Poprzednie częściPiekarnia (wstęp)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Piekarnia 15

– Jasiu, ostrożnie z tą zastawą, mamy ją jeszcze po twojej babci i nie brakuje ani jednego talerza. – Drobna brunetka strofowała swojego trzynastoletniego syna. – Może ty, albo Iwonka kiedyś ją od nas dostaniecie w wianie.

Szczupły i dość wysoki jak na swój wiek chłopak, miał na sobie podniszczone, choć starannie połatane ubranie i zważywszy na drogę, którą przebyli, wyglądał bardzo czysto i schludnie. Z wyrazem skupienia na twarzy wziął wiklinowy kosz wyściełany słomą, w którym znajdowały się pozawijane fajansowe przedmioty.

– Dobrze mamo, będę uważał – mruknął.

– A nieś prosto do kuchni! – krzyknęła jeszcze, kiedy znikał w budynku, a gdy w tej samej chwili z domu wyszedł mężczyzna około pięćdziesiątki i spocony otarł rękawem czoło, zwróciła się do niego: – Albercie, to co? Wniesiemy łóżko? To już byłoby wszystko.

Zapytany odetchnął głębiej i usiadł na trawie.

– Dębina jest ciężka, nie będziesz się z tym szarpać. Poczekam na Jaśka, to już chłop na schwał, z nim wniosę.

– Jak chcesz. A Iwonka, co robi?

– Sprząta, zdaje się. Swoją drogą, mieliśmy szczęście z tym domem – mówił wyraźnie podekscytowany – mebli niewiele zostało i innych sprzętów, ale przynajmniej jest w nienaruszonym stanie. Chyba zapas węgla go uratował... – zastanowił się przez chwilę. – Tamten pierwszy… ten, co powiedział... jakże mu tam było? – Podrapał się po na wpół łysej głowie i jakby go nagle olśniło. – A... Józef! No, to Józef powiedział, że tamten pierwszy dom, co chciałem go oglądać, to strasznie poniszczony w czasie wojny został.

– Wiesz, myślałam o nim i jego synu. Myślisz, że się znalazł? – Kobieta przysiadła koło męża.

– Mamo, co teraz?! – Jasiek stanął w drzwiach, oczekując na dalsze instrukcje.

– Usiądź, synku, odpocznij. Jeszcze z tatą wniesiecie łóżko i zaczniemy szykować posłania na noc. – Uśmiechnęła się łagodnie, spracowanymi dłońmi wygładzając długą szarą spódnicę.

– To ja bym do sadu jabłek poszedł narwać? – zapytał chłopak. – Co? Mogę?

– Dobrze, idź – ojciec przystał chętnie. – Tylko zaraz wracaj.

Wyrostek chwycił wiadro i ruszył na tyły domu.

– Na obcych uważaj! – upomniał jeszcze odchodzącego. – Jak kogo zobaczysz, to się nie zbliżaj, ino wracaj tu zaraz.

– Dobrze tato!

Rodzice chwilę patrzyli za oddalającym się synem.

Albert odetchnął głęboko i odezwał się pierwszy:

– Bogate tu tereny... Piękne domy, a przy każdym sad i to niemały. Dzieci pierwszy raz od miesięcy mogą się najeść do syta. Co tam, że to owoce ... – urwał nagle w pół słowa, przypominając sobie, że żona z czymś się do niego zwracała. – Maryluś, a ty, mówiłaś coś?

– Wiesz, kochany, myślałam o tym człowieku i jego synu. Uważam, że powinniśmy byli mu pomóc szukać. – Kobieta stwierdziła zamyślona.

– E, pewnie się znalazł, widziałem kogoś na strychu, inaczej to by chodził i krzyczał za nim. Wiesz, on to taki dziwny... – Alberta przeszedł dreszcz na wspomnienie niedawnego spotkania. – Nie, to straszny człowiek. Widziałem w jego oczach szaleństwo. Chociaż, to… też chyba nie to… Tam była śmierć. Wiem, że przez chwilę chciał mnie zabić. Możesz się śmiać, ale widziałem to wyraźnie w jego twarzy.

– Chyba trochę przesadzasz. Musisz go zrozumieć, był zdenerwowany, szukał dziecka...

Nagle rozległy się strzały, najpierw dwa, po których nastąpiły krzyki i kolejne trzy. Po wściekłych złorzeczeniach na przemian z błagalnymi okrzykami i kilku sekundowej ciszy, małżeństwo, usłyszało dudnienie, z początku szaleńczo szybkie i gwałtowne, aż przeszło w stały miarowy rytm.

– To w domu obok! – Albert nerwowo wyszeptał, szybko myśląc, co zrobić. Musimy się ukryć!

Z budynku potykając się o próg wybiegła dziewczynka.

– Mamo, strzelają! – Przerażenie w głosie graniczyło z paniką.

– Maryla, bierz Iwonę, ukryjcie się, ja pobiegnę po Janka! – Mężczyzna otrząsnął się z zaskoczenia i zaczął działać.

Natomiast kobieta, zamiast rzucić się do ucieczki, z jakichś powodów tego nie uczyniła.

– Słyszysz mnie?! – Albert zatrzymał się po kilku krokach zdziwiony reakcją żony.

– Trzeba tam iść! – spokojnie, choć stanowczo wskazała na sąsiedni dom. – Może ich napadli... Tam... Ten chłopiec... Oni mogą potrzebować pomocy!

– Tam?! Zgłupiałaś?! – Albert postąpił krok ku Maryli. – Musimy myśleć o naszej rodzinie!

Słowa męża nie docierały do niej. Strzały i zgiełk obok podziałały, jak iskra, która zmieniła Marylę w drgający kłębek nerwów.

– Ja muszę... Ja słyszę... On woła mnie, tak jak w nocy... – kobieta wyrzucała z siebie oskarżycielskie słowa, spoglądając na dom, z kamiennym wyrazem twarzy. – Wciąż słyszę, że krzyczy! To przez ciebie...! Nie puściłeś mnie!

– Dom się palił... – Mężczyzna z uczuciem ujął twarz kobiety w swoje dłonie, przyciągnął delikatnie do siebie i próbował tłumaczyć, przez moment zupełnie nie zważając na zagrożenie. – Nie można było nic zrobić! Też byś zginęła!

– Rodzice nie powinni żyć dłużej od swoich dzieci! To nie jest normalne! – Maryla utkwiła w nim zimny wzrok, wiedział, że jej wola jest niewzruszona.

– Masz jeszcze dwoje... – wyszeptał błagalnie, zadziwiony postawą żony. – Nie możesz… Proszę!

– Pójdę!

– Mamo! – Iwonka widząc, że ojciec nie radzi sobie z matką, krzyknęła błagalnie.

Krzyk córki sprawił, że oboje rodzice oprzytomnieli. Spojrzeli na wystraszone dziecko, później na siebie; Albert, objął mocno żonę i szepnął do ucha:

– Ja pójdę, sprawdzę, co z nimi, a ty zajmij się naszymi dziećmi.

Kobieta odsunęła się od męża, spojrzała mu w twarz i kiedy dotarło do niej, że mówi prawdę, zaczęła nerwowo potakiwać głową.

– Tak, idź… Uratuj Krzysia... tego chłopca.

– Iwonka, schowajcie się gdzieś – zwrócił się do córki. – Gdy Janek wróci, zatrzymajcie go tu... – Spojrzał żonie w oczy i spytał: – Słyszałaś? Zrobisz tak?

Kobieta ciągle nerwowo poruszała głową przytakując, niczym uszkodzony robot.

– Tak, ale weź to, my poczekamy. – Włożyła coś Albertowi w spoconą dłoń, mocno zaciskając jego palce na przedmiocie. Ten po chwili rozluźnił chwyt i ujrzał różaniec. Bez słowa schował go do kieszeni i spojrzał na nią pytająco.

– Jaś…?

– Zawołam go. Będziemy tu czekać. Pomóż tym ludziom.

Mężczyzna podniósł kawał metalowego pręta i ruszył w kierunku, skąd dochodziło dudnienie.

Gdy zbliżył się do ganku sąsiedniego domu, zobaczył Józefa rąbiącego siekierą drzwi na wysokości zamka. Ostrze narzędzia było niemiłosiernie porozbijane o beton, i stal płyty ukrytej w drewnie, w których osadzone były drzwi. Po każdym uderzeniu rozlegał się hałas powielany przez echo i to on powodował takie dudnienie.

– Józefie – zawołał niepewnie – wszystko w porządku?

Zagadnięty błyskawicznie się odwrócił i przybrał pozycję do ataku. W jasnych oczach czaiło się szaleństwo i żądza mordu.

– To ja, Walczak, pamiętasz mnie?! – spytał drżącym głosem zlękniony widokiem sąsiada. – Rozmawialiśmy wcześniej… tego dnia…

Polecki popatrzył na niego tępym wzrokiem i nic nie mówiąc, powrócił do rąbania drzwi, celując w mur w miejscu, gdzie łączył się z zasuwą zamka.

– Masz łom? – zapytał w końcu, nie przerywając pracy.

– Nie. Mam tylko to. – Walczak pokazał swój pręt.

Józef tylko łypnął okiem zniesmaczony.

– Broń? Masz?

– Siekierę mam, małą... tam... Słyszałem strzały...

– Amunicja mi się skończyła... Syna mojego mają – Józef, zlany potem, tłukł w drzwi niczym zaczarowany – bili go.

Jego głos był tak zimny jak góra lodowa, a spokój tak nienaturalny, że aż ciarki po plecach przechodziły.

– Co...? Jak to mają? Kto? – dopytywał się Albert, czując, jak w gardle mu zasycha.

– Oni! – Polecki wskazał głową na drzwi. – Zamknęli się i nie chcą mnie wpuścić.

– Ale jak...? – to co słyszał nie mieściło się w głowie. – Co z nim?

– Chyba go zabili.

Nie wiadomo, co bardziej wstrząsnęło Walczakiem, treść przekazu czy sposób w jaki został podany.

– Twojego syna...? Ty, tak możesz...? – Albert nie mógł pojąć, jak Józef może w tej sytuacji myśleć tak chłodno. – Co chcesz zrobić?

– Pozabijam ich.

– Co?! Kogo?

– Wszystkich.

Przy kolejnym uderzeniu trzonek rozpadł się na drzazgi. Ostrze z brzękiem spadło na posadzkę tuż obok porzuconego wcześniej pistoletu, który Walczak dopiero teraz dostrzegł.

Józef zaś stanął jak zahipnotyzowany, bezradnie przyglądając się resztkom drewna w dłoniach. Szybko rozważał kolejne posunięcie, gdy kątem oka dojrzał wychylającą się zza budynku czyjąś głowę.

– Ty...! – wrzasnął.

Nim niedobitki trzonka opadły na posadzkę, już pędził z nożem w dłoni ku obcemu.

Następne częściPiekarnia 16 Piekarnia 17 Piekarnia 18

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • KarolaKorman 19.06.2018
    ,,zwrócił się do córki. Gdy Janek wróci'' - tu brakuje myślnika
    Ludzie przybyli tu z bagażem i to nie tylko na wozie. W ich sercach tkwią drzazgi przeszłości większe niż ten trzonek siekiery :(
    Smutne przeżycia wspominają przy każdej okazji i cierpią kolejny raz.
    Walczak już po pierwszym spotkaniu z Józefem dostrzegł w nim coś niepokojącego, a teraz kolejna sytuacja tylko potwierdza jego wniosek.
    Lecę dalej, bo nie napisałeś nic o Zbyszku - trzymasz w niepewności :)
    5 wstawiłam :)
  • Dzięki Karola, krecha dodana:)
    Pozdrawiam serdecznie :)
  • Adam T 20.06.2018
    Hej.
    Małe tech-aid:
    "...mężczyzna około pięćdziesiątki i[,] spocony[,] otarł rękawem czoło..." – dobrze byłoby wydzielić "spocony", bo inaczej mamy "...około pięćdziesiątki i spocony", co trochę nie dobrze brzmi.

    "...go uratował... – [Z]astanowił się przez chwilę." – tutaj dałbym dużą literą, ponieważ "zastanowił się..." do mowy się nie odnosi.

    "– Dobrze[,] tato!" – przecinek przed "tato" konieczny, to wtrącenie.

    "...małżeństwo, usłyszało dudnienie..." – tu przecinek niepotrzebny. Rozbijasz przecinkiem podmiot i orzeczenie w tym samym zdaniu.

    "– To w domu obok! – Albert nerwowo wyszeptał, szybko myśląc, co zrobić. Musimy się ukryć!" – tutaj składnia jest nie najlepsza i zabrakło półpauzy przed wypowiedzą. Moja propozycja:
    "– To w domu obok! – wyszeptał nerwowo Albert, szybko myśląc, co zrobić. [–] Musimy się ukryć!"

    "Z budynku[,] potykając się o próg[,] wybiegła dziewczynka." – wyodrębnimy zdanie podrzędne

    "– Mamo, strzelają! – Przerażenie w [jej] głosie graniczyło z paniką." – dodałbym to "jej", żeby było wiadomo, ze to mówi ta wybiegająca dziewczynka, nie ktoś inny.

    "Mężczyzna otrząsnął się z zaskoczenia i zaczął działać." – to "zaczął działać" nie brzmi dobrze, w końcu mężczyzna to nie zepsuty toster. Druga sprawa, żadnego działania potem nie widać, ot, krzyknął coś do żony, to wszystko. Usunąłbym to "i zaczął działać".

    "...spokojnie, choć stanowczo wskazała na sąsiedni dom..." – nie odnosi się do mowy, więc jaką ma to być literą?

    "Ostrze narzędzia było niemiłosiernie porozbijane o beton, i stal płyty ukrytej w drewnie, w których osadzone były drzwi." – tego nie rozumiem. O beton i stal płyty ukrytej w drewnie? Płyta była z betonu i ze stali? I była ukryta w drewnie? W takim razie w jakich "których" osadzone były drzwi? Tutaj coś jest pomieszane.

    "...popatrzył na niego tępym wzrokiem i[,] nic nie mówiąc, powrócił..." – przecinkiem trzeba wyodrębnić to wtrącenie "nic nie mówiąc".

    "– Ale jak...? – to co słyszał nie mieściło się w głowie. – Co z nim?" – komentarz narracyjny nie odnosi się tu bezpośrednio do mowy, jaką więc literą powinien się zaczynać?

    Muszę przyznać, że potrafisz podkręcić napięcie. Budujesz akcję niespiesznie, to dobrze, bo to znaczy, że zanosi się na cos dłuższego, niż zwykłe opowiadanie. Może będzie z tego powieść? Podoba mi się akcja, bohaterowie, dialogi. Pod tym kątem jest, moim zdaniem, bardzo dobrze.
    Pozdrawiaki ;)
  • Dzięki Adamie bardzo za techniczne rady, skorzystam z nich bardzo chętnie, ale za kilka dni dopiero. W rozjazdach jestem.
    Dzięki jeszcze za to, że jesteś i śledzisz to opowiadanie.
    Pozdrawiam :))
  • Ozar 22.06.2018
    Kurde wygląda na to że Józef chyba dostał na głowę. Sąsiad chce mu pomóc, a on z nożem na niego? Ciekawie sie zapowiada nie powiem. Lece dalej z wielka ciekawością. 5+ za klimat i akcję.
  • Kim 23.06.2018
    Kurdę, no zabili tego małego czy nie?! Och, Bożu, Bożu... A ten wychylający się to pewnie ten chłopak co pobiegł do sadu. Nie widziałam błędów, więc lecę dalej doczytać, co z chłopcem. Pewnie już latarka nie będzie mu do niczego potrzebna.
  • MarBe 24.06.2018
    Stale trzyma w napięciu i nic się nie wyjaśnia, w ten sposób zaprasza do kolejnej części.
  • Ritha 25.06.2018
    „– Chyba go zabili.
    Nie wiadomo, co bardziej wstrząsnęło Walczakiem, treść przekazu czy sposób w jaki został podany” – nie tylko Walczakiem, bo mną też! Dzień dobry Mauryc, wybacz, że zaczęłam od cytatu, ale kurde no, po pierwsze wciąga, po drugie łapie za serducho :(((

    Ok, przeleciałam przez tekst w mgnieniu oka, nie wyłapałam błędów, git, ale kurde szkoda mi Józefa :(( I szkoda mi Zbyszka :((
    Kolejna świetna część!
  • Canulas 26.06.2018
    Kurde, Uryc, nieźle się wyrabiasz. Wróciłem po chwili i no... Malujesz l coraz lepiej. Nowi bohaterowie bardzo ładnie nakreśleni.

    Tam po drodze ze dwa razy wtrącenie dialogowe zapisałeś z małej, kiedy powinno być z wielkiej, ale na tym tel nie mogę kopiować.
    Zacna cześć.
  • Pasja 02.08.2018
    No nie, straszny bałagan z akcją i dalej nie wiemy co z chłopcem. Walczak chętny do pomocy. Czyja głowa ukazała się zza budynku.
    Wzruszasz i obawiasz się emocjami, a dalej nie wiadomo co z chłopcem.
  • Agnieszka Gu 14.09.2018
    Nic nie napisałam, nie widziałam błędów nawet jak były bo przeleciałam na jednym oddechu całość... aleś narobił... lecę dalej...
  • Dzięki Aga :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania