Pokaż listęUkryj listę

Z rozmaitości Czarownika Farloka: Bez pamięci cz.4

Władca po raz trzeci wędrował alejką chemii gospodarczej w swym wielkopowierzchniowym supermarkecie. Lśniące czystością płytki odbijały światło jarzeniówek. Król wydawał się smutny i przygnębiony. Coraz częściej, szczególnie ostatnimi czasy, wymykał się ze swych komnat do supermarketu i wędrował aleją chemii gospodarczej, lubując się w zapachu proszków piorących, kostek do zmywarek i płynów przeciwko kamieniowi w muszli klozetowej. Ta woń sprawiała, że myślało mu się lepiej, a na pewno bogaciej.

Teraz jednak nawet owa urocza feta w powietrzu mdląca słodko-kwaśną mieszanką jak najczulszy afrodyzjak nie pozwalała zebrać myśli władcy.

W oddali zamajaczyła jakaś postać. Król wyostrzył wzrok, starając się rozpoznać zawczasu idącą ku niemu posturę, najpewniej męską.

– Wasza mość, o tej porze bez ochrony? – zapytał skonfundowany i zaniepokojony przyboczny, prawa ręka króla: Wiziriusz Bielszy.

– Jeszcze mam chyba w swoich włościach jakieś zdanie, prawda?

– Ależ jak najbardziej. Ale o tej porze, w środku nocy? To nierozsądne. Wejście od alei nie jest wystarczająco strzeżone i wzmocnione. Kto wie…

– Wiziriuszu, dość – przerwał władca. – Szukam sposobu, aby pozbierać myśli. Miewam niepokojące sny.

Przyboczny jakby nie bardzo rozumiał, z czym ma do czynienia.

– Widzisz, mój ojciec Ortaliusz Pierwszy miewał podobne wizje. Ale on bez ogródek o nich mówił per koszmary. Uważał, że zwiastują zgubę dla naszego ludu w granicach muru.

– Panie, nigdy…

– Nie miałem potrzeby zwierzać się z tych wspomnień. Wszystko bowiem istniało w granicach zasad ustalonych przed wiekami. Ród Ortalionów sprawował pieczę władzy, a lud posłuszny dziękczynił za plon owocny ofiarami. Tylko że…

– Tak, tak – wtrącił Wiziriusz, od razu spuszczając wzrok, wiedząc, co uczynił ponad prawem.

– Nie zamartwiaj się. Na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Mój ojciec najgorszych wizji doświadczył tuż przed śmiercią. Do tej pory nie wiem, czego dotyczyły. Nie chciał o nich mówić. Nie zdążył zresztą.

– A twoje, panie. Co w nich widujesz?

Władca spojrzał posępnie na przybocznego.

– Pojawił się wśród nas nowy. Farlok na niego mówią, prawda?

Wiziriusz potwierdził.

– On mi się śni. Minął rok, odkąd pojawił się w Gnieździe. Nie wiadomo skąd.

– Nie wygląda na groźnego. Raczej osiedlowy głupek. Wróżbami zjednał sobie mamonę, za którą żyje w miarę dostatnio. Ale ludzie zaczynają gadać.

– Owszem. Czują, że ten, który przychodzi znikąd, przynosi więcej złego niż dobrego. A moje wizje senne tylko to potwierdzają.

Doszli do krańca alei i zawrócili.

– W takim razie, może proces? Istniało w historii…

– Nic z tych rzeczy! Proces to zaczątek krwawej łaźni. Moja prababka nie była mądra, ale takiego głupiego ruchu nikt by się po niej nie spodziewał. Mój dziad opowiadał o tym jak o piekle zastanym. Trupy zamiast kostki brukowej na chodnikach. Małośmy się nie wyrżnęli do cna. Lud szepce, ale to nie znaczy, że każdy przyzwoli na śmierć niewinnego.

– Dzieci nie żal im na śmierć, bez ogłady zrzucają z balkonów. To, co im po jednym takim…

Władca popatrzył na przybocznego łaskawszym okiem. Czyżby tym razem mogło być inaczej?

 

                                                                      ****

 

Farlok zbudził się snu nagle. Mimo że spał twardo usłyszał łopotliwe walenie do drzwi. Jakby wściekły tłum wielu pięści naraz próbował sforsować wejście do jego mieszkania. Zaspany jeszcze nieco, zdążył ubrać dżinsy i narzucić na podkoszulek flanelową koszulę. Podszedł do drzwi i zapytał:

– Kogo znowu niesie? W nocy to u was chyba się śpi?

– Farlok, wpuść mnie! – odezwał się kobiecy głos. Znał go. Należał do Lindy.

Odbezpieczył rygle i wpuścił gościa do środka.

– Czy ty zwariowałaś? – zdążył jeszcze zapytać.

– Mam przesrane, rozumiesz?

– Niby dlaczegoż, białolica podlotka?

– Co takiego?

Farlok zaczerwienił się lekko. Znowu to zrobił, zupełnie bez świadomości. Linda patrzyła na niego pytającym wzrokiem.

– O czym ty do mnie mówisz?

– Nieważne. Dlaczego mam mieć przesrane?

Usiadła w salonie. Poprosiła o szklankę kranówki. Upiła do połowy.

– Inicjacja to farsa. Chcą złożyć cię w ofierze. Dogadali się. Cały pieprzony blok.

Farlok słuchał, ale jakby go tam nie było. Po słowach Lindy miał wrażenie, że grunt ucieka mu spod nóg.

– Przecież… jak to ofiara? Jeszcze wczoraj…

– To już nieważne. Oni byli u ciebie. Te chłopy, tak?

– No byli. Nabuzowanie frajerzy. Pogderali i poszli.

Linda spojrzała w okno. Za szybą majaczyła srebrna tarcza księżyca.

– Poszli się ugadać z innymi. Nie masz szans. Będzie ofiara.

Farlok zaśmiał się chrapliwie.

– Niech który łapserdak spróbuje szczęścia. Wytelepie po ryjcu i nazad dwa razy dla nastroju!

Linda wstała i skierowała się do drzwi.

– Kim ty jesteś? Nie poznaję cię. Jakbyś…

– Chyba wraca mi pamięć powoli – powiedział Farlok z delikatną nutą strachu w głosie.

– Ubieraj się. Idziemy do króla.

– Zwariowałaś. Władcę budzić o tej porze dla takiej pierdoły?

Linda nie słuchała.

– Czekam na klatce. Śpiesz się. Chyba że wolisz nie dożyć kolejnej nocy.

Średnia ocena: 2.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania