Z rozmaitości Czarownika Farloka - Perypetie młodociane II
Niski, pryszczaty gamoń ze skoślawieniem dużego palca u prawej stopy stanął na dziedzińcu przed gmachem Fakultatywnej Interdyscyplinarnej Akademii Samodoskonalenia Kunsztu Okołoczarodziejskiego (FIASKO). W głębi ducha trząsł się ze strachu i chciał płakać. Kolejne kroki ku masywnym, obitym kutymi zdobieniami wrotom sprawiały wiele trudu i mordęgi.
Tym dziesięcioletnim knypkiem był Farlok, syn niejakiego Kariewela – teoretyka niższej klasy, wykładającego w szkolnym przybytku dla częściowo beznadziejnych. Matka Farloka, nieznana z imienia i pochodzenia, porzuciła rodzinę, nim minął okres połogu.
Tak uposażony w cenny bagaż życiowy, za przyczyną i z woli ojca, począł starania, aby zmusić się do edukacji w Akademii. Udało się, to też stał teraz jako te widły w gnoju przed drzwiami szkolnictwa i z wahaniem powoli zbliżał dłoń ku uchwytowi otwierającemu, tudzież klamce.
– Pierwszy dzień to prawdziwe katusze, synu – uprzedził go ojciec, wzbogacając duszę dziecka o jakże ważne zaczątki kolejnej traumy i strachu. – Mogą cię stłuc, przekopać od stóp do głów. Ale jak przeżyjesz ten jeden dzień…
– Będzie lepiej, prawda, ojcze? – dopytywał Farlok.
– Skądże, dziecko! Nigdy już nie będzie dobrze. Zostaniesz popychadłem do końca życia. Nie możesz sobie na to pozwolić. Kop, gryź, pluj, broń się! Inaczej wyrzeknę się twej krwi i puszczę samopas.
Po odbyciu tej pokrzepiającej rozmowy Kariewel zostawił syna i odjechał powozem służbowym, który otrzymał od przybytku szkolnego, w którym wykładał.
Ciężkie drzwi, po mocnym szarpnięciu, ustąpiły, a Farlok zrobił kolejny krok, stając w murach Akademii.
***
Uczniów pierwszego roku wprowadzono do obszernej sali. Poczynił to woźny, którym okazał się długowłosy starzec ze spiczastym nosem i pozostałościami po skrzydłach na grzbiecie. Farlok usłyszał, że to jeden z ostatnich żyjących przedstawicieli ludzi skrzydlatych. Byli na wymarciu od dawna, a teraz pozostał tylko woźny. Całą tę historię opowiadał swoim przydupasom Teżewet – jak się potem okazało klasowy prymus i kujon.
Pomieszczenie było dobrze oświetlone z minimalną ilością pajęczyn w rogach ścian. Kiedy cała zgraja zajęła miejsca w ławkach, do sali wszedł wykładowca – w tunice czarownika i z księgą teorii magicznej pod pachą. Rzucił ów zbiór na biurko, po czym rozejrzał się po klasie.
– A więc zaczyna się. Kolejny odpad do segregacji, oczyszczenia z plwocin i nieużytków. Większość z was to chłam. Wasi ojcowie to ambicjonalne pomyłki życiowe, próbujące wynagrodzić sobie własne błędy waszymi sukcesami edukacyjnymi. Niestety, zapomnieli o regule: jaki ojciec, taki syn. Ścierwo ścielę się gęsto, a ja czuję wyraźnie w tym pomieszczeniu smród beztalencia.
Profesor rozgadał się ponad wszelką miarę. W połowie Farlok odpłynął myślami, zupełnie wyłączając zmysł uwagi. Słyszał tylko kolejne wzmocnienia głosu, walenia pięścią w blat biurka, wszelkie gesty mające na celu jeszcze większe podniesienie rangi owego przemówienia.
– Tyle na dzisiaj. Nasza akademia ma zaszczyt gości nowych potencjalnych zasobników wiedzy magicznej – zakończył wreszcie i zwołał przerwę.
Na korytarzu Farlok zgodnie z przewidywaniami stał samotnie gdzieś w rogu, nie próbował nawiązać kontaktu z rówieśnikami. Niestety dla niego nie musiał, bo oto młodociany bysior z rodzaju Obije-Ryj Inicniezrobisz, zbliżył się do Farloka zakłócając jego sferę prywatną. Miał szeroką szczękę, nieświeży oddech i plugawe zamiary, co widać było w oczach, pałających gniewem i śladowymi ilościami logicznego myślenia.
– Hycaj, jo ci każe – zagaił, spoglądając na swoich przydupasów, czym wybitnie dał im znać, iż w śmiech mają się oblec.
Tak uczynili, a prowodyr, czując narastającą motywacją, chwycił Farloka z dwóch stron za barki i docisnął do ściany.
– Teraz mi pohycasz, bo ci każe, smrodku.
Ofiara nie miała dużego pola manewru. Wszyscy wokoło patrzyli tępo na rozwój sytuacji. Od demolki cielesnej Farloka uratował dzwonek na kolejną część zajęć. Zgraja wpełzła więc do pracowni magicznej, a za nimi wykładowca.
Tę część edukacyjnego czasu zawładnął dla siebie Teżewet, którego wiedza obfita jak na tak młody wiek, zrobiła na nauczycielu duże wrażenie. Począł on chwalić młodzieńca, klaskać w dłonie i rysować szlaczki na tablicy.
Nie no, dobra, to ostatnie to akurat nie bardzo.
Wykładowca był poruszony wiedzą Teżeweta, a Farlok wyraźnie zniechęcony do dalszej nauki. Wiedział bowiem, że ma już, tak jak ojciec go zapewniał, wroga, z którym będzie musiał się zmagać do końca edukacji w Akademii. Rzeczony zabijaka siedział w rogu klasy i dłubał w nosie ze znudzenia. Pod koniec lekcji wydawało się, że poziom nudziarstwa osiągnął wyżyny, bowiem wykładowca, zamiast przekazywać wiedzę reszcie uczniów, po cichutku przy biurku konwersował z Teżewetem. Okoliczności w chwilach niedługo potem przybrały jednak nieoczekiwany obrót.
****
Uderzenie było silne, precyzyjne i śmiercionośne. Dwa okna trzasnęły odłamkami szkła, które niczym pociski powbijały się w ciała wielu uczniów. Większość po chwili padała martwa, wykrwawiając się szybciutko. Farlok uniknął zagłady, ponieważ siedział po zewnętrznej stronie ławki i miał cholernego farta. Dostał dzieciak obok, oczywiście po chwili nieborak wyzionął ducha, pod koniec jeszcze desperacko łapiąc powietrze dłońmi.
Wykładowca razem z Teżewetem wybiegli z klasy, zostawiając dogorywających i rannych uczniów na pastwę losu. Bowiem na dziedzińcu szalało jurne smoczysko. Rasowy Ogniomiot Suwalski z krain północnych. Zdrowe zęby, świeże spojrzenie i kolejne kule ognia wystrzeliwane w niebo. Wszystko to wskazywało na osobnika młodego, silnego i cholernie rozwścieczonego. Farlok przytomnie ruszył do wyjścia, lecz drogę zagrodził mu klasowy zabijaka. Stanął jak pomnik marmurowy i ani chciał drgnąć, choć smoczysko wściekało się coraz mocniej.
– Biegiem! – krzyknął Farlok, próbując przedostać się pod pachą oprawcy.
– Ani mi tu dygaj – warknął tamten i złapawszy Farloka za ciuchy, pociągnął pewnie, rzucając przed siebie.
Potomek Kariewela mało nie poranił się kawałkami szkła, znowu cholerny fart zrobił swoje.
– Ty mi hycać miołeś. No to już, hop, hop.
Farlok nie zamierzał jednak wykonać polecenia, z którego zresztą mało co zrozumiał, bowiem rosły miernota seplenił i korzystał z ograniczonego zasobu słownictwa.
Tymczasem smoczysko przebrzydłe przyuważyło dwa dorodne kąski w zasięgu wzroku, nabrało powietrza w bebechy i puściło serię kul ognistych. Farlok odskoczył na drugi koniec klasy i nakrył się truchłami swych rówieśników. Wysmarował przy tym ich krwią dokładnie i udał nieżywotę. Zaś chodząca słowna gangrena stała w obliczu ataku jak słup soli i przyjęła na cielsko znaczną ilość ładunku dezintegrującego, co wywołało śmierć szybką, bezbolesną i efektowną dla postronnych. Co by bowiem nie mówić jucha trysnęła sowicie, a kawałki mięsa, wstępnie usmażonego obijały się o ściany, znacząc je czerwonymi kleksami.
Smoczysko gapiło się w bezmiar pożogi, szukając żywego inwentarza. Wąchało, patrzyło, słuchało, ale uznało, że wybiło co do jednego towarzystwo, więc ino zaryczało przeciągle. A kiedy już miało odlatywać, upatrzyło, że jakiś wykładowca na parterze przez okno nań luka. Wsadziło tam swoje smocze ryło, wydobyło owy ludzki kąsek i pożarło smakowicie, dopiero potem opuszczając teren Akademii.
Kiedy niebezpieczeństwo zostało zażegnane, Farlok wytargał się spod trupów, a wtedy ujrzeli go przybyli na miejsce specjaliści do spraw oględzin pożogi smoczej. Ocenili, że Farlok doznał szoku, ale jest w miarę zdrowy, lekko jedynie beznadziejny. Polecili dać zwolnienie na tydzień. Tak więc po pierwszym dniu nasz ambitny potencjalny czarownik dostał przymusowy urlop od edukacji, co w mniemaniu jego ojca oznaczało wywiezienie gnojka do dziadków, ażeby się nie plątał po domu w okresie największej jurności swego rodziciela. Lecz to już temat na zupełnie odrębną historię.
Komentarze (16)
Szukam od bardzo dawna przyjaciela I nie mam.
Wsadzilo tam swój smoczy pysk , który wydobył ludzki kẹsek I pozarl smakowicie, wskutek potem...
Ile ja dziś głupków do południa widziałam
Wykładowca brzmi jak Snape, a Teżewet to Hermiona :)
Ogniomiot Suwalski? Czyżby z Polski? :))
Dobre jak zawsze, pozdrawiam :)
Ogniomiot Suwalski jest z pewnej krainy, ale nie powiem jakiej, będzie w którymś ta odcinku, jeszcze nie wiem którym :)
Dzięki za komentarz i śledzenie pokracznych przygód Fabloka oraz spóły :)
Bardzo barwnie. Szczególnie smoczy najazd i okoliczności towarzyszące. No i sam Fablok, dopasowany do sytuacji:)
Pozdrawiam😊
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania