Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 3

W TYM SAMYM CZASIE - ZERYTOR

 

Na Zerytorze panował wyjątkowo nieznośny upał. Suszył skąpe ilości zieleni, a na lazurowym niebie nie było nawet mgiełki po obłokach. Skupiska błękitnych jezior pokrywała delikatna mgiełka. Otaczający je piasek miał białą barwę, na którym leżały malutkie, szare kamyczki migoczące w słońcu. Rzeki wiły się, krzyżując nawzajem. Skupiska drzew i krzewów szumiały delikatnie na ich brzegach, współgrając z łagodnym nurtem. Pomiędzy tym wszystkim sterczały średniej wielkości pagórki o różnych kształtach z małymi otworkami, z których spływała woda. Ogromne masywy górskie rzucały skąpy cień na przetrzebione lasy. Wodospady spadały kaskadami w dół po stromych zboczach, hucząc głośno.

W epicentrum wszystkiego widniała mała wioska, przeplatana szerokimi kamiennymi uliczkami. Skrywała zastraszonych mieszkańców, którzy rzadko opuszczali swoje półokrągłe chatki.

Było tam jeszcze jedno miejsce, które szczególnie przykuwało uwagę. Za zabudowaniami, falowało skupisko czerwonych maków. Jedne z nich miały soczysty, żywy kolor, inne zbrązowiały i zwiędły. Z natury są to bardzo delikatne i krótkotrwałe kwiaty, ale w tym przypadku ich więdnięcie miało swoją konkretną rolę. Mak usychał wraz z kimś, kto właśnie stracił kruche życie na ogrzewanej gorącym słońcem planecie, które znajdowało się bardzo blisko – stanowczo za blisko powierzchni.

W innej części Zerytora krajobraz różnił się znacznie od wyżej opisanego, jakby dzielił krainę na pół. Patrząc z góry, tak właśnie było.

Ziemia była czerwona, silnie wypalona promieniami słońca. Po rzekach, które niegdyś tętniły życiem, pozostała gęsta, smolista ciecz, która spływała do koryt z odległej góry. Wyschnięte drzewa, powyrywane i poprzewalane konary, straszyły złowrogą potęgą. Niniejsze jeziora wyglądały jak sadzawki, które ktoś dla zabawy zalał czerwonym barwnikiem. Wokół górowały wysokie góry, a rozległe jaskinie pokrywały ogromne połacie wyniszczonej i obumarłej krainy. Na obrzeżach lądu widniały ogrodzone ociosanymi kołkami sady, ogrody i zbudowane z nierównych stalowych prętów klatki ze zwierzętami. Całą kontynentalną powierzchnię, zarówno tę, jak i tamtą ładniejszą otaczały oceany, tak rozległe, że nie można było dostrzec ich końca. Jedna budowla na tym popiele wzbudzała nadzwyczajne zainteresowanie. Ogromnych rozmiarów zamek położony na najwyższym wzniesieniu skalnym, roztaczał swoją potęgę na dużą odległość.

Przepiękna forteca z siwego kamienia otoczona mazistą cieczą umieszczoną w szerokim, skalnym wgłębieniu przypominającym nieoczyszczone koryto rzeki. Grube fundamenty, kamienie ciasno osadzone pod powierzchnią ziemi, stanowiły solidną ostoję, na którą nałożono warstwy wypukłego, ciosanego w szpic kamienia. Zamek przypominał niedokończoną piramidę z płaskim pokryciem. Budowla lśniła od dużej ilości maleńkich, okrągłych okien, w których promienie słońca załamywały swoje odcienie. Dwie pary masywnych, żelaznych drzwi obsadzonych w grubych murach, nie zachęcały, aby tam zaglądać. Kamienne arcydzieło wyglądało na basztę trudną do zdobycia. Na goncie po przeciwnych jego stronach mniejsze kamienie rosły ku górze, zwężały rozpiętość, formując dwie wąskie wieże, zakończone postrzępionymi, skalnymi ostrzami. W samym centrum pokrycia stał wielki, srebrny orzeł i rozpościerał skrzydła, gotowy do odlotu.

Na tyłach znajdował się park, ale obumarłe gałęzie, pozbawione listowia, nie zachęcały do spacerowania. Był zimny, mroczny, wręcz przytłaczający. Po słonecznej stronie zamczyska mniej więcej w połowie jego wysokości umieszczono balkon. Otaczała go kamienna balustrada, zdobiona rytami drapieżnych ptaków. Na nim widniał on. Mizerny punkcik na tle całości, złowrogi władca i pan, który przygarbił wysoką sylwetkę i zacisnął dłonie na zimnym murku. Spoglądał brązowymi oczyma w dół na przyzamkowe osady oraz ich mieszkańców chodzących bez celu. Mieszkali tam ludzie majętni, niżej urodzeni od niego samego.

Horn był typem mężczyzny, który na pierwszy rzut oka nie wzbudzał niczyjego zaufania. Włosy kruczoczarne, gęste, sięgające pasa pod wpływem wiatru falowały delikatnie, osłaniając opaloną twarz o ostrych rysach. Na lewym przedramieniu nosił czarną, wysadzaną drobnymi niebieskimi kamykami bransoletę, która metalowymi szponami oplatała rękę i połowę dłoni.

– Norek! – ryknął oschłym głosem. – Gdzie jest moja nalewka z bluszczu?! Ile mam jeszcze czekać?! – Niecierpliwił się władca i tylko patrzeć, jak skarci biednego sługę.

– Już niosę, panie – dobiegł z oddali piskliwy głos.

Na balkon wkroczył wielki, czarny orzeł ze znikomą ilością białych piórek. Dziób duży, masywny i równie czarny, jak wielkie ślepia. Odnóża białe pokryte zrogowaciałym naskórkiem i czarne rapcie z ostrymi jak brzytwa pazurami. Trzymał w skrzydłach malutki flakonik z zieloną zawartością i podchodził wolnym krokiem w stronę mężczyzny.

– Napój, panie. – Dygnął, bo władca akurat wyprężył umięśnioną pierś i zarzucił połami długiego płaszcza. – Przez zamieszanie związane z przyjęciem, kucharka zapomniała przygotować na czas.

Podkulił skrzydła i spuścił łebek. Nie chciał napotkać rozwścieczonego wzroku pana, który był dzisiaj w wyjątkowo podłym humorze. Od samego rana furczał i syczał na wszystkich i wszystko.

– Szybciej ślamazaro, inaczej nigdy się nie uspokoję! – warknął i wyszarpnął flakon ze skrzydeł ptaka. – Jakiego to trzeba mieć pecha, aby jedyna córka urodziła się akurat tego samego dnia co ten nikczemny zdrajca – burknął już opanowanym tonem i zanurzył wargi w chłodnym napoju.

Wykrzywił usta i otaksował potulnego sługę. Widok kalającego się Norka dodawał mu skrzydeł i poprawiał humor. Za każdym razem, kiedy jego myśli krążyły wokół brata, pierwsza myśl, jaka się nasuwała, to: „Zabić”. Niestety nie był na tyle silny, aby tego dokonać.

– Kron jest twoim więźniem, więc nie powinieneś zawracać sobie nim głowy. Na pewno nie przeszkodzi w tym uroczystym dniu. – Norek zabrał pusty flakonik z dłoni pana i spuścił wzrok.

– On nie, ale… Dzisiejsza data przywołuje na myśl coś znacznie gorszego niż mój nikczemny brat. – Zwrócił ciało w stronę ptaszyska i zlustrował skruszałą postać. – Od parunastu lat nad tym główkuję i nie mogę zrobić nic, aby potwierdzić swoje obawy. – Ściągnął brwi.

Zaciskał mocno pięści, aż do białości. W mózgu miał kłębek nierozplątanych myśli, których nie był w stanie rozsupłać. Im intensywniej dumał, tym bardziej dochodził do wniosku, że pomimo tego, że miał władzę – był nikim. Manekinem, którego każdy pociąga za niewidzialne sznurki.

– Jakie? – zagadnął niepytany Norek.

Ptak był najbliżej z panem, ale czasami miał go po dziurki w nosie. Horn był gorszy niż dziecko, z tą różnicą, że nie wyglądał jak dziecko.

– Zerna, która znikła paręnaście lat temu wraz z zielarką i paroma innymi osobami z wioski. – Przejechał palcem po uchu. – Ciekawe, czy dziecko w ogóle się narodziło? Przez jej niespodziewaną ucieczkę, nie było mnie przy narodzinach jedynej córki. Jak wiesz, Wyrocznia była bliska erupcji i aby już nie podkręcać atmosfery, ruszyłem do wioski po tę dziewuchę. Niestety dotarłem tam za późno a po powrocie do zamku, stoczyłem batalię słowną z rozgorączkowaną diablicą – kipiał złością na samo wspomnienie, a pięści zaczęły drżeć pod wpływem zacisku.

– Nie wiadomo, czy przetrwali? Minęło tyle lat. Galar często odwiedza wioskę i nigdy nie wspominał, aby mieszkańcy wspominali o jakiejkolwiek próby kontaktu z ich strony. – Przebierał rapciami w miejscu, bo zdawał sobie sprawę, że myśl o dziecku Zerny prześladowała pana.

Horn drżał o przyszłość, co zmywało sen z powiek nie jednej nocy.

– Możesz mieć rację, ale wewnętrzny głos podpowiada mi, że oni żyją – rzucił chłodno, luzując napięte mięśnie twarzy. – Najgorsze w tym wszystkim jest to, że posiadają części Trójkąta Mocy. Na samą myśl dostaję gęsiej skórki. Nieokiełznany artefakt, którego mocy nikt nie posiadł, może mieć już swojego pana, który tylko czeka na odpowiedni moment, aby zaatakować.

– To niemożliwe, panie. – Szedł w zaparte. – Gdyby nawet było tak, jak przeczuwasz, na pewno użyliby tych artefaktów, aby powrócić na Zerytor, choćby po to, aby upewnić się, czy Kron nadal żyje. Albo…

– Nawet nie kończ tego, o czym pomyślałeś! – wybuchł i posłał w stronę ptaszyska złowrogie spojrzenie. – Mam nadzieję, że dziecko umarło. – Twarz poczerwieniała, brwi uniosły się do góry, a grymas twarzy mówił sam za siebie.

Norek podkulił skrzydła, opuścił głowę i wpatrywał się w kamienną posadzkę. Zdawał sobie sprawę, że posunął się za daleko, chcąc powiedzieć coś, czego nie powinien. Podziobał się za karę w podgardle, aby następnym razem trzymać język za zębami.

Horn odwrócił twarz do ptaka i przymknął powieki. Pochwycił barierkę, westchnął i wzruszył ramionami. Palce i kostki były białe od ściskania a mięśnie napięte do granic możliwości.

– Przyprowadź Krona – nakazał tonem nieznoszącym sprzeciwu i przechylił głowę w bok, po czym obdarzył zgarbionego Norka lodowatym wzrokiem spod czarnych rzęs.

– Oczywiście, już idę. Przyprowadzę go najszybciej, jak się tylko da, panie – oświadczył, ruszył ociężałe cielsko i poczłapał w stronę wyjścia, po czym zniknął.

Władca wszedł do komnaty, gdzie złoty żyrandol ze sporą ilością zapalonych świec oświetlał ponure wnętrze. Ciemny kamień kontrastował z beżową, piaszczystą podłogą. Omiótł wzrokiem starą, dębową szafę z niedomkniętymi drzwiczkami i ruszył do wysłużonego łóżka, nakrytego bordową kapą. Usiadł i zawiesił wzrok na stole, następnie przeniósł go na biurko i swój ulubiony fotel. Bywały dni, że przesiadywał w nim praktycznie na okrągło, nie wyścibiając nosa za drzwi. Wspominał stare czasy, jak wspólnie z bratem bawili się beztrosko na tyłach zamczyska, lub zapisywał na papierze swoje refleksje.

***

 

– Panie, już jestem – zakomunikował Norek i wkroczył do komnaty z rozdziawionym dziobem. Dzisiejszy poranek był wyjątkowo gorący.

Nie był jednak sam. Za jego ogromem skrywała się mała, skulona postać w brudnym, podartym ubraniu. Kawałek dalej przystanął główny strażnik odziany w czerwoną pelerynę z obszernym kapturem. Przywołał do porządku dwie czarne, włochate bestie, które wyszczerzały zębiska i warczały. Norek podszedł do pana, który siedział na skraju łóżka z głową wspartą na rękach. Wyglądał, jakby nie miał zamiaru spojrzeć na gościa, ale to tylko pozory. Kątem oka obserwował brata, który wodził rozbieganym wzrokiem po pomieszczeniu.

– Daj go bliżej. Niech mu się przyjrzę z bliska. – Horn wstał i zaczął krążyć nerwowym krokiem wokół wychudzonego mężczyzny. – Zabierz psy! – zwrócił się bezpośrednio do strażnika, który owinął gruby łańcuch wokół ramienia i zaczął temperować pobudzone, ujadające coraz głośniej osobniki.

– Na kolana – nakazał ptak i popchnął Krona na kudłaty dywan.

– Siad! – zagrzmiał Midor. Forsował mięśnie i pociągał za uwięzie, ale rozwścieczone, ociekające śliną psy nie miały zamiaru spotulnieć. Charczały i napinały łańcuchy coraz zajadlej.

Główny strażnik zwrócił osłoniętą – od nosa po brodę – żelazną maską twarz w stronę rozjuszonych zwierząt i zaczął ciągnąć je wbrew ich woli w stronę wyjścia. Bestie nie słuchały i próbowały dosięgnąć ostrymi zębiskami skulonego i przestraszonego więźnia. Po chwili umęczone bezsensowną szamotaniną z obolałymi od szarpnięć karkami poszły spokojnie za strażnikiem.

– Witaj braciszku. Wszystkiego najlepszego w dzień trzydziestych drugich urodzin – syknął władca z ironią w głosie, po czym pochylił ciało nad klęczącym.

Zawiesił wzrok na zgarbionej sylwetce o dwa lata młodszym bracie, odcharknął i wypluł nadmiar śliny na jego długie, kręcone włosy. Spływała leniwie i zakończyła bieg na skołtunionym supełku.

– Witaj – odpowiedział Kron schrypniętym, ledwie słyszalnym głosem i odgarnął tłuste, brązowe pasma z zapadniętej twarzy. Uniósł lekko drżący podbródek i wbił szare źrenice prosto w oczy brata.

– Norek, podnieś łotra i posadź na fotelu – nakazał stanowczym tonem. Przymknął powieki, bo od samego patrzenia na to coś, co kiedyś było ukochanym przyjacielem i bratem, wzbierał w nim niepohamowany gniew i obrzydzenie. – Jak myślisz, ile czasu upłynęło od naszego ostatniego spotkania?

Ptak wykonał rozkaz i stanął za plecami więźnia.

Kron milczał, nie odpowiedział nic. Od tak dawna przebywał w lochu, bez kontaktu z jakimikolwiek więźniami – poza jednym starcem jąkałą, którego dali mu do towarzystwa, aby nie zwariował – stracił rachubę czasu. Wiedział, że upłynęło go sporo, kiedy spojrzał na podstarzałą skórę rąk. Zerknął niepewnie na brata spod pokruszonych rzęs i doszedł do wniosku, że Horn nie postarzał się zbytnio od ich ostatniego spotkania.

– Podpowiem – zaczął władca z pogardą i donośną szorstkością w głosie. – Upłynęło piętnaście, bardzo udanych i szczęśliwych lat od twojej nikczemnej zdrady – fuknął prosto w jego bladą twarz. – Ty, w którego żyłach płynie królewska krew, odwróciłeś się ode mnie, zdradziłeś i okradłeś.

– Nie zdradziłem! – Kron próbował wznieść ciało z fotela. Niestety mocny zacisk skrzydeł Norka, na wiotkim ramieniu, zniweczył zamiar. – Sam zdradziłeś. Zostałeś marionetką w rękach Wyroczni i cieszyło cię wszystko, co mogła ci ofiarować. Zapomniałeś, że władza i nadprzyrodzona moc to nie wszystko. Zatraciłeś człowieczeństwo i utonąłeś w bagnie, bez prawa głosu. Rodzina ponad wszystko, pamiętasz? Obrałeś inną ścieżkę i to ty zhańbiłeś nasze nazwisko, nie ja. – Szarpał się pomimo niemocy, jaką odczuwał – Ja w przeciwieństwie do ciebie wybrałem miłość tak jak ojciec – Zemdlał.

– Ja też – syknął pod nosem i skinął na Norka. – Puść go. – Ptaszysko posłusznie odstąpiło i stanęło za plecami pana. – Patrzę tak teraz na niego i nadal nie czuję nic innego, poza pogardą i wstrętem. Mogłem posłuchać Wyroczni i podrzucić mu do celi chorego, przynajmniej nie musiałbym go teraz oglądać. Tyle lat go nie widziałem, chociaż nieraz korciło mnie, aby zajrzeć do lochu i powiem ci przyjacielu, że nie ma we mnie krzty współczucia dla tego osobnika.

Po chwili Kron uniósł ciężkie powieki i popatrzył dokoła mętnym wzrokiem.

– Witam ponownie. – Władca uniósł kąciki ust i skrzyżował ręce na piersi. – Stając po stronie Zerny, wielkiej miłości, o której coś tam przebąkiwałeś, wyrzekłeś się rodzonego brata i naraziłeś moją skromną osobę na gniew Wyroczni. Zostawiłeś mnie samego z kobietą, której bałem się jak ognia. Wbiłeś mi nóż w plecy, zamiast ugodzić prosto w serce, abym nie musiał pokutować nad przeklętym losem rodu Wergsidów.

Bez władcy nie było Wyroczni – bez Wyroczni nie było królestwa.

– Zerna, którą tak gardzisz, warta jest stu takich jak ty – syknął Kron przez zaciśnięte zęby. – Gdybym miał wybór i mógłbym cofnąć czas, uczyniłbym to samo, a Wyrocznia nie jest wcale taka zła, jak ją malują.

– Nawet nie wiesz, o czym mówisz, idioto! – Zacisnął pięści i zaczął dygotać z emocji. Takie lekkomyślne rzucanie słów na wiatr wywoływało u władcy palpitację serca. Brat mówił bzdury odnośnie do osoby, z którą nie obcował na co dzień i nie zdawał sobie sprawy, jaka jest naprawdę.

– Do prawdy – prychnął. – Nie raz widziałem, jak wychodzisz od niej w nieładzie, nie racząc nawet zapiąć guzików w bluzce – zakasłał. – Mnie pouczasz, a sam masz sporo za uszami – słowotok wywołał napad duszącego kaszlu. Kron walczył o każdy oddech, a brat cieszył źrenice i forsował gardło donośnym śmiechem nad żałosnym widokiem. – Głośniej nie umiesz? – syknął pomiędzy kaszlnięciami, spuścił głowę i napluł bratu na buty. Na chwilę obecną, nie był w stanie zrobić niczego więcej.

Horn spoważniał. Odstąpił od brata i zaczął krążyć nerwowo po komnacie. Zaciskał szczękę i zgrzytał zębami. Spojrzenia, jakie kierował w stronę wroga, były zimne jak sople lodu w mroźny poranek.

– Wiesz, że Wyrocznia często odwiedzała mnie w lochu i rozmawialiśmy godzinami o tym, jakim jesteś nieudacznikiem. Twoja ukochana do dziś żałuje, że to ty objąłeś tron, a nie ja – drwił z brata, który ledwo nad sobą panował.

– Łżesz jak pies! – huknął.

– Spytaj ją o to. Ciekaw jestem, co ci odpowie? – Kron ryknął śmiechem i wyszczerzył zęby. – Zawołaj swoją panią! Niech powie, jaki z ciebie mazepa. Już Norek ma więcej oliwy w głowie niż ty w całym ciele.

Władca poczerwieniał na twarzy. Uderzył pięścią w blat stołu i podszedł do brata. W oczach miał furię, a na ściągniętej twarzy obłęd. Wyciągnął rękę i przysunął do piersi brata, który nie był zaskoczony jego posunięciem. Z uśmiechem na ustach przyjął na siebie wiązkę niebieskiego światła, które wystrzeliło z metalowych szponów, okalających przedramię brata.

Kron krzyknął z bólu i wykrzywił usta. Pochwycił w okolice żeber i przygryzł wargę. Nagle zaczął zrywać boki ze śmiechu, jakby porażenie zaburzyło racjonalne myślenie.

– Zamilcz głupcze! – huknął władca i szarpał Kronem jak szmacianą lalką. – Zabraniam ci mówić o Wyroczni w mojej obecności. – Zaciskał palce na szyi dławiącego się własną śliną brata. – Nikt, absolutnie nikt nie ma prawa porównywać mnie do kogokolwiek!

– Tylko na tyle cię stać, żałosny potworze – fuknął rozbawiony grymasem twarzy brata. – Potrafisz jedynie zadawać ból i niszczyć wszystko na swojej drodze, razem z tą krwiożerczą armią dziwadeł. Bez wsparcia Wyroczni byłbyś nikim, zwykłym zerem, pyłem w kosmicznej nicości – dodał i stracił przytomność. Głowa opadła na pierś, a ręce zwisały bezwładnie wzdłuż siedziska.

 

PIĘTNAŚCIE LAT WCZEŚNIEJ

 

– Bracie! Bracie! – nawoływał podekscytowany Kron. Biegł ile sił zaciemnionym korytarzem, skąpanymi w blasku dogasających świec. – Bracie, gdzie jesteś?

Na kamiennych ścianach widniały wizerunki zwierząt, wyryte z wielką precyzją. Krok za krokiem mijał: pędzące konie, ryczące lwy, ukryte w dziurach szczury, ptaki szybujące w nieznane, wijące się węże...

Gnał tak szybko, że nawet strażnicy zerkali w jego stronę, jakby myśleli: „Musiało się coś stać”?

– W komnacie – dobiegło głośnym echem z drugiego końca korytarza.

– Muszę ci coś wyznać, bo oszaleję, jeśli nie wyrzucę tego z siebie teraz, natychmiast – oznajmił zasapanym głosem, kiedy przystanął w uchylonych drzwiach. Zawiesił wzrok na wyrytej na nich głowie norka, ale szybko przeniósł wzrok na brata, który siedział na krześle.

Kron sapał i wciągał powietrze do płuc. Widział mroczki przed oczyma, więc wsparł plecy o ramę. Brakowało mu tchu, a nozdrza były za małe, aby zaczerpywać większe ilości powietrza do obkurczonych od wysiłku płuc. Oczy błyszczały jak iskierki na rozżarzonych polanach.

– Dlaczego tak wrzeszczysz? – zwrócił mu uwagę Horn, który właśnie wstawał od biurka.

Wymusił skromny uśmiech, aby zmyć powagę ze spiętej twarzy – szkicował węgielkiem twarz Wyroczni i właśnie spostrzegł, że nie zakrył dokładnie obrazka. Zarys szyi był widoczny, ale na szczęście Kron wpatrywał się bezpośrednio w niego.

– Zakochałem się z wzajemnością w najpiękniejszej dziewczynie z wioski – wysapał, złapał się za boki i pochylił do przodu, jakby zamierzał paść na kolana. To było tylko złudzenie. Miał problemy z oddychaniem i szukał dogodnej pozycji.

– W chłopce? – Zdziwienie wykwitło na jego twarzy. Uniósł ramiona i przewrócił gałkami na samą myśl o takim zajściu.

Horn nie raz długimi, zimowymi popołudniami rozmawiał z bratem o tym, co wolno, a czego nie na zamku. Kron dalej tego nie rozumiał i było to już bardziej śmieszne niż irytujące.

– Tak. – Jego oczy się śmiały. – Ma na imię Zerna i jest bardzo mądrą i kulturalną osobą – dopowiedział, po czym wypiął pierś i zaczerpnął głęboko powietrza, które nareszcie trafiło tam, gdzie trzeba. Wyszczerzył zęby i westchnął rozanielonym tonem.

– Bracie. – Horn zwrócił twarz w jego stronę i podrapał się po dwu dniowym zaroście. – Nie możemy utrzymywać kontaktów z osobami, które zamieszkują zakazaną części krainy i dobrze o tym wiesz. – Pokiwał głową, bo zdawał sobie sprawę, że powtarzanie tego po raz setny; nawet tysięczny i tak, nie dotrze do mózgu brata.

– Ale, ale… – Kron naindyczył się i wygiął usta w podkówkę. W taki sposób starał się wpłynąć na brata.

Horn znał te sztuczki i przeważnie je bagatelizował.

– Nie ma żadnego „Ale”, rozumiesz? – oznajmił podniesionym głosem i posłał bratu chłodne spojrzenie. – Taką ustawę uchwaliła Wyrocznia i żaden upór ani psioczenie tego nie zmieni. – Miał ochotę złapać nierozgarniętego brata za włosy i przeciągnąć po zimnej posadce.

– Może jednak…

– Nie – wszedł mu w słowo i objął ramieniem. – Poszukaj dziewczyny, wśród mieszkanek osady u podnóża zamku, a o chłopce zapomnij jak najszybciej. Z Wyrocznią i tak nie wygrasz.

– Masz rację, ale… – Zwiotczał, jak pozbawiony ziemi korzeń. Łzy zeszkliły tęczówki, a usta wykrzywił grymas porażki. Wyglądał, jakby nareszcie słowa brata do niego dotarły. Biała prawda miała swoją moc i po wielokroć silniejszy przekaz niż czarne kłamstwo.

– Kron, to nie ma sensu i zejdź wreszcie na ziemię. – Przyciągnął brata i uściskał. Zamknął wołające o pomoc ciało w ramionach. Coś mu podpowiadało, że to jeszcze nie koniec płaczu i lamentu.

– Mógłbyś poprosić Wyrocznię o przymknięcie oka na ten mały szczegół, że Zerna pochodzi z wioski? – Nie odpuszczał. – Musi być jakaś luka, pozwalająca ominąć zapis, abym jednak mógł związać się z ukochaną. – Cofnął się i zatopił błagalny wzrok we współczujących oczach brata.

Maślane oczy Krona robiły na Hornie ogromne wrażenie. Stwarzał pozory opanowanego, a tak naprawdę cierpiał razem z nim, bo dobrze pamiętał, jak wyglądał ojciec, kiedy jego płonne marzenia o byciu z kobietą, którą kochał, legły w gruzach.

Jęknął i pocałował Krona w czoło.

– Obiecuję, że po kolacji spróbuję z nią porozmawiać, ale nie nabijaj sobie głowy złudną nadzieją. – Horn przewrócił oczyma i zrobił kwaśną minę.

– Dziękuję – rzucił i padł bratu w ramiona; ściskał najmocniej, jak potrafił.

Ekscytacja przywróciła promienny uśmiech na jego zgorzkniałą jeszcze do niedawna twarz. Pełen nadziei opuścił komnatę, pogwizdując pod nosem.

***

 

Na dworze zapadał zmrok, kiedy Horn w towarzystwie Norka wolnym krokiem przemierzali zawiłe korytarze zamczyska i ścigali się z księżycem przez małe okienka. Przystanęli przed owalnymi drzwiami, władca wszedł na niski próg, skinął na ptaka, aby został i wcisnął biały kamyczek, widniejący w górnym, lewym rogu.

– Wyrocznio? – zawołał łamliwym głosem, kiedy przeniknął do wnętrza pomieszczenia; drzwi go wchłonęły.

– Witaj, panie – dobiegł gdzieś z oddali ciepły, miękki głos. – Dawno nie zaszczyciłeś mnie swoją obecnością. Zdążyłam już zapomnieć, jak wyglądasz i pachniesz.

Horn przełknął nadmiar siły i pochwycił za serce, które próbowało połamać żebra i wyskoczyć z piersi. Kochał Wyrocznię i na sam tembr jej głosu dostawał ślinotoku jak dziecko podczas ząbkowania.

Za kotary wyłoniła się kobieta po trzydziestce z małą gałązką w dłoni. Długie włosy w odcieniu mahoniu z białymi refleksami przerzucone przez jedno ramię, zasłaniały częściowo lewą stronę ciała. Uniosła głowę i zaczęła iść wolno przed siebie, jakby frunęła w powietrzu. Stawiała gołe stopy delikatnie na zielonym, włochatym dywanie. Szczupłą i niezbyt wysoką sylwetkę okrywała biała, ażurowa suknia – sięgała ziemi – i otulała jasną skórę, jak delikatna pajęczyna dopiero co utkana przez pająka.

Horn wodził za kobietą wzrokiem. Czuł, jak przechodzą go ciarki i wyskakuje gęsia skórka, na widok jej piwnych oczu zawieszonych na jego torsie. Przygryzła dolną wargę i posłała zalotne spojrzenie spod ciemnych rzęs. Świdrowała muskulaturę mężczyzny i oblizywała wargi.

W pomieszczeniu wisiało ciężkie, wilgotne powietrze. Regały zawalone po sam sufit starymi księgami trzeszczały w szwach. W lewym rogu od wejścia stał przekrzywiony regał, wypełniały różnorakimi flakonikami oraz słoiczkami z kolorową zawartością. Dębowe łoże naprzeciwko małego okienka nakryte było beżową narzutą. Z kominka dochodziły trzaski płonącego drewna, a pod kolejnym oknem stał prostokątny stół z mnóstwem otworów, w które powpychane były różne przedmioty: ozdobne dzbany, drewniane łyżki, uschnięte witki, kubki, pierścienie, medaliony zwisające swobodnie na szarfach blisko podłogi i bliżej nieokreślone nazwą ani wyglądem artefakty.

Władca stał obok czegoś, co przypominało mały, kamienny kopiec usytuowany w samym centrum pomieszczenia. Na szczycie widniał pękaty kocioł, z którego wydobywały się kłęby pary i silnie odurzający zapach. Ze ścian wysłanych czerwonym suknem zwisały kły zwierząt, poroża oraz wygarbowane futra dzikich kotów. Porozstawiane po całym pomieszczeniu świece, płonęły i ogrzewały sporych rozmiarów powierzchnię.

– Co cię do mnie sprowadza, panie? – Oparła dłoń na obojczyku, przechyliła głowę do przodu i chłonęła nozdrzami męskim zapachem. Horn zastygł bez ruchu.

Kusiła i dobrze wiedziała co zrobić, aby mężczyźni nie umieli się przeciwstawić, nawet, jakby chcieli.

– Kron – odparł i przełknął wielką gulę, która zatykała mu drogi oddechowe.

Wyrocznia wsparła głowę na jego piersi i westchnęła cicho. Władcą zatelepało. Nie potrafił ukryć emocji, jakie w nim wzbudzała. Położył jej ręce na plecach i zaczął gładzić.

– Nie mam już siły do tego nieokrzesanego chłopaka. Po twojej powściągliwej minie wnioskuję, że to, co zaraz usłyszę, nie będzie miłe dla ucha – wyraziła zdanie nadzwyczaj spokojnym głosem. Odstąpiła od mężczyzny i wyciągnęła dłoń. – Zrobimy inaczej. Wolę to zobaczyć na własne oczy. Jesteś wystarczająco przestraszony, a jeszcze nie wydusiłeś ani słowa. Daj mi włos, który skrywasz w dłoni.

– Przyniosłem na wszelki wypadek, ale nie jestem przekonany, czy chcę, abyś to zobaczyła. – Horn ściągnął brwi i zacisnął szczękę.

Tego się właśnie obawiał. Przychodząc tutaj, miał cichą nadzieję, że pościemnia i jakoś wpłynie na Wyrocznię, aby pozwoliła bratu na ten związek. Kiedy zażądała włosa, wiedział już, że najmniejszy szczegół z życia Krona wyjdzie za chwilę na światło dzienne.

– Więc jak? Mówisz, czy oglądamy? – Musnęła palcami po zwisającej bezwładnie ręce mężczyzny i wyjęła włos, który zaciskał w pięści. Potarła go w palcach i czekała na decyzję.

– Wybieram tę drugą opcję. Nie wiem, czy to z czym przyszedłem, przejdzie mi przez gardło – wydukał. – Nawet nie mam pojęcia, od czego bym miał zacząć.

– Zaraz sprawdzimy, co tym razem zakiełkowało w głowie chłopaka.

Zwiewnym krokiem podeszła do ściany i skinęła lekko dłonią w nadgarstku. Owalny, złoty pierścień z białym oczkiem spoczywający na środkowym palcu, zalśnił na biało i roztoczył wokół falujące, ruchome laseczki. Drobne ziarenka piasku leżące na srebrnym półmisku, zaczęły lewitować. Kamyczek do kamyczka, pyłek do pyłku, idealna synchronizacja łączących się drobinek sprawiła, że powstawał falujący, niesymetryczny krąg w odcieniach ciemnego fioletu, który po wchłonięciu wszystkiego, co było na naczyniu, przylgnąć płasko do ściany. Wyrocznia wrzuciła do wnętrza mętnej, drgającej i plującej białymi językami otchłani włos. Podeszła do poddenerwowanego władcy i stanęła obok. Przed szeroko otwartymi oczami widzów zaczęły wyskakiwać zamazane, niewyraźne obrazy. Chwilę trwało, zanim ostrość uzyskała odpowiedni koloryt.

– Ostatnie dni z życia Krona – przemówiła kobieta beznamiętnym głosem.

Falująca dziura przybrała czarny kolor, wchłonęła tańczące na powierzchni ogniki i rozświetliła pomieszczenie jasnymi barwami. Na źrenice gapiów zawitał widok ciemnowłosego mężczyzny obejmującego jasnowłosą dziewczynę na tle bujnej zieleni. Przebieg potajemnych ucieczek z zamku i wyprawy do wioski. Spotkania z blondwłosą dziewczyną, rozmowy z poznanymi osobami i wędrówki zakochanego Krona po własnej komnacie.

– Dosyć! – zagrzmiała i machnięciem ręki sprawiła, że panel zgasł i został wchłonięty w ścianę; włos spadł na podłogę, a piasek powrócił na półmisek. – Czy to jest tam, gdzie myślę?! – Odwróciła się na pięcie i z furią w głosie dodała: – Co on robił po tamtej stronie krainy?! Przecież wie, że mu nie wolno?! Czy do tego chłopaka nic nie dociera?!

Z aniołka przeistoczyła się w diablicę, która łaknie świeżej krwi. Horn potarł włosy, które uniosły się lekko od nasady głowy. Musiał coś powiedzieć.

– Miłość – wydukał przez zaciśnięte zęby.

Był pewien, że to by było na tyle, jeśli chodzi o pomoc bratu. Serce biło nierówno, nadzwyczaj szybko, jakby ktoś położył na nim dłoń i zacisnął palce. Klatka piersiowa falowała, a grdyka nie nadążała przełykać śliny.

– Z Paktu Nietykalności zawartego przez Arona i Sali wyraźnie wynika, że mieszkańcy wioski nie wchodzą na nasze tereny, a my na ich. Poza tym zaprzestaję mordów i dalszego niszczenia planety. Zapis wyryty został w Tunelu Przejścia, aby każdy mógł się z nim zapoznać. Czy muszę to powtarzać na okrągło? – Zmierzyła Horna lodowatym wzrokiem, który szybko spuścił głowę.

Z oczu kobiety bił zimny blask, który ranił bardziej niż słowa. Wyrzuciła ręce do sufitu i trzęsła nimi w powietrzu. Kipiała ze złości, ale nie powiedziała już ani słowa – potrafiła szybko opanować wzburzenie i zachować zimną krew. Twarz poczerwieniała, oczy połyskiwały jak pochodnie. Chodziła nerwowym krokiem wokół zastygłego władcy i główkowała.

Horn odetchnął z ulgą, że tym razem nie wyładowała frustracji na nim. Szybko odzyskała stoicki spokój, co było jedynie ciszą przed burzą.

– Przyprowadź go tutaj jak najszybciej – poprosiła miękkim głosem i przeciągnęła maleńką dłonią po włosach. – Muszę z nim niezwłocznie porozmawiać, zanim narobi nam większych problemów. Jestem już za stara na walkę z rozwrzeszczanymi wieśniakami. Tym razem musi posłuchać albo… – Zrobiła parę głębokich wdechów i powróciła do myślenia.

Horn przywołał Norka, który stał cierpliwie za drzwiami.

– Przyprowadź Krona i powiadom po drodze Midora, aby za godzinę przyszedł do mojej komnaty – rozkazał i zerknął na Wyrocznię; przyłożyła dłonie do policzków i spuściła głowę.

Jest piękna nawet wtedy, kiedy się złości, pomyślał, ale zachował spostrzeżenia dla siebie. Gdyby to wyjawił, najprawdopodobniej fruwałby teraz pod powałą i wysłuchiwał, jaki to jest nieudolny.

– Galarze! – przywołała do siebie czarną panterę, grzejącą kości przed kominkiem. – Przenikniesz do wioski i dowiesz się wszystkiego na temat tej dziewczyny. Poobserwuj również Sanyrę i wywąchaj, czy przypadkiem czegoś nie kombinuje. Staruszka potrafi być nieprzewidywalna.

– Rozumiem. – Kot przywołał na źrenice zarys dziewczyny, którą widział kątem oka w podglądzie, ziewnął i czmychnął przez otwarte okno.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Dekaos Dondi 8 miesięcy temu
    Joan Tiger↔Przeczytam jutro, bo warto w subiektywnym odczuciu mym, lecz dzisiaj jakoś tak... hmm:)↔Pozdrawiam😅:)
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Spoko. Miłej nocki. :)
  • Dekaos Dondi 8 miesięcy temu
    Joan Tiger↔Przeczytałem i nie żałuję:)↔Bardzo "soczyście" i płynnie napisane. Barwne opisy i fabuła ciekawa, lecz czasami nieco gubię wątek, ale czytać następne, będę. Ładny avek.
    Lecz zaimków: się... hmm... dużo→ to jedno mi tylko trochę przeszkadza, przy czytaniu:)↔Pozdrawiam😅:)
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Dzięki za opinię. Zaimki są zmorą mózgu i ciężko wyplenić ich liczebność. Się... Się. Muszę wrócić do szkoły i naładować akumulatory, może wtedy będzie lepiej. :) :) Pozdrawiam.
  • Dekaos Dondi 8 miesięcy temu
    Joan Tiger↔W tekście masz→126: się! To jednak trochę dużo:):)
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Dekaos Dondi, policzyłeś? O dużo za dużo. chyba się zacięłam. Poprawię. :) Masz bystre oko.
  • Dekaos Dondi 8 miesięcy temu
    Joan Tiger↔Nie liczyłem, jeno program:
    https://wordcounter.net/
    co między innymi, liczy powtórzone wyrazy😅:)
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Dekaos Dondi, okej. Masz teraz sto mniej.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania