Poprzednie częściPiekarnia (wstęp)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Piekarnia 4

Sierpień 1946

Zaczynało zmierzchać. Spieniony koń, ledwo powłócząc nogami, ciągnął obładowany wóz po ziemistej drodze, z obu stron gęsto porośniętej trzcinami. Ładunek wyglądał dość dziwacznie – betonowe płyty, cegły rozbiórkowe oraz pordzewiałe, powyginane rury przemieszane z trudnymi do określenia stalowymi przedmiotami drewniana beczka, a obok niej dwie klatki. W jednej znajdowała się samotna kura, co rusz nerwowo gdacząca, w drugiej para łaciatych królików, które brykały od czasu do czasu, spłoszonych wybojami na drodze. Kilka walizek oraz rower bez jednego koła wieńczyło szczyt całego majdanu. Wszystko, mimo bałaganu na pierwszy rzut oka, było starannie poukładane. Powoził wysoki, barczysty, lecz wychudzony mężczyzna, z którego twarzy biła zaciętość i pewność siebie. Obok siedział drobny, niespełna ośmioletni chłopiec o blond włosach.

– Coś mi mówi, że już niedługo będziemy u celu, tylko muszę na ciebie uważać, bo będziesz chciał zrobić coś głupiego.

– Głodny jestem – apatycznie odparł chłopiec.

– Przecie już dziś jadłeś – szorstko odpowiedział woźnica. – Noooo, Wojtuś, wio! Nnnnaa! Jeszcze troszkę, malutki!

Zwierzę wykonało kolejny zryw, mimo bardzo nadwątlonych już sił. Mężczyzna mruknął pod nosem nie wiadomo czy do siebie czy do chłopca:

– Szajze! Będziemy musieli się zatrzymać. Wojtek już ledwo zipie.

Chłopiec nic nie odpowiedział.

Kiedy zbliżali się do kolejnego zakrętu drogi, wzrok woźnicy utkwił w jednej z rosnących przy drodze wierzb. Przez chwilę patrzył jak zahipnotyzowany, w końcu ściągnął lejce i krzyknął:

– Noooaaa, stoooj!

Gdy wóz się zatrzymał, odezwał się do chłopca:

– Zbig, idź ino raz dwa, sprawdź no mi tę wierzbę, tam w dziupli powinno być coś białego. Jak znajdziesz, to przynieś. – to mówiąc wskazał miejsce, które go zaintrygowało.

– Ojciec, ale tam nie ma żadnej dziupli. Gdzie mam iść? I miny, przecież mówiłeś o minach?

– O minach mówiłem, co byś z drogi nie złaził. Drogę wojsko już dawno rozminowało i najbliższe otoczenie. Nie gadaj tu ze mną, ino leć do tamtej wierzby, tam jest dziupla, tylko z drugiej strony!

Chłopak przeszedł za plecami ojca, zeskoczył z wozu i pobiegł we wskazane miejsce. Woźnica nerwowo obserwował syna, jak ten próbuje do czegoś doskoczyć, a po chwili zaczął wspinać się na pochyloną wierzbę. Prawie całkowicie zniknął z pola widzenia. Od czasu do czasu, Pojawiała się tylko rękę lub nogę, szukającą oparcia na jednej z bocznych gałęzi.

Mężczyzna zaczął się niecierpliwić, w końcu krzyknął.

– I co, jest?!

Od strony wierzby doleciał go głos:

– Yhy!

– To dawaj, przynieś to tutaj!

– Dziupla znaczy jest! Ale pusta!

Woźnica westchnął, i krzyknął ponownie:

– No dobra złaź, jedziemy dalej! – Po cichu, już bardziej do siebie mruknął: – Za tym zakrętem staniemy na noc, co by nie było.

Gdy chłopak wrócił na zydel obok woźnicy i ruszyli dalej, młody zapytał ojca:

– Widziałeś?

– Ta.

– Tak jak z mamą?

– Ta. – Po chwili jednak dodał: – No, nie tak samo. Tamto… Tamto to było co inne.

– Dlaczego czasem jest inaczej niż widzisz? Dlaczego nie mogłeś zmienić... No wiesz, z mamą?

Ojciec popatrzył na syna. Chłopcu zdawało się przez chwilę, że patrzą na niego tamte oczy, co kiedyś; te, które odeszły wraz ze śmiercią matki. Usłyszał jednak szorstkie:

– Siedź cicho, niedługo staniemy na noc! – Po czym stary dodał już miękko: – Nie wiem. Naprawdę nie wiem.

Ruszyli dalej, aby pokonać ostatni dla nich zakręt drogi tego dnia, oddalony kilkanaście metrów od miejsca, w którym się znajdowali. Ojciec zaczął nagle głośno okazywać swoje niezadowolenie:

– Szajze! Szajze! Szajze! A byśmy mieli nocleg! Wszystko musieli rozbombić!

Chłopiec wstał na równe nogi i krzyknął, wskazując palcem:

– Ojciec patrz, sad! Jabłka są!

Podniecony zeskoczył z wozu i zaczął biec przez wysoką trawę w stronę sadu. Woźnica natychmiast wrzasnął. Jego krzyk niczym grom rozniósł się echem po okolicy:

– Zbigniew stój!

Biegnący stanął jak wryty.

– Natychmiast tu wróć! Idź po swoich śladach! Nie zbaczaj ani na krok! Rozumiesz?! Ale mi już!

Gdy chłopiec wrócił, ojciec zaczął go besztać.

– Fafluhte, ile razy mówiłem ci o minach?! Dopiero sam żeś gadał! A lecisz na zabicie, jak kto głupi!

Chłopiec w męskiej czapce z daszkiem na głowie, w wyświechtanej kurtce, w podartych portkach i dziurawych butach stał teraz obok wozu, na którym wciąż siedział jego ojciec, patrzył w ziemię, kopiąc co chwilę małe, niewidoczne kamyczki.

– No, co? Języka w gębie zapomniałeś?!

Młody spojrzał jednym okiem spod daszka czapki i cicho wydukał:

– Bo... bo głodny jestem. A tam jabłka...

– Po co trupowi jabłka?! Martwy się nie najesz! Przecie już dziś jadłeś! To, że człowiek głodny, to normalne jest! Trzeba przywyknąć!

Gniew ojca wyparował tak szybko, jak się pojawił. Popatrzył na syna, obrzucił taksującym spojrzeniem srokacza, który parskał czując zapach jabłek, wreszcie spojrzał na sad i powiedział:

– Zostajemy tu na noc! Na szczęście nie pada. Jutro coś wymyślimy z tymi jabłkami.

Ojciec zjechał z drogi, wyprzągł konia, spętał mu nogi, po czym przywiązał go do boku wozu na kilkumetrowym sznurze, aby ten mógł się paść.

– Zbigniew, nabierz no wody dla Wojtka, ino migiem!

Młody oderwał wzrok od najbliższej jabłoni, oddalonej o około trzydzieści metrów, która zaczęła pomału tonąć w mroku i bez słowa zaczął spełniać polecenie. Z beczki na wozie nabrał do wiadra wody i postawił tak, aby zwierzę miało do niego dostęp. Spragniony koń pił niczym wielbłąd, wiec chłopak musiał powtarzać tę czynność kilkakrotnie. W międzyczasie mężczyzna kończył robić dla siebie i syna posłanie pod wozem.

– Idziemy spać – oznajmił rodzic, zdejmując swój pledowy płaszcz.

– Głodny jestem – odezwał się cicho Zbigniew.

– Jutro! – Uciął dyskusję mężczyzna.

Zaczął się układać pod wozem do snu. W pewnej chwili jednak wstał, popatrzył na sad, który utonął już w ciemnościach. Po namyśle wyciągnął z kieszeni na piersi latarkę. Zapalił ją, z bocznej kieszeni ostrożnie wyciągnął białe płócienne zawiniątko. Chłopiec natychmiast się ożywił. Z nadzieją i błaganiem w oczach patrzył, jak ojciec kładzie zawiniątko na ziemi i zaczyna rozwijać. Jego oczom ukazała się pokaźna pajda czarnego chleba oraz gruby kawałek słoniny. Mężczyzna sięgnął po wielki nóż, w zasadzie był to przerobiony sowiecki bagnet wojskowy, który miał przyczepiony do paska spodni. Przyłożył go do pajdy chleba na dwa centymetry od końca, po chwili jednak przesunął o kolejne centymetry i uciął. Odciął plaster słoniny, kładąc go na odkrojonym kawałku chleba, po czym podał to synowi.

– Masz, tylko jedz powoli!

Zbig rzucił się na podane jedzenie jak wygłodniały pies. Pozostałą część prowiantu mężczyzna starannie zawinął i schował na powrót do kieszeni.

– Idziemy spać! – zakomenderował, lecz po chwili przyszła mu do głowy pewna myśl.

Wstał i wrócił ze sznurkiem w ręce. Jednym końcem przewiązał syna w pasie, drugi przymocował do swojego nadgarstka. Upewniwszy się, że zrobił to solidnie rzekł:

– No, teraz spać.

Następne częściPiekarnia 5 Piekarnia 6 Piekarnia 7

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 10

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (41)

  • KarolaKorman 28.03.2018
    ,, królików, które brykały bod czasu '' - od
    ,,– Noooo, Wojtuś, wio!'' - to mówi ta sama osoba co powyżej, więc piętro w górę, jako kontynuacja
    ,,– Jutro! – Uciął dyskusję mężczyzn.'' - mężczyzna

    Nie słyszałam też nigdy, by koniowi pętać nogi i żeby pił kilka wiader wody na raz :(

    Dobra część. Widać, że mężczyzna boi się o chłopca. Nie chce go stracić i robi wszystko, by być pewnym, że ochroni go przed jakąś głupotą, która pokusi malca. Wzruszające to było.
    Gwiazdki poleciały :)
    Pozdrawiam :)
  • Karola za bledy wskazane dziękuje bardzom wdzięczny.
    Koniom pętalo się nogi (nie wiem czy wszędzie) po to aby spłoszone nie uciekły, jeśli zwrócisz uwagę na datę, to jest czas zaraz po wojnie, koń wtedy to jedno z największych bogactw.
    Koń ze spętanymi nogami mógł się swobodnie paść, nie działa mu sie żadna krzywa, nie mógł jednak szybko biegać.
    Jeśli chodzi o picieie kilku wiader wody to ja watpię aby dziecko siedmio ośmioletnie dało radę dźwignąć całe wiadro wody, pewnie stawiał po pół( nie dookreslalem) ale z drugiej strony, mój dziadek miał konia i ten w upalny dziej potrafił spokojnie wciągnąć dwa wiadra. Mysle, ze to dobrze pamietam, choć było to bardzo dawno temu.

    Dzięki za wizytę i komentarz. Jeśli ktoś jeszcze wykaże podobne watpliwości do Twoich, rozważę uściślenie tekstu.
    Pozdrawiam gorąco :)
  • Wygooglowalem jeszcze, to fragment:

    „Dlatego tak ważne jest zapewnienie źrebiętom dostępu do wody już w pierwszych dniach życia, również przez okres ssania. Odsadki w zależności od masy ciała i rasy potrzebują 8 l wody na dobę, roczniaki 30 l, dwulatki 35 l, trzylatki 40 l. Przy braku dostępu do odpowiedniej ilości wody, zmniejsza...”
  • KarolaKorman 28.03.2018
    Maurycy, a widzisz, o tym, że to dziecko podawało nie pomyślałam. Nie nabierał pewnie pełnego wiadra, bo by go nie udźwignął. Zwracam honor :)
    A co spętanych nóg, tak też pomyślałam, by nie poszedł w długą, ale pierwszy raz się z czymś takim spotkałam, nie słyszałam o tym wcześniej. I widzisz - taki nius teraz wiem :)
  • MarBe 28.03.2018
    Dość sprawnie opisałeś oporządzanie wieczorne konia przy poruszaniu się z taborem. Identyczne zasady obowiązywały podczas jazdy furmanka na dalekie odległości. Wtedy był jeszcze popas w południe, a pojenie konia odbywało się przeważnie trzy razy dziennie, podczas upałów częściej.
    Głód w tamtym okresie był czymś pospolitym i nie do pomyślenia było marnowanie żywności tak powszechne obecnie.
  • Pasja 29.03.2018
    To już czytałam. Głód wyzwalał w ludziach różne zachowania. Koń ciągnął cały dobytek, szczególnie ważne są te betonowe płyty i cegły, pewnie szamotkowe na piec.
    Maurycy fajnie, że opisujesz takie wspomnienia.
    Pozdrawiam serdecznie
  • Pasjo opowiadanie jest mocno przerobione, bardziej rozpisane, jak zauważyłaś pewnie w poprzednich częściach, lecz trzon nie bardzo da się zmienic w moim odczuciu.
    Teraz bedzie kilka części, lekko skorygowane ale , które już tu były. Myśle, że całość bedzie lepiej współgrała dzięki temu. Zobaczymy co odbiorcy na to.
    Dzięki, że zajrzałaś.
    Pozdrawiam gorąco :)
  • Szudracz 29.03.2018
    Nie zauważyłam dużych zmian w tekście. Przypominam sobie teraz poszczególne momenty. Nie wiem dlaczego poprzednich trzech nie kojarzę. Pewnie musiałam je jakimś cudem pominąć wcześniej.
    Już nie mogę się doczekać tych najnowszych części. :)
  • Szurdacz cieżko byłoby ci skojarzyć poprzednie części, zdziwiłbym sie gdyby było inaczej, bo napisałem je ostatnimi czasy, i nie były jeszcze na opowi :)
    Teraz bedzie jeszcze kilka ( dwie chyba), które juz były, potem zacznie się swiezyzna.
    Fajnie, że ciągle jesteś :)
  • Ozar 29.03.2018
    Jak mniemam to ludzie, którzy wiozą to co im pozostało z dobytku. Jedna mała uwaga: napisałeś "Szajze! Szajze! Szajze", raczej pasuje Szajse fonetycznie ( Scheiße - gówno). To gdyby nie imiona bohaterów wskazywałoby na Niemców i tak moim zdaniem niezbyt pasi. No chyba, że przez lata wojny nauczyli się przeklinać po niemiecku. Ogólnie jak pisze Canulas siadło mi i czekam na dalsze odcinki. 5+
  • Dzięki Ozar za uwagi. Jeśli chodzi o jezyk niemiecki artykułowany przez bohatera, to nie jest on do końca poprawny celowo. Ten człowiek (mój pierwowzór tak mówił) miał takie swoje powiedzonka nie przejmował się, że mówi niepoprawnie, „ludzie musieli go rozumieć i już”.
    I masz racje to nie są Niemcy, nie pomyliłeś się co do imion.
    Fajnie, że ci siadło, bardzo mnie to cieszy!
    Pozdrawiam :)
  • Ozar 29.03.2018
    Maurycy Lesniewski Aaaaaaaaa jak piszesz według np, wspomnień to nie ma sprawy.
  • Ozar dokladnie, mieszam fakty z fikcją.
  • Ozar 29.03.2018
    Maurycy Lesniewski Ja tez tak robie choćby w Kuzniecowie. Wykorzystuje swoją wiedzę o wojnie i dokładam fabułę starając się żeby pasowała historycznie.
  • Ozar zajrze na pewno w takim razie. Spodziewaj sie mnie.
  • Aisak 29.03.2018
    *....*
  • Aisak 29.03.2018
    tym razem nie odbiłam łapek, tym razem odbiłam swoją facjatę :]
  • Aisak facjata wyglada na uśmiechniętą, a to raczej dobrze chyba :)
  • Blanka 29.03.2018
    Ta część już znajoma, fakt. Pozostaje czekać na cd, ML:) Działaj:)
  • Tak Blanko, tylko trzeba przypomnieć, bo chronologicznie się pozmieniało a i nie wszyscy czytali jak się okazuje.
    Pozdrawiam B :)
  • Canulas 29.03.2018
    "– Coś mi mówi, że już niedługo będziemy u celu, tylko muszę na ciebie uważać, bo będziesz chciał zrobić coś głupiego – powiedział mężczyzna, patrząc na chłopca i groźnie marszcząc brwi." - hmmm
    :
    – Coś mi mówi, że już niedługo będziemy u celu, tylko muszę na ciebie uważać, bo będziesz chciał zrobić coś głupiego – Mężczyzna spojrzał na mężczyzna, patrząc na chłopca, groźnie marszcząc brwi.
    Kontekt Maurycu. Wiadomo, że mężczyzna, bo. Na pewno nie rower. Jeśli to nie wigillia, też nie koń. No i chyba nie ośmioletni chłopiec.
    Zaciekawiony napisał właśnie tekst o takich perełkach. Obadaj.

    "– Głodny jestem – apatycznie powiedział chłopiec."
    Nie
    "– Głodny jestem – apatycznie (odpowiedział, odparł, wyznał, odrzekł) chłopiec. Nie... powiedział-odpowiedział. Czytając takie układy, łeb mi skacze, jakbym obserwował ćwierć-finał ping-ponga.

    "– Przecie już dziś jadłeś – szorstko odpowiedział woźnica. – Noooo, Wojtuś, wio! Nnnnaa! Jeszcze troszkę, malutki! – krzyknął mężczyzna, delikatnie uderzając konia lejcami." - Paaa tuu. W tym samym dialogu dookreślasz mówiącego dwukrotnie. Najpierw jako woźnicę, potem mężczyznę. Kaniasto.

    – Przecie już dziś jadłeś – woźnica odpowiedział szorstkim głosem. – Noooo, Wojtuś, wio! Nnnnaa! Jeszcze troszkę, malutki! – krzyknął, uderzając lejcami. - pocięte, wyjebane dookreślenia i inne dziwy.


    "– Zbig, idź ino raz dwa, sprawdź no mi tę wierzbę, tam w dziupli powinno być coś białego. Jak znajdziesz, to przynieś. – To mówiąc wskazał ręką drzewo, które go zaintrygowało." - 2x to. łatwo jedno utopić.

    – Zbig, idź ino raz dwa, sprawdź no mi tę wierzbę, tam w dziupli powinno być coś białego. Jak znajdziesz, przynieś(!) – (To mówiąc wskazał ręką drzewo, które go zaintrygowało.) - a to w ogóle bym wyjebał i napisał: Wskazał ręką kierunek. ALbo: Wskazał ręką drzewo.

    "Ruszyli dalej, aby pokonać ostatni dla nich zakręt drogi tego dnia, oddalony kilkanaście metrów od miejsca, w którym się znajdowali. Gdy zza niego, obaj ożywili się na widok, który ukazał się ich oczom. Ojciec zaczął głośno okazywać swoje niezadowolenie:" - uuu, tu trochę "średnio". Nie będę szukał, zmieniał. Ostatnie zdanie przynajmniej ogarnij.

    "– Po co trupowi jabłka?! Martwy się nie najesz! Przecie już dziś jadłeś! To, że człowiek głodny, to normalne jest! Trzeba przywyknąć!" - ładne. Estetyczne. Podoba mi się.

    I koniec.
    Nooo, treść znajoma. Niezgrabności wiecej niż w poprzednich częściach. Zajebiście używane słownictwo, które jednak tonie w kanciastości dopowiedzeń narracyjnych. Chylę czoła przed wręcz wirtualnym używaneim "narzecza" i za ten skill winduję ocenę do (5-) Bo za te dialogi, to powinna goła czwórka (jak ją Pan Bóg Matematyk stworzył) być.

    Pozdro Uryc. Działaj dalej.
  • Canulas jesteś wielki. To jest najstarsza ze wszystkich części, chyba najwiecej razy poprawiana i widać ciągle ma braki. Jestem ci wdzięczny, za tak wnikliwy kom, pewnie nie zmieni to od razu pod moja czapką abym pisał jak należy, ale tylko w ten sposób mam cień nadziei na to.
    Pokombinuje nad tym co napisałeś w weekend, moze cos z tego bedzie, zwłaszcza, że dałeś propozycje, ze które dzięki ci wielkie!
    Moje uszanowanie bardzo!
  • Canulas 29.03.2018
    Git, Urycu. Pępol na święta ino wyszoruj
  • Justyska 05.04.2018
    Tak chodziła za mną ta Twoja seria, aż w końcu jestem. Dotarłam dziś tu, jutro zajrzę do kolejnej części. Historie, które opisujesz poruszają. Muszę przyznać, że obraz dziewczynki na szubienicy... był wstrząsający.
    Gwiazdki lecą...
  • Niestety czasy wojenne i te zaraz po były bardzo brutalne.
    Miło mi bardzo cię gościć Justysko :)
    Pozdrawiam :)
  • Ritha 27.04.2018
    Tera najpierw wsparcie ;)
    „W jednej znajdowała się samotna kura, co rusz nerwowo gdacząca, w drugiej para łaciatych królików, które brykały od czasu do czasu, spłoszonych wybojami na drodze” – tera tak, to nie jest błąd, ale ja bym zmieniała „spłoszonych” na „spłoszone” (brykały ... spłoszone), jakoś tak płynniej brzmi ;)

    „przynieś. – to mówiąc wskazał miejsce” – tu albo „To” z dużej, albo kropkę wywalić, a po myślniku „mówić to” , tak mi się zdaje

    „czasu, Pojawiała się” – pojawiła*

    W ogóle to zdanie jest dziwne:
    ” Od czasu do czasu, Pojawiała się tylko rękę lub nogę, szukającą oparcia na jednej z bocznych gałęzi”
    Bym napisała:
    ”Od czasu do czasu pojawiała się tylko ręka lub noga, szukająca oparcia na jednej z bocznych gałęzi”
    Obadaj :)

    „– Ojciec, ale tam nie ma żadnej dziupli. Gdzie mam iść? I miny, przecież mówiłeś o minach?” – jak w „Sami Swoi” ;D

    „– Dlaczego czasem jest inaczej niż widzisz? Dlaczego nie mogłeś zmienić... No wiesz, z mamą?
    Ojciec popatrzył na syna. Chłopcu zdawało się przez chwilę, że patrzą na niego tamte oczy, co kiedyś; te, które odeszły wraz ze śmiercią matki. Usłyszał jednak szorstkie:
    – Siedź cicho, niedługo staniemy na noc!” – ten fragment mi się widzi, jest głębia, poza chwilą tu i teraz

    Dialog bardzo naturalny.
    I radość chłopca, ze widzi sad z jabłkami + niepokój ojca i powrót po własnych śladach, gdyż nie wiadomo czy nie ma min. Bardzo ładnie, Maurycy, budujesz sceny :)

    „– Bo... bo głodny jestem. A tam jabłka...
    – Po co trupowi jabłka?!” + tam wcześniej opis chłopca – szkoda mi go bardzo, ojciec zripostował słusznie

    Ale, żeby konia Wojtek nazwać :D Nie mógł być jakiś Gniady, czy cuś? ;)
    Głód bohaterów bardzo wyczuwalny, git. I pomysł, ze sznurkiem, w razie Wu, bardzo sprytnie. Fajna, swojska, klimatyczna część. Nie wiem, ile było błędów początkowo, teraz nie jest źle.
    Pozdrawiam :)
  • Ritha 27.04.2018
    mówiąc* to (tam na poczatku z bledem doradzilam xd)
  • Ritha 27.04.2018
    I pojawiała, ofkors, że pojawiała (nie pojawiła), pojawiała ino z malej. Wybacz roztargnionej kobiecie :(
  • Początkowo było błędów „trochę” :) jestem ekspertem w ich robieniu :)
    Imię konia jest, że tak powiem w stu procentach autentyczne, jak i wiele innych rzeczy tutaj, nawet przez myśl by mi nie przeszło aby go nazwać inaczej :)
    Nad sugestiami, radami pochyle sie w wolnej chwili, ale na pewno się za nie wezmę, jak i za te z poprzednich Piekarni, które mi wskazałaś, ciagle o tym pamiętam. Zrzucam sobie już na kompa poprawione odcinki z opowi, wiec są one (rady) bardzo dla mnie cenne.
    Dziękuje bardzo Ritha za komentarz, tym bardziej cenny bo rozbudowany o wsparcie techniczne.
    Pozdrawiam :)
  • Ritha 27.04.2018
    Maurycy Lesniewski spoczi, batdzo fajnie sie czyta opko, jest git. Na ile potrafie, na tyle sluze radą. Pozdrawiam rowniez :))
  • Ritha 27.04.2018
    Maurycy Lesniewski spoczi, batdzo fajnie sie czyta opko, jest git. Na ile potrafie, na tyle sluze radą. Pozdrawiam rowniez :))
  • Ritha jeszcze raz dzięki :)
  • Okropny 08.05.2018
    Dobrze sie to czyta. Sorry za lakoniczność, alem raczej nie z tych wylewnych, jakby co, dopytywanie robię i zalecam. Klimat jak z opowiadania o wiedźminie (akcja z ratowaniem Yurgi). Spoko. Ide dalej.
  • Spoko lakoniczności mi nie przeszkadza, każde słowo komentarza coś wnosi.
  • Kim 08.05.2018
    Ładne, lekkie. Tylko jeden problem, panie Maur. Nie ma Eryka. Echhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhh. No ale kawałek spoko. Jednak żal zżera mi serce i nie jestem w stanie wyrzucić z siebie nic konstruktywnego. Idę czytać dalej, może bedzie Eryk :<
  • Hmmm Eryk...? Można powiedzieć, że... No właśnie :))
  • Kim 08.05.2018
    Maurycy Lesniewski nie mów tego ;;;;_;;;;;
  • Enchanteuse 06.09.2018
    Cześć.

    Wracam, po długiej przerwie. Jak coś, to ja mam już taki tryb czytania - każdego tak czytam. Czekam na atmosferę, i robię przerwy dla samej higieny ;)
    Nie przedłużając, zabieram się za czytanie.

    "Spieniony koń, ledwo powłócząc nogami, ciągnął obładowany wóz po ziemistej drodze, z obu stron porośniętej gęsto trzcinami."

    Tu drobiażdżek akurat, ale w oczka mnie zakłuł.
    Chodzi mi o konstrukcję tym razem:
    "...po ziemistej drodze, z obu stron porośniętej gęsto trzcinami".
    Czy nie lepiej byłoby:
    "...po ziemistej drodze, z obu stron gęsto porośniętej trzcinami"?

    Pomyśl nad tym.

    Przeczytane. Cóż, widzę, że wplatasz kolejny wątek.
    W sumie nic wielkiego się nie dzieje, ale na tym etapie już mogę powiedzieć, że ładnie odmalowałeś klimat. Głód, jako trzeci towarzysz musiał się z nimi wałęsać, i nie zapomniałeś o tym wspomniec.
    Fascynuje mnie również Twoja precyzja w pisaniu o broni. Can tez ma coś takiego, ale to u Ciebie najpierw to zauważyłam. Dopieszczenie detalu, a może jakaś skryta pasja?

    No nic, tyle na teraz, nie mam zamiaru lać wody.
    Miło było wrócić :)
    Pozdrawiajki.
  • Enchanteuse :)
    To zdanie obczaję jak będę bardziej tomny, bo teraz nie jestem:)
    Dzięki za wizytę, bardzo mi miło, że to jeszcze ktoś czyta.
    Pozdrawiam serdecznie :)
  • Nerd 10.11.2019
    Poprawnie poprowadzona część, tu nie ma do czego się doczepić :)
  • Naprawdę nie ma? :) E tam, zawsze się coś znajdzie:)
    Tu też bardzo mi miło, że zajrzałeś i podzieliłeś się opinią!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania