Z rozmaitości Czarownika Farloka: Bez pamięci cz.3
Siedzieli długą chwilę w milczeniu. Grom głosów wdzierał się do mieszkania nawet przez zamknięte okna. Farlok wziął do ręki książkę, przekartkował pobieżnie, jakby chciał utwierdzić się w przekonaniu, że nic tam nie znajdzie. Linda siedziała ze wzrokiem wbitym w ścianę naprzeciwko.
– I co teraz? Usmażą go na masełku z jajecznicą?
Spojrzała w stronę Farloka ze zdziwieniem.
– Nie kpij z tego. To stary rytuał, znany od pokoleń. Możemy się z nim nie zgadzać, ale to ofiara przebłagalna.
– Szkoda, że nie mam żadnego bachora na podorędziu. Może władca by się przebłagał, żeby mi szczelniejsze okna w mieszkaniu zamontowali.
Kobieta zerwała się na równe nogi i skierowała do wyjścia.
– Jesteś bezczelny. Nigdy się tak nie zachowywałeś.
Farlok uśmiechnął się.
– No, ale jakoś od tygodnia zaczynami mi doskwierać ta wasza proza życia. Nie czuje się z nią dobrze. Coś we mnie z niej drwi, chce pluć, złorzeczyć i naśmiewać się z każdego aspektu tego życia. Nie wiem, o co chodzi. Jakby mi ktoś raz na godzinę dziennie przełączył w głowie wajchę.
Linda wzruszyła tylko ramionami.
– Niepotrzebnie nabrałam do ciebie zaufania. W końcu dalej nie wiemy, kim byłeś, zanim straciłeś pamięć, ani skąd pochodzisz.
– Może zza muru?
Kobieta zaśmiała się, choć z delikatną nutą leku w głosie.
– Stamtąd nikt nie przybywa.
– Niby dlaczego?
– Bo nikogo tam nie ma. Jesteśmy tylko my, nasze Gniazdo.
Nie czekała na odpowiedź. Wyszła szybko i trzasnęła drzwiami.
Farlok zasiadł w fotelu. Był skórzany i głęboki. Miało się wrażenie, że materiał żyje swoim życiem, zaczyna zżerać siedzącego powoli i metodycznie. Złapał książkę i otworzył na losowej stronie. Przeszła już mu ochota na konieczne dokształcenie się.
STRONA 123, CYTATY DYNASTII ORTALIONÓW
„Wózki sklepowe muszą stać równo. Źle ustawione wózki sklepowe to przyczynek wielu sporów, bratobójczych walk. Echem odbija się do dnia mego panowania bitwa pod szesnastą klatką, kiedy to zginęło na śmierć piętnastu zdrowych chłopa i dwie płodne kobiety” – Bastian Siódmy Abibos.
„Władza jest niczym, kiedy lud skrzyczany mknie ku rebelii. Należy rządzić wpierw porządkiem, a potem włościami” – Sebix Trzynasty Wydziarany.
„Ofiara to dobrowolne odebranie życia dla przyczynku lepszego jutra wszystkich. I pamiętajcie, nieletni, wasi rodzice mają nad wami władzę. Wy nie możecie nic. Bo i po cóż? Lepsze jutro przyjdzie tak czy siak” – Karyna Jedenasta Brązowousta.
Nagle nastała przejmująca cisza. Tłum zamilkł. Farlok odłożył książkę i podszedł do okna. Zebrani stali bez słowa. Władca wyszedł ze swej gondoli. Wyglądał dziwacznie. Farlok nie miał pojęcia, czy w jego świecie, skądkolwiek pochodził, ci co rządzą mają równie popaprane stroje. Tutejszy monarcha, jak Linda go nazwała: Sebix Piętnasty, był ubrany w dwuczęściowy strój koloru wyblakłego nieba, z trzema pasami bieli biegnącymi od kostki do barku, po lewej stronie. Takie same pasy miał na obuwiu. Głowa nie posiadała włosów, ani jednego. Świeciła się w słońcu jak tafla wody. Sebix uniósł dłonie ponad nią. Zaczął przemawiać. Farlok otworzył okno. Wiedział, że nie może patrzeć w dół. Nie chciał kolejnych ataków wymiotów.
– … wasza ofiara. Nie mogę wyrazić słowami, jak znamienny będzie ona miała wpływ. Już dzisiaj wiem na pewno, że chleb w naszym markecie przez kolejne dwa dni na promocji, ale tylko z kartą lojalnego poddanego, którą można sobie wyrobić po uprzednim zdaniu egzaminu.
Tłum znowu zaczął wrzeszczeć. Skandował słowa: Wielki i potężny, wielki i potężny.
Monarcha uciszył tłuszczę gestami dłoni.
– To nie wszystko. Jutro w południe odbędzie się egzekucja ku czci naszego nieocenionego Stworzyciela. Anna i Antoni, rodzice Tomasza, który na ołtarzu wierności złożył swoje życie i resztki doczesne, podpisali akt dobrowolnej ofiary egzekucyjnej!
I znowu skandy, wrzaski, oklaski. W tym całym znoju głosów, gromu zachwytów, monarcha nie mógł już żądać ciszy. Tłum wprawiony w euforię o mało nie rozerwał na strzępy broniących króla strażników. Władca wycofał się szybko z orszakiem przybocznych do swej siedziby. Na ostatek dodał jeszcze:
– Balujcie, balujcie, bo wielkie rzeczy zwiastują wydarzenia!
I tak uczynili. Melanż pochwalny zaczął się na dobre. Ludzie skakali, tańczyli. Mokra plama krwi pod blokiem została, zgodnie z tradycją, zdeptana wielokrotnie.
Farlok spojrzał po mieszkaniu. Poczuł się dziwnie, jakby trafił do obcego miejsca i coś podświadomie chciało się z niego wydostać. Tylko gdzie do cholery? Nie miał pojęcia. Mógł równie dobrze skoczyć z balkonu i sprawdzić, co się stanie.
Zadzwonił dzwonek. Podszedł do drzwi i spojrzał przez otwór. To nie Linda. Stało tam dwóch innych sąsiadów, z którymi Farlok nie miał specjalnie dobrych stosunków. Szczególnie ten Maciek miał do niego ciągle jakieś problemy.
– Ty, jesteś tam? Wychodź, jest święto. Albo sami się wyniesiemy, ale wtedy już nie będzie miło – powiedział, tłukąc piąchą w drzwi.
Ten drugi na razie tylko się śmiał. Miał zresztą sporo ubytków w gębie, jakby mu ktoś nie raz próbował ją zamknąć siłą.
– A co to obowiązek jest? – zapytał Farlok.
– Cholerny i zasrany na raz. Wyłaź!
Maciek bił w drzwi coraz mocniej.
Farlok złapał za zatrzask, ale zawahał się. Właściwie to nie mieli żadnych większych podstaw, żeby go nachodzić. Linda mówiła, że celebracja z balkonu jest również dopuszczalna.
– Z balkonu mogę oglądać – powiedział.
– Ja ci dam z balkonu! Nie wiem skądś się urwałeś, ale ci przysięgam, że będziesz wisiał. Zrobimy z ciebie ładną ofiarę. Wystarczy, że ponad połowa mieszkańców klatki się zgodzi. Będzie po tobie.
– Znaj słowa, plugawy robalu. Jeszcze ci zdołam rzyć wytelepać na hejnał. Paszli w pieron! – odparł Farlok, łapiąc się za usta pod koniec.
Tamci tylko pogderali coś do siebie i odeszli.
Co on im nagadał? Skąd znał takie dziwne słowa? Nic z nich nie rozumiał a paplał, jakby codziennie takich używał. Zbladł. Poszedł do kuchni napić się wody. Jeśli jutro zawali na spotkaniu, zrobią z niego ofiarny brelok.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania