Z rozmaitości Czarownika Farloka: Chronoświr cz.1
Śnięte korowody mglistych pielgrzymów wtargnęły niespodziewanie na powszechne w okolicach łąki i nieurodzajne ziemie odłogiem leżące. Porannym brzaskiem, mdłym i deszczowym, wgramolił się do przyległego im miasta zaprzęg dwukonny – lichy powóz, w którym siedział jegomość zerkający przez okienko na ulice. Woźnica zatrzymał się nieopodal opuszczonej gospody i surowym nakazem wykazał należność w złocie, a po wszystkim i przegonić jegomościa raczył.
– Niewychowane knurzysko! – zawył piskliwie nieznajomy na odchodne, a woźnica aż splunął na tę obelżywość słowną flegmą lepką.
Ulica ciągnęła się w prostej linii wiele kroków naprzód, a potem skręcała z nagła na wschód. Po obu stronach straszyły loka opustoszałe, walące się niekiedy, a pośród i weń zgraje skapcaniałych niechlujów pomieszkiwały.
Jegomość żwawym krokiem ruszył przed siebie. Miał zadanie i obietnicę dobrego zarobku. I nic, że niebo bure, gnuśne, zwiastowało pechowe doznania, kiedy w grę wchodzi złoto.
Niewielka przyuliczna knajpa dla okolicznych miasteczkowych rzemieślników aż huczała od gwarnych rozmów weń. Nieznajomy usłyszał te rozmowy i idąc ich torem, trafił przez wąski przesmyk między budynkami do źródła. Wielu tu różnorakich gagatków się przewijało. Dobra nasza, pomyślał. Wszak zadanie i płatne, ale przede wszystkim wysoko śmiercionośne. Dlatego jegomość musiał wyszukać wśród tej zgrai kompana treściwego w słowie, o gładkim licu i dobrej opinii. Zaczął więc szukać. Ogarniał ślepiami pomniejszych wyrostków, cwane kurtyzany i ich mniej udane koleżanki, a kończył na bywalcach z kartką stałego klienta, dobrze już zaprawionych o mętnym wzroku. Wśród całej owej plejady pospólstwa i marności wygarnął jednego, na oko zdatnego kandydata.
– Hejże, nieznajomy. Racz mi przyjemność sprawić…
– Męskie kurtyzany nie są dla mnie pociągającymi – przerwał siedzący w kącie teoretyk wiedzy magicznej, Farlok.
– Ach, gdzie moje maniery, jestem…
– Niewychowany i zbędny. Odlatuj od mego stołu gołąbeczku, gdyż mi oczy cierpią, widząc twe oblicze.
Jegomość poczuł irytację. Z bliska Farlok wyglądał o wiele gorzej. Nie miał zbyt gładkiego lica, w mowie wykazywał potrzebę dominacji, a przy tym zapewne opinie o nim krążyły niepoprawne.
– Jesteś czarownikiem? Szukam takich, ale w tych stronach prędzej o bałwana pospolitego niż maga z krwi i kości.
Farlok spojrzał wnikliwiej na przypałętanego nieznajomego. Wyglądał zupełnie zwyczajnie. Zadbane włosy i cera świadczyły o wyższym statusie materialnym. Tak samo ubiór i obuwie.
– Kim jesteś i czego ode mnie oczekujesz? – zapytał czarownik.
Jegomość przysiadł się na te słowa i z miejsca zamówił dwa kufle zimnego piwa.
– Szukam magów na wyprawę. Dostałem od swego zleceniodawcy zadanie niezwykle ważne i warte zachodu. Płacą mi w złocie, a i wspólnikowi nie szczędzić będę odprawy.
Czarownik wyglądał na nieprzeniknionego. Możliwość dobrego zarobku jawiła się jak coś do zaakceptowania, pomijając uzgadnianie szczegółów, ale tym razem Farlok usilnie bronił się przed wstąpieniem do sprawy bez badawczego upory i gradu pytań.
– Jesteś więc pospolitym naciągaczem ewentualnie wysłannikiem lichwiarza spod ciemnej gwiazdy. Czemuż to akurat magowie ci w głowie, nędzniku?
– Szukam czarownika i jego umiejętności. Na cóż mi wieśniak czy miastowy nieborak? Mięsa armatniego szukają w innych sferach.
Farlok, co brzmiało jak fakt smutny i takie też było, ostatnimi czasy boleśnie odczuwał niedostatki w zasobach waluty wymiennej. Jadał mniej i chudziej, a na dobrej jakości piwo pozwalał sobie ino od wielkiego dzwonu. Marniał Farlok z tygodnia na tydzień. Ostatnie ubogie w zarobek zlecenie pozwoliło na ledwie opłacenie należności zaległych u dwóch karczmarzy.
– Skąd cię niesie?
– A czy to ważne? Nie o zarobek wam chodzi, magu? Nie jest mi po drodze zdradzać więcej niż trzeba w gwarnej tawernie. Ruszajmy z miejsca, a wszystko wyjawię po drodze.
Czarownik niechętnie dźwignął się, wcześniej dopijając zamówione przez jegomościa piwo. Szereg wątpliwości biła na alarm w głowie Farloka, ale chęć i potrzeba pieniądza jak zwykle zwyciężyły. Cóż za czasy nadeszły, że człek na zalotne opium spojrzeń kurtyzan ino kaptur musiał zaciągnąć na głowę i iść przed siebie?
Wyszli na ponurą ulicę, a nią dalej do głównego traktu. Farlok obserwował nieznajomego uważnie, lecz jakimś trafem nastał moment odwilży skupienia, co jegomość wykorzystał błyskawicznie. Chwycił czarownika za szatę. Niewielka szarpanina przerodziła się w większy taniec połamaniec.
– Nie cię diabli, okrutniku gnuśny! Puszczaj, powiadam!
– Spasuj z tą padaczką, magu i spojrzyj, oto moja wola!
Czarownik ujrzał, co zapowiedziano i przeląkł się przeto okrutnie, tak że o mało nie splamił honoru i bielizny. Świat, jaki znał, zniknął, tylko pasma różnorakie, niczym wstęgi utkane z nieba unosiły się nad nimi, a potem i pod nimi. Wszędzie, ze wszystkich stron. Grunt zanikł, a jegomość jakby zastygł w pozycji smętnego posągu. Farlok spróbował wyrwać się z uścisku, lecz nie zdążył, bo z chwilą następną poczuł rozprężenie umysłowe i mdląc jak stoi ino charknąć zdołał.
***
Zapach kwiatów, słodkie wonie owocowe, a nad głową błękit nieboskłonu i żar gwiazdy życiowej – nic z tych rzeczy nie spotkało czarownika gdy przebudzony z głową ciężką jak menhir ciosany spróbował przejrzeć oczami po okolicy. Splunął jeszcze gorzko, a potem bełkocząc pod nosem i wsparty na łokciach ujrzał tak samo bure i gnuśne niebo, jakie tego ranka obserwował przez okno tawerny.
– Na wszystkie sztuki magiczne, gdzie mnie wywiało?
– Poza własne dzieje, magu – odezwał się już znajomy głos.
Farlok spojrzał w kierunku, z którego dochodził. Oto jegomość przycupnięty na kamieniu polnym spoglądał na leżącego Farloka i nie wyglądał na bardzo zmartwionego.
– Niech cię, gangreno…
– Po co te wyniosłości, magu? Zgodziłeś się przystąpić do zadania. Oto więc jesteśmy.
– A niby to gdzie mnie porwałeś z łaski swojej, ogłuszając fałszywie i niehonorowo?
Nieznajomy popadł na chwil parę w gromki śmiech.
– Miałem pewność, że magowie znoszą to o niebo lepiej. Ale nawet my czasami się mylimy.
Czarownik zaczął sobie przypominać strzępy wydarzeń minionych, choć nie dawnych. Widział, jak niebo przestaje być niebem, a ziemia umyka spod stóp. Spróbował połączyć wszystkie kropki, co przyszło mu ciężko i boleśnie dla umysłu.
– Sądziłem, że to tylko jawne kpiny, legendy dla niesfornych bachorów – żachnął się z nagła Farlok. – Ale wy istniejecie. Oto dowód w swej całej obrzydliwości. – Wskazał na nieznajomego.
– Wykrztuś to wreszcie, czarowniku. Te słowa wszak nie bolą, nie bardziej niż skok w dziejach.
Czarownik pojął, co wydarzyło się i czyim było udziałem. W pamięci wygrzebał jedno ze wspomnień z dalekiego dzieciństwa. Kiedy był jeszcze miernym podlotkiem, jego ojciec opowiadał mu wiele niestworzonych bredni, tak zwanych legend. Co jedna była lepszą od poprzedniej. Staruszek pocił się mocno, aby tworzyć te imaginacje słowne. Czasami zasłyszał je w karczmie, a innym razem tworzył własne. Jedną z nich była legenda o Ludziach Zawsze Czasowych. Ci to mieli życie. Mogli spóźniać się do pracy, a i tak zdążali, nie obchodziła ich późna godzina, bo dla nich zawsze była młodą. Farlok wyjątkowo umiłował sobie tę opowiastkę, bowiem ojciec surowo nakazywał mu kłaść się spać wcześnie i zawsze o tej samej porze.
– Oni mają dopiero życie, synu! Nigdy nie dostąpisz takiego przywileju. To są wybrańcy, a ty możesz tylko o nich słuchać i szlochać w poduszkę – powiadał na odchodne przed snem.
Czarownik wstał i otrzepał z kurzu swe szaty.
– Zabierz mnie z powrotem – nakazał surowo.
– Zrobię to niezwłocznie, jak tylko wykonamy naszą misję, magu! Uśmiechnij się, w tych czasach nie w smak gorszyć smutkiem!
Komentarze (7)
Ah, Pratchettowski "Złodziej czasu" mi się przypomina. Tak czy siak, jestem zaintrygowana ciągiem dalszym.
Pozdrawiam :)
Aleks99, wiesz jakie informacje przekazuja sobie ,,kolezanki" o facecie?
surowym nakazem wykazał - surowy nakaz w jakim znaczeniu?
Ogarniał ślepiami pomniejszych wyrostków, cwane kurtyzany i ich mniej udane koleżanki, - fajne🤣
Jegomość przysiadł się na te słowa - nie wiem czy to nie jest zbyt duży skrót myślowy, ale nie jestem specjalistą od staropolszczyzny.
Szereg wątpliwości biła na alarm w głowie - bił chyba
Nie cię diabli, okrutniku gnuśny! Puszczaj, powiadam! - niech
Zapach kwiatów, słodkie wonie owocowe, a nad głową błękit nieboskłonu i żar gwiazdy życiowej – nic z tych rzeczy nie spotkało czarownika gdy przebudzony z głową ciężką jak menhir ciosany spróbował przejrzeć oczami po okolicy. - dobre🤣 uwielbiam takie zabiegi
Bardzo fajny zręcznie napisany tekst 👍
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania