęczenie, sugerując, iż owy mężczyzna nie spał już parę nocy.

 

- Pani Płomienno. - Ukłonił się sztywno. - Witam Ciebie na moim dworzyszczu, hrabia Dożon Mariavi.

 

- Witam też i Ciebie Hrabio. Przepraszam za zwłokę, zaszły pewne okoliczności. - Cudem opanowała spojrzenie w kierunku Radomiry, by nie zdradzić jej zamaskowanej obecności.

 

- Widzieliśmy. Książę czeka na ciebie.

 

- Diuk, a nie żaden książę. Jeszcze go obejmuje kodeks Ligowy.

 

- Nie mi jest dane wybierać jego tytuły, szanowana pani. Zapraszam. – Odsunął się. Potaknęła głową i weszła do środka, a hrabia tuż za nią. Ruszyli wzdłuż wyłożonego kamieniem holu.

 

- Nie masz może służby, iż sam musisz się fatygować z przyjmowaniem gości Hrabio?

 

- Jeżeli można pozwolić, to nie znam cię pani. - Odparł stoicko Hrabia. - Ale słyszałem wszelakie opowieści jak to każdy, w tym również Twoją dość nieprzychylną opinię wobec szlachetnie urodzonych.

 

- Nie odbiega to zbytnio od prawdy. - Potwierdziła ostrożnie, przyglądając się mijanym obrazom, które wbrew oczekiwaniom nie przedstawiały głów dynastii czy religijnych symboli, a dziką naturę.

 

- Zatem nie zamierzam ciebie zbywać niedorzecznymi wymówkami. Książę Jacci nie jest osobą w obecności której sprawia mi przyjemność przebywanie.

 

- Każda ucieczka od obowiązków wobec suzerena sprawia otuchę?

 

- Pamiętam jego Ojca. Obecny diuk w porównaniu do niego, to anioł. - Rzekł ociężale, wchodząc na schody prowadzące na wyższe piętra.

 

- A wszyscy się zastanawiają czemu to Avarina pozostaje w wiecznej niełasce Grafa Ligi.

 

- Pogranicze trzech rywalizujących ze sobą religii, ubóstwo ziem, klany Wompierzy siedzące na bogactwach mineralnych w górach, oraz bliskość Szpicogóry. Nie może być inaczej z władcami. - Spojrzała jeszcze raz na jego twarz, gdy znaleźli się na drugim piętrze. Coś wywołało w nim poczucie bólu i złości, którą usilnie starał się ukryć. Hrabia dostrzegł to zainteresowanie i odpowiedział.

 

- Spodobała mu się córka. - Odparł z żalem w głosie. - Zamierza odebrać jej szczęśliwe życie tutaj i uwięzić na swym dworze, nie uczyni jej nawet swą żoną, tylko jedną z nałożnic.

 

- Ty i ona macie moje najszczersze wyrazy współczucia Hrabio.

 

- Cały ten czas liczyłem na to, że nie przybędziesz, a twój Bies rozłupie jego prostacki łeb o ziemię Makowłosa.

 

- Wybacz, że moje przybycie wyszło na twoją niekorzyść Dożonie.

 

- Nie twoja to wina. - Jego podbródek drżał, ale udało mu się zachować spokój. - Łudziłem się na łatwiejsze rozwiązanie problemu. Tak samo łudzę się, że ten barbarzyńca Czersk skręci mu kark w czasie swych nieprzyjemnych rozmów z nim. A jeżeli wszystko zawiedzie Płomienno i bogowie się do mnie nie uśmiechną, a on zabierze moją córeczkę, to przeżyję resztę swoich dni, zwracając każdy ród Ligi przeciwko niemu.

 

Zacisnęła dłoń.

 

- „Nie wtrącaj się w to teraz.” - Usłyszała w głowie głos Radomiry. - „Później, kiedy to nie będzie powiązań, a swoboda działań otwarta, ale nie teraz, bo tylko więcej szkody wywołasz. Emocje Ewuś, emocje.”

 

- Oby tylko twe akcje nie postawiły kraj w płomieniu. - Zbyła go chłodno.

 

- A niech płonie Płomienno. Co to za kraina co pozwala bandytom siadać na tronie? Której to władze każą upokarzać tych najniższego urodzenia, według dogmatów okrutnych religii i ich przeklętych kapłanów. Ci co spaczają wioskę po wiosce, życie po życiu, napełniając ich okrucieństwem, cynizmem i ignorancją, by następnie sięgnąć po ich zapracowane bogactwa. Niech płonie. Nie jest wart tyle, by za jego dobro wymieniać szczęście osób mi krewnych.

 

- Twoi podwładni dobrze o tobie mówią, ich też ci nie żal, prowadząc kraj do kryzysu?

 

Hrabia zawahał się na chwilę, stojąc przed zamkniętymi wrotami do większej komnaty, z której to dochodziły dźwięki ożywionej dyskusji. Skupił swój wzrok ku obrazowi przedstawiającemu zalesione wzgórze w porze jesiennej, na którego to szczycie stał wysoki wiatrak o ozdobionych różnymi kolorami i znakami swarg ścianach, z których wystawały rzeźby wąsatych mężów o długich włosach z opaskami przyozdabiającymi ich czoło. Na samym czubku cebulowatego dachu wiatraka znajdował się złoty romb przez który skupiały się promienie zachodzącego słońca. Ewelina zaniemówiła i zdawało się, że nawet stojąca za nią Radomira zamarła w kompletnym zaskoczeniu. Architektura Arkońska, a może nawet datująca do samej Revedotei, sądząc po symbolice na szczycie wiatraka. Czuła jak w jej oczodołach gromadzą się łzy.

 

- Nie przetrwają tego, co ich czeka. - Rzekł w końcu ściszonym, urokliwie ciepłym głosem Hrabia. - Zarówno ja jak i mój ojciec całe życie poświęcaliśmy, by tej gromadce żyło się lepiej. Wbrew opinii innych dworów i ku nienawiści druidów, sprowadzaliśmy szamanów z daleka, gdy elfów nękały susze i dolegliwości. Rozdawaliśmy im swoje racje, gdy się nie powodziło, uwagę od nich odciągaliśmy, gdy przyszli ci, co by chcieli ich zmienić. Ja natomiast ich zawiodłem. - Rzucił z żalem, patrząc się w pustkę korytarza za nimi. Ewelina nie chciała mu przerywać, chciała słuchać, pragnęła go słuchać. - Nie zadbałem o ich ochronę, gdyż nawet uzbroić ich nie mogę, a mam obowiązek szkolić i dyscyplinować. Nie jestem dowódcą, nie potrafię walczyć, nie znam się na wojaczce. Strażnicy moi są leniwi, pozbawieni dyscypliny, mijają się z obowiązkami i chęcią pomocy. Są plugawi, a ja się nimi otaczam, by przynajmniej moich nie męczyli, zaś własnych z wiosek, co to wiązania do ziemi mają, prawo mi zabrania brać. Nie udało mi się również wychować syna, tak ja mnie wychował swój własny ojciec. Wyrósł podatny na wpływy z zewnątrz, chciwy na dowartościowanie tych niegodnych. Nie różni się niczym od tamtych. Mój czas dobiega końca, tak jak i czas ich szczęścia. Wszyscy widzieliśmy twoje wygłupy stąd Płomienno. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Chciałbym tam być. Moja córka na pewno by tam była, gdyby diuk jej nie „uwięził”. - Skierował wzrok ku obrazowi. - Syn nienawidzi go. Zabobony, kłamstwa i wybujałe fantazje. Tak to określił On... Książę... Kapłan. My natomiast pamiętamy jeszcze stare opowieści, tlące się przy naszych kołyskach. O starej krainie Vedotei, gdzie każdy pełnią szczęścia mógł żyć, gdzie byli wolni i dostatni, gdzie podłość ich żadnych nie dotykała pod całunem ich bogini. Masz pewnie mnóstwo takich obrazów u siebie, gdzieś tam, gdzie masz dom, ale chcę byś go zabrała, trzymała go bezpiecznym. Z dala od tego wszystkiego.

 

Ewelina potaknęła niepewnie głową, po czym uniosła drżącą dłoń i dotknęła obrazu. Zarówno dłoń jak i obraz zajęły się niebieskim płomieniem, który wnet strawił malowidło, zostawiając tylko puste miejsce na ścianie. Hrabia milczał zmieszany, nie wiedząc zupełnie, co się stało. Ewelina zwróciła się do niego.

 

- Nie zatrzymam go. - Uśmiechnęła się pełna ciepła. - Ja mam ich pełno, za to on sam należy do twoich podwładnych.

 

- Nie rozumiem. Nie pozwolą im go zatrzymać.

 

- Obdarzę ich w odpowiednim momencie albo sam ich obdarzysz. Niedługo. Na wszystko jest nadzieja mój drogi Hrabio, dla nich, dla twojej córki, może i nawet dla ciebie, jeżeli byłbyś gotowy na ostatnią wędrówkę. - Spojrzał nań zdumiony. Puściła mu zawadiacko oczko i skierowała się ku wrotom komnaty. Jeszcze zanim je otworzyła, poczuła pełne wdzięczności muśnięcie warg Radomiry na swoim policzku.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania