Banalne wierszyki (jesteś ze mną tej nocy która trwa trzeci miesiąc)
bezsenność to chodzenie boso
ranienie stóp o miękki bursztyn
topienie w suchym piasku
macanie bosą stopą po omacku
po drzazgach rozbitej szalupy ze statku
miłości po wiosennym sztormie
zamykanie oczu w nadziei na sen
jak pocieranie lampy w nadziei że wyskoczy dżin
dżina nie ma i tylko palce mokre od oliwy od paliwa
i te przebłyski jak płomyki na chwilę
nie parzą nie dają możliwości zobaczenia
patrzy ciemność
chcesz wtulić się w
ciemność
bezsenność to sen ciemności
jest tuż obok
niedoprzytulenia
siedzi nad morzem i gada do niego
leży tam gdzie dopiero będzie i udaje falę
łapie ten moment kiedy chmury zakrywają księżyc
i nie rozumie gwiazd
liczy spokojne oddechy domu
chodzi na palcach powoli dystyngowanie
rozmierza odległości każdego kroku
i to powietrze i wrażenie snu ocierające się
kotem o nogi
mówi
bądź słowem
westchnieniem szaleństwa nad przekwitłym kwiatem
zrodzi on owoc i stanie się ciałem
weź w dłonie
zamknij i chuchaj
chcę czuć oddech ciepły wilgotny wiosenny
poranek wśród mgieł
jesteś jeszcze słowem nie wypowiedzianym
obietnicą że ptaki powrócą po zimie
uwiją gniazda w dłoni i chuchaj
chcę poczuć twój oddech jak bicie serca
uspokaja
unosi w sen
aż
porannieję
jeszcze noc wydaje na pokuszenie
mrugnięcia jako możliwość snu
otwórz oczy zobacz ciemność
jaka gęsta namacalna
w bólach zwija się pod latarnią
kolejny dzień jak bezdomny na dworcu
jedyny podróżny prawdziwy
bez punktów przystanków
wieczny banita
mijamy go
prosił o drobne na jedzenie i dostał jabłko
jakby z nienawiści
skrajnego okrucieństwa
ja
którymś pociągiem dotrę do celu
do ciebie
ale nie umiem się zdecydować
miałem iść za gwiazdą
ale to nie takie proste
noc jest gęsta
organiczna ciemność brzucha wieloryba
zatrutej prawdy że nie chcesz mnie
ale póki co jest kłamstwo
słodka ułuda od której psują się zęby
mamidło chwyta za rękę
chodźmy już
jesteś moim cieniem
urojeniem
tęsknotą za niezaistniałym
rajem a on piekłem
szukam w słowach odpowiedzi na mit
istnienia Boga
gdyby istniał to czemu nie miałabyś istnieć
to jest kwestia wiary a wiara to zawieszanie
kogoś czegoś na drzewie
najlepiej żeby było martwe lub na nim zabite
więc może nie chcę
nie wierzę w ciebie
zostanę z nadzieją przez ten jeden dzień
do nocy
po nocy na kolejny
każdy taki sam aż będziesz
zalepisz we mnie mrok
wstawisz świeczkę
będę ją w sobie nosił mimo wiatru
na przekór
porannieję już
jeszcze nieodczuwalnie
to nawet nie oddech na szyi
to wspomnienie szaleństwa
nitka przywiązana do szypułki jabłka
i powieszona na iglastym drzewie
coś jak wiara w słowo co stanęło w gardle
na igle było ziarno i kiełkuje
zapuszcza we mnie korzenie
mimo że
świat nas poronił przeżyliśmy cudem
bez krzyku bez woli bez nocy bezsennej
codziennie obracam wskazówki martwego zegara o dobę
daję mu życie mimo że nie wiem która jest godzina
jesteśmy podobni
szepczesz kołysanki dla poduszek
a to one miały przynieść sen
jak wodę ze studni
ze stu dni pozostała nam godzina
zawsze godzina i nie pytaj
bo nie ma czasu na odpowiedzi
są
tabletki na sen na sens na życie i nie
wypluwam jak zęby po ciosie a to od akuszerki
i pierwszy krzyk pierwszy brzask pierwsze nieporozumienie
poronieni i przeżyci cudem
bo to cud móc przeżyć przed żyć po żyć zżyć się i zżymać
na zawartość szuflady
zamknij na kluczyk którego nie ma
kłód pod nogi nie zabraknie przyrzekam
kłódeczko ale nie wpuszczaj nikogo
nikogo tu nie ma i tylko zegar
nie tyka więc ruszam wskazówki o dobę
w to samo miejsce gdzie jestem ty jesteś
podobna
poduszce szepczesz kołysanki i głaszczesz
na sen
nie płacze nie krzyczy nigdy
grzeczne dziecko
kiedyś cię poznam
po krawędzi szuflady dotknę
pogładzę i wpuszczę do środka kropelkę krwi na pamiątkę
na noc znów bezsenną kiedy nucisz kołysanki poduszce
niech śpi
jak przykryte cylindrem magika
myśli zamieniają się w słowa i dalej w formie
porozrzucanych kamyków z plaży
toczą się jak ziemia
szukam ciebie kolejną noc szukam siebie
całymi dniami
po omacku tu i tu bo jestem ślepcem
kaleczę opuszki o ostre krawędzie trwania
inne jak mydlana bańka jak bajka
na dobranoc na dzień dobry samotny
kiedy nawet siebie nie odnajduję
kiedy ciebie chwytam tylko za ostre krawędzie
więc puszczam a krople krwi na opuszkach
są ciepłe i gęste
skapują myśli pod cylinder magika
tam zamieniają się w słowa i dalej w formy
kamyków znalezionych na plaży
toczą się jak ziemia
kolejną noc staram się ciebie odnaleźć
odnaleźć w sobie którego też nie mam
i tylko dłonie drżą jak gdyby w szale
kolejnym wydechem celebruję jestestwo
jesteś w nim by krążyć wraz z tlenem w krwi
aż do opuszków co rozcięte
rozdarte o ostre krawędzie
wypływasz tam i znikasz w tym strachu
kolejną noc ciebie szukam kolejny dzień
szukam siebie by w sobie odnaleźć spokój
kolejny oddech
za ścianą
przykładam ucho
oddycha
sen
w pół mroku pokój
w pokoju pół mrok
zawieszamy liściki żeby o sobie nie zapomnieć
przykładamy uszy do ścian - oddychają
jeszcze
mijanie ma w sobie przyzwolenie
oddychaj mną
poczuj wewnątrz
w pokoju w pół mroku zawieszamy swój zapach
dla smaku
konsumujemy nieobecności
dotyku nie ma
w mrok wyciągnąłem rękę
wciągnąłem powietrze
jeszcze jesteś jestem
przykładam ucho do ściany
mijam się z tobą tuż przez nią
jeszcze oddycha
to wszystko jak sen
to sen
sen
zawieszamy sobą liściki
czytane wewnątrz oddechem
chciałbym dotknąć
gładze ścianę
szorstka jest
beznamiętna
mnę list i wyrzucam
ostatni
każdy
w pokoju pół mrok
jak szklanka do połowy pusta lub pełna
wypijam do dna pokój
teraz jasny czy ciemny
Pusty.
przykładam ucho do ściany
jeszcze oddycham
kiedyś cię poznam poznam się na tobie zobaczysz
póki co mam wewnątrz twój zapach
ostatni wdech roznosi krew
i
krzyczę żeby wejść w posiadanie czasownika
tupię w podłogę bezsilności
rozbijam knykcie o kolejną ścianę w poszukiwaniu drzwi
uderzam głową w końcu
na końcu jest oddech na początku krzyk
pomieszczenie życia zmienia formy
groteska której nie zauważyłem nigdy
szafy nadymają się od ubrań
szafki nocne wypijają kolejne kawy i nie śpią zgrzytając szufladami
w kuchni otłuszczony czajnik zapomina
grzechocze kamykami na dnie
a to tylko chwila od krzyku po oddech
w jedno uderzenie serca respiratora
nie szukaj mnie
zniknę
ludzie znikają jakby zawarty w tym był sens ich nazwy
ich rdzeń od krzyku po oddech
porusza skrzydłami martwego motyla
rozbija o zmierzch o poranek
patrzę przez okno pokoju życia jak spada księżyc i wędruje słońce
po nic
to jak pijackie rozmowy od krzyku po oddech
oparłem się o ścianę
osunąłem się po ścianie i nic
nic takie piękne
został
oddech
głęboki i równy zawieszony na szyi
oddech
wygładza i dreszczy
drży na krawędzi listka
oddech głęboki i równy
porusza włosy jak kłosy aż słychać ten szelest
aż słychać by bezdech nagły i ciche dzwonienie
kiedy powrócą do pionu
oddech
to jestem to jesteś
motyl narodzony zimą na strychu
na oknie mróz wymalował kwiaty tak martwe
jak motyl co na nich zastygł
to oddech to jestem to jesteś
i tylko
zakłóca sen
przemyka od zamknięcia powiek
teoria mrugnięć
upada kiedy zaczyna się budzić
to że coś się przespało
coś umknęło i znalazło gdzie indziej
zgubiona moneta w rękach magika
przetacza się po dłoni zwykłego pijaka
za to z zacieńciem i tym jednym talentem
bezsenność to lepienie ciasta z nieznanych składników
sięgasz ręką po ciemność
zbierasz owoce
ucierasz i trzesz by mieszać i zgniatać
w bezsenności można odnaleźć spokój
powoli odrywać winogrona godzin
zamieniając się w godziny które chwilami gubią minuty
powypluwane pestki
czarne na białej kartce
mapa skarbów
wymyślam tym antygwiazdom nazwy
wiatr wieje coraz śmielej
przegania chmury
wywraca kartkę
komu by się chciało zbierać pestki
minuty z godzin
mały cichy sen tuż obok mnie
głaszczę po głowie żeby nie przestał
śnić o tym że go głaszczę po głowie
i nie mogę przestać
wieczność przeskakuje jak w grze w klasy
jest kulawa ale to bez różnicy kiedy skacze
czarna po czarnej planszy
sam nie wiem kiedy przestała zamierać
gubić kroki dookoła zasadzonych
pojedynczych liści między podmuchami
dać się unosić i przewracać na równe nogi
przywracać spokój po panice utraconego
wątku
bez snu
przytulam ucho do ściany
oddycha
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania