Z rozmaitości czarownika Farloka: Pagórki mają nosy cz.2
Jadło smakowało poprawnie. Mięsiwo nie było żylaste, dodatki odpowiednio uwypuklały jego smak. Do tego zimne piwo w kuflu. Gospodarz krzątał się w kuchni. Nie bardzo interesowało go zdanie Farloka o przyrządzonym obiedzie. Jakby był święcie przekonany, że upichcił coś nie do podważenia.
– Pełno w tej mieścinie żebraków różnorakich, cuchnących – stwierdził czarownik, ocierając usta z gęstego sosu, którym polano kawałki mięsa.
– Ilu ich widziałeś?
– No będzie z tuzin.
– To jeszcze niczego, panie, nie widziałeś. O tej porze te sromotne, agonalne cienie człowieczeństwa siedzą pokitrane w ruderach. Nie w smak im zwykle blask dnia. Wypełzają wieczorami albo wczesnym brzaskiem.
– Cała dzielnica tego tałatajstwa u was się zaroiła.
Gospodarz zabrał półmisek i pusty kufel.
– Będzie więcej. Bo widzisz, panie, może i to zapuszczone jest, ale jurne jak przed laty. Parzą się w tych fetorach. Na pięciu zrodzonych może z jeden się uchowa żyw do wymiernej dorosłości. Jednak to wystarczająco.
Czarownik zauważył, że Karlik posmutniał z nagła wyraźnie. Zaciągał nieco nosem, jakby pochlipywał gdzieś za winklem.
– Czyżby to…
– A pewnie – odezwał się z kuchni gospodarz. – Większość z nich przepadła kiedy smoki stanęły na skraju wymarcia. Pozamykali swoje jadłodajnie, popadli w długi. Równo dekadę temu mieliśmy tu Wielki Festyn Wisiorów.
– Cóż to za plugastwo?
– Zebrali służbiści porządkowi tych, co zalegali najwięcej. Już wtedy pomieszkiwali oni w ruderach. Było ich ponad trzy tuziny. Sprowadzono szubienice z partnerskich mieścin, w ramach programu wzajemnego wsparcia. Wieszali cały dzień. Po dziesięciu.
Czarownik pokiwał głową z uznaniem dla sprawności tutejszego wymiaru sprawiedliwości. Karlikowi nie przypadł ten gest do gustu.
– A wam, czarowniku, podobuje się taka praktyka? Niewinnych ludzi na śmierć zgładzić?
– A któż im kazał stoczyć się tak straszliwie? Darmozjadów poczynili z siebie, to i karę zapłacili sowitą.
– Mój brat najdroższy też się od niej nie wywinął.
Farlok wzruszył ino ramionami bez cienia skruchy.
– A waszego zadka co uchroniło?
– Oferta żarcia. Dla każdego coś zjadliwego. Ojciec powtarzał, że smoki to nie kurtyzany, trzeba z nimi ostrożnie. Nikt nie słuchał, ani brat mój, ani inni. Tylko ja jeden naukę jego do serca wcisnąłem i zostałem z nią do końca. Ojciec podarował mi księgę pichciarską. Miała należeć do brata, ale bałwan nie chciał słyszeć o nowych daniach, nowych smakach. Pamiętam, jakby to było wiele lat temu… albowiem było właśnie wiele tychże temu. Staruszek siadł naprzeciw mnie, we karczmie.
– Pasjonujące, lecz mi to…
– Dajże skończyć, niecierpliwy konusie. Ojciec siadł i rzekł do mnie: Brachol twój durny. Durnieje z dnia na dzień. Ale ty jeszcze w miarę. To masz tu księgę i nie przehulaj na dziwki. Dlatego możemy teraz rozmawiać, czarowniku.
– Wielka to radość dla mnie…
– Nie dziwota. Nażarłeś się za połowę ceny
Nagle od strony czystszej części miasta ku jadłodajni zaczął biec jakiś chłoptaś. Wyglądał, że syn jakiego rzemieślnika. Był schludnie ubrany, miał dość zadbane włosy i krągłe policzki. Za to wykazywał okrutne przerażenie przed jakąś bliżej nieokreśloną hecą. Karlik zagrodził wejście swym wydatnym brzuszyskiem. Chłoptaś odbił się od bańki i padł na tyłek. Zawył aż z bólu.
– A tobie co do łba strzeliło, zasrańcu, hę?
Młodzian spojrzał na gospodarza. W oczach miał łzy. Przeniósł wzrok na czarownika licząc, że choć ten go wesprze w tej trudnej chwili. Nic bardziej mylnego. Farlok zbył litościwe patrzały knypka.
– Panie, panie, wasz syn pierworodny… – zdołał wydrzeć z gardła.
Karlik na te słowa doskoczył do młodego, złapał za ciuch wierzchni i zaczął siłowo tarmosić od siebie i do siebie. A potem z lewa na prawo, jak kukłę nieużytą.
Młodzian pod koniec począł omdlewać skrupulatnie po kilka sekund. Karlik dopytywał, dzieciak nie przemógł zmęczenia i strachu. Pary z gęby nie zdołał upuścić.
– Czekaj, no, cherlawy Karliku – zarządził czarownik.
– Nie wtryniaj się w to, magu. Pożarłeś, co nadałem, to idź precz, dokądś zmierzał.
– Dzieciak nie puści pary z ust. Zamorzony biegiem jest. Zaraz ci ducha wyzionie.
Gospodarz spojrzał na chłopaka. Twarz faktycznie zbladła, oczy straciły moc życia. Teraz to prawie trup, tyle że dychał ledwo.
Czarownik wykazał się nad wyraz pokaźną ilością cierpliwości i spokoju. Podszedł do młodziana, zdzielił go po ryjcu od prawej z liścia. Trochę się dzieciak ocknął, kolorów nabrał.
– Wywaru mu trzeba, na mięsie najlepiej.
– Zaraz podam. Ale cóż mi, jak on o synu mym, pierworodnym. Ach, biada, biada…
– Dajże, co poleciłem, inaczej będzie po ptakach.
Gospodarz biegiem zniknął w okowach jadłodajni, a po chwili już z powrotem stawił się z wazą wywaru, a uściślając to resztek.
Dali dzieciakowi. Ten łyknął dwa razy, odsapnął, zaciągnął się lekko morowym, ale znośnym powietrzem.
– Panie… – powiedział. – Wzywają na Jęczące Pagórki, na trakt. Syn pierworodny tam…
– Co? Co, gadajże, miernoto!
Znowu w ruch poszły karlikowe ręce, telepiąc młodzianem obficie. Za przypuszczeniami Farloka dzieciak omdlał całkiem.
– Załatwiłeś go na cacy. Teraz musi odespać swoje.
Karlik nie słuchał. Wyglądał jak zamroczony.
– Dorwali go. Mojego pierworodnego. Mojego! – wykrzyczał w twarz czarownika
– Kto? Smoki?
Gospodarz wstał z trudem.
– Co to za B-klasowa operetka grozy? Zaraz z ukrycia wyskoczą gapie publiki. Gadaj, co jest grane?
– A co ci do tego? Idźże swoją drogą, a ja muszę do syna, ciało odebrać.
Czarownik Farlok słusznie wykminił, że trakt, na który zmierza Karlik to ten, jaki i on miał obrać.
– Ten gościniec, tam zmierzam. Potowarzyszę ci więc.
– Czemuż to?
– Przyczynek bardzo prosty. Cierpienie ludzi niekiedy dodaje mi sił witalnych. Ale jeszcze tego nie rozpracowałem.
– To nie smoki go ukatrupiły. Od dekad powtarzają ludziska i zawsze się spełnia.
– Cóż takiego?
– Pagórki mają nosy.
Komentarze (6)
Językowo zastanawiałam się, sporo wydaje się nadal w użytku. 😁
"Sprowadzono szubienice z partnerskich mieścin, w ramach programu wzajemnego wsparcia." - to tak bardzo Fablokowe
A to jest bardzo dobra lekcja życiowa. Nigdy nie należy opierać wszystkiego o jedno, bo jak to jedno rypnie, to po tobie. W sumie ta bezduszna postawa Fabloka wręcz wzmacnia przekaz.
"Pasjonujące, lecz mi to…" - "Bardzo panu dziękuję za tę garść bezcennych informacji ale ja mam to w dupie " - cytat Ferdka Kiepskiego, natychmiast wyskoczył mi w głowie w tym momencie😂 tak można streścić postawę F. w tym dialogu.
Pagórki mają nosy.... Wzgórza Mają Oczy???!
Czemu dopiero przy drugiej części o tym pomyślałam...
PS: Kim jest Farlok? Bo wszędzie jest tutaj on, zamiast wiadomego imienia.
Musiałem zmienić imię, żeby nie kojarzyło się za bardzo z fabryką lokomotyw. Jak zaczynałem pisać, nie miało to dla mnie znaczenia, opko było dla beki. Ale teraz... w sumie powinienem to zrobić wcześniej, ale nie bardzo miałem rozeznanie, że seria się przyjmie. Zmienilem imię wszędzie, w każdym opowiadaniu
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania