Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 5

Nazajutrz przed południem: Sanyra, Zerna oraz Merks wyruszyli w drogę. Przemierzali wąskie ścieżki wydeptane przez mieszkańców. Kroczyli brzegiem jeziora, w którym ryby połyskiwały w promieniach słońca. Przeskoczyli przez wąską rzekę, kojącą swoim szumem ich zasłuchane zmysły. Ptaki świergoliły na pobliskich drzewach, a trójka wędrowców gawędziła w najlepsze o wszystkim i o niczym. Po niezbyt długiej przechadzce dotarli na skraj lasu – widniał nad nim wielki masyw górski. Postawili stopy na mchu i podążali wśród drzew i trzeszczących pod naciskiem ciężaru ciała gałęzi. Sanyra korzystając z okazji, zerwała kiść midyrry i schowała aromatyczne zioło pod pazuchę. Merks narzucał na ramię czarny worek, który często spadał i lądował koło ud.

Po przyjemnej i dotleniającej przeprawie opuścili zaciszny cień i stanęli przed beżową skałą, obrośniętą powojami. Po przejściu przez zwisające zielsko i wkroczenie do wnętrza góry dostrzegli wąski tunel, który rozszerzał się po przejściu pewnego dystansu. Ruszyli gęsiego i stąpali ostrożnie po nierównej powierzchni. Robiło się coraz jaśniej i cieplej. Po chwili weszli do obszernej jaskini z czterema odnogi, prowadzącymi w nieznane.

– Morfusie! – krzyknęła Sanyra, a głos poleciał hen w czeluści jaskini. Rozejrzała się dokoła i wzruszyła ramionami. Na dolnej wardze zalśniła ślina, którą od razu zlizała czubkiem języka.

Zawołanie odbiło się echem, po czym nastała cisza. Wokół unosił się zapach mokrej ziem, gliny i stęchlizny. Na kaflowej kuchni stał pękaty gar, w którym na pewno gotowało się coś pysznego. Ulatująca z niego para, docierała do nozdrzy przybyłych, wabiąc przyjemnym aromatem. Na podłodze leżał zniszczony, szary dywan. Gdzie nie sięgnęli wzrokiem, widzieli nieład i meble w opłakanym stanie: powykrzywiane, rozklekotane, przykryte cienką warstwą kurzu. Małe, niestarannie zaścielone łóżko stało blisko rozgrzanej kuchni, a popękany gliniany zlew zawalała sterta brudnych naczyń.

Ogólnie panował bałagan, a właściciela brak.

– Morfusie! – ponowiła zawołanie.

– Zaraz przyjdę – doleciał z oddali ciepły, miękki głos. – Idę, zaraz będę – niosło się echem po korytarzach, a wiatr potęgował tembr brzmienia.

– Przyjacielu – odchrząknęła, po czym zbliżyła się do przygarbionego, sędziwego mężczyzny i uściskała całą sobą, jakby miała go więcej nie zobaczyć. Na wąskie usta wypełzł uśmiech, cieplejszy niż promienie popołudniowego słońca, a rzęsy zderzały się ze sobą, podczas częstego mrugania.

– Sanyra – rzekł ze wzruszeniem i odwzajemnił uścisk. Pomarszczona twarz nabrała różowej świeżości, a dłonie niecierpliwie błądziły po plecach staruszki.

– Gdzie masz włosy? – Wytrzeszczyła się i zlustrowała staruszka od stóp po czubek niemal łysej głowy.

Zerknęła na niego spode łba i pokiwała głową. Żal jej było tego nieboraka, który mieszkał samotnie w kompletnej głuszy – nie, żeby bał się ludzi; po prostu lubił samotność. Zmizerniał i na pierwszy rzut oka, było widać, że wizyta gości wywołała na jego twarzy natłok pozytywnych emocji.

Morfus uronił kilka łezek, które spływały wolniutko po jego rumianych policzkach, zatrzymując bieg na siwawej, szorstkiej brodzie.

– Musiałem ściąć, bo miałem problemy z pielęgnacją. Wypadały i walały się pod nogami. Poza tym nie wiem, czy nie zamieszkały w nich jacyś dzicy lokatorzy – stwierdził, przejechał dłonią po głowie i zawiesił ciekawskie spojrzenie na stojących na uboczu, błądzących wzrokiem po jego królestwie przybyszach.

– Wyglądasz, jakbyś wpadł pod topór – dogryzła mu staruszka i poklepała po kościstym ramieniu.

Tak bardzo skupiła uwagę na dawno niewidzianym przyjacielu, że kompletnie zapomniała, że nie przyszła tutaj sama. Spojrzała na Zernę i Merksa przepraszającym wzrokiem.

– Kiedy ostatnio czesałaś warkocz? – prychnął starzec. – Zgubiłaś drapak, czy postanowiłaś zwiększyć ich objętość? – Ściągnął wargi i położył pomarszczoną dłoń na policzku. – Jest rozczochrany, jakbyś uciekała przed burzą i niestety nie zdążyła. Piorun trafił i odcisnął piętno na twojej głowie.

Obecni wybuchli śmiechem, który niósł się dźwięcznie w oddali. Morfus zataczał się ze śmiechu i podpierał biodra rękoma, jakby obawiał się, że upadnie na twardą powierzchnię. Jedynie naburmuszonej Sanyrze nie było do śmiechu.

– Starczy tego dobrego, zgrywusie. – Posłała mu złowrogie spojrzenie. – Przychodzimy tutaj w konkretnej sprawie. Pozwól, że przedstawię: książę Merks, syn Krona. – Wskazała ręką.

– Paniczu! – Zgiął kark i spuścił oczy. – Witam w moich skromnych progach. – Wyprostował się i zawiesił wzrok na torsie chłopaka. – Rzadko kiedy opuszczam jaskinię i może nie wyglądam zbyt schludnie, ale o dobrych manierach nie zapomniałem.

Chłopak odkiwnął głową na dygnięcie staruszka i powiedział:

– Witaj, Morfusie. – Poczęstował zawstydzonego staruszka ciepłym spojrzeniem i przeniósł wzrok na matkę; stała w ciszy z rozanieloną miną. Fakt, kim jest jej syn, wznosił kobietę na wyżyny.

– Przez tyle lat szedłeś, aby go poznać i nie dotarłeś, leniuchu – odezwała się Zerna i skarciła Morfusa wzrokiem. – Jak mogłeś nie znaleźć nawet pół dnia, aby poznać mojego syna? Widząc ten bałagan wokół, wątpię, abyś był specjalnie zapracowany, nie wspominając o tym. – Uniosła z podłogi stare szmaty i pomachała mu przed nosem. – Nie wstyd ci przyjmować księcia w takim barłogu? – fuknęła i wypuściła poprzecierane ubrania na powrót tam, skąd je wzięła, a staruszek spuścił oczy.

– Co was do mnie sprowadza? – Przestąpił z nogi na nogę i zwrócił zaczerwienioną twarz w stronę Sanyry.

Nagle zaczął potrząsać obutą w sandał stopą, która uwięzła w dziurawej podłodze. Wykrzywił usta, napiął mięśnie i wymachiwać rękoma, jakby opędzał się od roju pszczół. Wyglądał komicznie, a jego łamany taniec nie umknął uwadze reszty, która wybuchła tłumionym śmiechem.

Parę szarpnięć i noga wyskoczyła z potrzasku – śmiechy ustały.

– Medalion – oznajmiła Zerna i wskazała palcem na pierś syna. – Uaktywnił się niedawno i zasiał niepokój w sercach.

– Rozumiem. – Skinął głową i potarł wory pod oczami. – Jak mogę wam pomóc? – Nie krył zaskoczenia celem wizyty.

– Przekaż synowi wszystko, co wiesz na temat tego artefaktu i wspólnymi siłami spróbujcie nad tym czymś zapanować. Przy kolejnej aktywacji, może nie mieć tyle szczęścia i stracić życie. Przy okazji wprowadź go w historię rodu Wergsidów, bo niewiele wie. – Zerna spostrzegła dziwny błysk w źrenicach starca. – Podejmiesz się tego?

– Spróbuję. – Zwinął dłonie w pięści i napiął mięśnie. – Będzie musiał zostać ze mną na jakiś czas i zobaczymy, czy zdołam mu pomóc. Niezależnie od rezultatu, zrobię wszystko, aby wrócił do domu cały i zdrowy. – Ściągnął mocno siwe brwi.

Objął chłopca ramieniem i nakazał skinieniem głowy, aby kobiety opuściły pomieszczenie.

***

 

– Chodź i usiądź – zaproponował Morfus, wskazując palcem na wysłużone krzesło. – Zacznę opowieść od początku – Wytarł spocone dłonie w zieloną, znoszoną szatę.

– Dobrze – zaaprobował Merks i posadził tyłek na krześle; zatrzeszczało pod jego ciężarem.

– Pominę wcześniejszych władców Zerytora i przejdę od razu do twojego dziadka. Wcześniejsi królowie mieli podobne historie, więc szkoda czasu na ich odgrzebywanie – zakasłał. – Aron władał krainą niespełna dwanaście lat. Dosyć krótko, ale tak widocznie miało być. Był dobrym, sprawiedliwym królem i pomimo tego, że miał u swojego boku niedobrą doradczynię, próbował jakoś sprostać oczekiwaniom poddanych i hamował, jak potrafił, zbrodnicze zapędy owej kobiety.

– Wyrocznia – przerwał wypowiedź chłopak i zrobił kwaśną minę.

– Dokładnie. – Przez jego ciało przeszedł dreszcz. – Od pokoleń towarzyszyła każdemu monarsze z rodu Wergsidów. Obdarzała panujących magiczną mocą, którą zaklinała w przeróżnych przedmiotach i składała ów dar na ich ręce. W zamian za to mieli być jej oddani i posłuszni. Od czasów króla Afina obowiązywała wymyślona przez nią zasada, że każdy z rodu może związać się wyłącznie z kobietą o podobnym statusie. Mogły to być osoby urodzone niżej niż książę czy księżniczka, zamieszkujące zamek i pobliskie tereny. Zarówno w przypadku Arona, jak i jego poprzedników, nieszczęśnicy zakochiwali się w kobietach, które do tego grona nie należały. Żaden sprzed rządów Arona nie poślubił niewiasty, którą umiłował. Wyrocznia narzucała kandydatki i zmuszała mężczyzn do zaślubin wedle własnego widzimisię.

– Dziadek również ulokował uczucia w kimś niedozwolonym? – Merks przejechał palcami po włosach i przygryzł wargę.

– Tak. – Morfus zacisnął usta i westchnął. – Zakochał się w pięknej, młodej dziewczynie z drugiego końca krainy, która odwzajemniła płomienne uczucie.

– Kim ona była? Jak miała na imię? – Siedział jak na szpilkach. Ograniczał ruchy, bo krzesło trzeszczało coraz głośniej.

– Sanyra.

– Ta Sanyra, która była tutaj przed chwilą? – Otworzył usta i wysunął język.

– We własnej osobie. – Morfus uśmiechnął się szeroko, okazując niepełne uzębienie, a oczy mu zmalały. – Do dziś nie wiadomo, w jaki sposób Wyrocznia dowiedziała się o ich związku. Aron zacierał wszelkie ślady i pomimo próśb, buntu i sprzeciwu zrozpaczonego kochanka, diablica zabroniła mu kontaktu z ukochaną. Przed obawą, że skrzywdzi Sanyrę, przystał na zaślubiny z kandydatką, którą dla niego wybrała, ale nigdy jej nie pokochał. Serce Arona należało do Sanyry. Cierpiał w skrytości i robił dobrą minę do złej gry.

– Potwór, a nie kobieta. – Merks wsparł głowę na rękach i westchnął głośno. – Mama była w podobnej sytuacji, ale nie wiem na ten temat za dużo, bo nabrała wody w usta.

– Na pewno ci o tym opowie. – Pochwycił chłopaka za biceps, zacisnął delikatnie palce i wzniósł kąciki ust – Na czym to ja skończyłem… – odchrząknął. – Aron objął tron w wieku dwudziestu lat. Zaślubiny nastąpiły zaraz po tym wydarzeniu i niedługo na świat przyszedł Horn, a następnie twój ojciec.

– Wujek urodził się pierwszy, dlatego objął tron. – Merks zabrał ręce z podbródka i położył na stole.

– Tak. Jest dwa lata starszy i objął władzę po śmierci ojca w wieku dziesięciu lat. – Sięgnął po dzbanek z miętą, nalał zielonkawego płynu do stojącego nieopodal kubka i zwilżył gardło. – Aaron pomimo tego, że musiał być posłuszny, walczył z urokiem Wyroczni poprzez negowanie jej decyzji, co doprowadzało kobietę do furii.

– Krzywdziła dziadka? – Zachodził w głowę, próbując wyobrazić sobie to wszystko. – Jest naprawdę, aż tak złą osobą?

– To zło wcielone – przyznał starzec. – Im bardziej Aron się jej sprzeciwiał, tym brutalniej atakowała mieszkańców Wermertmi; Arona nie tykała. Podporządkowywała sobie coraz większe obszary tej niewielkiej krainy, brała ludzi w niewolę i zmuszała do ciężkiej pracy w jaskiniach przy wydobywaniu minerałów. Niszczyła domostwa, pozostawiając jedynie zgliszcza i mordowała niewinnych niczemu ludzi. Została tylko jedna osada i nieliczna grupa mieszkańców. Nasza wioska – zamilkł, łzy popłynęły po zapadniętych policzkach, a wargi zadrżały.

– Straszne. – Chłopak siedział nieruchomo i wsłuchiwał się z uwagą w słowa wypowiadane przez Morfusa. Nie chciał przeoczyć najmniejszego szczegółu.

– Po licznych nieudanych próbach uwolnienia się spod wpływu kobiety demona, Aaron pod osłoną nocy udał się do podziemnych skrzatów i poprosił o wskrzeszenie Hestionów. – Starł z policzków łzy, które skapywały na blat stołu. – Postanowił skorzystać z rozwiązania, które było ostatecznością i końcem jego panowania na Zerytorze.

– Hestiony! Co to takiego? – zagadnął chłopak z nieukrywanym zaciekawieniem, bo nigdy wcześniej nie słyszał tej nazwy.

– Czerwone istoty zwane również strażnikami dusz, które walczą ze złą energią i przemieniają wszystko, co oddycha w różnorakie zwierzęta – zakasłał i poczerwieniał na twarzy.

– Dlaczego wskrzeszenie tych stworów było ostatecznym i niebezpiecznym rozwiązaniem?

– Ponieważ za tę prośbę trzeba było zapłacić surową i nieodwracalną w skutkach ofiarę. – Zmrużył powieki, a rzęsy połyskiwały w blasku świec od wilgoci.

– Jaką? – Merks pożerał staruszka wzrokiem. Zaciskał szczękę i zaczął podrygiwać pod wpływem emocji.

– Do odprawienia rytuału trzeba było oddać własne serce. Taka była cena – wyrzucił przez zaciśnięte zęby i potarł opuchnięte powieki.

– To… – zbulwersował się chłopak i poderwał z miejsca. – To, co przed chwilą wyjawiłeś, jest straszne. – Wzniósł ręce i pochwycił za głowę. – Musiał być naprawdę zdesperowany, że odważył się na taki krok. Zaczynam rozumieć, dlaczego wszyscy wokół, kiedy tylko wspominają o Wyroczni, drżą.

– Kiedy decyzja zapadła, skrzaty decydowały, kiedy nastąpi śmierć ofiarodawcy. Nie musiało to być wcale od razu, po pozbawieniu kandydata serca. – Morfus zwilżył usta, bo od tego gadania, zaschło mu na ustach, a Merks opadł na krzesło, które głośno zaskrzypiało. – Aron odszedł w wieku trzydziestu dwóch lat.

– Ja również poproszę – wydusił zachrypniętym, drżącym głosem. – Dziadek był bohaterem – przyznał dumnie i wyprężył pierś.

– Zgadza się. – Morfus rozciągnął usta w szerokim uśmiechu, ale po chwili sposępniał, a zmarszczki na twarzy się pogłębiły. – Aaron, tym bardziej skrzaty nie przewidzieli jednego. Wyrocznia posiadała artefakt, którym mogła przemienić nawrócone dusze w krwiożercze bestie, podległe jej całkowicie. W ten sposób tworzyło się błędne koło.

– W jaki sposób to czyniła? – Merks zawiesił wzrok na kubku, który niemal nie wypadł mu z dłoni. W ostatniej chwili wzmocnił zacisk palców na cienkim uchu.

– Tym. – Wskazał na medalion, który spoczywał na piersi chłopaka, po czym wzniósł oczy do sufitu.

Ten odruch wyglądał, jakby patrzenie na wisior było niedozwolone, wręcz niestosowne.

– To coś ma taką moc? – Objął błyskotkę oburącz i zaczął oglądać pod każdym możliwym kątem.

– Tak. – Starzec opuścił oczy na blat stołu. – Ma zapewne przeróżne zastosowania, ale jakie, tego niestety nie wiem. Nigdy nie był używany w celu innym niż niwelowanie pracy Hestionów.

– Zaczynam wierzyć w jego potęgę. – Pogładził palcami po zimnej i gładkiej powierzchni; medalion nie zareagował na dotyk ani nie dał żadnego znaku, że nie śpi.

– Na czym to ja skończyłem…? – Staruszek wzruszył ramionami. Miał problemy z koncentracją i zapamiętywaniem wątków. – Pewnego wieczoru Aaron poszedł porozmawiać z Wyrocznią. Poprosił, aby pozwoliła mu rządzić królestwem według jego zasad. Terror kobiety doprowadził do obumarcia planety, co wpływało na wszystkich i wszystko. Ludzie chorowali i głodowali, a Aron nie mógł na to nic poradzić. Jak można było przewidzieć, nie wyraziła zgody na przedstawiony postulat i wyśmiała króla.

– Co za bezduszne babsko – wyrwało się Merksowi, zanim zdołał zdusić słowa w gardle.

– Jej euforia nie trwała długo. Kiedy Aron obwieścił, że wskrzesił Hestiony, szyderczy uśmiech znikł z jej rozbawionej twarzy. Roztaczać swoje jadowite żądze mogła tylko wtedy, gdy królestwo posiadało władcę powyżej dziesiątego roku życia. Synowie Arona nie spełniali warunków, więc wyraziła zgodę na zawarcie ugody.

– Brawo dziadek! – wykrzyknął chłopak z całych sił, opluwając stół. Na jego poliki wpełzło zażenowanie, ale dość szybko zapomniał o niemiłym wypadku.

– Ha, ha – prychnął starzec. – Aron przybył do wioski i podpisał Pakt Nietykalności z najwyżej urodzoną tam osobą. Padło na matkę Sanyry; zielarkę z drobnymi mocami z dziada pradziada.

– Wyrocznia dotrzymała warunków paktu? – Świdrował staruszka wzrokiem, który sięgał właśnie palcami do czubka nosa. Podrapał go i spuścił drżącą rękę na kolano.

– Tak – stwierdził miękkim głosem. – Mieszkańcy planety, którzy uszli z życiem, odetchnęli z ulgą i zaczęli normalnie funkcjonować. W sensie: bez lęku i niepewności, czy dożyją jutra.

– Co było dalej? – Merks z ogromnym zainteresowaniem słuchał tego, co mówił starzec.

– Następcy tronu dorastali, a Aron cierpiał. Nie potrafił zapomnieć o Sanyrze i każdy dzień bez niej, był gorszy, niż łamanie kołem – westchnął. – Wyrocznia znalazła sposób, aby uśmiech nadzwyczaj rzadko witał na jego twarzy. Sprowadziła Sanyrę na zamek i pławiła się widokiem męczarni, dwójki zakochanych osób. – Łzy pojawiły się w jego smutnych oczach.

Merks sposępniał i przeciągnął dłonią po spiętej twarzy. Szkoda mu było dziadka i tego, jak się męczył. Po tym, co usłyszał, Sanyra wydała mu się jeszcze bardziej bliska, niż do tej pory. Przez to samo przechodzili jego rodzice – cierpieli. On zresztą czuł podobnie – złość pomieszaną z nadzieją, na lepsze dni.

– Przed śmiercią Aaron dokonał jeszcze jednej, ważnej rzeczy. – Morfusa twarz rozpromieniała. – Jak co wieczór, przybył do komnaty Wyroczni na omówienie bieżących spraw. Nie było jej, więc zaczął krążyć po pomieszczeniu. Kiedy pochylał głowę nad kolorowymi pierścieniami, jego uwagę przykuł medalion, którego z reguły nigdy nie zdejmowała z szyi. Wykorzystał okazję i wsunął wisior do kieszeni, po czym wyszedł, nie bacząc na konsekwencje.

– Po co mu był potrzebny, skoro walki ustały? – Merks zrobił tak wielkie oczy, że niemal nie wyskoczyły z oczodołów.

– Aby ją ukarać za swoje udręki i osłabić. Bez niego nie mogła dokonywać przemian i straciła część mocy. – Zaczął klaskać. –Aaron pohamował ambicję diablicy i usiadła na tyłku jak potulny kotek. Tym oto sposobem odkryliśmy, że część Trójkąta Mocy w obcych rękach, osłabia Wyrocznię, jakby wysysała z niej to, co nie należało do niej.

– Dobrze jej tak – oznajmił uniesionym głosem i wyszczerzył zęby od ucha do ucha.

– Ooo… tak – prychnął Morfus. – Wiedziała, kto ukradł medalion, ale po bezskutecznych poszukiwaniach i szantażu, odpuściła. Nic nie mogła Aronowi zrobić, bo on praktycznie już nie żył. Teraz, w razie wojny mamy większe szanse, aby ją całkowicie osłabić, a nawet pokonać, zważywszy, że posiadamy aż trzy części trójkąta, a każda odbiera Wyroczni coś innego. Hestiony byłyby teraz nieposkromione w swej mocy.

– To dobrze, prawda?

– Idealnie – przytaknął. – Jednak aby dotrzeć do Wyroczni, trzeba najpierw pokonać strażników. Krwiożercze bestie, ściągnięte z innej planety, które przybrały ludzkie kształty. Mają osłonięte twarze, aby nie było widać ich uzębienia, którym zabijają. Czarne miecze, których używają bez mrugnięcia powieką, aby kaleczyć ofiary i pastwić się nad nimi, zanim dobiją, są ostre i nie do okiełznania. – Morfusem zatelepało. Wstał z twardego krzesła i zaczął masować zastały kręgosłup; trzeszczał przy dotyku.

Chłopak zamknął oczy i zmarszczył brwi. Wyglądał, jakby próbował sobie te potwory wyobrazić.

– Pewnego popołudnia Aron poszedł do wioski i spędził z Sanyrą pół dnia – kontynuował starzec i nalał naparu do pustych kubków. – Podarował jej medalion, wyznał, że nigdy o niej nie zapomni i odszedł ze spuszczoną głową. Udał się prosto do skrzatów i poprosił o śmierć oraz zakończenie jego męki.

Merks otworzył szeroko usta i czekał w napięciu na dalszą część opowieści.

– Wycięte wcześniej serce spaliły, a ciało nieszczęsnego Arona pochowały nieopodal swojej jaskini. – Morfus otarł pot z czoła i zwilżył usta.

– To okropne! – Skrzywił się i wzdrygnął na samą myśl, a ręce opadły mu na blat stołu.

– Na dzisiaj wystarczy tych smutnych historii – westchnął. – Jestem już stary i przyznam, że zmęczyło mnie to opowiadanie. Chodźmy spać, jutro czeka nas ciężki dzień – Pożegnał się i udał na łóżko, które stało dwa kroki dalej. – Będziesz spał w tamtej odnodze korytarza. – Wskazał na ciemny materiał zawieszony na cienkiej żerdzi. – Rozsuń go i kolorowych snów – ziewnął i potarł oczy.

Dla Merksa był to znak, że starzec na pewno chce zwalić dzienne odzienie, więc ruszył szybkim krokiem do miejsca, które wskazał. W czymś, na pierwszy rzut oka przypominającym małą, owalną grotę nie było za wiele rzeczy. Drewniana szafa na ubrania, mały okrągły stolik z dwoma obitymi zielonym materiałem krzesłami i obraz przedstawiający pole obsypane makami. Położył się na cieniutkim sienniku, przykrył czerwonym kocem i przymknął ciężkie powieki po dniu pełnym wrażeń.

Dzisiejszej nocy Merks spał niespokojnie, śniąc kolejne niezrozumiałe wizje. Postacie i otaczające je rzeczy jak zwykle były niewyraźne. Zgarbiony mężczyzna wskazywał palcem na świecącą mocnym blaskiem poświatę, nieokreślonego bliżej kształtu. Chłopiec wybałuszał oczy, aby lepiej dostrzec owo zjawisko, lecz bez większych rezultatów. Przebudził się nagle i wzniósł ciało do pozycji siedzącej. Był zlany potem i drżał z zimna. Przed oczami nadal miał ten obraz i był niemal pewien, że we wcześniejszych snach widział już coś podobnego.

– To musi mieć jakiś związek z tym całym trójkątem? – szepnął, skulił ciało w kłębek i próbował zasnąć.

***

 

– Dzień dobry. – Morfus krzątał się po kuchni; wyglądał na wypoczętego.

– Dzień dobry – odparł chłopak zaspanym głosem. Ziewał tak szeroko, że zmieściłby mu się do buzi średni arbuz.

Na stół podano jajecznicę, chleb i świeżo zaparzoną miętę. Spożywali w ciszy. Jakiś czas po posiłku starzec zaproponował, aby Merks poszedł za nim. Weszli do małego pomieszczenia. Morfus podpalił świece uwieszone na ścianie, a ich ciepły płomień rozświetlił ponure wnętrze. Przeszedł na drugą stronę pustej groty, szarpnął za pożółkłe okrycie i odkrył sporych rozmiarów srebrne lustro.

– Stań na tym. – Wskazał na drewniane kółko, leżące płasko na ziemi przed odkrytym przedmiotem. – Teraz postaraj się przebudzić medalion. Pomyśl o czymś miłym, bliskim twemu sercu i nawiąż połączenie, jakbyś prowadził wewnętrzną rozmowę z czymś, co siedzi wewnątrz tego tworu.

Merks skinął głową z aprobatą, po czym z całych sił starał się uaktywnić medalion. Nic się jednak nie wydarzyło, wisior ani drgnął.

– Skup się – motywował starzec. – Myśl intensywniej i wyobraź sobie coś mocniejszego, jeszcze milszego.

Kolejna próba również nie wniosła niczego nowego. Medalion ani myślał współpracować, nie wspominając już o przebudzeniu. Paręnaście prób dotarcia do pogrążonego w błogim śnie artefaktu, przyniosło marne skutki.

– Nie potrafię – oznajmił zrezygnowanym głosem i spuścił głowę, jakby mu ciążyła. Zatrzymał wzrok na dolnej części zwierciadła i wzruszył ramionami.

Starzec podszedł do chłopaka i poklepał po spiętym ramieniu. Przeczuwał, że brak mu determinacji w osiągnięciu celu i musiał naprowadzić jego myśli na inny punkt zaczepienia.

– Pomyśl o ojcu – zasugerował i się cofnął. – Wydaje mi się, że to będzie najsilniejszy bodziec. Spróbuj. – Zacisnął kciuki.

Merks skoncentrował umysł i wykreował w głowie obraz ojca na podstawie znanych szkiców. Otworzył oczy, po czym zamknął ponownie. Skulił dłonie w pięści, naprężył mięśnie i rozmyślał intensywnie, jak wita ojca i cieszą się swoim towarzystwem. Uniósł powieki i zobaczył swoje odbicie w gładkiej tafli lustra. Jednak wokół jego osoby nie panowały półmroki, lecz bardzo jasny poblask, wychodzący z jego wnętrza. Przymrużył oczy, bo intensywna biel nie pozwalała, aby na nią spoglądał.

– Parzy! – wrzasnął, zeskoczył z drewnianego koła, upadł na kolana i zaczął wcierać w twarz pochwycony w dłonie piach.

Morfus szybko znalazł się obok i pomógł wznieść drżące ciało chłopaka z zimnego podłoża.

– Co widziałeś? – zagadnął spokojnym tonem, widząc, że jego towarzysz jest blady jak kreda.

Na twarzy chłopaka rysowało się przerażenie, pomieszane z obłędem. Strzelał wzrokiem we wszystkich kierunkach i pukał dłońmi po głowie. Sprawiał wrażenie osoby, która próbuje wygonić coś niepożądanego ze swojego mózgu.

– Blask… – Miał problemy z zaczerpnięciem powietrza do płuc. – Spojrzałem w lustro i nagle zaczęła mnie piec twarz – wydukał i przeniósł ręce z włosów na policzki. – Widziałem, jak ogień trawi moje ciało, a ja wrzeszczę i zdzieram sobie skórę. Był nade mną, we mnie, obok mnie, dosłownie wszędzie, gdzie sięgałem wzrok. Tak strasznie bolało i piekło, a kiedy odrywałem kolejne płaty, czułem chwilową ulgę.

– To sprawka medalionu – rzucił i pochwycił oszołomionego Merksa w pasie; nie umiał ustać stabilnie na chwiejnych nogach i trochę nim chybotało. – Nie jest zadowolony, że czegoś od niego chcesz i daje sygnały ostrzegawcze. Na szczęście to tylko ułuda i następnym razem zbagatelizuj widziane obrazy, bo lustro nie pozwoli, aby zakusy artefaktu urzeczywistniły wizje i wpełzły do twojego ciała. Nie może cię skrzywdzić, bo zwierciadło blokuje przepływ energii i odpycha urok.

– Łatwo powiedzieć, kiedy to nie ciebie atakuje. Może to tylko wyimaginowana wyobraźnia, ale jaka realna w odczuciu.

– Nic ci nie jest. Zobacz, jesteś cały. – Pochwycił Merksa za podbródek i skierował twarzą w stronę lustra. – To wszystko dzieje się w twojej głowie – Stwierdził dźwięcznym głosem i zaczął oglądać ciało chłopca pod każdym możliwym kątem. – Ale z ciebie boi synek – dodał, nie znajdując nawet zadrapania na skórze.

– Ale to było tak, jakbym to naprawdę robił.

– Powiedzmy, że jestem to sobie w stanie wyobrazić, bo nie jedno już widziałem – powiedział starzec i puścił chłopaka. – W lustrze dostrzeżesz wszystko, co skrywasz głęboko w sobie i nie chcesz, aby ujrzało światło dnia. Wisior wywleka to, czego się najbardziej obawiasz i wykorzystuje to przeciwko tobie. Pokazuje swoją potęgę, a twoją słabość.

– Może i masz rację, a ja niepotrzebnie wymiękam już na samym starcie. – Zrobił podkówkę i zmarszczył czoło.

– Chodzi o to, że musisz wyprzeć całe zło ze swojej podświadomości i nie dopuścić, aby medalion się w niej panoszył i narzucał własną wolę. Nie umiem ci podpowiedzieć, jak masz to zrobić. Może to, na czym skupiłeś myśli, było za słabe, albo rozzłościło wisior i ukarał cię psychicznie. Nie fizycznie na szczęście.

– Spróbuję raz jeszcze. – Merks zrobił parę głębokich wdechów, otrzepał spodnie z piasku, wyrzucił ramiona do góry i zaczął, robić w powietrzu kółeczka.

Odprężony, stanął na drewnianym kółku i po raz kolejny wytężył umysł. Rozluźnił zaciśnięte mięśnie szczęki, zamknął oczy i na przekór temu, co sugerował starzec, pomyślał o mamie. Tym razem odbicie w lustrze nie zmieniło wyglądu, gdy zerknął na nie znad na wpół przymkniętych powiek. Medalion unosił się na wysokości brody, pojaśniał we wnętrzu i poza tym, nic więcej nie miało miejsca.

Nagle zgasły świece, przez szczeliny w ścianach zaczął wlatywać porywisty wiatr. Artefakt wzleciał nad głowę chłopaka i rozbłysnął czerwonym światłem. Jego blask szybko wypełnił pogrążone w mroku pomieszczenie.

Merks wybałuszył oczy i ściągnął usta w grymasie niemego bólu. W lustrzanym odbiciu widział, jak bije od niego jasne światło, ciało pada na kolana, po czym zaczyna, przyjmować przeróżne pozy, trudne do zrobienia nawet najbardziej giętkiemu człowiekowi: ręce wygięte głęboko na krańce pleców, stopy wciśnięte w biodra, głowa przekręcona na drugą stronę, palce połączone z zewnętrzną stroną dłoni, włosy poprzyklejane do ud, a kręgosłup wygięty tak, że głowa dotykała pośladków. Odczuwał ból, ale dalej, bez rezygnacji, intensywnie myślał o matce i tylko o matce, krzywiąc usta i drżąc pod wpływem tego, czego był świadkiem.

Z drugiego końca przyglądał mu się zdenerwowany Morfus i ściskał mocno kciuki, aż mu kostki zbielały.

Medalion opadł na pierś chłopaka i przestał lewitować. Rozbłysnął mocniej i uniósł sztywne ciało ofiary do góry. Zwierciadło zaczęło podrygiwać, pękać, aż szkło wypadło i rozbiło się w drobny mak, napotykając na swojej drodze mniejsze i większe kamyki na przyklepanym piachu. Gdy Merks otworzył oczy, źrenice były inne, puste w środku – wyglądały jak wypalone węgle. Wisiał tak wisielec, którego pozbawiono odruchów.

– Merks! – wrzasnął starzec, ile sił w płucach. Próbował, zrobił krok, podejść, ale niewidzialna siła nie pozwoliła mu na to i przyparła słabe ciało do chropowatej ściany. – Merks…!

Chłopak nie reagował na nic, jakby był obecny tylko ciałem. Wyciągnął ręce przed siebie, pochwycił medalion w dłonie i zacisnął na nim palce. Na jego twarzy widniała determinacja. Wargi malowały grymasy, których zwykły człowiek nie jest w stanie naśladować, a tym bardziej rozciągnąć tak szeroko szczęki podczas bezdźwięcznego krzyku. Widać był, że chłopak z czymś walczy. Miotał kończynami, prężyć pierś i machał mocno głową. Po pewnym czasie opadł na ziemię, bez oznak życia – medalion wchłonął wystrzelony kolor i zgasł, a świece rozbłysły na nowo.

Morfus ruszył w jego stronę, kiedy tylko odzyskał kontrolę nad zniewolonym ciałem, mamrocząc pod nosem:

– Obudź się! Obudź się! – powtarzał i uderzał lekko chłopaka po bladej twarzy.

Merks otworzył leniwie powieki i wbił przekrwione spojrzenie wprost w zlęknione oczy klęczącego przed nim Morfusa. Odwrócił wzrok i rozejrzał się dokoła. Jego oddech był przyspieszony, a serce szalało w piersi, niemal nie wypychając żeber do góry.

– Wszystko w porządku? – spytał z troską w głosie i klapnął obok na chłodnym piasku.

– Tak – wydukał. – W tym medalionie jest tyle złej energii, że nie nadążałem produkować pozytywnych myśli. Wiedziałem, co zamierza mi zrobić. Przekazywał mi wizje i grzebał w ciele, jakbym był nieboszczykiem przyniesionym choremu uzdrowicielowi do poznawania ludzkich zakamarków.

– Nikt nie powiedział, że będzie łatwo – przyznał starzec i wsparł głowę na rękach. – Jak na drugi raz, kiedy miałeś zaszczyt być pod urokiem tego czegoś, było nawet znośnie dla oka. Nie wiem, jak dla ducha, bo byłem tylko obserwatorem – roześmiał się w głos.

– Przeżyłem, a to już coś znaczy – prychnął chłopak i objął Morfusa ramieniem.

Przez kolejne dni Merks sumiennie ćwiczył uaktywnianie i usypianie medalionu. Kosztowało go to dużo pracy i energii, ale miał ogromne wsparcie w Morfusie. Po kilkuset nieudanych lub mniej nieudanych próbach udało się w końcu okiełznać wisior, który zaczął słuchać właściciela. Teraz zostało tylko poznać jego moce i nauczyć się ich używać albo wyczuć, jak i w jakich sytuacjach działa.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • MKP 8 miesięcy temu
    "Wąż przeciekał, kapiąc na naczynia, tworząc nieprzyjemny odgłos." - brzydko to zdanie brzmi z tymi imiesłowami "Wąż przeciekał; woda kapała na naczynia, wydając nieprzyjemny odgłos"

    "Morfus był starcem niskiej postury. Włosy krótko ostrzyżone, siwe, oczy brązowe, podkrążone. Twarz pokrywała pomarszczona, obwisła skóra. Małe usta z niepełnym uzębieniem, siwa, króciutka bródka idealnie współgrały z wątłym ciałem. Odziany był w zieloną, znoszoną szatę oraz skórzane sandały bez palców." - takie troszkę wyliczenie cech wyglądu: można opis wyglądu trochę rozrzucić po tekście, żeby nie przypominał wypunktowania np "coś tam, coś tam... podrapał się po przyprószonych siwizną, krótkich włosach","coś tam... Spojrzał na nią podkrążonymi brązowymi oczami" itp... Jak wprowadzasz postać to nie musisz jej opisać z detalami natychmiast.

    ". Od pokoleń obowiązywała zasada – sama wymyśliła –" która sama wymyśliła albo sama ja wymyśliła

    Dokończę sobie 😌
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Dziękuję za wizytę i kolejne wskazówki. Na pewno poprawię. :) Pozdrawiam.
  • MKP 8 miesięcy temu
    "– Do dziś nie wiadomo, w jaki sposób Wyrocznia dowiedziała się o wszystkim – Aron zacierał wszelkie ślady – i pomimo próśb, buntu" - weź to wtracenie w przecinki, bo trochę miesza w wypowiedzi bohatera😉 Należy raczej unikać oznaczania wtraceń w wypowiedziach tym samym znakiem, co oznaczenia atrybucji.

    "– Na czym to ja skończyłem, a tak – odchrząknął. – Klara – żona Arona – urodziła" - tu podobnie

    "Zwilżył spierzchłe usta i sięgnął po dzbanek z miętą. Nalał do stojącej nieopodal szklanki i zwilżył gardło. " może: "Zwilżył spierzchłe usta, sięgnął po dzbanek z miętą, nalał zielonkawego płynu do stojącej nieopodal szklanki i zwilżył gardło."
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Staram się unikać tych długich zdań i przeważnie skracam, bo wydaje mi się, że nie mają końca. Kolejne cenne wskazówki za które wielkie, wypasione dzięki. Owładnęła mnie chyba mania wtrętów, tak samo, jak wcześniej zaimków. Pozdrawiam. :)
  • MKP 8 miesięcy temu
    Joan Tiger Długie zdania nie są źle - tylko trzeba uważać żeby te konstrukcje były strawne. Co do zaimków to widzę że problem został wyeliminowany👍
  • MKP 8 miesięcy temu
    "- Krzywdziła dziadka? - –" zmień na półp.
    "– To zło wcielone. Im bardziej się jej sprzeciwiał, tym ona mocniej mściła się na mieszkańcach planety – Arona nie tykała." - kilka rzeczy. Straszny zasięg miała ta baba jak cały glob ogarnęła; słowo "planety" wskazuje na to, że ten wujek wie, iż żyje na ogromnym kosmicznym globie zatem pytanie brzmi: skąd on to wie?😉 ja bym jej jakoś zawęził przestrzeń i dał krainę albo kontynet
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    OK. Pomyślę nad tym i przeanalizuję raz jeszcze. Władała całą, teraz połową, więc mam orzech do zgryzienia, aby to zmienić. Chyba zmniejszę planetę. :)
  • MKP 8 miesięcy temu
    Joan Tiger Na spokojnie 😉
  • MKP 8 miesięcy temu
    "– To… – zbulwersował się i" - dodaj chłopiec albo imię.
    "– Nie potrafię – syknął – nic nie czuję –" - dałbym kropkę po syknął i nic z wielkiej
    "Tlen" - widzę, że z chemią też wysoko w ty świecie. Trzeba uważać. Jak się buduje świat fantasy stylizowany na średniowiecze, to narracja też nie może być nowoczesna: nie napiszesz, że zwłoki rycerza wyglądały jakby wpadł pod pociąg😉
  • MKP 8 miesięcy temu
    "– Obudź się! – Obudź się!" - jeśli chcesz zaznaczyć, że pomiędzy Obudź się nastąpiła cisza to wielokropkiem.
    – Obudź się!... Obudź się!
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Okej. Dałeś mi zadanie domowe na całą niedzielę 😀. Żartuje. Nie jest dużo.😉

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania