Piekarnia 23
Po przejściu przez bramę, można było odnieść wrażenie, że weszli do innego świata. Wysoka, wykłoszona trawa, przypominała wzburzone morze, oblewające zielenią wyrastające z niej drzewa owocowe. Dorosłemu sięgała do kolan, a dzieciom niemal do pasa. Rozradowana młodzież biegała niczym po edenie, racząc się jego darami i radośnie przekrzykując.
Otoczony ścianą wysokich krzewów, jakby stromymi klifami sad, mienił się bajeczną paletą barw, które tworzyły urzekające byliny, zapewne posadzone dla kontrastu intensywnej zieleni iglaków.
Trochę dalej, wtopiony w srebrzyste świerki, przebijał się zarys sporego, drewnianego domu. Z miejsca, w którym znajdował się Józef z dziećmi, choć wyraźnie można było dostrzec tylko drzwi i jedno z okien, budynek robił niesamowite wrażenie.
– Jaki ogromniasty ogród i dom! – krzyknęła Iwonka. – Jakie okiennice śliczne… O! I jest aż pięć czereśniaków, zobacz Zbyszek! A tam śliwki i... – wskazała na jedno z drzew – co to za owoce, panie Józku?! – spytała podekscytowana.
– Tamto, to też śliwki, tylko takie inne – odparł zagadnięty. – Morele, tak na nie gadają, ale ja tam i tak od nich wolę jabłka.
– Tata, a może ten dom… co? – Zbyszek z otwartą buzią rozglądał się po sadzie. – Może ten byśmy jednak wzięli, co? Możemy jeszcze?
– Eee, chłopaku... Tu jest drewniana buda, mówiłem ci już. – Józef zniecierpliwiony machnął ręką. – Mamy najlepszą chałupę w mieście. Nazbieramy owoców jakich chcecie i jedziem dalej.
– Tata, ale to miejsce jest podobne do tego z obrazu, co jak mieszkałem u cioci, to w kościele widziałem.
Polecki po słowach syna rozejrzał się wokół. W centralnej części ogrodu, wzrok przyciągała rozłożysta i dostojna jabłoń, rozjaśniona padającymi na nią promieniami słońca. Jej pień oplotły warkocze zdziczałych winorośli, wznosząc zalążki skarlałych gron, niczym w przebłagalnym darze świętym owocom za dawne przewiny Ewy, która zerwała je z zakazanego drzewa.
Józef uśmiechnął się w duchu; mały miał rację, wspominając o malowidle. Patrząc na sad, odniósł wrażenie, że właśnie znaleźli się w raju, z którego niegdyś Bóg wygnał ludzi. Tylko że tutaj brakowało jeszcze czegoś... Węża. Myśl o Szatanie, sprawiła, że poczuł się nieswojo, jakby coś złego skrywało się gdzieś w głębi, okryte kurtyną zieleni. Wzdrygnął się, odpychając mroczne skojarzenia i tłumacząc sobie, że ten, kto namalował obraz „Wygnanie z raju” wiszący w kościele Krzyża Pańskiego w jego rodzinnym Grucznie, albo tu zawitał, albo widział bardzo podobny ogród.
– Dobra, nie stójta jak dwa cielaki, bierzemy czereśnie i w drogę! – rozmarzony Polecki westchnął i ponaglił zauroczone miejscem dzieci.
Gruszek i śliwek nie zrywali, gdyż były jeszcze niedojrzałe, skupili się więc tylko na czereśniach. Po kwadransie mieli już grubo ponad pół wiadra.
– Tata, a tych morel, to może też byśmy wzięli? Co? – Zbyszek zapytał pod wpływem podszeptów rezolutnej koleżanki i palcem wskazał na oddalone drzewo, kuszące jasnoróżowym kolorem owoców.
– Aj, tam… Ja nie wolę tych morelów, ale jak chceta, to rwijta, tylko zara musim jechać, co by nam konia, kto nie ukradł.
– Mówi się moreli, proszę pana – poprawiła go Iwonka.
Mężczyzna westchnął głęboko i przewrócił oczami.
– No, dobra, mądralo, idźta, bo zaraz się zbieramy.
– Nie mówi się też... – Wzrok Poleckiego sprawił, że dziewczynka postanowiła już nie kończyć i zakrzyknęła: – Chono, Zbynio, lecimy! Kto pierwszy!
Dzieci pobiegły w kierunku drzewa oblepionego dorodnymi owocami.
– Nie mówi się... Nie mówi... Normalnie odrys Maryli jak trza – mruczał pod nosem rozbawiony Józef. – Mała mądralińska, psia krwia!
Józef nie lubił moreli i wolał pozostać w cieniu olbrzymiego czereśniowego drzewa, jednak czujnie zerkał w drugi koniec ogrodu, tam gdzie pobiegli młodzi.
Iwonka niczym kot wdrapała się na drzewo i siedząc na jednym z konarów, zajadała się soczystym owocem. Natomiast Zbyszek, z dyndającym portretem matki u szyi, próbował doskoczyć do najniżej usytuowanej gałęzi. Niestety, próby chłopca z powodu niedużego wzrostu i wysoko wyrastającej z pnia gałęzi, z góry skazane były na niepowodzenie. W końcu się poddał i tylko chwytał owoce rzucane mu przez Iwonę.
Nagle Zbyszek wystartował w jego kierunku niczym mały sprinter.
– Tata! Tata! – wołał, biegnąc ku ojcu i na coś pokazując. – Tam! Baba jest!
Czujność Poleckiego została pobudzona do stanu najwyższej gotowości. Wcześniej pobieżnie sprawdził posesję, licząc, że gdyby była zajęta, gospodarz ujawniłby się po nawoływaniach. Teraz doszedł do wniosku, że skoro się ukrywał, mógł mieć złe zamiary. Natychmiast podążył we wskazanym kierunku, mimowolnie dotykając chłodnego ostrza przy pasku i upewniając się, że nie jest bezbronny. Jego ruchy stały się sprężyste, a zmysły wyostrzyły jak u drapieżnika.
– Nie drzyj się! – wysyczał do zdyszanego synka. – Gdzie?! Co?
Mały widział już ojca w takim stanie, kiedy kilka dni temu w czasie obozowania spotkali człowieka z psem; wiedział, że musi mówić krótko i bez zbędnych dyskusji wykonywać polecenia.
– Tam. – Chłopiec pokazywał ręką na drzewo, na którym wciąż tkwiła Walczakówna. – Tam jest!
Józef zmarszczył czoło, nie wypowiedział słowa, ale mowa ciała uświadomiła dziecku, że musi uściślić wskazówki.
– Tam, za drzewami. Iwona wi… widziała... – zająknął się. – Z drzewa widziała.
Polecki rozejrzał się dookoła, aby mieć pewność, że nikt nie próbuje, zajść ich od tyłu.
– Chodź za mną. Siedź cicho i nie rób nic głupiego – przykazał stanowczo.
Szybko podeszli do morelowego drzewa. Zanim pomógł Iwonce, zejść na ziemię, gestem nakazał zachować ciszę.
– Co widziałaś? – wyszeptał, uważnie rozglądając się dookoła.
– Jakaś pani tam siedzi – odpowiedziała cichutko i ręką wskazała miejsce, o którym mówiła. – I chyba mnie widziała.
– Co? Kto? – dopytał zdenerwowany na dobre Józef.
– Tam – powtórzyła rezolutnie z nutą zniecierpliwienia w głosie. Dało się wyczuć, że była bardziej zaciekawiona niż przestraszona. – Patrzyła na mnie.
Komentarze (26)
" z góry skazane były na niepowodzenie. W końcu się poddał i tylko chwytał owoce rzucane mu z góry przez Iwonę." tu masz dwa razy "z góry".
Aj Maurycy, katujesz czytelnika, no. Znów urwane, a jeszcze poprzednia sytuacja niewyjaśniona. Jutro proszę kolejną część. Może być rano, tak na czas kawki:) Choć wiem, że nic z tego, ale mówią "proście a będzie wam dane" :p
Pozdrawiam serdecznie i ocena wiadomo:)
Tamto co mówisz to sie wyjaśni, za niedługo, choć jeszcze nie w kolejnym odcinku, która jeśli wszystko sie uda, w tym tygodniu jeszcze, jutro chyba ni dy rydy :)).
Dzięki bardzo za miłe słowa, zwłaszcza te o opisach bo jest mi nimi niełatwo:)
Powtórzenie zaraz wykasuje sie :)
Pozdrawiam gorąco! :))
Podoba mi się stylizacja języka i niektóre metafory/porównania. To jest urzekające:
"Jej pień oplotły warkocze zdziczałych winorośli, wznosząc zalążki skarlałych gron, niczym w przebłagalnym darze świętym owocom za dawne przewiny Ewy" - przewiny mi się podoba bardzo. A słowa skarlałych to nie znałam.
Końcówka znów taka enigmatyczna, tajemnicza.
Zostawiam 5.
Założenie tego opowiadania to napisać je prostym i zrozumiałym językiem, i tak ogólnie to się tego trzymam, czasem mnie troszkę poniesie, kiedy odezwie się we mnie niespełniony poeta :)
Dzięki bardzo za wizytę i komentarz :)
Pozdrawiam rownież :)
Pozdrawiam.
Ten fragment to część większego rozdziału, niedługo kolejna dawka :)
Masz rację, że cisza tej tu publikacji, jest bardzo podejrzana...
Dzięki, że jesteś i zostawiasz ślady bytności!
Pozdrawiam :)
Znowu sad. Tym razem raj. Pięknie malujesz obrazy i przenosisz czytelnika w ten klimat. Koniec znowu pozostawia zapytania i niewiadomą.
Spokojnie i magicznie do pewnego momentu... tajemnicza kobieta i dziewczynka zaciekawiona?
Pozdrawiam serdecznie
Bo tam było „zagłębie sadowe” :) i to fakt :)
Bardzo dziękuje, że zechciałaś do mnie zawitać i podzielić sie swoimi refleksjami.
Pozdrawiam serdecznie :)
Dzięki bardzo za wizytę i komentarz :)
Ciekawy ten dom z ogrodem… I ciekawe, kogo zobaczyła Iwonka.
Szprycujesz tekst znakami zapytania, napięciem, przeplatasz to swojskim dialogiem, klimatem adekwatnym do czasu i miejsca akcji, nie robisz błędów jak kiedyś (albo już przeczesane), słowem – jest cudnie. Nie mam się do czego przyczepić w tym momencie :)
Z błędami to robię je na potęgę, ale mam cichego „dopingatora”, który mi pomaga, i po łbie nieraz da za moje wyskoki.
Jeszcze raz dzięki Ritha :)
Józef mój dziadek miał na imię, i przyjechał na Pomorze wozem ze Śląska... Trochę mi naopowiadał
Fajna cześć. Bardzo. Dużo bardziej mi leży od poprzedniej. Świetnie urwana. Błędów nie widziałem.
Bardzo dzięki za wizytę i komentarz, zawsze jest mi miło Cię gościć :)
Oooo ja cie! aleś uciął...
Wspaniałe masz te opisy...
Lecim dalej na fali zachwytu...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania