Tak blisko - Rozdział 5
Pierwszy raz nie obudziłam się smutna. Świadomość, że nie wszyscy uważają cię za kogoś, do kogo nie warto się odezwać jest bardzo przyjemna. Poranne czynności nie zajmują mi wiele czasu. Spakowałam torbę i wyszłam z mieszkania. Gdy doszłam do miejsca, w którym pożegnałam się wczoraj z Adamem mimowolnie się uśmiechnęłam. Nie pozwoliłam mu się odprowadzić pod sam dom, ponieważ głupio by było, gdybym nie zaproponowała mu wtedy wejścia do środka. A nie chciałam go wpuścić. Wstydziłam się wyglądu mieszkania, ale nie było to najważniejsze. Mógłby usłyszeć tłukące się szkło, czy zobaczyć moją matkę.
Przeszłam jeszcze parę kroków, gdy nagle ktoś zasłonił mi ręką oczy. Zobaczyłam wszystkie okropne obrazy z wczoraj, które tak solidnie wyrzucałam z głowy myśląc o Adamie. Nie sądziłam, że na zawsze mnie zostawią, ale myślałam, że chociaż dadzą mi trochę odpocząć. Najwyraźniej chcieli skończyć to, co zaczęli. Wtem, nieoczekiwanie usłyszałam melodyjny głos:
- Zgadnij, kto to?
- Jejku, Adam, ale mnie wystraszyłeś!
- Chciałem tylko sprawdzić, czy nie złamiesz obietnicy. Ale teraz już nie masz szans.
- Mógłbyś chociaż zadzwonić, wysłać SMSa, a nie tak zaskakiwać.
- Mógłbym, ale nie mam twojego numeru.
- Faktycznie! Poczekaj… - wyciągnęłam telefon z kieszeni – 698021424.
- Dzięki, zaraz zadzwonię.
- Ok. Mam. Teraz, jak będziesz chciał mnie odprowadzić do szkoły albo sprawdzić, czy nie chodzę pustymi ulicami – napisz.
- No dobrze – odparł z niechęcią.
Gdy weszliśmy do szkoły, zobaczyłam ich. Stali tam, gdzie wczoraj. Jednak tym razem do mnie nie podeszli. Chyba obawiali się Adama. Ciekawe czemu. Ich jest czterech a on jeden. Czyli nie chodzi o zdolności fizyczne. Raczej sam by ich nie pokonał. Może zna jakąś tajemnicę albo osobę, która może im zaszkodzić. Kiedyś się go spytam.
Większość lekcji minęła dość sprawnie. Przerwy spędzałam w towarzystwie Adama. Polubiłam go. Jest naprawdę w porządku. Dzięki niemu czułam się bezpiecznie.
Ostatnią lekcją była matematyka. Najbardziej znienawidzony przeze mnie przedmiot. W ogóle go nie rozumiałam. W gimnazjum chodziłam na zajęcia wyrównawcze, ale nie wiele to dawało. Dzieci uczęszczających na nie było dużo, więc nauczyciel nie mógł pomóc wszystkim. Dodatkowo matematyczka była już starszą osobą i potrafiła przez pół lekcji ubolewać nad tym, jak to ma ciężko w życiu. Prywatne lekcje odpadały, ponieważ nie miałam na nie pieniędzy.
Nauczycielka, która nam się trafiła w liceum była dość młoda. Z plotek słyszałam niestety, że jest bardzo wredna i ostra. Sceptycznie do nich podchodzę, bo wiem, jakie krążyły na mój temat. Jednak ta o niej chyba była prawdą. Już na drugiej naszej lekcji – dzisiaj, rozdała nam testy. Oczywiście na ocenę. Miały one sprawdzić, co pamiętamy po gimnazjum.
- Jak ci poszedł test? – spytał Adam, gdy zadzwonił dzwonek.
- Nawet nie pytaj. Zupełnie nie rozumiem matematyki. A tobie?
- Chyba nie jest źle. Jak chcesz, mógłbym cię trochę pouczyć.
- Byłoby naprawdę fajnie. Sama sobie niezbyt radzę – z matematyką, i nie tylko – pomyślałam.
- Okej. Robisz coś teraz po szkole?
- Teraz… Raczej nie.
- To super. Chodź, pójdziemy do mnie i spróbuję ci trochę pomóc – mówiąc to, pokazał rząd równych, śnieżnobiałych zębów.
Komentarze (11)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania