Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 2

Zerna pospiesznie pokonała schody i biegiem ruszyła w stronę wioski. Pędziła, ile sił w nogach, nie zwracając uwagi na nikogo, ani na nic. Mieszkańcy obracali się za nią, patrzyli ze zdziwieniem, unosili ręce na powitanie, oraz burczeli coś niezrozumiale pod nosami, rozmyślając zapewne nad tym pędem. Nikt jednak nie zatrzymywał gnającej na łeb na szyję kobiety ani nie spytał o nic. Przystanęła dopiero przed domem Sanyry i dysząc ze zmęczenia, walczyła z nierównym oddechem i brakiem wystarczającej ilości powietrza w przeforsowanych płucach. Przygładziła potarganą sukienkę, wcisnęła czerwone kółeczko na drzwiach, po czym zniknęła i wylądowała po drugiej stronie.

W pomieszczeniu było pusto.

– Sanyro, gdzie jesteś?! – zawołała i nastawiła uszu. Nasłuchiwała najcichszego szmeru; jej głośny oddech zagłuszał odgłosy.

Serce kołatało nierównomiernie, a nozdrza rozszerzały się mocno przy każdym wdechu. Próbowała opanować drżenie ciała, ale nie potrafiła. Pochyliła ciało, wsparła ręce o kolana i tkwiła tak chwilę, czując, jak mocno pulsują jej skronie.

– Jestem w piwnicy, zaraz przyjdę! – dobiegł z oddali dźwięczny głos, niesiony echem.

Zerna nie potrafiła ustać w miejscu i bezczynnie czekać. Ruszyła w stronę uniesionej klapy – wystawała z podłogi – i zbiegła wąskimi schodami. Szybko dotarła do zaciemnionego, ciepłego miejsca, wypełnionego ziołami o różnych kolorach i kształtach. W małym pomieszczeniu jeszcze trudniej było jej zaczerpnąć tchu. Intensywny aromat, który drapał po gardle i wywoływał psikanie, zatykał nos i drogi oddechowe. Wysokie po sufit regały uginały się pod ciężarem słoików, butelek i różnej wielkości glinianych garnków i garnuszków.

– Zerno, stało się coś? – zagadnęła staruszka. Potarła czerwony nos i uwiesiła ostatni kiść mięty na wiszący nad jej głową haczyk, po czym spojrzała na roztrzęsionego gościa.

Dostrzegła twarz, która nabrała niezdrowego odcienia szarości.

– Medalion. On… ożył i zamienił mojego syna w potwora – wydukała, wsparła dłonie o drewniany stół i zacisnęła na nim palce. – Ledwie uszłam z życiem – dodała i pochwyciła do płuc duży haust pachnącego powietrza.

Sanyra uniosła lewy kącik ust i spojrzała na nią ze zdziwieniem i niedowierzaniem zarazem. Uśmiechnęła się krzywo i przymknęła powieki, próbując ukryć oczy, przed świdrującym wzrokiem przyjaciółki.

– Medalion, mówisz – burknęła, stanęła do gościa plecami i pogładziła dłonią po siwych włosach, jakby grała na zwłokę. Usta rozciągnęły się na pół twarzy w grymasie zadowolenia, o tęczówki rozbłysły.

– Po przeczytaniu listu, syn wpadł w szał, który nie mieści się w mojej skali gniewu i wtedy ten wisior nim zawładnął. Mało mnie nie udusił – stwierdziła zachrypniętym, niskim głosem pozbawionym dźwięczności. Dreptała w miejscu, jakby rozgrzewała się przed kolejnym biegiem, a twarz przypominała kameleona: raz pergaminowa, za chwilę rumiana.

– To było do przewidzenia. Prędzej czy później musiało to nastąpić. – Sanyra odwróciła się opanowana i uśmiechnęła nieśmiało. Położyła dłoń, na zaciśniętej pięści gościa. – Jest już dużym chłopcem i pod wpływem emocji, nieświadomie nawiązał kontakt z artefaktem. Nie wie jeszcze jednak, jak zapanować nad tą nieokiełznaną siłą. – Pogładziła spiętą dłoń przyjaciółki, która najwyraźniej błądziła myślami gdzie indziej. – Uaktywnił go w złym momencie. Był rozgorączkowany, a medalion pożerał emocje, które z siebie wyrzucił i przejął kontrolę nad nieświadomym zagrożenia, słabym umysłem.

– Dokładnie tak było – potwierdziła. Nie przestawała przeskakiwać z nogi na nogę, jakby trzymała stopy w mrowisku.

– Pomimo braku obycia z medalionem, zdołał go opanować i nie dopuścił, aby ta nieczysta siła zrobiła ci nieodwracalną krzywdę. – Sanyra zacisnęła dłoń na ramieniu przyjaciółki i wbiła wzrok w jej pulsującą szyję. – To, co się wydarzyło, daje do myślenia i napawa serce nadzieją na utęskniony powrót do domu.

– Stało się coś jeszcze. – Przekrzywiła głowę i zatopiła wzrok w zaciekawionych oczach staruszki. – Na ścianie w salonie wyrył się sporych rozmiarów krzyż. Jak opuszczałam pomieszczenie, świecił na fioletowo, a jak sytuacja wygląda obecnie, tego nie wiem – mówiła szybko z lekką obawą, jakby ktoś przykładał jej sztylet do grdyki.

– To trochę dziwne? Nie umiem powiedzieć, co ten symbol może oznaczać – stwierdziła z rezygnacją w głosie i cofnęła dłoń z ramienia gościa. Wzniosła palec do skroni i wzniosła brwi, jakby była w trakcie burzy mózgu.

Na myśl o powrocie do domu, serce staruszki odtańczyło taniec radości w małej piersi.

– Ja tym bardziej nic z tego nie rozumiem. – Zerna ścisnęła wargi, aż zrobiły się jej dołeczki w policzkach. – Może coś w pochodzeniu syna jest nam nieznane i dlaczego wydarzyło się to akurat, teraz kiedy przekazałam mu list od ojca?

Zastanawiające były te wszystkie zbiegi okoliczności, pomyślała kobieta i skuliła dłonie w pięści, bo tak naprawdę sama miała nadzieję…

Rozległo się głośne walenie do drzwi – ktoś nie potrafił wejść do środka.

– To na pewno mój syn – oznajmiła miękkim tonem i zaczęła dygotać jak liść w wietrzny, wiosenny poranek. Otuliła ciało ramionami i wybałuszyła oczy do granic możliwości. Gdyby nie to, że były przytwierdzone żyłkami, na pewno wyskoczyłyby z oczodołów i spadły pod schodzone półbuty.

– Zaraz się przekonamy, kochana. – Sanyra ruszyła schodami w górę, wspierając niedomagające ciut ciało na lasce. – Uspokój się, a ja wpuszczę gościa, dobrze? – Zerna skinęła głową z aprobatą i zaczęła robić głębokie wdechy, aby pozbyć się zalegającego w ciele stresu i panicznego strachu, po czym ruszyła za staruszką. Nie była przekonana, czy to dobry pomysł, aby wpuszczać do środka jej syna.

Wyszły z piwnicy. Zerna rozsiadła się na kanapie, a staruszka podeszła do drzwi.

– Naciśnij czerwone kółeczko – poinstruowała przybyłego głośnym tonem i zawróciła, aby spocząć obok przyjaciółki. Spojrzały na siebie i czekały w milczeniu. Podbródek Zerny drgał, a łydki drżały.

***

 

Chwilę później Merks pojawił się w pomieszczeniu. Był opanowany, co trochę uspokoiło Zernę.

Cała trójka zasiadła przy stole, a staruszka porozlewała do wcześniej przygotowanych kubków napar z mięty. W pomieszczeniu panowała napięta atmosfera. W głowie chłopca kłębiło się multum pytań, na które chciał jak najszybciej uzyskać odpowiedzi. Posyłał w kierunku kobiet oschłe spojrzenia spod grubych rzęs.

– Wiem już, dlaczego przez te wszystkie lata utrzymywałyście moje prawdziwe pochodzenie w tajemnicy, ale gdy się nad tym głębiej zastanowiłem, doszedłem do wniosku, że nie rozumiem pobudek ojca. – Pochwycił w palce kubek i uniósł do ust. Zwilżył wargi, odstawił kubek na stół i zmarszczył czoło.

– Taka była jego wola przy naszym ostatnim spotkaniu i ja to uszanowałam – stwierdziła Sanyra łagodnym głosem. – Swoje powody wyjaśnił w liście. – Zerknęła na chłopaka. Wyglądał jak myśliciel z tymi ściągniętymi brwiami.

Merks rzeczywiście wytężał szare komórki, ale znając tak mało szczegółów z życia ojca, niewiele mógł wymyślić.

– Gdybym wiedział wcześniej, na pewno…

– Nic by to nie zmieniło – przerwała mu Sanyra. – Byłeś za młody, aby zrozumieć pewne sprawy, które nawet dla mnie są nadal owiane tajemnicą, a znam zasady panujące na Zerytorze od podszewki. – Sprawiała wrażenie oburzonej jego słowami i nawet tego nie kryła, odpowiadając rzeczowo i krótko.

– Mogłem analizować, szperać w księgach, próbować połączyć wymienione w liście artefakty w całość – westchnął i wsparł łokcie na stole.

Merks odnosił wrażenie, że jego paplanina wywołuje w staruszce mieszane uczucia. Uchyliła usta, jakby chciała coś dopowiedzieć, ale nie zrobiła tego. Wypuściła jedynie wstrzymywany oddech i pokręciła głową.

– To, o czym przed chwilą wspomniałeś, robimy, odkąd tylko rozpakowaliśmy manatki i przyzwyczailiśmy oczy do nowego otoczenia. Trzy razy w tygodniu najstarsi z osady, zbierają się u mnie i obsesyjnie wytężamy mózgi nad najmniejszym skrawkiem papieru i literką. Zabraliśmy ze sobą sporo ksiąg, ale te, które mamy, nie wnoszą do sprawy niczego, czego byśmy już nie wiedzieli.

Chłopak wiedział przynajmniej, dlaczego matka znikała wieczorami z domu i co tak naprawdę w tym czasie robiła.

– Ojciec napisał, że nie wie, jak poskładać trójkąt i nie udzielił żadnej podpowiedzi, jakby to była zagadka, na którą nikt nie zna odpowiedzi. – Na jego twarzy rysowało się niedowierzanie.

– Bo tak właśnie jest – potwierdziła jego wypowiedź Sanyra. – Tę tajemnicę zna tylko Stwórca i pomimo wielu mądrych głów z wioski, nie udało się nam jej rozwiązać. – Sięgnęła po kubek z parującą zawartością i zwilżyła usta. – W żadnej księdze nie ma wpisu określającego, co to za części, jak wyglądają i jakie posiadają moce. Wiemy tylko, że Nóż Przenosin ma moc teleportacji, Laska Życia umożliwia zobaczenie teraźniejszości danej osoby, a medalion potrafi panować nad zwierzętami. Te wszystkie artefakty zapewne mają dużo więcej zalet, ale na dany moment wiemy tylko o tych, które przytoczyłam.

– Stwórca, kto to jest? – zapytał Merks, drapiąc się po nosie.

W jego ciele rosła frustracja na nierozwagę ojca i błędną decyzję. W sensie: powinien wiedzieć o wszystkim, a nie czuć się teraz jak wyrzutek, nie rozumiejący, o czym mowa.

– Osoba, która stworzyła Trójkąt Mocy i tylko ona, jako jedyna do tej pory zdołała go uruchomić zaraz po powstaniu – odpowiedziała staruszka jednym tchem, jakby wspominanie o tym całym” Stwórcy” przychodziło jej z trudem. – Na chwilę obecną mogę nas przenieść na Zerytora, używając do tego Noża Przenosin. Niestety, wszystkie dostępne okna przestrzenne, skierują nas wprost do zamku, a tam czeka na nas jedynie śmierć. Jak twój ojciec przychodzi do tamtejszej wioski, nieraz wspominał, że Wyrocznia, przekierowuje wszystkie tunele w jedno miejsce.

Zatelepało kobietą na tyle mocno, że pod wpływem niekontrolowanego odruchu, kopnęła w spód stołu, a stojące na nim kubki zadrgały. Na szczęście, na blat nie spadła ani jedna kropla mięty.

– Wyrocznia?

– Kobieta demon, która teraz ma pod swoim urokiem twojego wuja. Włada Zerytorem i to przez nią musieliśmy uciekać w nieznane. Siedzi w niej zło, gorsze od samego Wirkusa. Małymi kroczkami poznasz całą historię. – Zerna obdarzyła syna szerokim uśmiechem.

– Nóż Przenosin w ogóle nie wchodzi w rachubę – odchrząknął. – Ponoć macie trzy z pięciu części trójkąta. – Wytrzeszczył się i uniósł lekko kąciki ust, które do niedawna były mocno zaciśnięte.

Wizja tego, czego może się jeszcze dzisiaj dowiedzieć, uwalniała z ciała chłopaka coraz więcej endorfin.

– Tak. – Sanyra wskazała ręką na mały, srebrny kuferek nieopodal łóżka. – Trzeba połączyć przedmioty tak, aby powstał trójkąt. Tylko za jego pośrednictwem możemy przenieść się bezpiecznie na planetę pod neutralną osłoną.

Wstała i podeszła do regału uginającego się od książek i zwojów. Przejechała palcem po zakurzonych tomiszczach, wyciągnęła grubą, pozłacaną księgę, wróciła, usiadła i położyła na stole. Naśliniła palec i wertując powoli stronice, odnalazła tę, której szukała.

– Oto Trójkąt Mocy. – Zwróciła pomarszczoną twarz w stronę chłopca i wskazała palcem na czarno-biały szkic.

Na pożółkłej, szarej kartce, czarnym węgielkiem, ktoś narysował cudaczny twór. Składał się z dwóch, połączonych na kształt trójkąta rzeczy, zatopionych w okręgu. Okrągłe coś, które zwisało na łańcuszku we wnętrzu reszty, było całe zamazane na czarno. Wszystko otaczały jakieś powyginane pręty, przywierające mocno do ścianek. W centrum znajdowała się jeszcze jedna owalna rzecz, nałożona na tę zwisającą. Również była zakreskowana na czarno, ale pośrodku widniała biała kropka, jakby ktoś specjalnie nie zamazał kawałka kartki.

– Jak powstał i czym jest ten cały Trójkąt Mocy? – spytał podekscytowanym głosem; nie oderwał zaciekawionego wzroku od księgi ani na sekundę. Chłonął litery, jakby pierwszy raz w życiu widział koślawe pismo.

– Cofnij dwie kartki – podpowiedziała Sanyra. Razem z Zerną obserwowały, z jakim zainteresowaniem chłopak chłonie wiedzę.

Merks uczynił, co kazała i szybko odnalazł to, co go interesowało. Zaczął czytać na głos:

” POCZĄTKI”

„Było to dawno, zbyt dawno, aby spamiętać daty. Najpotężniejszemu czarownikowi na Zerytorze, urodziły się bliźnięta. Czarownik tytułowany mianem „Ja” doczekał się chłopca i dziewczynki, spłodzonych ze zwykłej, niemagicznej kobiety, czystej i dobrej. Tak głoszą opowiastki, ale nikt, tak naprawdę nie wiedział, kim naprawdę była matka bliźniąt. Bogowie stąpali pomiędzy śmiertelnikami i na odwrót. W tamtejszych czasach nie nadawano imion, tak jak wieki później, więc bliźniacy otrzymali nazwy Stwórca i Wyrocznia. Różnili się od siebie jak ogień i woda. Stwórca był tym złym, a Wyrocznia dobra.

‘’Ja’’ faworyzował córkę, syna zaś poniżał. Gdy bliźnięta podrosły, sprzeczały się nawzajem, nie mogąc dojść do porozumienia. Stwórca chciał przewyższyć umiejętności ojca, Wyrocznia zaś nie robiła nic poza donoszenia ojcu na brata.

Po upływie lat gdzieś poza wzrokiem ojca Stwórca stworzył broń potężną i mroczną, a zarazem dobrą i uczynną. Za jej pomocą planował unicestwić ojca i siostrę, aby samemu stać się najpotężniejszym panem Zerytora i całego wszechświata. Parę dni później zwabił siostrę nad urwisko z zamiarem zgładzenia przy pomocy owej broni, którą nazwał „Trójkąt Mocy”. Nie przewidział, że Wyrocznia poinformowała o podejrzanym spotkaniu ojca. Czarownik w ostatniej chwili zdążył wyrwać śmiercionośny przedmiot z rąk syna i rozłamał go na pięć części. Niestety, trójkąt zdążył porazić Wyrocznię wiązką bliżej nieokreślonego światła, zmieniając duszę anioła w diabła.

Czarownik uwięził Wyrocznię w jaskini, wyczarował Hestiony – strażników dusz – aby, pilnowały istoty, która kiedyś była jego córką. Sam ukrył rozłączone części Trójkąta Mocy i wraz z niesfornym synem uciekli w nieznane i odległe części wszechświata. To był jedyny raz, kiedy trójkąt był aktywowany i pozostaje w uśpieniu do dziś.

***

 

– Straszna historia. – Merks obdarzył skupione na jego osobie kobiety przelotnym spojrzeniem, po czym spuścił oczy i zaczął, przewracać kartki z powrotem na rysunek trójkąta.

Przyłożył dłoń na piersi, jakby to, co przed chwilą przeczytał, wywołało ścisk w klatce piersiowej – tak było.

– Rozpoznaliśmy tylko te trzy przedmioty. – Sanyra wskazała drżącym palcem na rysunek. – To zagięcie to Laska Życia, a to proste, domykające kształt, to Nóż Przenosin. Okrąg wokół niego i to czarne, zamazane, to twój medalion. – Obrysowywała kształty w trakcie tłumaczenia.

– Rozumiem. – Gapił się w szkic; nawet mu powieka nie drgnęła. Drapał paznokciami po czubku głowy, wzdychał i bawił się dolną wargą, którą przygryzał zębami.

– Reszty nie jesteśmy w stanie rozpoznać. – Sanyra patrzyła na niego takim wzrokiem, jakby błagała o cud.

Tak mocno pragnęła powrócić na Zerytora, że była w stanie powiedzieć mu o wszystkim, co do tej pory przed nim skrywali. Zauważyła w oczach chłopaka błysk i ciekawość nad zagadnieniem.

– Widziałem już ten kształt – rzucił i zmrużył powieki. – Ukazał mi się podczas dziwnej sytuacji z medalionem u nas w domu. – Przeskakiwał z nogi na nogę i stukał palcami w rysunek.

– Jesteś tego pewien, synu? – zagadnęła Zerna miękkim głosem. Oczy zalśniły, a kąciki ust powędrowały ku górze. W sercu motylki gilgotały ścianki komór. Mocno przeżywała fakt, że po raz kolejny zagłębiają się w księdze, której nikt do tej pory nie potrafił zrozumieć i mają krztę nadziei, że zagadka wkrótce może zostać rozwiązana. To, co odszyfrowali do tej pory, to kropla w morzu potrzeb, aby spróbować bodaj pomyśleć o złożeniu artefaktu.

– Tak, jestem – odparł zdecydowanie. – W tamtejszej wizji widziałem jeszcze jedną rzecz. – Postukał palcem w skroń, jakby go olśniło. – Była tam bransoleta, wysadzana drobnymi niebieskimi kamykami, zakończona metalowymi szponami. Zaraz, zaraz…

– Co się stało? – spytała matka chłopca i objęła jego napięte ramię drobną dłonią.

– Był jeszcze złoty, owalny pierścień z białym oczkiem – dodał chłopak rozedrganym głosem. – Widziałem te rzeczy dużo wcześniej w snach. Posiadały je jakieś osoby, ale nie mogę opisać twarzy, bo wizje były niewyraźne. – Próbował skupić myśli. – W jaki sposób części trójkąta znalazły się w rękach tej całej Wyroczni? Kim ona w ogóle jest? – Zawiesił oczy na księdze.

– Tutaj masz wszystko napisane. – Sanyra pośliniła palce i zanurzyła w księdze, po czym odwróciła stronicę i uderzyła w nią otwartą dłonią.

Merks zaczął czytać:

” UCIECZKA I TERROR”

„Wyrocznia przez bardzo długi czas więziona była w jaskini. Pilnowały jej Hestiony, więc nie mogła się stamtąd wydostać, chociaż nie raz próbowała. Pewnego dnia, ku zgubie wszystkich, jakimś cudem opuściła więzienie. Pogłoski głoszą, że wyryła tunel w skale, którym uciekła. Hestiony poszukiwały kobiety po całej planecie, ale nie odnalazły. Za niewykonanie powierzonego im zadania, zostały automatycznie uśpione i powierzone w opiece podziemnym skrzatom – najbliższym współpracownikom czarownika „Ja”. Mijały lata, a ludzie zdążyli już zapomnieć o istnieniu kobiety.

Pewnej ciepłej, letniej nocy Wyrocznia pojawiła się na zamku króla Afina i zawładnęła mężczyzną i całym królestwem. Król robił wszystko, co nakazała i jak się później okazało, to ona tak naprawdę sprawowała pieczę nad rządami, a Afin był jedynie pionkiem, którym sterowała. Przyniosła ze sobą pięć części trójkąta, które udało się jej jakimś cudem odnaleźć. Z dnia na dzień, jakby jakaś nieczysta siła zmuszała kobietę do złego, zaczęła niszczyć planetę, rozkopując ją niemal po całości. Wydobywaniem złóż naturalnych zajmowali się wszyscy mieszkańcy, a ona przerabiała fanty na błyskotki i wisiorki, w które przelewała różnorakie moce. Tak zaczęły się czasy władców z kobietą demonem u boku i zostało tak po dziś dzień”.

– Widocznie, ta cała Wyrocznia nie potrafiła złożyć Trójkąta Mocy, a jego części były słabo pilnowane, skoro tak łatwo zostały wykradzione – stwierdził Merks i wzbił spojrzenie w sufit, jakby chciał odnaleźć wskazówkę tuż nad własną głową.

– Części w ogóle nie były strzeżone. – Sanyra przekrzywiła głowę i spojrzała w rozświetlone oczy chłopaka. – Porozdawała je, aby dzięki nim, wybrańcy mieli magiczne moce. Wyroczni nie były do niczego potrzebne, bo ta kobieta nie boi się nikogo, ani niczego.

– Ciekawe – burknął. – W jaki sposób te trzy części znalazły się w waszych rękach? – Zamrugał i czekał; nie krył zaciekawienia.

Przełknął nadmiar śliny i uniósł kąciki ust. Starał się skryć podniecenie, ale jego podrygujące ciało go zdradzało.

***

 

– To zostało skradzione z zamku. – Sanyra wypuściła ciepły oddech i położyła rękę na lasce, która stała wsparta o jej udo. – Zaraz opowiem, jak weszłam w jej posiadanie. – Uniosła Laskę Życia do góry i położyła na księdze.

– Już nie mogę się doczekać – oznajmił Merks.

– Pracowałam na zamku jako niewolnica, po tym, jak Wyrocznia odkryła mój związek z Aaronem, twoim dziadkiem i władcą Zerytora. Według prawa, które ustaliła, nasz związek był niedozwolony i musiałam ponieść karę. Zmuszała mnie do usługiwania przez pięć długich i pogrążonych w smutku i łzach lat, zanim postanowiła, że mogę w końcu odejść. Widywałam nieszczęśliwego Aarona, którego zmusiła do poślubienia innej kobiety. Obserwowałam, jak rosną jego synowie i twój wuj Horn obejmuje władzę, po jego rychłej śmierci cztery lata później. Kiedy Horn przejmował koronę miał zaledwie dziesięć lat.

– Jak zginął dziadek? – Chłopak spiął mięśnie, bo przyswojenie tej całej wiedzy w okamgnieniu będzie dla niego nie lada wyczynem.

– O tym opowie ci mój przyjaciel, jak się już poznacie – oznajmiła i zacisnęła usta. Dłonie leżące na stole, skuliła w pięści i głośno zaczerpnęła tchu. – Przez trzy noce podrząd śniła mi się bliżej nieokreślona rzecz, która przywoływała mnie do siebie. Nigdy wcześniej jej nigdzie nie widziałam. Jako służąca mogłam swobodnie spacerować po zamku, a strażnicy nie zwracali na mnie większej uwagi.

– Pamiętam ich. Byli źli i nie dopuszczali nikogo obcego do zamku – wtrąciła Zerna i złapała Sanyrę za pięść. Nakryła drżącą dłoń staruszki i pogładziła kilkukrotnie.

Z kącików oczu Sanyry zaczęły wypływać łzy – nie starała się ich powstrzymywać. Wspominanie tego, co było, przychodziło jej z trudem.

– Za każdym razem od owych snów, kiedy przechodziłam obok komnaty władcy, miałam wrażenie, jakby mnie coś do niej przywoływało. Słyszałam w głowie głos, który nakazywał mi tam wejść. Nie rozumiałam za bardzo, o co chodzi, nigdy też nie byłam w tym pomieszczeniu. Przeczuwałam jednak, że jak tego nie zrobię, głosy w głowie nie umilkną.

– I co? – Niecierpliwił się chłopiec do tego stopnia, że przygryzał wargi.

– Zakraść się do komnaty władcy nie było łatwo. Pomieszczenia pilnowały dwie wielkie, czarne, włochate bestie z ostrymi zębami. Wyczuwały najmniejszy ruch i rozpoznawały ludzi po krokach. Nie ujadały jedynie na: władcę, Norka i Midora – przerwała i zrobiła dwa głębokie wdechy, jakby zabrakło jej tchu. – Przez parę dni myślałam, jak je ominąć i pewnego wieczoru mnie olśniło.

– Co wymyśliłaś? – Zernę wciągnął przebieg historii. Tak się zasłuchała, że nie zauważyła, nawet kiedy wbiła sobie paznokcie w ramię.

– Jestem przecież zielarką. – Sanyra uśmiechnęła się z przekąsem. – Uwarzyłam napar z ziół i dodałam do mięsa, po czym podałam ostrożnie posiłek przez uchylone drzwi. Mało brakowało, a nie miałabym dłoni. Na szczęście zęby jednego z nich musnęły jedynie naskórek. Psy usnęły nadzwyczaj szybko. Wykorzystałam okazje, że władca udał się do Wyroczni na wieczorną naradę i zaczęłam przeszukiwać pomieszczenie. Było strasznie ciemno. Nie widziałam nic, poza jasną pościelą na wielkim łożu, która jakby mnie ku siebie kusiła – westchnęła, wargi zadrżały, a kąciki ust opadały. – Zastanawiałam się, gdzie ta niezidentyfikowana rzecz, której szepty słyszałam w głowie, może być i jedyne co przyszło mi na myśl to poduszka. Pochwyciłam za róg, uniosłam i zobaczyłam wygięty kawałek drewna z drobnymi, posrebrzanymi kreskami. Na rękojeści umieszczony był czerwony kamyk.

– Laska Życia, która leży teraz przed naszymi nosami. – Merks wbił spojrzenie w kawałek drewna.

– Czerwony kamyk, który mieni się teraz w blasku świec, rozbłysnął wtedy w moich dłoniach. – Sanyra pogładziła rękojeść laski i dotknęła palcem zimnego oczka. – Schowałam przedmiot pod sukienkę i opuściłam komnatę. Spokojnie przeszłam obok krążących po korytarzach strażników i ruszyłam w stronę głównego wyjścia – odchrząknęła i przełknęła nadmiar śliny. – Po przekroczeniu niewidzialnego mostu, pobiegłam ile tchu, do odległej, zapomnianej przez wszystkich jaskini.

– Niewidzialny most? – Merks zamrugał oszołomiony.

Na Zerytorze musiało być cudownie, pomyślał i wsparł głowę na rękach.

– Trzeba poczekać, aby przywędruje i posypać czymś jego powierzchnię, aby widzieć, gdzie stawiać stopy, podczas przechodzenia – poinformowała.

– Jak zareagował władca na brak laski? – Merks uniósł się z miejsca, targany silnymi emocjami w oczekiwaniu na odpowiedź.

– Wpadł w szał – żachnęła się staruszka. – Strażnicy przeszukali wszystkich i wszystko – nic nie znaleźli. Dotarli nawet do wioski, w której mieszkałam, ale i stamtąd odeszli z pustymi rękoma. – Uśmiech nie schodził z jej twarzy. – Pracowałam w zamku jeszcze przez dwa tygodnie i oto cała historia.

– Domniemam, że nie korzystaliście jeszcze z mocy tego artefaktu. – Merks ściągnął brwi, jakby dotarło do niego, że ten przedmiot wyglądający tak niepozornie, może być niebezpieczny.

– Dokładnie tak – potwierdziła Sanyra i sięgnęła po kubek z miętą. Zwilżyła usta, odstawiła i zaczęła pociągać nosem.

***

 

– Ojciec pisał o jakimś Nożu Przenosin i że ty mamo miałaś go zdobyć. – Wzrok Merksa spoczął na posępnej twarzy matki.

– Było to dziwne doświadczenie, ale się udało – przyznała. – Planowaliśmy z twoim ojcem ucieczkę, jakby Wyrocznia nie wyraziła zgody na nasz ślub, zwłaszcza że byłam w ciąży – westchnęła i otarła łzę, która drgała w kąciku oka. – Potrzebowaliśmy Noża Przenosin, aby móc uciec z Zerytora. Nie wiedzieliśmy jednak, jak go zdobyć. Był w komnacie Wyroczni, która rzadko ją opuszczała, a na domiar złego, twój ojciec nigdy w tym pomieszczeniu nie był. Po długich naradach postanowiliśmy, że nie mamy wyjścia i musimy spróbować go wykraść pomimo strachu, który nami targał na samą myśl, że coś mogłoby pójść nie tak. Kron nie przyszedł tamtego dnia w umówione miejsce, a ja doszłam do wniosku, że Wyrocznia zna już prawdę o nas i najprawdopodobniej go ukarała. – Otarła łzę z polika.

– Jakoś go jednak zdobyłaś, skoro tutaj jesteśmy – stwierdził i siedział jak na szpilkach, ciekaw, co będzie dalej.

– Kiedy do tego doszło, nie byłam pewna czy to jawa, czy sen. – Zdrętwiała, a dłonie zaczęły drgać. – Przebudziłam się w środku nocy i usiadłam na skraju łóżka. Podświadomie czułam czyjąś obecność i że nie byłam w pokoju sama. Zadarłam głowę i dostrzegłam postać odzianą w ciemnofioletową pelerynę z obszernym kapturem, uniemożliwiającym dostrzeżenie twarzy. Siedział i czekał, aż podejdę, ale nie mogłam, sparaliżował mnie strach.

– Kto to był? – zagadnął Merks zachrypniętym, niskim głosem; niemal nie spadł z krzesła, tak się wiercił.

– Nie wiem. – Wypuściła drżący oddech. – Pomimo obawy o życie, odważyłam się podejść i usiąść naprzeciwko; przywoływał mnie do siebie. Nie odezwał się ani słowem, tylko wyjął spod peleryny nóż i położył na stole. Sapał ciężko, jakby właśnie pokonał spory odcinek, biegnąc. Siedzieliśmy dłuższy czas w ciszy, a mnie serce mało nie wyskoczyło z piersi. Próbowałam dostrzec twarz przybysza, ale kaptur niwelował widoczność, więc skupiłam wzrok na leżących na stole dłoniach. – Zwilżyła wysuszoną wargę czubkiem języka. – Na kciuku miał ogromny, złoty sygnet z wygrawerowanymi starannie, dużymi literami „J” i „A”; nic pyza tym. Po upływie dłuższej chwili wstał, stanął obok mnie i przyłożył dłoń do mojego brzucha. Myślałam, że umrę, a zamiast tego poczułam ciepło i delikatne szczypanie, jakby coś przechodziło przez skórę do mojego wnętrza. Wydukał jeszcze: „Twoje nienarodzone dziecko będzie tego potrzebowało w przyszłości, do walki ze złem”, po czym cofnął rękę, skinął głową na nóż i wyszedł.

– Ciekawe kto to był i dlaczego dał ci Nóż Przenosin ot tak? – zachodził w głowę chłopiec.

– Nie rozumiem jego przekazu do dziś. – Spojrzała na syna, który przewracał oczyma i marszczył czoło, jakby obmyślał coś w głowie. – Sanyra teleportowała kobiety i dzieci, które chciały opuścić domostwa oraz paru mężczyzn, którzy nie nadawali się do walki. Reszta męskiej populacji została bronić wioski przed Wyrocznią. Parę dni później razem z Morfusem, jako ostatni chętni, w trójkę pomachaliśmy planecie na do widzenia. Miałam cichą nadzieję, że zobaczę jeszcze twojego ojca, chociaż podejrzewałam, że to już raczej niemożliwe. – Podrapała paznokciem po podbródku i chwyciła za kubek.

– Gdy wspomniałaś o fioletowej pelerynie, o czymś sobie przypomniałem. – Merks wstał gwałtownie z krzesła i zaciągnął gumkę na włosach. – Zaraz wracam! – Niczym poparzony wybiegł z pomieszczenia, zostawiając kobiety bez jakichkolwiek wyjaśnień.

***

 

Merks pobiegł prosto do domu i przystanął przed ścianą w salonie, na której widniał krzyż. Wsparł ręce na biodra, pochylił ciało do przodu i próbował wyrównać płytki oddech. Jakiś czas później oglądał go z każdej możliwej strony i pod każdym kątem, ale nie dostrzegł niczego nadzwyczajnego. Po dłuższej chwili nieobecności powrócił do kobiet z językiem na brodzie.

– Dlaczego wybiegłeś tak nagle, synku?

– Musiałem coś sprawdzić, mamo – oznajmił łamliwym głosem i położył ręce na pasie. – Teraz chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej o tym medalionie?

– To, co nosisz na piersi, samo w sobie jest tworem złym. – Staruszka zerknęła spod rzęs na tors chłopaka. – Osoby, które nie umieją się tym posługiwać, pod zgubnym wpływem wisiora robią rzeczy, które mrożą krew w żyłach. Tak właśnie stało się z tobą, kiedy niechcący go uruchomiłeś. Nie byłeś jeszcze przygotowany na to, co ta rzecz skrywa w swoim wnętrzu.

– Czyli co?

– To wie tylko Stwórca – przyznała Sanyra. – Musisz nauczyć się nad nim panować, aby był ci posłuszny i słuchał rozkazów. – Pacnęła dłonią w stół; zabiła komara. – Każda z trzech części trójkąta, którą posiadamy, jest nadzwyczajna i zdradliwa.

Merks otworzył usta ze zdziwienia. Mało nie połknął muchy przelatującej obok.

– Jak sprawić, aby…? – przerwał i pochwycił medalion w długie palce. – Zacznij słuchać, słyszysz ty tam? – przemawiał do błyskotki.

– Na to zaradzić może tylko jedna osoba. – Rozpromieniła się zielarka. – Mędrzec mieszkający na skraju lasku. To najstarszy mieszkaniec wioski i jako jedyny może pomóc ci popracować nad tym czymś. Przy okazji opowie ci, jak go zdobyliśmy.

– To chodźmy do niego. – Poderwał się z krzesła, obnażył białe zęby, gotowy do drogi.

– Usiądź – upomniała go matka. – Jutro po śniadaniu udamy się do niego z prośbą o pomoc.

– Dobrze, niech tak będzie – burknął i wzruszył ramionami.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Dekaos Dondi 8 miesięcy temu
    Joan Tiger↔Coraz ciekawiej przy czytaniu. Trochę, jak układanie puzzli. Tym bardziej, że odpowiednio napisane:)↔Pozdrawiam😆.
    P.S→ "...dużymi literami J i A – nic poza tym"
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Jest tych puzzli sporo Dekaos Dondi, ale zapewniam, że wszystkie znajdą swoje miejsce. Dzięki za wizytę i miły komentarz. Pozdrawiam. :)
  • Dekaos Dondi 8 miesięcy temu
    Joan Tiger↔Widzę, że nie poprawiłaś→"...J i A – nic pyzatym"😆:)
    W tak ładnie napisanym tekście, to nieco przeszkadza:~)
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Dekaos Dondi, już poprawiam. Dopiero weszłam i zapomniałam. W cudzysłowie?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania