Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Nilla

I

„Nienawidzę tej śmierdzącej roboty!, tych pijaków zwalających się zewsząd, szefowej głupiej jak but... Wyjadę stąd, rzucę to wszystko!” -przysięgam sobie po raz kolejny i ostatni, wracając właśnie z nocnej zmiany w barze.

-I co mi po tych durnych latarniach, co świecą jakby chciały a nie mogły! - burknęłam zła jak osa. Lampy rzeczywiście działały ale co piąta. Na dodatek niektóre mrugały na w pół wyczerpane, inne zaś rzucały jedynie żałosną, słabą poświatę. Cudne uroki miasta, o którym chyba wszyscy zapomnieli… oprócz mnie. „Dlaczego akurat musiałam trafić właśnie tutaj, na te zapchlone ulice wschodniej Polski?”- roztrząsałam swój tragiczny życiowy wybór. „Zła decyzja… oj zła…”- odezwał się jakże optymistyczny głos w mojej głowie kręcący przy okazji swoją durną łepetyną.

- koszmarny dzień.- podsumowałam, dotykając pulsujących skroni, w których wciąż brzmiała ta okropna, stara muzyka country. Na myśl o dzisiejszych 10 godzinach, moje nogi wcale nie zwolniły tępa, a wręcz je podkręciły. Pragnęłam by jak najszybciej wrócić do małej wynajętej klitki, oddalonej o ponad 3 kilometry i zagrzebać się pod kołdrę. Widząc już w myślach swoje niespecjalnie wygodne łózko, wzięłam głęboki uspokajający wdech. Niedługo potem usłyszałam nadchodzącego smsa.

- kto o tej porze nie śpi oprócz tych chlejtusów w barze...?- powiedziałam na głos przetrząsając torebkę. Po wygrzebaniu komórki w końcu czytam: ” Cześć, poznałem kogoś. Zrywam z tobą.”

-Że jak…? Jakieś jaja sobie robisz?!- pytam siebie i jego jednocześnie

Wykręcam dobrze znany mi numer natychmiast. Nie osiągalny.

- Złamas!- warczę, spinając się.

Serio? zrywa ze mną przez telefon po ponad roku bycia razem? kto tak robi? Co za tchórz!

- Kij ci w dupę!- krzyczę rozjuszona na telefon. Szybko wrzucam go z powrotem, jednocześnie potykając się o krzywy chodnik.

Gdy moje nogi zetknęły się z betonem syknęłam z bólu, a czysta furia zamazała mi obraz.

- Co za ścierwo przedwojenne! ty tez mi chcesz życie utrudnić?! No jasne dlaczego nie!- wyrzucam z siebie.

-Może ktoś jeszcze??! -drę się wstając i okręcając nabuzowana wokół własnej osi. Na moje pretensjonalne pytania odpowiada jedynie głucha, ciemna cisza. Jestem tak wpieniona, że prawię nie widzę na oczy. Mam ochotę dosłownie kogoś udusić, za pasmo nieszczęść ostatnich kilkunastu godzin. Z myślą, że pora w końcu zacząć się uspokajać, otrzepuje zamaszyście kolana. Niestety chyba spokój nie był mi dany, bo znów wściekłość dała o sobie znać, gdy tylko bacznie przyjrzałam się swoim długim nogom.

- Oczywiście porwane... bo przecież rajstopy są jednorazowe do chuja pana!- zaklęłam po raz kolejny. Czułam, że ciśnienie mi skacze, a biała gorączka oblewa mnie coraz obficiej. Nagle zza rogu budynku wyskoczył wysoki chłopak. Gwałtownie złapał mnie za rękę, a ja zdębiałam.

-dawaj mała torebkę albo cię zabiję! Ale już!- krzyknął przywołując nerwową presje czasu. Zamrugałam z szybkością statku kosmicznego na te tanie pogróżki. „Nie ma mowy!”

- Chyba śnisz baranie! Puszczaj bo ci przypierdolę!- wrzeszczę jak opętana wyrywając natychmiast ramię z jego uścisku.

- nie będziesz mi mówił co mam robić! -kopnęłam go w łydkę i od razu zrównaliśmy się wzrostem.

-Ty szujo! Nic ci nie oddam! i nie jestem mała tępy gnoju! -popchnęłam go ile miałam siły. Natychmiast upadł niezdarnie na ziemię. Kaptur zsunął mu się z łysej głowy, ale nie obchodziło mnie w tym momencie jak wygląda. Byłam w takim amoku, że miałam ochotę go ukatrupić tu i teraz, nie patrząc czy leje w ładną mordę. Nieświadomy napastnik wybrał sobie najgorszy z możliwych momentów. Wściekła kobieta to kolosalny błąd… Bandzior zdecydowanie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, czego dowodem było zdumienie malujące się na jego twarzy.

- Ty idioto! napadu ci się zachciało tak?!-krzyczałam dalej- to go będziesz miał. - Pochyliłam się nad gościem podpierającym się jedną ręką , po czym kopnęłam go w brzuch. Owładnięta dzikim szałem, tłukłam go na oślep wszystkimi czterema kończynami w pakiecie ze swoją skumulowaną złością. Gdy tylko próbował wstać, przygniatałam faceta do ziemi nogą, na powrót nie szczędząc brutalności.

I znów dopadł mnie znajomy inny wymiar, w którym powietrze samo wepchnęło się do płuc, pompując je obficie. Rześkie, głośne, naładowane mikro akumulatorami, wplątującymi się w naczynia włosowate, dawało mocnego kopa niczym porządny elektryzator. Byłam nakręcona, pobudzona i gotowa do działania. Zupełnie jak człowiek po konkretnej działce amfetaminy. Moje ręce zaciskały się do bólu, dokładnie tak samo jak 14 lat temu, gdy po raz pierwszy użyłam ich stojąc za szkołą. Obraz pseudo przyjaciółki, której wspomnienie do dnia dzisiejszego wzbudza we mnie wrzeszczącą nienawiść i kumulującą się agresję, na raz stanął mi przed oczyma. Ten sam znajomy stan psychiczny zwany aktem desperacji lub też czystym wariactwem właśnie wtłoczył się do mojego ciała. Dwubiegunowy charakter wypełznął na ląd jak gad, po czym przepoczwarzył się w coś co przypominało czarnego, przerażającego stwora. Słyszałam go tuż za uchem, do którego właśnie mi sapał oraz warczał i przysięgam, że był gotowy na wszystko. Drań hibernował cały czas, podczas gdy ja byłam pewna, że odszedł na zawsze. Robiłam co mogłam, by emocje z tamtych dni nie wracały jak bumerang przy każdym większym czy mniejszym problemie. Długo i usilnie tłumiłam w sobie ten krzyczący amok, starając się za wszelką cenę udowadniać światu, że potrafię nad sobą panować. Jednak w tym momencie, świat udowodnił mi jak bardzo się myliłam, wystawiając do mnie środkowy palec. Widocznie traumy z dzieciństwa, która pozostawiła w mózgu bliznę o nazwie „śmierć” nie zdołałam wyplewić niczym zwykłego chwasta. Bo kiedy sądziłam, że wygrałam batalię o własną duszę, stwór właśnie odrodził się nieoczekiwanie, niczym mityczny feniks powstający z popiołu. Tyle tylko, że tego stwora można by porównać bardziej do psa samego diabła, wygrzebującego się z rozżarzonego piekielnego węgla. Bezwzględny czart nie pytał. Po prostu wkroczył w moją strefę, zakłócając mi na powrót zwyczajność niemal ułożonego życia.

Był 2010r, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy. Nina była 3 lata starsza i pałała cholerną pewnością siebie. Górowała na de mną wzrostem, wagą oraz podstępem, który sprawił, że moja wiara w człowieka wygasła doszczętnie na kilka kolejnych lat. Stałam przed nią oddychając głośno.

-dlaczego…?- załkałam, a serce waliło mi pospiesznie.

- bo jesteś nikim. Małą chudą zdzirą, która nic nie znaczy.

- nie rozumiem…przecież się przyjaźnimy- odparłam łamiącym się głosem

- nie rozumiesz, bo jesteś głupia. – zaśmiała się z chytrością w oczach.

-Nie prawda!- krzyknęłam broniąc swojego rozumu

- jesteś ckliwą rudą gówniarą. Zasługujesz jedynie na to…!- urwała, po czym uderzyła mnie w twarz bardzo mocno

- dlaczego mi to robisz?!- zawyłam, dociskając dłoń do pulsującego policzka. Spojrzałam na nią i od razu zrozumiałam jak bardzo musiała mnie nienawidzić cały ten czas. Ale za co? Ukryłam wzrok między palcami . Przed oczyma miałam ciemność, a po chwili moją fotografię wrzuconą do sieci w stroju kąpielowym z podpisem: „Sprzedam dziewictwo. Sprzedam się cała. Mile widziany sponsor na dłużej” Pamiętam gdy je robiła. Pozwoliłam jej na to, choć wiedziała jak bardzo nie lubię pozować przed aparatem. Machnęła wówczas ręką tłumacząc, że przecież nikt tego nie zobaczy, to tylko dla nas na pamiątkę. Uwierzyłam jej tak naiwnie, jak w naszą przyjaźń. To był wielki błąd, który ciągnie się za mną do dnia dzisiejszego.

Zsunęłam powoli dłonie z twarzy.

- w szkole już gadają, jak ja teraz tam wrócę…?!- żaliłam się do niej rozhisteryzowana

- mało mnie to obchodzi- prychnęła gardząc mną i swoim sumieniem

Wtedy coś we mnie pękło. Coś na wzór przezroczystej błony, w której dotychczas tkwiłam szczelnie zamknięta. Ciasna powłoka na raz opadła w dół, obdarowując mnie lekkością, połączoną z fenomenalnym poczuciem wolności. Dokładnie w tej chwili, na własnej skórze doświadczyłam jak to jest być motylem uwolnionym z kokonu, rozpościerając ścierpnięte skrzydła. Grube metalowe łańcuchy blokujące moje wnętrze upadły, uderzając z hukiem o asfalt. Potężne przeświadczenie zmartwychwstania wypełniało nie tylko moje ciało ale całą atmosferę wokół. Ciasne mury runęły, choć nawet nie wiedziałam, że byłam nimi otoczona. Wyszłam z więziennej celi pierwszy raz czując emocjonalną, autentyczną swobodę. Dostrzegłam poruszenie w koronach wysokich drzew, z których złote i brązowe liście nagle zerwały się w górę. W momencie przeszył mnie intensywnie przejmujący podmuch listopadowego wiatru, niespodziewanie wypełniającego moje płuca aż za bardzo. Zerwał się tak nagle, jakby był przedstawicielem fali protestu na moją krzywdę. Pogłaskał mnie lodowatymi opuszkami po pulsującej skórze. Witał się, współczuł i jednocześnie przynosił bezwzględną obietnicę uleczenia mojego bólu. Roztrzepał mi długie, rude kosmyki uderzając nimi o mokre policzki. Mogłabym przysiąc, że wyraźnie słyszałam jego huczący głos w uszach: ” jestem tu!”. Przepełniło mnie uczucie zadziwiającej mocy, która jeszcze trochę i zapomni o działającej grawitacji. Zaznałam przypływu wielkiej nieznanej energii rozpraszającej się po mięśniach. Jakiejś niespożytej siły, która wyprostowała ciało natychmiast do pionu. Miałam wrażenie, że w tym momencie to ja góruje nad zdrajczynią głową, a nie ona na de mną. Zmrużyłam oczy, a wtedy zza rogu budynku wyszło to coś. Otrzepało się zamaszyście z pyłu i resztek betonu. Wielka czarna bestia, która zjeżyła ostre kolce na grzbiecie skradała się powoli. Znieruchomiałam, wlepiając wzrok w zdumiewającego potwora. Dziewczyna dostrzegłszy mój szok , niespiesznie odwróciła się, spoglądając w to samo miejsce co ja.

- Co się tak gapisz? Zobaczyłaś ducha pojebko? – zadrwiła, wracając roześmianym wzrokiem do mnie.

Słyszałam ją, ale moja uwaga była skupiona gdzie indziej. Wciąż obserwowałam obcego, zbliżającego się coraz bliżej i bliżej do ofiary. Tylko kto nią był? Zwierzę wysunęło ostre szpony w momencie, gdy ja swoje dłonie zacisnęłam w pięści. Dokładnie wtedy, kiedy ponadprzeciętna frustracja oraz gniew wtargnęły do każdej komórki mojego ciała, szarpiąc mną na wszystkie strony świata. Spojrzałam w końcu na koleżankę zatrzymując energetyzujące powietrze w płucach. Widziałam kątem oka jak zła istota zerwała się pędząc w naszą stronę. Nagle wyskoczyła trzy metry wzwyż rozwierając paszczę tuż nad głową Niny. Spięłam najostrzej wszystkie mięśnie i gwałtownie uderzyłam koleżankę pięścią w twarz. Dziewczyna upadła. Bez namysłu rzuciłam się na pseudo przyjaciółkę, przewracając ją na plecy po czym zaczęłam okładać zdrajczynie pięściami.

 

Ryk silnika wybudził mnie z przeszłości, która dostarczała mi wielkie pokłady starej, dobrze znanej adrenaliny, odsuwając wszystko co pozytywne i dobre na bok. Po kilku minutach ciągłych ataków, gdy w końcu otrząsnęłam się z histerii, odwróciłam się w stronę oślepiających świateł, ukazujących mizerny widok: Marny złodziej zwijał się z bólu w kłębek. Gębę miał poobijaną od chodnika, moich ciosów oraz kopniaków. Z nosa, ust a także łuku brwiowego leciała mu krew. Jedna ręką zasłaniał twarz a drugą brzuch, przez co nie był wstanie się podnieść. Natomiast w postać bandziora wcieliłam się ja- kobieta -ofiara, próbująca jeszcze do niedawna usilnie zażegnać swoją przeszłość. No cóż, widocznie nie zawsze można ukryć swoje demony, a moja bestia wybudziła się po długim śnie i właśnie otworzyła sobie pazurem klatkę. W uszach zadźwięczało mi skrzypienie zardzewiałych drzwiczek ukrytych w najciemniejszym zakamarku szalonego umysłu.

Na wprost mnie stało dwóch potężnych łysych mężczyzn. Ubrani w wojskowy strój, napakowani jak by spali na siłowni. Ich miny zdecydowanie nie wróżyły nic dobrego. Nie czekając na zaproszenie ruszyli w naszym kierunku. Czarnymi oficerkami stąpali ciężko po gruncie. Miałam wrażenie, że gdy zbliżali się cała ziemia drżała. A może to ja drżałam? Jeden z tych milczących, umięśnionych gości nachylił się nad poszkodowanym. Ujął zwinnie biedaka pod rękę po czym bez słowa wyjaśnienia wsadził go do samochodu. Z kolei drugi typ podszedł do mnie niebezpiecznie blisko, schylił się nad moja twarzą niemal jej dotykając. Chwycił mnie bez wahania za ramię, grożąc ostrym jak brzytwa wzrokiem. W tej właśnie chwili mrugające światło ze starej latarni zgasło, uprzednio rozbryzgując pęknięte szkło po chodniku zaledwie kilka kroków od nas. W błysku jedynie reflektorów, przyciemniona twarz, skąpana w gniewie wydała się szokująco nie ludzka. Stałam jak słup soli na ten widok. Gapiliśmy się całe wieki na siebie, póki wielki człowiek- nieczłowiek odezwał się nie miłym, powolnym, acz przerażającym grubym głosem.

-A teraz pojedziesz z nami...- po czym szarpnął mnie tak potwornie mocno, że nawet nie wiem kiedy wylądowałam na tylnym siedzeniu, obok niedoszłego oprawcy. Goryl sprawnie usadowił się tuż przy mnie, nieprzerywanie lustrując moją twarz. Kiedy wreszcie zatrzasnął drzwi za sobą ocknęłam się, jednak było już za późno. Wielki, błękitny SUV ruszył z piskiem opon bez mojego pozwolenia, ze mną na pokładzie. Obróciłam głowę do tyłu. Mimo nocnej pory oraz przyciemnianych szyb doskonale widziałam jak zostawili na chodniku moją duszę, trzymającą się za rękę wraz z sercem, które nikły gdzieś w tyle…

Następne częściNilla II Nilla III Nilla IV

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • zsrrknight rok temu
    dziwny tekst, głównie pod względem technicznym. Bo narracja i ogólnie całość jest w miarę dobrze, bez większych błędów, ale za to dialogi są zapisywane kompletnie źle, jakby pochodziły z zupełnie innego, dużo gorszego tekstu. A tak poza tym nawet nieźle, jest tu jakieś napięcie, fabuła, akcja - ogólnie, nie licząc tych dialogów, czyta się to nawet dobrze.
    A, i liczby w większości przypadków zapisujemy słownie.
  • Halszka rok temu
    Tekst zdecydowanie wymaga korekcji, zgadzam się w 100%. Bardzo dziękuję za komentarz.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania