Z rozmaitości Czarownika Farloka: Łajerłulf albo potyczka ku pokrzepieniu sakwy cz.1
Podrzędna wiocha, większa niż najbardziej zapadłe siedliska śmierci i sodomii, ale jakże maluczka przy okazalszych mieścinach peryferyjnych. Gdzieś na jej uboczu karczemka licha, grubo ciosana. Czarownik Farlok dopijał właśnie drugi kufel schłodzonego piwa z wyraźną jałowcową nutą. W głowie przyjemnie szumiały walory browarne. Teoretyk wszelkiej teoretyczności magicznej rozsiadł się wygodnie na ławie w rogu karczmy i swoim zwyczajem obserwował tonące w niedoli żywoty tutejszych wieśniaków. Poczciwe, umorusane gęby chłopskich pomiotów na zmianę trwoniły czas w plugawych dowcipach oraz słownych rozbojach, czasami z drugą strofą, o wiele żywszą i angażującą całe ciało.
Na ścianie, czego czarownik nie spostrzegł wcześniej, ktoś zawiesił upiorny wielce malunek owłosionej poczwary, o wyraźnych psich akcentach, jednakże z wydatniejszą klawiaturą uzębienia, furią w ślepiach i cynglach na czubkach wydatnych uszysk. Stwór patrzył żarłocznie przed siebie, a pod malunkiem widniała kwota: sto pięćdziesiąt denarów najwyższej próby. Majątek, o jakim tutejszy motłoch nie mógł nawet śnić, bowiem ich przeschłe móżdżki tęgo i tak toczyły siły w wyobraźnie by choć ten łan nieurodzajny we śnie jawił się nader realnie, i żeby wyszedł z tego jaki koszmar.
– Niechby życzył sobie jeszcze dolewkę, a upust na piętrze dostanie – rzekła piskliwym głosem chuda lafirynda, dotąd grzecznie zasiadła na uboczu, w cieniu.
Farlok obrzucił nachalnicę bezobjawowym spojrzeniem.
– Idźże pędem, wszetecznico niecycata.
Zabrała kościsty warsztat pracy srogo oburzona, ale dumnym krokiem sprzedała ostatnią pokusę w lichej nadziei na zaczyn. Nic z tego. Farlok rozmyślał łapczywie o malunku, a szczególnie denarach.
– Chytra bestyja! – zawołał znienacka ni to kmieć ni ubogi mieszczanin. Z ubioru pospolity, ale harde spojrzenie gorało aspiracją.
– Chcesz mi coś powiedzieć?
– Jeśli sobie życzysz, panie.
Farlok zezwolił, aby mężczyzna zasiadł naprzeciwko.
– Mówią na mnie Zwolitraper.
– Niespotykana kurtuazja imienna. Czym się parasza? Kłusownictwo?
– W co ręce włożę, tam denary znajduję. Od lat, od pacholęcia. Ojciec mnie przyuczał fachu. Mówił, że życie to nie byle jaka fucha, ale płacą mało i trzeba kombinatorykę skończyć.
Czarownik pokiwał ostrożnie na znak zrozumienia, ale bez przesadnego uznania. Może nawet bez żadnego.
– I jak z nią? Ukończyłeś, Zwolitraperze?
– Chciałem, a jak! Pewnego razu zapytałem staruszka, jak to się te kombinatorykę kończy? A on tylko w śmiech, potem ze dwa razy flegmą splunął i padł martwy. Uwierzysz, panie? Kostucha w dzwon zabiła i mi tatulka ubiła!
– Istotnie jest w tej historii ziarno maestrii losu. Ale wróćmy do naszej bestii. W końcu domyślam się, że posiadasz niezbędną wiedzę, skoroś czas mój zająć postanowiłeś.
Zwolitraper przytaknął.
– Tak, panie. Posiadam. Swego czasu, kiedy cmentarzysko było bardziej uśpione niż teraz, począłem kartkować starodruki. Księgi tajemne skryte były we włościach tutejszego hajnekena.
– Jakim to cudem uprosiłeś u niego, aby zezwolił na to?
– Mam swoje sposobności i kontakty. Niestety płatne. Wykosztowałem się i na gwałt denarów mi trzeba. Teraz to już kwestia życia, zaraz ani chybi choróbsko od niedojadania zaciśnie szponiska na gardle.
Czarownik powodził wzrokiem po dwóch nerwowych wieśniakach stojących przy karczemnym nalewaku browaru. Jeden, niższy blondyn, co chwila zerkał ukradkiem na Farloka.
– Różnie o tej bestii mawiają.
– Pochodzi stąd?
– Tak, panie. To stara, legendarna wręcz łajza. Nie do wytrzebienia. Łazi to po nocach, markuje na ciepłotę ludzką i chwyta, co chce, ani się choć jeden krzyk z gardła nieboraka nie wydobędzie. Już trup i stygnie wleczony w leśne ostępy.
Farlok nie znał tej maszkary z żadnych pism uczelnianych ani starodruków na kursach podyplomowych, za które płacił swego czasu zleceniami na nierządnice. Szlak z Pa’aarnam wiódł do wioski prostym śladem, ale według spisanych na nową modłę map zaraz potem wiodąc wciąż ku północy obijał z nagła w lewo. Była to całkiem nowa, ledwie dekadowa nitka bitego gościńca z rezerwą na dobudowę ścieżki piechurskiej. Stary ślad traktu biegł tak samo prosto jak do wiochy, przez zadrzewienie, na mapach nowszych i starszych nieoznaczone nijak szczególnie.
– Mówisz Zwolitraperze, że bestia w zaroślach lubuje żywot. Co więc nie tak, pytam, z lasem przyległym do wioski?
Na to pytanie Zwolitraper przełknął nerwowo ślinę.
– To prastary bór. Mówią o nim w podaniach pół legendarnych. Tak samo najstarsze lampucery i szeptuchy wiejskie powiedzą ci, panie, że te drzewa widziały i słyszały wiele i napojone krwią wieków nie łakną niczego poza.
– Mapy omijają ten temat.
– Kartografowie to szczwane lisy. Sam hajneken nasz im nakazał z łagodnością podchodzić do zasobności tutejszych terenów. Ludziska boją się nadal. Omijają trakt. A denarów ileż to poszło na nowy gościniec ledwie smagający ścianę boru? Tego nikt nie zliczy.
– Na starym ginęli ludzie?
– Nie co roku, ale zdarzały się lata pogromów. Piechurzy, wojaki, bandy bandyckie. Nikt nie mógł liczyć na łaskę, kiedy z trzewi boru dopadł ich stwór.
Czarownik nie zamierzał na tę okoliczność trwonić więcej czasu w karczmie.
– Kiedy nastała ostatnia ofiara? – zapytał i jakby czar rzucony, niczym los przekorny, do wnętrza wpadł zajuchany od góry po dół kmieć.
– Ratujcie, ludzie! – wrzeszczał, ledwie trzymając się na nogach.
Większość pośpiesznie odstąpiła od wieśniaka, mając na względnie zapewne wymagania sanitarne.
– Żonę mi ciupnął! Moja baba kaput! – wył, ale jeszcze tylko przez moment, bo zemdlał zaraz potem i chlapnął nieprzytomny na podłogę z drewna dębowego.
Zaczęły się rozmowy, niepokoje, dziwne szmery. Ludziska ogarnął strach. Wiedzieli bowiem, co się wydarzyło. Bestia znowu ruszyła na żer.
– Panie, on poluje, teraz. Na jednej ni skończy. Jemu trzech ciał potrzeba zwykle by głód jednostkowy nasycić.
Czarownik kiwnął na swego rozmówce. Obaj obchodząc leżące jakby krzyżem cielsko wieśniaka, wyszli z karczmy.
Ciemność ogarnęła świat. Farlok na początku chciał ruszyć z miejsca ku polowaniu, jednak zorientowawszy się w porę, iż planu żadnego nie ma, wstrzymał wodze ambicji.
– Twoja magia, panie, może nam być nieodzowną – stwierdził Zwolitraper.
– Uważasz, że ten stwór jest na nią wrażliwy?
– Nie mam pojęcia. Jeden człowiek tylko zdołał przeżyć konfrontację z nim. Ledwo uszedł z życiem, bez ręki i nogi.
– Znasz go?
Zwolitraper przytaknął.
– A więc prowadź. Może jego wiedza będzie kluczem.
– Mieszka na skraju wsi, przy starym gościńcu, tuż pod ścianą boru.
Na te słowa Farlok poczuł jak pod ocieplaną togą włosy na łydkach stają mu dęba.
Idąc traktem przed wiochę, czarownik rozglądał się za siebie, na boki, wszędzie gdzie mógł. Chałupy pozamykane na wszystkie możliwe spusty wyglądały, jakby były opuszczone. Okna zabito dechami albo zaryglowano prowizorycznie sklecone okiennice.
– Ludzie już wiedzą. Wariat pewnie galopem pędził traktem do karczmy i wył z przerażenia.
– Jakim cudem był cały zakrwawiony?
– Bestia zabiła, ale coś musiało ją przepłoszyć. Pewnie wtedy natknął się na ciało żony. Nie mógł już nic zrobić, nie należała odtąd do niego.
– Stwór może się czegoś bać?
– Jest ostrożny, przebiegły, panie. Poza tym w tych lasach nie jest sam. Szeptuchy wiedzą co drapie w drzwi o północy, czego cień kładzie się po trakcie w pełnię. Ale te stworzenia nie interesują się naszym mięsiwem, ino strachem. Oprócz jednego.
Dotarli do osławionej chałupy na końcu wsi. Niedaleko wcześniej trakt rozwidlał się. Nowa nitka biegła szeroko na lewo, zaś na prawo prowadził błotnisty, od dawna nieregulowany gościniec starego śladu. Przy nim właśnie stała gliniana chałupa z jednym oknem wychodzącym od wschodu, bez okiennic.
Zanim weszli do środka, Farlok zapytał jeszcze:
– Powiedz mi, Zwolitraperze, nadal nie wiem, jak zwą tę gadzinę bitną?
– Różnie, według podań to łajerłulf, ale nasze szeptuchy wołają o nim pazuraczny kundel.
Komentarze (13)
"– Idźże pędem, wszetecznico niecycata." - Ja nie wiem skąd Ty bierzesz to słownictwo, ale jest tak naturalnie wplecione, że trudno nie poczuć się tam swojsko i rechotać do woli.
Pazuraczny kundel i łajza też wymiatają te fragmenty.
Heh, stęskniłam się za tym uniwersum...
Zaś coraz jeno coraz ciekawiej, z uwagi na akcji rozwinięcie. No i dialogi w rzeczonej sprawie, do tła pasujące.
Ale zmiana nazwy→bardzo głównego bohatera, to nie przystoi!
Chociaż wiem, czemu, bo zerkłem na komentarz.
Może→Wablok?→podobne brzmienie. Lub Fabloog😁
Teraz już każda inna, będzie "nie taka"→do tych co czytali o Fabloku.
Ale→Favlok→nieźle brzmi. Chociaż różne można wymyślać. Fabbloc
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania