Pokaż listęUkryj listę

Z rozmaitości Czarownika Farloka: Pagórki mają nosy cz.1

Z Pa’aarnam był problem tego typu, iż w dawnych czasach przykładem świeciło na całą okolicę. Było to miasto w miarę majętne, zadbane, o zwykle czystych rynsztokach i znośnej umieralności niemowląt. Prowadził doń bity gościniec klasy handlowej, który za miastem na północ w dwa równe sobie trakty się przeistaczał. Zaś z południa, aż po Wielką Doń można było nagniatać konnicą czy też z piechura.

Pa’aarnam słynęło onegdaj z przyjaznych podróżnym, kalekom i wypierdkom marginesu społecznego kątom degustacyjnym. W pewnym momencie jak grzyby po deszczu przy traktach zaczęły wyrastać ciasnawe budy, w których serwowano tutejsze specjały. Szczególnym priorytetem cieszyły się potrawy z mięsa smoków: błoniastoskrzydłych Bezzębiaków Niskolotnych i Węchomistrzów Ślepowidzących. Kotlety oblane sosem na bazie przypraw z gospodarstw lokalnych kmieciów, wykradanych im w biały dzień, często w połączeniu ze zbiorowymi gwałtami i podpaleniami – palce lizać!

Jednak niepodzielnym władcą tutejszego menu stał się budyń ze smoczej krwi, podawany na zimno ze szklanką wywaru ze szpiku kostnego młodego smoka, nie starszego niż rok! Och, co to był za smakołyk! Ludziska biedne, czyste, bogate i brudne, wszyscy jednym głosem wołali o budyń. Żądali krwi, szpiku, smakoszy i uciech. Tak to wszystko się rozkręciło, że jednego razu przychody lokalnych kurtyzan spadły o połowę. Pierwszy raz od pół wieku nierządnice o gładkich licach i ogolonych pachach musiały prędko wyjść na gościńce, by tam sprzedawać, co miały, razem ze swymi mało urodziwymi kompankami.

Głos ludu nie mógł pozostać bez echa. Zabijaki, niedogoleni myśliwce, wczesnym rankiem szli na żer, na ubój sromotny, smoczy. Podkradali się do gniazd, tłukli, a często też ginęli, rozszarpani wściekłymi pazurzyskami. Tutejsze smoki dorastały miarą dwóch rosłych chłopa. W powietrzu czuły się znakomicie, ale ziemia nie była ich przyjaciółką. Wystarczyło rozpruć błony skrzydeł, a bestia, nawet jak zaciukała jednego, przegrała z kretesem. Smoczyska bezogniowe nie miały lekko. W końcu na Pagórkach Jękliwych, gdzie zamieszkiwały i gniazdowały, zaczęło brakować towaru. Budyń i inne smocze rarytasy stały się pokarmem elit, choć nawet sam hajneken mógł sobie pozwolić na jedno tego typu danie w całym obrocie pór roku.

 

****

 

Czarownik Farlok zaszedł do Pa’aarnam od zachodu. Wtargnął do dzielnicy tamtejszego bezrobotnego tałatajstwa. Po wąskim, błotnistym gościńcu z upiornymi grymasami bólu przechadzali się podparci laskami starcy. Szukali odpadków pływających w kałużach wody i uryny, czasami po prostu szli, strudzeni życiem i zamroczeni chorobą, bez wiedzy o własnym imieniu, wspomnieniach.

Czarownik, nie z zamiarem, natknął się na jednego z tychże delikwentów. Właściwie to sprawa wyglądała tak, że na wpół ślepy starzec wbił się swym kościstym, długim nochalem w bok Farloka. Czarownik stęknął i odstąpił na bok, przepuszczając niedołęgę.

– Patrzaj jak leziesz, spróchniały starcze! – zakrzyknął znerwicowany.

– Panie, jak mam patrzeć, kiedy mi ślepia odmawiają swej posługi? Wybacz staremu i nie piłuj ozora.

Czarownik przystanął, choć właśnie zaczynał iść szybciej. Czyżby się przesłyszał?

– A cóż to? Obelgi ku mnie ciskasz?

– Skądże znowu! Daj żyć staremu ślepcowi. Resztek poszukuję, może kolejną kwartę księżyca przeboleje.

– Przebieraj swym koślawym narządem chodnym!

Starzec pokornie dobył sił i rychło zszedł z oczu Farlokowi. Ten zaś, który nie jest alfą ani omegą, a jedynie pomiędzy dwiema sporymi kałużami sterczał jak widły w gnoju, ruszył dalej.

Ekwilibrystyką doprawdy była podróż owym wąskim i cuchnącym niemożebnie gościńcem, pomiędzy walącymi się ruderami, zważając na kałuże wodniste, urynowe i krwiste. W końcu Farlok dotarł na mały plac, na którego środku stała szubienica, obok dyby i sporej wielkości koryto z wodą. Naprzeciw, jak stał, ujrzał jadłodajnie z napisem: BUDYŃ!

Czarownik Farlok coś niecoś kojarzył legendę o smakołykach przyrządzanych w owym mieście Pa’aarnam. Sława ta niosła się daleko poza jego granice. Obecnie jednak miasto wyglądało nader nędznie. Ludzie, nawet ci lepiej sytuowani wiedli żywot miałki, prosty, naznaczony bieżącymi trudnościami i chorobami. Na narożnych słupach informacyjnych malunki z różnorakimi piktogramami obrazującymi skażenia, niedawne epidemie konkretnych zaraz, przedstawiały ponurą prawdę o niegdyś sławnym mieście.

Zaszedł pod jadłodajnie, po czym zajrzał do środka, dozując jednak śmiałość.

– Kogo to licho niesie? – odezwał się głos z zewnątrz.

– Zgłodniałego wędrowca – odpowiedział Farlok.

– A niech mnie wszystkie smoczyska rychtują w półmisie! Nie może być!

Z ciemni wylazł nieduży, krągły osobnik o specyficznie dużych oczach i wydatnych uszach. Czarownikowi szczególnie ów uszy podpadły pod rozwagę większą niż na chwilę.

– No to, czego sobie życzy?

Czarownik zamyślił się. Nie odpowiedział od razu.

– No, czego, czego? Niech się zdecyduje, a nie żarty stroi!

– Specjał – rzucił krótko Farlok.

Gospodarz i kucharz przybytku w jednej skarlałej osobie nieco stracił wigoru.

– Kolejny, na wszystkie smoczyska przebrzydle, kolejny – powiedział smutno, spuszczając wzrok.

Farlok przysiadł nieopodal drzwi, przy stoliku jednoosobowym.

– Szyld wielki, a kłamliwy.

– Szyld, szyld. Kto wie, to wie. U nas podróżnych tyle, co krwi smoczej.

– Słyszałem o tym waszym budyniu. Niosła się wiadomość aż po rubieże zachodu i na północ wtargnęła z impetem.

– Pamiętam te czasy jak przez mgłę. Mój ojciec miał wielkie szczęście sczeznąć, kiedy Pa’aarnam wielkim było! Ja przejąłem po nim schedę i nim się obejrzał… jakby kto młotem przez łeb zasunął. Jeden cios, wszystko w drzazgi!

Farlok już wiedział. Rozmawiał z Karlikiem. Te nieco groteskowe, ale pracowite mieszańce ludzi z krasnoludami zamieszkiwały niewielkie tereny, których centralnym punktem było właśnie Pa’aarnam. Mógł o tym słyszeć na jakimś wykładzie, pomiędzy błogimi drzemkami i dywagacjami obrazowymi w myślach nad nagimi ciałami kurtyzan.

– Smoki jeszcze tu bywają?

– A bywają, bywają. Ostatnio nawet zaczęły bałaganić. Choć tak po prawdzie, nie wiadomo, czy to one.

Czarownik zainteresował się tematem.

– Co sugerujesz?

– Smoczyska tych ziem zostały swego czasu wręcz wytrzebione do cna, do ostatniego żywego osobnika. Nadeszła groźba, że krwi na budyń zabraknie. Zakazano na dwie dekady znacznych polowań. Jedynie raz w roku najlepsi wyruszają na łowy i tyle, co przyniosą, musi starczyć.

– Smoki potrafią się mścić?

– Bo i nie? Pewnie! Ale jak dla mnie to nie one są tu winne. Ostatnimi czasy na gościńcu biegnącym pomiędzy pagórkami za miastem znajdują truposzy. Tyle że panie, smoczysko jak chyci, to poszarpie, pogruchocze, łeb urwie, rękę poćwiartuje. A te ciała, co je znaleźli, to w jednym kawałku i ledwie co muśnięte.

Czarownik chwilę podumał, a potem spojrzał na skromne menu przybytku.

– Będę tamtędy podążał, jakie masz dla mnie rady by ustrzec się niebezpieczeństw?

Karlik obdarzył swą pyzatą gębę szeroki uśmiechem.

– Znajdzie się jedna albo może dwie pożyteczne zapomogi. Ale, panie, to już po obiedzie.

Farlok zrozumiał przekaz. Wyłożył na stolik trochę denarów.

– Upichć mi za to coś zjadliwego i pędem przynieś kufel browaru schłodzonego.

Gospodarz przytaknął. Czarownik spojrzał na plac za sobą. Obok szubienicy stał starzec, na którego natknął się wcześniej. Żebrak padł na kolana i z desperacją zaczął lizać podest szubienicy. Farlok uporczywie starał się nie wyobrażać sobie cóż za płyny mogły tam zalegać.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Wianeczek 2 miesiące temu
    Krwisty budyń 😝 biedne te smoki.
    "– Patrzaj jak leziesz, spróchniały starcze! – zakrzyknął znerwicowany." I nochal też dobry. 😂
  • Aleks99 2 miesiące temu
    Sam nie znoszę budyniu, ale jako temat opka czemu nie. Dzięki za koment :)
  • droga_we_mgle miesiąc temu
    "czasami po prostu szli, strudzeni życiem i zamroczeni chorobą, bez wiedzy o własnym imieniu, wspomnieniach" - brrr, aż mi się ZOL przypomniał...

    Fablok obok pogardzania wszystkimi i uprzykrzania im życia coraz bardziej zaczyna się zajmować rozwiązywaniem zagadek i spraw wszelakich... nasz magodziej-teoretyk nam jakby ewoluuje, choć nadal w usposobieniu pozostaje sobą. (To dobrze, jakkolwiek antypatyczna to persona.)

    Pozdrawiam :)
  • Aleks99 miesiąc temu
    W świetle prawa Fablok w pewnym momencie życia stał się bezrobotny, więc musi się imac wszelkich zajęć choćby plugawych :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania