Pokaż listęUkryj listę

Z rozmaitości Czarownika Farloka: Pagórki mają nosy cz.3

Na wstępie małe wyjaśnienie. Imię głównego bohatera uległo modyfikacji. Kiedy zaczynałem pisać pierwsze opowiadania, nie miałem większej ambicji. Po prostu lubiłem to i traktowałem jako zabawę, bekę itp. Ale potem seria się rozrosła, doszły nowe pomysły i w końcu uznałem, że trzeba coś z tym zrobić. Imię bohatera zostało zmienione z wiadomych powodów. Kojarzyło się i to rodziło problemy natury różnej. Zmiana nie jest bardzo duża, jedna literka, ale widoczna. Seria nadal nosi w sobie pokłady beki, ale jednak w tym aspekcie musiałem coś zmienić. Tyle nudnego wstępu :)

 

||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||

Tragarz poczuł, że koło jego jednoosiowego wózka pchanego trafiło na przeszkodę. Targał na nim rozmaitości, jak to w swoim fachu mają zwyczaj jemu podobni, kiedy nagle wózek stanął dęba.

– Cóż za feler? – zapytał sam siebie.

Pewnym ruchem odblokował rygiel stopki postojowej dyszla. Drewniana sztyca zakończona płaskim kawałem drewna obitym żelazem dotknęła traktu, a wtem tragarz ustawił optymalny kąt, zapuścił rygla na powrót i tam zaparkowany wózek pozostawił. Poszedł wyczaić, cóż za przeszkoda mu się trafiła. Pewnym był wręcz, że jakiś kamulec większego kalibru, ale kiedy ujrzał ciało, o mało nie pomdlały wszelkie weń funkcje życiowe.

– Truposz nieletni! – zakrzyknął, ale trakt w owym czasie był puściutki, więc nikt wołania przerażenia nie posłyszał.

Tragarz podszedł bliżej. Wyglądało, że trup świeży, bo nadal ciepły. Spojrzał nieco dalej. Ciągnęły się tam Jęczące Pagórki, po których lata wstecz temu biegali zabijaki smocze, polując na specjały tutejszej kuchni. Teraz krajobraz wyglądał smętniej. Ostałe smoczyska zaczaiły, że ludzie prędzej ich w pień wyrżnął, niż oni tamtych  pożrą. Dlatego poukrywały się w lasach i za dnia nosa nie wyściubiały spomiędzy drzew. A głupie nie były, rozumować potrafiły całkiem, całkiem.

Nagle tragarz poczuł, że traci grunt pod nogami. Na wszystkie kosztowności świata, zarzekał się sam przed sobą. No jakby mu lżej się zrobiło i jakby wyższy był. Bowiem grunt uciekał do dołu albo on do góry. Po chwili już zdawał sobie sprawę, że zaczyna lewitować. Nie zdołał jednak wykrzyknąć choćby słowa, bo wtem siła sprawcza tejże lewitacji pomknęła tragarza w zarośla przy trakcie, w leśną głuszę głęboko. Gałązki smagały twarz, biczowały ramiona i krocze. Bolało, oj bolało.

W końcu tragarz zatrzymał się, na polanie, gdzie moc opuściła go i rychło z glebą poczynił całusa.

– Wyglądasz mi na niegłupiego tragarza – odezwał się jakiś głos spomiędzy zarośli.

Mieszczanin przeląkł się tegoż, aż mu giry w drgawki wstąpiły. Całe swe nędzne życie pchał wózek z różnościami. Od miasta do miasta, przez wsie, bezludne obszary morowe i plugawe dziury. A mimo to przerażenie zdawało się w tej chwili rosnąć i rosnąć.

– Ktoś ty?

– To nie jest ważne. Wyglądasz na rozumnego tragarza. Pochodzisz z miasta?

– No jestem z miasta.

– Dla kogo latasz, miastowy?

Tragarz na to pytanie zafrasował się dłuższą chwilę.

– A cóż to mi jak smokowi latać?

– U kogo w zarobku jesteś, rozumny tragarzu?

– Ano, teraz to wiem. U Kmieciakosława.

– No to masz marazm nielichy.

– Czemuż to?

– Jam jest Kmieciakosław.

Tragarz jakby zwiądł jeszcze mocniej w swej posturze na te słowa. Garba dostał większego i oczy mu się podkrążyły bardziej.

– Panie dobrodzieju, ja tylko… bo to truposz nieletni, bo ja pomóc zechciał. Dobre serce mam, ja…

– Skończ. Nie o tym teraz i nigdy już. Dobrze się spisujesz, taszczysz wózek z poprawną prędkością, nie wyprzedzasz na skrzyżowaniach traktów.

Tragarz więc zadziwił się, skąd to wezwanie.

– Mam dla ciebie zadanie specjalne, płatne podwójnie.

– Słucham.

– W mieście przebywa czarownik. Plugawy to miernota, wielu za skórę zalazł i wiele żyć przehulał. Walczę z nim, bo napadać lubi na te… chórki powozowe. Jak widzi na gościńcu was, tragarzy, to zaraz podbiega i zaczyna łobuzować!

– Niech to! Na mnie by trafił…

– Tak, tak, odważny jesteś. Niech ci będzie. Widzisz, my już się mieliśmy okazję z tym czarownikiem poznać. I nie był to miła pogawędka o dorodnych cycuszkach lokalnych kurtyzan.

– Cóż mam czynić? – zapytał tragarz, rozglądając się w zaroślach, bowiem głos ciągle z nich dobiegał, ale właściciela nie widu.

– Znalazłeś ciało. To pułapka, specjalnie przygotowana dla tego niesfornego czarownika.

Mieszczanin na te słowa zaczął oddychać mocniej. Nigdy by nie przypuszczał, że jego pracodawca jest zdolny do morderstwa jakiegoś mieszczańskiego dzieciaka. I nie wydawało mu się niczym nadzwyczajnym, że rozmawiają o tym w głębi lasu, a jego dobrodziej władał mocami lewitacyjnymi, jak mag wysokiej próby. Wszak był niegłupim tragarzem.

– Panie, czy ty…

– Tak. I muszę podkreślić, że jeśli masz wątpliwości, skończysz podobnie.

– Ależ skąd! Chętnie ci przyprowadzę tego czarownika. Do ciała, na trakt, tak jak zechciałeś. Ale, gdzie go szukać mam i jak go wołają?

Wtem z zarośli wyłoniła się postać w długiej jedwabnej todze koloru mrocznego nieba. Wysoka na jakieś siedem stóp, dostojna, zwieńczona na łepetynie szpiczastą lanc-czapą czarodziejską. Długa broda koloru szlachetnej siwizny dosięgała pasa. Tragarz miał przez moment wątpliwości, ale potem połączył kropki. Jego pracodawca był tu pod przykrywką, rzecz jasna. Aby czarownik, z jakim miał zatarg, go nie rozpoznał, przebrał się on w łaszki innego maga.

– Ależ zgrabnie… – zaczął dukać, ale wtem dłoń tamtego dosięgła głowy mieszczanina i zakodowawszy w umyśle mapę do miejsca docelowego czarownika, jednocześnie sprała mózgownicę tragarza sążnie.

– Dość tej błazenady. Teraz znajdziesz dla mnie tego niedorajdę i przyprowadzisz na trakt, do ciała chłopaka. A imię jego Faaaaarrrrrrloooooook!!!!!!!

 

                                                        ****

 

Karlik zatrzymał furmana pracującego w Zamiejscowych Połączeniach Dorożkarskich Hajnekenii i Miasta Pa’aarnam. Zaprzęg dwukonny wzruszył się nie na żarty na to nagłe hamowanie.

– Co ty, głupi czy głupi? Pod koniec mi wbiega, karłowate bezmózgowie! – sączył jadowicie woźnica.

– Powozu nam trzeba, na trakt przy Jęczących Pagórkach.

Czarodziej Farlok stał z boku i lekko z tyłu. Obserwował rozmowę gospodarza z furmanem.

– Dwóch was?

– Tak.

– Wsiadać, pokraki, jadymy.

No i wsiedli, a potem, pojechali. Karlik rzucił woźnicy nieco kruszcu dla oka i dla prędkości. Temu powóz gnał ulicami wartko, aż bachorzyska mieszczańskie mu z drogi zbiegały, choć zwykle bawili się w kto wpadnie i przepadnie. Taka rodzinna zabawa fizyczno-ruchowa dla osób w każdym wieku.

Przemknęli obok rynku, potem ulicą do traktu i zaraz nań. Teraz już gnali prosto, ale drogi mieli jeszcze kawałek, bo miasto było powierzchniowo długie w linii, jaką zmierzali.

– Powiedz mi gospodarzu, bo nie miałeś okazji, jak cię wołają? – zagadał Farlok, niwelując odczucie nieznośnej ciszy w powozie.

– A jakie to ma znaczenie, magu? Syna mi zarąbali najpewniej. Jedynego syna. Przyuczałem go już do fachu od lat kilku. Piętnaście wiosen miał. Zaraz mi czeladnika chciał zdawać.

– To frasująca sprawa, ale zadałem ci pytanie. Odpowiedz więc. Jak ci na imię?

Karlik popatrzył po magu.

– A ciebie w młodości czasem po berecie nie smagali, czarowniku?

Farlok nie odpowiedział. Czekał.

– Rząbek, mówią mi Rząbek. Ale u nas, Karlików rodowość pierwej imienia stawiamy.

– Cóż to za zagadka?

– Pochodzę z rodu Ja. I w pełni brzmię Ja Rząbek.

Farlok miał przygotowaną odpowiedź, ale wtem z przyczyn dla niego i Karlika niejasnych, woźnica złapał lejce sztywniej, krzyknął coś i skierował powóz na lewo. Konie stratowały dwóch wieśniaków, po czym zatrzymały się przelęknięte nieopodal ściany budynku golibrody.

– Niech was psia krew! – warknął woźnica.

Farlok wyjrzał przez okienko. Na trakcie stał jakiś mieszczanin, zaś dwóch poobijanych wieśniaków właśnie powłóczyło nogami, by zejść na pobocze po drugiej stronie.

– Ile was tu, baranów jeszcze spotkam?

– Wybacz woźnico, ja nie specjalnie – zarzekał się mieszczanin.

Farlok obserwował go uważnie. Miał niezbyt pochlebne przeczucia.

– Za konie mi oddasz, łachmyto. Bo w strach je wpędził.

– Wieziesz kogoś, kto mi potrzebny.

– Ta? Se gadaj, ale oddasz i tak.

Farlok jakby przeczuwał, że chodzi o niego. Pierwszy z powozu wystąpił.

– Mnie szukasz? – zapytał dla pewności.

Tamten zmrużył oczy.

– Tylko jeśli wołają o tobie Farlok, teoretyk wiedzy magicznej.

Średnia ocena: 2.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Wianeczek miesiąc temu
    Co by Ci Tu napisać więcej oprócz tego, że bez uśmiechniętej gęby od Far-loka się nie wraca. 😁
    Jak się lubi to się lubi do końca. 😉
  • Aleks99 miesiąc temu
    Taka rola tej osobliwej serii, więc zadanie spełnione, dziękuję :))
  • Bettina miesiąc temu
    Noski Noski

    https://youtu.be/ZMocW1Esxk4?si=tyhj-FdoxNbcdPep
  • droga_we_mgle 3 tygodnie temu
    "ludzie prędzej ich w pień wyrżnął" - wyrżną

    No cóż, zobaczymy, jak tym razem nasz anty?bohater się wywinie z kłopotów... chyba, że się nie wywinie.
    Pozdrawiam :)
  • Aleks99 3 tygodnie temu
    chyba da radę, inaczej by już seria żywot swój mizerny zakończyła. A na razie jeszcze mam chęci ją trzymać przy nim, dzięki ;))
  • ireneo 3 tygodnie temu
    Hejterski grafomanie, deklinacje masz w wiki na żądanie.
    I tak ci dopomósz buk⛄
  • Aleks99 3 tygodnie temu
    No już nie szczekaj tak pobożny pacanku. Litość z mej strony na nowy rok masz jak w banku :)
  • ireneo 3 tygodnie temu
    Aleks99
    Deklinacja, paciorku, deklinacja...albo obieranie kartofli, choćby i na stronie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania