Pęknięcia mojego serca - prolog & rozdział pierwszy
Stałam tam, tak jak przed chwilą, ale już się tak nie czułam. Wargi zaczynały mi drżeć, choć w pokoju było ciepło, a on sam wyglądał tak samo, jak przed kilkoma sekundami. Tylko ja czułam się już zupełnie inaczej. Objęłam się ramionami.
- Proszę, powiedz, że żartujesz – odezwałam się.
Patrzył na mnie, w jego spojrzeniu widziałam ból, ale również stanowczość, która raniła mnie bardziej, niż wszystko inne. Próbowałam go przytulić, ale odsuwał się w tył. Wypełniałam się rozpaczą, oczy wypełniały się łzami.
- Więc co? To ostateczna decyzja?
Skinął głową, a mój świat właśnie runął w gruzach. Nie tak, jak poprzednio. Tym razem nieodwołalnie.
*rok wcześniej*
- Na pewno dobrze wyglądam?
- Przecież już ci mówiłem. Kilka razy.
- Więc równie dobrze możesz to powiedzieć znowu!
Mój brat bliźniak westchnął z irytacją, ale widziałam, że był rozbawiony. Ponownie okręciłam się na białych zamszowych szpilkach tuż przed jego twarzą, powodując, że moja lazurowa sukienka uniosła się i zafalowała razem ze mną.
- Ładnie wyglądasz. Bardzo ładnie. Czy to wystarczy?
- Prawie. A mógłbyś dodać, że jestem najlepszą siostrą na świecie?
- Myślałem, że to wiesz – Peter pokazał mi język i wstał. –No dobra, dość tych komplementów. Teraz musimy ubrać mnie, żebym miał szansę poderwać jakąś pannę.
- Robi się, braciszku! – zawołałam i pognałam w podskokach do garderoby brata. On podążył za mną, ale sporo wolniej. Może i byliśmy bliźniakami, ale sporo się różniliśmy. Ja zawsze byłam roześmiana, pełna energii i pozytywnie nastawiona do życia, a Peter był raczej flegmatyczny i na wszystko patrzył przez pryzmat szarości. Nie rozumiałam jego podejścia, a on mojego, ale najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że oprócz tej jednej cechy, rozumieliśmy się nawzajem doskonale.
- Olivia, Peter, ile jeszcze mamy czekać?! Już powinniście być gotowi!
Ach, ta mama.
- Już prawie! – wychyliłam się przez barierkę schodów. – Peter się ubiera!
- No i co? – usłyszałam za plecami i odwróciłam się. – Dobrze wyglądam?
Parsknęłam śmiechem i przytuliłam brata. Zeszliśmy razem na dół, gdzie oczywiście nasza rodzicielka kazała ustawić się nam do zdjęcia. Jako że z reguły jesteśmy kochającym się rodzeństwem, objęliśmy się i szeroko uśmiechnęliśmy.
Wybieraliśmy się całą czwórką na ślub, a później na wesele, na które bardzo się cieszyłam, ponieważ już od dawna nie byliśmy na żadnej imprezie, gdzie można było potańczyć. Peter za bardzo nie lubił takich uroczystości i przede wszystkim tańca, ale to była tylko kolejna rzecz, w której się różniliśmy. Ja, jako typowa przedstawicielka wulkanu energii, wprost nie mogłam się doczekać, kiedy znajdziemy się na weselu.
Spojrzałam na zdjęcie w aparacie, podczas gdy wszyscy ubierali się do wyjścia. Wyglądaliśmy całkiem nieźle: wysoki Peter w aksamitnym, czarnym garniturze i ze zmierzwioną fryzurą, a ja, nieco niższa, z długimi lokami i w lazurowej sukience. Nie byliśmy do siebie jakoś strasznie podobni. Peter miał burzę krótkich brązowych włosów i jasne oczy barwy miodu. Ja natomiast miałam długie blond włosy, zawsze lekko pofalowane, a oczy dosyć specyficzne. Cierpiałam na lekką heterochromię, czyli różnobarwność tęczówek. Nie była jakoś bardzo nasilona, a wręcz przeciwnie- niemal niewidoczna. Chociaż miałam ją od urodzenia, to odkryłam dopiero w wieku pięciu lat. A właściwie odkrył to Peter, gdy bawiliśmy się w „kto pierwszy mrugnie". Wtedy to mój braciszek zauważył, że lewe oko mam brązowe, a prawe lekko zielone. Pobiegliśmy z przerażeniem do rodziców, ale oni wyjaśnili nam co to jest. Z początku wstydziłam się tego, ale w końcu mama wzięła mnie za rękę i powiedziała, że powinnam być dumna, że mam takie oczy, ponieważ niewiele osób je posiada. Wtedy poczułam się wyjątkowa. Nazywają to chorobą, ale ja nazwałam to darem. Takim malutkim. Każdy człowiek jest wyjątkowy, ale ja miałam jeszcze drugą rzecz, która mnie wyróżniała, choć właściwie wiedziała o niej tylko moja rodzina. Zawsze kiedy mówiłam koleżankom czy kolegom, że mam różne kolory oczu to dziwili się i nie wierzyli. Dopiero kiedy stawałam przy oknie, po dłuższej analizie stwierdzali, że faktycznie- moje oczy mają różne kolory.
Tak więc oto ja. Siedemnastoletnia Olivia z wiecznie roześmianą buzią i kolorowymi oczami. Idę właśnie na wesele. I będzie super!
Wzięłam Petera pod rękę i z uśmiechem wyszłam z domu.
Powracam! Jestem już po wszystkich pisemnych maturach, które poszły mi (chyba) dobrze, więc z nową dawką energii publikuję początek opowiadania, które napisałam w zeszłym roku. Jeśli się Wam spodoba, to będę dodawać dalej, także oceniajcie :D a dla tych czytelniczek, które chciały kontynuację Carly i Lucasa w postaci perypetii Rose mam wiadomość, że spodobał mi się ten pomysł i dzisiaj zaczynam!
Komentarze (25)
I cieszę się, że najważniejsze egzaminy już za tobą :) Zajrzyj na mój profil do wiersza Maj :)
LUCAS JEST TYLKO JEDEN! ❤️ Zobaczymy co się rozwinie z tego robaczka ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania