Z rozmaitości Czarownika Fabloka - Odsiecz Moderusa: Rozwojowość I

*****

 

Pierwszy kogut zapiał w oddali, a czeladnik magiczny Moderus przeciągnął się wciąż zaspany i spojrzał w niebo. Purpura mieszała się z płomieniami brzasku. Moderus tę noc spędził pod płotem zagrody jakiegoś wieśniaka. Było tam bardzo wygodnie. Zielona trawa miękko amortyzowała wszelkie nierówności. Czeladnik sen miał błogi i spokojny. Śnił o pięknych muzach, cycatych i chętnych do igraszek. Takie to były czasy, że każdy kawaler w pewnym wieku zaczynał odczuwać poważne chęci chędożenia i wszystko mu się kojarzyło.

Moderus, wiedząc już, gdzie spoczywa jego dawny mistrz, którego dawno nie cenił ciepłem uczniowskim, tak jako to bywało drzewiej, przetarł zaspane i lekko zaropiałe oczęta. Potem skierował się do studni na środku traktu biegnącego wsią. Wieśniacy już ciężko tyrali na polach, ich kobity stanowiły obrządki przy trzodzie zwierzęcej, a zgraja brudnych dzieciorów wybierała ludzkie odchody z przydomowych wychodków i ciskała się nimi dziarsko.

– Moja matula narobiła, chwilę temu. Żryjta! – krzyknął jeden z cherlawych przedstawicieli małoletniej dziatwy, mocno ciskają rodzicielskim kałem w twarze kompanów.

Czeladnik napił się kilka łyków zimnej wody, obmył twarz i dłonie. Od razu poczuł, że żyje. Tak naprawdę mógł odjechać z tej zapadłej prowincji już dawno. Nie miał tu więcej nic do roboty. Z przyzwoitego sentymentu zajrzał na grób Fabloka, dla spokoju ducha. Był więc wolny. Jednak został na noc, a teraz już na poważnie postanowił iść do przystajni wozów międzymiastowych, aby zakupić pozwolenie przewozu do najbliższej zurbanizowanej lokacji.

Idąc tam, napotkał żebraka. Chłopina siedział pod walącą się niezamieszkałą od lat ruderą i trząsł się jak osika. Spojrzał na Moderusa półprzytomnym wzrokiem, uniósł lekko dłoń, w której trzymał blaszany kubek i potrząsnął. Cisza.

– Weźmi poratuje biedotę na schyłku – wydukał niewyraźnie. Nie miał ani jednego zęba, za to z dziąseł ropa kapała niczym browar z niezakręconego kranika.

Moderus nie litował się nad takimi. Większość była na usługach band wszelakich, plugawych, z nieczystymi występkami i stopami. Wręcz gardził tymże pomiotem, bez honoru i choćby grama mydła przy sobie.

– Dla kogo tu żebrzesz, łgarzu? – zapytał.

Żebrak nabrał rumieńców, słysząc to pytanie. Od razu przejrzał na oczy o dwie klasy mocniej.

– Koło fujarki ci to lata – odpowiedział i potrząsnął kubkiem jeszcze raz. – Sypnij złotem.

– Prędzej rozćwiartuje twoje żałosne lico i rzucę kurakom na pożarcie, łajdaku.

– Kim ty? Z kogo się masz? Prostego bidulę karcisz jak łachmytę. To już na jadło nie raczy choćby denara w brązie?

Moderus udał, że szuka czego w kieszeni jednej, a potem drugiej. A jak, widząc, że żebrak zaczyna uśmiechem przyozdabiać ryjec, nabrał śmiałości, tak staremu bezzębnemu wydzwonił z kolana w paszczę. Tamten aż zaszczekał ze zdziwienia i bólu. Kres trysnęła z kichawy, krzyk wydarł z gardła resztki mocy, a na koniec wątłe cielątko padło jak długie w piach i tak leżało, sącząc łzy jedna po drugiej.

– Żałość nad tobą zawisła, ponura gadzino. Zdechnij do jutra albo ja cię dobiję – powiedział Moderus i odszedł.

 

 

 

Przystajnia znajdowała się na samym wylocie z wioski w kierunku północnym. Trakt rozgałęział się tam dwie drogi – bitą trasę ku miastu i zarośnięty szlak w stronę kolejnych zagrzybionych wioch. Moderus wszedł do niewielkiej izby, w której wydawano pozwolenia na przejazdy. Płaciło się za nie złotem dobrej jakości, jakiego wieśniacy nie widzieli często, o ile w ogóle.

W okienku transakcji przyjmowała dobrotliwa uczennica fachu. Nie była zbyt ładna ani kształtna. Z pewnością dlatego mogła spokojnie pracować w tej okolicy, nie bacząc zza pleców czy kto wiejski pomiot, jaki z twardą knagą na nią nie nachodzi.

– W czym pomóc, Panie? – zapytała.

– Poproszę o zezwolenie do najbliższego miasta na północy, jak najszybciej to możliwe. Ach żałość zbiera nad tą nędzną hołotą.

Dziewczyna prychnęła urażona.

– O kim to mowa?

– A jakże to nie widać? Wiejskiej hołocie opis spreparowałem na wczoraj, rzecz jasna.

– Tejże? A więc i rodzinie mej?

– Panienka z tutejszych? – zdziwił się szczerze czeladnik Moderus.

– Jak widać. A wam nie raczyli o pogardzie wyłożyć, że twarz nią smarować nie sztuka. Godność podajcie i zmykajcie.

Moderus uczynił, jak nakazała. I się zaczęło.

– A Fablok, czarownik z nizin dalekich wam znany?

– Oczywiście, ale nie potwierdzi tejże, bo gryzie ziemię cztery wiosny na zad.

Dziewczyna coś tam mruknęła pod ładnym noskiem i podała pismo Moderusowi.

– To było zostawiona u nas, cztery wiosny i jeszcze do jesieni jednej na zad temu. Dla Moderusa, czeladnika, od mistrza magii teoretycznej, Fabloka.

Przyjął świstek i zaczął czytać. Choć w pierwszej chwili chciał podrzeć i odejść zniesmaczony.

 

 

 

Ahoj, Moderusie, drogocenny uczniu. Jak przyjdzie wam czytać te słowa, za wiosen nie wiem ile, znak to dany, że moje truchło wiele już tychże w ziemi spoczywa. Mają tu limity znaków, więc po krótce tylko: W najbliższej osadzie miastowej znajdź powiernika Pafawaga. Resztę ci ta dupa wołowa, a jakże! przekaże. Nie znoszę łachmyty, ale słowny jest i pomocy oddany. Bywaj!

 

PS. Nieco złota przekazuje wraz z tym anonsem. Nie wydawaj na chędogie przyjemności, choć przecież sam cię ich pod okiem czujnym uczyłem.

 

 

– Złoto? – zapytał Moderus.

Dziewczyna kiwnęła głową i podała małą sakiewkę.

– Prowadzimy azyl dla wszelakości wszelakich.

– Nie mnie oceniać czym to pachnie. Dajcie pozwolenie.

Zanim wyszedł ze świstkiem, rzucił dziewczynie dwa złote denary dobrej próby.

 

 

 

Powóz na cztery rosłe konie z miejscami siedzącymi zadaszonymi na siedmiu chłopa zatrzymał się przed przystajnią punktualnie. Moderus pokazał woźnicy pozwolenie, ten gestem pokazał, że może wsiadać. Wewnątrz oczekiwało na dalszą podróż już trzech innych mężczyzna, z czego jeden jawnie młody. Wyglądał na wystraszonego, ale z całej siły próbował to ukryć. Moderus usiadł wygodnie w części mniej obciążonej oddechami i powóz ruszył dalej.

Był zły na siebie do szpiku kości. Sentymentem skazał się na brnięcie w te lawinę niejasności, która zaczynała się dopiero formować. Owszem, mógł porzucić zamiary i nie wywiązać się z zaleceń Fabloka. Jednak przy całej niechęci do niego, jaka kiełkowała w czeladniku ostatnimi laty, nie mógł z własnej woli porzucić tej wyprawy.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Joan Tiger 2 tygodnie temu
    Nieźle zabalował. Przyjazd do tego miejsca mu się opłacił. Nie dość że uspokoił sumienie, to jeszcze coś mu skapnęło. Niby już wszystko załatwił, ale nie mógł sobie darować, aby na odchodne nie uśmiercić jednego z tych, co samym wyglądem stawiali miecz do pionu. Brak zabawek w tamtejszych czasach sprawiał, że dzieci miały uciechę z byle gówna - dosłownie. Fajne. 5. Pozdrawiam. :)
  • Aleks99 2 tygodnie temu
    Prawdopodobnie mogły nawet z gówna bat ukręcić ;)
    Dzięki

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania