Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 8

Merksa po raz kolejny męczyły niezrozumiałe sny – rzucał się na łóżku i bełkotał. Postać przypominająca z wyglądu ojca, bezustannie wskazywała na jasną, świecącą rzecz w oddali, tak rozmazaną, że wręcz nierealną. Chłopak otworzył oczy, jakby instynkt chciał, aby to zrobił. Zlany potem, który ściekał obficie po ciele, wzniósł się z mokrego posłania i sapiąc głośno, poszedł powłóczystym krokiem do kuchni, pogrążonej w ciemnościach – nawet księżyc ukrył się za chmurami, jakby wystraszony przed przyczajoną grozą.

Krokodyl ruszył za nim, stąpając głośno łapami.

– Co usiłujesz mi pokazać, ojcze? – mówił do siebie, hamując odruch ziewania, który cisnął mu się na mięśnie żuchwy. Niespodziewanie, jego otępiały wzrok, przykuło jasne światło wydobywające się z salonu. Nie raziło, ale dość szybko męczyło oczy swoją intensywnością.

Na pewno mama zapomniała zgasić świece, pomyślał, sam do końca nie wierząc w to, co sugeruje mu mózg. Przecież płomień świecy ma tępy, przygaszony blask, a nie ostry i nieomal biały.

Udał się w tamtą stronę. Gad, wykonując zwrot, podszedł za blisko nóg Merksa, przez co skoncentrowany na poświacie chłopak, potknął się i przewrócił krzesło, robiąc hałas. Szedł jednak dalej, nie zważając na przeszkody i gdy tylko przekroczył próg, przymknięte w połowie powiekami oczy, wyłapały krzyż, świecący na ścianie.

– Synku – dobiegło z drugiego pomieszczenia – co tutaj robisz? – Zerna kroczyła ostrożnie w jego stronę. – Narobiłeś takiego hałasu, że o mało nie umarłam ze strachu. Myślałam, że to Chrapek, próbuje podwędzić mięso ze spiżarni na jutrzejszy obiad, a tu takie zaskoczenie – westchnęła i usiadła na krześle, które podniosła z podłogi.

– Spójrz na to. – Wskazał palcem uniesionej dłoni na oświetloną ścianę. – Coś podobnego widziałem w swoich wizjach. To nie może być przypadek, że dostrzegłem to właśnie teraz, zbudzony w środku nocy – przemawiał podekscytowanym głosem, wpatrując się nieustannie w hipnotyzujący blask.

Próbował spuścić oczy, ale coś mu na to nie pozwalało. Podświadomość zmuszała go do coraz dogłębniejszego zapoznania się z tym czymś, co migało obecnie przed jego nosem.

– Świeci. – Kobieta wytrzeszczyła oczy. – Nie raz chodziłam nocą po pomieszczeniach, ale nigdy wcześniej nie zauważyłam, aby było tutaj tak jasno. – Wstała i podeszła bliżej syna. – Pięknie błyszczy i rozprowadza swoją potęgę. Myślisz, że ma to jakiś związek, z tym że trójkąt został w pewnym stopniu połączony? – Wzdrygnęło nią. – Nie podchodź bliżej, bo nie wiadomo, co to jest i dlaczego rozbłysło akurat, teraz kiedy wstałeś w środku nocy, co ci się nigdy wcześniej nie zdarzało?

– Dobre pytanie. – Przejechał palcami po szczęce i spojrzał w szeroko rozwarte źrenice matki. – Mam pewne przypuszczenia, ale na razie zachowam je dla siebie. Śniłem o ojcu i tak jakoś dziwnym zbiegiem okoliczności mamy teraz przed oczyma to, co mi nieustannie pokazuje, z tą różnicą, że tutaj widać kształt, a nie rozpaćkaną plamę. On próbuje mnie nakierować na właściwy tor i wskazać drogę powrotu do prawdziwego domu.

– Myślisz? – westchnęła rozmarzonym głosem. – Ostatnio coraz częściej o nim rozmyślam i tak między nami, jestem pewna, że żyje i na nas czeka. Nie wspominałam o niczym Sanyrze, bo ona jest sceptycznie nastawiona do tego, że nadal żyję nadzieją.

– Nie trać jej. – Przytulił kobietę. Wargi jej drżały i tylko patrzeć, jak łzy zaczną cieknąć po polikach. – Ja mam takie samo zdanie na temat ojca. – Złożył suchy pocałunek na czole matki i zacieśnił uścisk.

– Wiem, kochany. – Zmusiła wargi do lekkiego uśmiechu, po czym wróciła wzrokiem na przepiękne zjawisko na ścianie. – Jak myślisz, co to jest?

– Nie wiem – przyznał smutnym głosem. – Muszę przedyskutować temat z Morfusem.

– Słuszna decyzja – ziewnęła. – Co dwie głowy, to nie jedna.

– Połóż się spać – zasugerował. – Nic tutaj po nas i naszym staniu nad tym nieodgadnionym czymś. Zrobię jeszcze jedną rzecz i również wracam do łóżka.

– Masz rację – wydukała i odeszła, pozostawiając syna z głową pełną wyobrażeń.

Podszedł do komody, pochwycił papier, pióro i nakreślił parę słów:

” DROGI PRZYJACIELU”

 

„Proszę, abyś przybył do mnie jak najszybciej po odczytaniu tych bazgrołów. Mam pewne przypuszczenia, które chciałbym ci zademonstrować. Będę czekał na twoją wizytę z niecierpliwością.

” TWÓJ ODDANY UCZEŃ”

Po wyschnięciu atramentu, złożył starannie kartkę, owinął grubo szmatą i ruszył w stronę krokodyla, który uwalił cielsko niedaleko kanapy.

– Mógłbyś zanieść to do Morfusa, przyjacielu? – spytał i gdy doczekał się aprobaty z jego strony, umieścił list wprost w paszczy gada, który zacisnął na nim szczęki.

Krokodyl machnął umięśnionym ogonem i zniknął w ciemnościach, a nie mający tutaj nic więcej do roboty Merks, zawiesił jeszcze na moment oczy na świecącym krzyżu, po czym poszedł na spoczynek.

***

 

Z samego rana podczas śniadania, chłopak poprosił mamę, aby udała się do wioski po Sanyrę. Uśmiech nie schodził z jego rozpromienionej twarzy, co trochę niepokoiło kobietę.

Zgodziła się i zaraz po ruszyła w drogę. Chata zielarki była pusta, więc udała się na plac. Dostrzegła zaangażowaną kobietę, która właśnie skończyła przemawiać do tłumu i ściskała dłonie, wyciągane w jej stronę. Zgromadzenie liczyło paręnaście osób. Znajdowały się tam dzieci starsze i młodsze oraz kobiety i mężczyźni w różnym wieku. Dorośli klaskali żwawo i poklepywali przechodzącą pomiędzy nimi staruszkę. Mniejsze latorośle kwękały na rękach matek, ocierały łzy, pociągały nosami, tuliły główki do ciepłej piersi i pocierały oczy ze znużenia. Starsze biegały w koło albo pałętały się pomiędzy nogami uśmiechnięte od ucha do ucha – krzyczały i popiskiwały podczas zabawy w łapanego. Jedna starsza pani przywarła do Sanyry i nie chciała jej wypuścić z ramion. Dwie młodsze kobiety oderwały staruszkę od wzruszonej kobiety i biorąc pod pachy, poprowadziły wąską ścieżką do jej miejsca zamieszkania.

Zerna usiadła pod rozłożystym dębem i obserwując małe obłoczki, czekała, aż Sanyra wyjdzie z tłumu, który na szczęście zmniejszał swoją liczebność. Dużo osób już było w swoich chatach albo do nich zmierzało. Staruszka pomachała dwóm ostatnim matką z maleństwami na rękach i ruszyła w stronę, gdzie siedziała rozmarzona Zerna. Gwar na placu ucichł, nie wliczając w to wrzasków grupki maluchów, które nadal biegały za sobą i podskakiwały wesoło.

– Syn prosił, abyś niezwłocznie przyszła do nas z kuferkiem – zabrała głos Zerna, kiedy staruszka do niej podeszła. Wstała z ciepłej ziemi i objęła przygarbione ciało przyjaciółki. Zgodnie, krokiem dostosowanym do potrzeb staruszki, ruszyły w drogę.

– Powiedziałaś im? – zagadnęła, gdy Sanyra opuściła dom ze skrzyneczką w drżącej dłoni. – Zebrał się niezły tłum. – Wyszarpnęła kuferek z jej dłoni, chcąc odciążyć koleżankę.

Osoby w wieku Sanyry powinny podróżować na skrzydłokornach, ale niestety, zachłanny władca Zerytora, zawłaszczył sobie wszystkie osobniki. Nawet jak by chcieli parę teleportować, nie mieli skąd ich wziąć. Tutaj, gdzie obecnie przebywali, nie żyło nic na tyle dużego, aby dźwignąć ludzki ciężar.

– Tak, przybliżyłam nieznacznie nasze odkrycia i przemyślenia, przywracając jednocześnie dogasającą nadzieję na powrót do domu. – Łezka zawisła jej w kąciku oka i drgała przy każdym kroku. – Ogłosiłam, że mamy kandydata do rozwiązania zagadki Trójkąta Mocy, ale jednocześnie uświadomiłam, że to tylko luźne spekulacje, aby nie siali niepotrzebnego zamętu.

Przechadzka minęła kobietom na plotkowaniu i zgadywaniu, co takiego zrodziło się w głowie chłopaka. Po jakimś czasie stanęły w progu kuchni i udały się prosto w stronę krzeseł – były wycieńczone i pierwsze, co zrobiły, to zwilżyły gardła naparem z mięty. Obserwowały Merksa, który krążył zniecierpliwiony wzdłuż ściany. Spojrzały na siebie i wymieniły uśmiechy. Porozumiewały się bez słów, samymi spojrzeniami i mimiką. Były ciekawe, czy ich przypuszczenia, o których ochoczo niedawno dyskutowały, będą trafne.

– Czekamy na kogoś jeszcze, synku? – Zerna przerwała głuchą ciszę. Przechyliła głowę w stronę drzwi, skąd dochodziło szuranie.

– Dokładnie tak – przyznał Morfus, stając w drzwiach. Jego twarz biła blaskiem ekscytacji, tak samo, jak Merksa. Czyżby nad wioskę, po długoletnim zachmurzeniu, miała nadciągnąć aura jasności?

– Macie? – zwrócił się bezpośrednio do kobiet; kiedy wchodziły do pomieszczenia, Merks wyglądał przez okno, więc nie wiedział, czy przyniosły, o co prosił. Zresztą, nie poszukiwał tego wzrokiem.

Zerna podniosła z ziemi kuferek i postawiła na stole. Wyjęła dwie rzeczy obwinięte zmiętym papierem i wlepiła wzrok spod ściągniętych brwi w rozanieloną twarz syna.

– Przejdźmy do salonu – zaproponował chłopak i chwytając w locie artefakty ze stołu, ruszył przodem. – To jest tunel przestrzenny. – Wskazał na symetryczny, gładki krzyż, wyryty w ścianie. – Zlustrowałem go paręnaście razy i dostrzegłem jedną, słabo widoczną rysę. – Wyszczerzył się dumny z osiągnięcia.

– Gdzie? W którym miejscu? – dopytywali podekscytowani obserwatorzy, nie widząc w tej rycinie nic nadzwyczajnego i przykuwającego wzrok.

Cała trójka zerknęła na wniebowziętego chłopaka krzywym okiem, jakby zastanawiali się, czy przypadkiem te wszystkie wizje i naciski, jakim go poddawali, nie namieszały mu w głowie.

– Tutaj. – Merks wskazał na mały odprysk w ścianie, ledwie widoczny gołym okiem; ulokowany był w centrum, pomiędzy ramionami. – Myślę, że to coś w rodzaju przycisku i aby potwierdzić przypuszczenia, muszę zaryzykować.

Wolnym ruchem umieścił tam najmniejszy palec, a kobiety, pod wpływem emocji, przysłoniły oczy rękoma. Nie chciały na to patrzeć, bo przekonanie do wtykania części ciała do czegoś, co nie wzbudzało zaufania, było na bardzo niskim progu zaufania. Tylko Morfus wytrzeszczał gały i gapił się jak wół w karetę.

– Ałłłła! – wrzasnął, wyrwał palec, z którego zaczęła kapać krew. Wsadził go do ust i zaczął ssać, pragnąc jak najszybciej zasklepić żyłki.

– Wszystko dobrze, synku? – Matka objęła go ramieniem. Pobladła, bo nie wiedziała, czego jeszcze doświadczy, zanim cokolwiek w tej ścianie ulegnie zmianie. – Omal mi serce nie stanęło, kiedy wyrwałeś tak nagle palec z zagłębienia. Już myślałam, że został ci odgryziony. – Położyła dłoń syna na piersi i westchnęła z ulgą.

– Są wszystkie. – Cofnął rękę i podążył wzrokiem na krzyż.

Coś nadciągało. W salonie zaczęła drżeć podłoga, następnie ściany. Krzyż rozbłysnął rażącym białawym blaskiem, zmuszając gapiów do zasłonięcia chłonących niecodzienny widok oczu – cofnęli się i stanęli w kącie. Obrys krawędzi przykrywały roztańczone ogniki w tym samym kolorze. Nie trwało długo, jak w miejscu wyszczerbienia zaczęła pękać ściana, opadając cienkimi płatami na podłogę. Cofnęła się i utworzyła niszę w kształcie postrzępionego koła, wielkości dorodnej dyni.

Krzyż zgasł.

– Na wszelakie cuda! To jest to! – Podskakiwał żywo Morfus. Nie wyglądał obecnie na swój podeszły wiek; był pełen wigoru. Wymachiwał chaotycznie rękoma, nie zważając na to, że wygląda jak ułaskawiony więzień, który uniknął spotkania z siepaczem głów.

– Uspokój się wariacie i pozwól chłopcu pracować – przywołała go do pionu Sanyra, piorunując wzrokiem i grożąc palcem.

Nie zrobiło to na szczęśliwym starcu wrażenia – nadal podrygiwał i emanował szczęściem.

– Spokojnie. – Merks uśmiechnął się i podsunął sobie pod twarz dwie części Trójkąta Mocy. – Jego entuzjazm dobrze na mnie wpływa i zapominam o lęku.

Rozwinął przedmioty z otaczających je zawiniątek, wyciągnął ręce przed siebie i czekał, aż połączą się, formując niepełny Trójkąt Mocy – powstał w okamgnieniu. Chwycił rzecz spoczywającą na podłodze i prostując plecy, podszedł do krzyża i wcisnął mocno w pasującą wyrwę. Salon wypełniło jaskrawe, żółte, światło, oślepiając wszystkich patrzących i doprowadzając podrażnione źrenice do wycieku łez. Rozległ się głośny zgrzyt, trzask, wszystko wokół wibrowało i podskakiwało. Czerwone światło, uwolnione z wnętrza medalionu, rozproszyło się na wszystkie strony.

Chłopiec zastygł, owładnięty letargiem. Bielma poczerniały jak smoła, a ręce, do niedawna bezwładne, samowolnie wysunęły się w przód. Zrobił drętwy krok, ruszył sztywne ciało, odłączył medalion od reszty, zawiesił na szyi, po czym z całych sił docisnął to, co zostało w ścianę.

Zapanowały ciemności. Zgromadzeni nie mogli dostrzec nic, nie wspominając już o sobie nawzajem. Stali jak wryci z rozdziawionymi ustami nie wiedząc, co dzieje się wokół.

Niespodziewanie dla nikogo w miejscu, gdzie znajdował się krzyż, zapłonął piekielny i złowrogi żywioł ognia. Jęzory wyślizgiwały się poza powierzchnię ściany, jakby chciały dosięgnąć ofiar. Zrobiło się gorąco, znacznie za gorąco dla przebywających tam osób. Starzec zanosił się kaszlem, nie potrafiąc wyprostować sylwetki. Kobiety z trudem łapały oddech, wachlując rękoma przed purpurowymi twarzami – tylko Merks wyglądał, jak by mu nic nie przeszkadzało. Był obecny ciałem, nie duchem.

– W imieniu tego, który cię stworzył, nakazuję ci otworzyć to, co prowadzi na drugi kraniec – poprosił głosem nieznoszącym sprzeciwu. Był kompletnie oderwany od rzeczywistości i gdyby nie fakt, iż wydawał dźwięki własną barwą głosu, można by uznać, że został opętany.

Płomienie wracały w gładką ścianę, słabnąc powoli. Gorąc zelżał, powiało bryzą, a krzyż zaczął wypluwać fioletowe iskierki, które opadały lekko na podłogę. Zaraz po zetknięciu z chłodną posadzką, podfruwały do góry i rozpierzchały się po całej ścianie, tworząc ciemną, falującą, mętną plamę zakrywającą wcześniejszy wizerunek krzyża.

Zgromadzeni dochodzili do siebie, po traumatycznych przeżyciach, a skupione na tworze oczy lśniły z podniecenia i otaczającego to zjawisko piękna. Merks wybudził się z otępienia, po czym doznał szoku na widok wychudzonych, czerwonych dłoni z ogromnymi, czarnymi pazurami wyłaniającymi się z otworu w ścianie.

– To orły? – spytał, przez zaciśnięte zęby i zrobił dwa kroki w tył. Zbladł i czuł serce w gardle, a grdykę w ustach.

– Hestiony – odpowiedziała szybko Sanyra, gładząc zmierzwione włosy. – Strzegą przejścia przed przedostaniem się złej energii na drugą stronę. – Podeszła bliżej, bo nigdy wcześniej nie widziała tych stworów z bliska – tym razem również za wiele nie dostrzegła, bo nie ukazały się w pełnej krasie.

– Jak mam to zamknąć?! – Zaczynał dramatyzować i nie było w tym nic dziwnego, ponieważ widok zasuszonych dłoni, stworzonych zapewne do rozszarpywania, doprowadzały pobudzone zmysły chłopaka do frustracji. – Jak…?

Trwoga przeistaczała się w lęk, a opanowanie w panikę.

– Nie wiem, nigdy tego nie doświadczyłem – wypalił Morfus dźwięcznym głosem, a jego rozszerzone źrenice bez mrugnięcia zardzewiałymi powiekami, nieustannie chłonęły ten niespotykany na co dzień widok.

– Co mam robić…? Co? – Merks starał się zebrać na szybko myśli i pobudzić szare komórki, które jak na złość zawiesiły działalność i nie miały nic sensownego do przekazania.

– Synku! – krzyknęła Zerna wyjątkowo donośnie, jak na swój delikatny tembr, wskazując palcami na coraz większą ilość dłoni w przejściu. Było już widać nie tylko je, ale również wychudzone ramiona odziane w czerwone, obszerne, podziurkowane rękawy.

– W imieniu tego, który cię stworzył, nakazuję, zamknij swe czeluści! – Głos mu się łamał, jakby niewidzialna siła naciskała na krtań, blokując przepływ dźwięku.

Falowanie wewnątrz dziury ustało. Powstała gładka tafla, przez którą kłębiące się dłonie Hestionów, nie umiały przeniknąć, pomimo drapania i napierania na nią z ogromną silą. Przejście zaczęło się wchłaniać, zmniejszając objętość, aby zniknąć całkowicie, pozostawiając ścianę w nienaruszonym stanie.

Merks usiadł na podłogę, rozkraczył nogi i podparł zwisającą głowę dłońmi. Niby nic takiego nie zrobił, ale miał realne odczucie, jakby stoczył batalię z tymi stworami, które przenikały do jego świadomości i karmiły mózg energią, która męczyła lotny i otwarty na nieznane umysł. Odbierał wszystko to, co towarzyszy duszy podczas wyzbywania się negatywów i jak gości w niej nowy twór, który bezboleśnie niszczy resztki zła z nawróconego i przeistoczonego w zwierzę ciała. Do tej pory miał gęsią skórkę i szmery w uszach. Podrapał przedramię, bo czuł, jak chodzą po nim insekty.

– Dokonałeś tego. – Morfus był już obok i poklepał zgarbione plecy chłopca. Nie ukrywał wzruszenia i gdyby nie schorowane stawy, padłby na kolana i całował stopy wybawiciela. – Najistotniejsza rzecz to taka, że tunel nie został zamknięty z drugiej strony. – Promienny uśmiech nie opuszczał jego rozradowanej twarzy.

– Jednak najlepiej jest powoływać się na Stwórcę, wtedy medalion mięknie. – Merks wstał i pogładził dłońmi pomięte ubranie.

– Dlaczego Hestiony nadal strzegą tunelu, skoro zostały uśpione zaraz po podpisaniu paktu? – Zerna wzniosła pytająco brwi i spojrzała na drapiącego się po głowie starca.

– Podziemne skrzaty to takie istoty, za którymi ciężko trafić – Sanyra niespodziewanie zabrała głos, gdy dostrzegła rumieńce na policzkach Morfusa, który wyglądał, jakby nie znał odpowiedzi, na to pytanie. – Widocznie nie uśpiły wszystkich, tak jak obiecały i powinny uczynić – dopowiedziała i spuściła oczy.

– Trzeba będzie zebrać wszystkich mieszkańców wioski i ogłosić dobre wieści, a ty kochany nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile radości wywołałeś w naszych odrodzonych sercach – poinformował Morfus, ocierając łzy szczęścia z policzków wierzchem dłoni.

Podyskutowali jeszcze chwilę, rozładowali napięcie, po czym Morfus z Sanyrą wrócili do swoich domostw.

***

 

Tej nocy chłopak spał spokojnie, od dawien dawna nie przyśniło mu się nic. Rano, kiedy ostatni w wiosce kur obwieścił głośnym pianiem, nastanie nowego dnia, wstał zrelaksowany i wypoczęty. Nozdrza kierowane intensywnym aromatem zachęcały do opuszczenia wygodnego posłania i udania się wprost do jasnej kuchni, gdzie Zerna przygotowywała posiłek.

Przywitał matkę, zasiadł przy stole i walczył z pokusą, aby zanurzyć zęby w apetycznie wyglądające, czekoladowe placuszki. Niestety, stały jeszcze na kuchennym blacie, a zasada była taka, że dopóki ostatni smażony rarytas, nie trafi z patelni na miskę, obowiązuje zakaz ich spożywania.

– Już podaję, kochany – powiedziała – ciepłe, prosto z patelni. – Zerna przycupnęła obok i wspólnie delektowali się posiłkiem, popijając każdy przeżuty kęs mlekiem.

W tym samym czasie Morfus wraz z Sanyrą i pozostali mieszkańcy wioski podążali wolnym krokiem pod górę, wprost do ich chatki. Wśród idących panowało podniecenie i niepewność, tobołki podskakiwały na plecach dorosłych, a dzieci plątały się pod nogami. Matki z małymi dziećmi w ramionach szły na samym końcu i uciszały marudzące pociechy, które: kwękały, płakały albo wrzeszczały wniebogłosy. Niektórym kobietom ze starszyzny przeszkadzała wrzawa i bąkały niewyraźnie pod nosem, okazując w ten sposób swoje niezadowolenie.

Jedna dziewczynka stanęła i nie chciała iść dalej, Matka podeszła, dała jej klapsa i pociągła niesforne dziecko za sobą. Starsze latorośle nie sprawiały takiego problemu. Podskakiwały i podpytywały przypadkowe osoby, czy daleko jeszcze. Dostawały odpowiedź lub nie, w zależności do kogo skierowały pytanie. Staruszce idącej w środku peletonu zakręciło się w głowie i upadła na ziemię. Szybko jednak dostała pomocną dłoń i w objęciach nastolatki, pokuśtykała dalej. Morfus od czasu do czasu odwracał głowę i sprawdzał, czy nikt się nie ociąga. Ku jego zaskoczeniu, mali i duzi kroczyli bez ociągania i w razie potrzeby służyli wzajemną pomocą.

Po dotarciu na miejsce przybysze rozlokowali dobytek na ziemi i porozsiadali się wygodnie, na tym, co znaleźli: kamieniach, powałach drzew, schodach i własnoręcznie porozścielanych pledach, oczekując na przebieg wydarzeń. Powyjmowali słoje z piciem, zawiniątka z jedzeniem i napełniali głodne żołądki. Maleństwa ssały mleko z piersi matek, a średnie dziadki chichotały i ani im w głowie było usiąść. Staruszki pościągały obuwie i pozwoliły opuchniętym nogom odpocząć. Wszyscy gawędzili pomiędzy sobą w najlepsze.

Merks wraz z Sanyrą omietli towarzystwo wzrokiem i po chwili weszli do sieni, aby po krótkiej nieobecności wrócić do oczekujących i przekazać, co następuje:

– Merks potrzebuje troszkę czasu, aby otworzyć przejście – zaczął Morfus. – Zachowajcie cierpliwość i trzymajcie kciuki. – Wyszczerzył zęby i zerknął na Sanyrę, która zacierała ręce.

Echo niosło wiwaty i entuzjazm oczekujących na powrót do domu. Dwóch chłopców podbiegło do Morfusa i zaczęło go ciągnąć za ubranie. Roześmiał się tylko i poklepał urwisy po plecach.

Sanyra patrzyła na rozradowane twarze mieszkańców, którzy zawierzyli Merksowi swoje życie. Niektóre, obecne tutaj dzieci były od niego sporo starsze i fakt, że jest młody, wzbudzał sprzeczności pośród mieszkańców, ale jeśli chcieli wrócić, musieli zaufać małolatowi i jego najbliższym.

Wszyscy tutaj obecni pragnęli jednego. Bezpiecznie powrócić na Zerytora, uniknąć komplikacji i nieoczekiwanego spotkania z Wyrocznią twarzą w twarz. Cały plan powrotu, nie został dopracowany na tyle, aby nie mieć obaw co do przyszłości i oczekujący dobrze o tym wiedzieli. Siedzieli wtuleni w najbliższych albo samotnie i czekali na to, co przyniesie dzień.

– Kiedy wszystko zostanie przygotowane do próby przenosin, poinformujemy was, co dalej. – Sanyra wypuściła wstrzymywany w płucach nadmiar powietrza i położyła dłoń na obojczyku staruszka, który również był spięty. – Po teleportacji prosiłabym, aby pozostać w miejscu docelowym, dopóki ostatni z nas, czyli Merks nie przekroczy niewidzialnej bariery i nie zamknie przejścia z tamtej strony – odkaszlnęła i połknęła nadmiar śliny. – Podczas podróży towarzyszyć nam będą Hestiony, ale nie obawiajcie się ich, bo nie pokuszą się na nikogo z was. No, chyba że ktoś ma coś do ukrycia? – Zmierzyła osoby, wśród których podniósł się szept i śmiech.

Nie wykazywali oznak paniki, co cieszyło kobietę, która wsunęła rękę pod ramię Morfusa i pociągła w stronę chatki. Staruszka pół dnia tłumaczyła wszystkim, co i jak. Nie mieli pytań, bo byli przygotowani na nieznane. Wzmianka o Hestionach początkowo wzbudziła oburzenie i niechęć, do podroży, ale tęsknota za najbliższymi, przezwyciężyła strach i wstręt.

Kiedy staruszkowie zniknęli w chacie Zerny, odetchnęli z ulgą i ruszyli do salonu, gdzie Merks nastawiał umysł na czekające go zadanie.

– Gdzie wylądują po teleportacji? – spytał, rozkładając części Trójkąta Mocy na podłodze.

Obawiał się, że jego braki w wiedzy o nieznanej planecie, mogą okazać się zgubne w skutkach. Miał niespełna piętnaście lat i, pomimo że rozum miał nadzwyczaj dorosły, przebijały się przez jego pofalowane ścianki myśli, które spotkać można tylko w podświadomości bezradnego i nieświadomego zagrożeń dziecka. Był pośrodku tego wszystkiego i teraz wszystko zależało od niego, w którą stronę go rzuci, podczas wpływania na medalion.

– W tamtejszym Tunelu Przejścia – uświadomił go Morfus, przeszywając wścibskim wzrokiem jego spiętą i kamienną twarz. Po raz któryś z kolei zaczynał wątpić w to, co miało niebawem nastąpić za pomocą niestabilnego emocjonalnie chłopaka. – Zwierzęta, które wczoraj pokonały tunel przestrzenny, powinny już być w wiosce. Panny Direfs to doświadczone gospodynie i na pewno dobrze o nie zadbają. Może już skubią tamtejszą trawę albo zasiedlają kurniki i szopy.

– Albo lewitują gdzieś w nieznanym, jak ten tunel nie prowadzi na Zerytor – rzucił z przekąsem Merks.

– Są Hestiony, to i prowadzi do domu – odfuknął Morfus. – Nie gadaj głupot, bo niepotrzebnie zasiewasz ziarnko niepewności w moim sfrustrowanym ciele. Hestiony występują tylko na naszej planecie.

– Kiedy powstanie portal, zapraszaj ludzi w małych grupach, potrzebuję jak najwięcej ciszy, aby pozostać w skupieniu – zwrócił się bezpośrednio do mamy, która miała być odpowiedzialna za płynność i zapanowanie nad tłumem.

Zerna pocałowała syna w czoło i wyszła na zewnątrz, prosząc zgromadzonych, aby podeszli bliżej. Stanęła przy futrynie i zaprosiła pierwszą, pięcioosobową grupę do środka – padło na staruszki. Nie było przepychanek, bo każdy zdawał sobie sprawę, że i tak prędzej, czy później stanie przed portalem. Oczekujący stanęli w kółeczku i czekali. Chrapek wyszedł z sieni i klapnął obok wejścia. Zerna pomogła jednej ze staruszek wejść na schody i poprowadziła pierwsze osoby do salonu, po czym wróciła na zewnątrz i przycupnęła na schodku. Obok niej usiadła mała dziewczynka i przytuliła głowę do jej ramienia, patrząc nieustannie na szmacianą lalkę trzymaną w dłoni.

Merks rozluźnił mięśnie oraz mózg na tyle, ile to tylko było możliwe. Odprężony, przystąpił do teleportacji. Czy rzeczywiście był rozluźniony? Trudno stwierdzić, bo jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.

Oddech był równomierny, płytki. Niekontrolowanych odruchów zdenerwowania brak, więc…

– Zapraszam śmiało, stańcie tuż za mną. – Szeroki uśmiech wpełznął na marmurową do niedawna twarz chłopaka. – Będę przepuszczał was po kolei i w razie zwątpienia, służę pomocną dłonią i ciepłym słowem.

Podprowadził pierwszą chętną staruszkę bliżej ściany i przystanął. Przechylił głowę w stronę Morfusa i Sanyry, którzy prowadzili właśnie dosyć głośną rozmowę. Zamiast wspierać chłopaka uśmiechem, przekomarzali się akurat w momencie, kiedy nie było to na miejscu. Przytłumione, gardłowe odgłosy ich cichej rozmowy, irytowały Merksa, który posłał każdemu z nich lodowate spojrzenie – wystarczyło, bo zrozumieli przekaz i zamilkli.

Na twarzy kandydatki, która dotarła pod falującą dziurę w ścianie z mnóstwem łapiących powietrze dłoni, rysowało się przerażenie. Zbladła i zamiarowała cofnąć, kiedy silne ramię Merksa, pochwyciło ją za biceps.

– Spokojnie – Odnalazł spłoszony wzrok kobiety i posłał ciepłe spojrzenie. – Nic ci nie zrobią. Zrób krok, zamknij oczy i oddaj im ciało we władanie.

Kobieta zrobiła parę głębokich wdechów i zrobiła krok w przód – wystarczyło. Dłonie szukające po omacku czegokolwiek, aby zacisnąć na tym palce, pochwyciły ją, wbiły pazury w skórę – do krwi – i wciągały do mętnej głębi. Tafla tunelu znieruchomiała i przestała falować, jakby przekierowała energię w inne miejsce. Po chwili wyczekiwania dłonie Hestionów na powrót wypełniły dziurę i zmąciły gładką powierzchnię.

Kolejne osoby znikały w taki sam sposób do pewnego momentu. Jedna kobieta z którejś tam z kolei grupy została brutalnie wypchnięta.

– Co się dzieje? – Merks zmarszczył czoło i spojrzał zdziwionym wzrokiem na staruszków, którzy również wyglądali na zaskoczonych niespodziewanym zajściem.

– Nie wiem – oznajmił Morfus, podchodząc bliżej. – Coś z panią Furk musi być nie tak. – Otaksował zdezorientowaną kobietę, która właśnie wznosiła ciało z ziemi i podrapał dłonią po zarośniętej szczęce.

Przechadzał się nerwowo po salonie, próbując odgadnąć przyczynę. Nagle przypomniał sobie o czymś.

– Zaraz… zaraz… pokaż mi dłoń. – Morfus podszedł do trzęsącej się ze strachu kobiety i pochwycił stanowczym ruchem za przedramię, rozprostowując zgięty łokieć.

Podwinął obszerny, niebieski rękaw swetra i przyjrzał się całej ręce z uwagą. Siwa kobieta w podeszłym wieku zachwiała się i przygryzła wargę, jakby przeczuwała, że jej tajemnica lada chwila ujrzy światło dzienne. W wewnętrznym zagięciu łokcia widniały trzy małe, wytatuowane węglem czarne punkciki.

– No tak – przemówił starzec po chwili zadumy. Musiał mieć pewność, zanim wyda osąd. – Zdrajczyni, która pracowała kiedyś dla Wyroczni – fuknął bardziej do siebie. – Teraz wszystko jasne. Na pewno miała na sobie zaklęcie ochronne, kiedy przenikała do naszej społeczności, ale jak widać, przestało działać.

Bił się z myślami i pluł w brodę, że przez tyle lat, ani on, ani nikt z mieszkańców, nie odgadł, że Wyrocznia umieszczała pośród nich wtyki. Z drugiej strony przez wioskę przewijało się bardzo dużo ludzi, uciekających przed terrorem diablicy. Jedni zostawali, drudzy szli dalej, do innych krain.

Chwycił kobietę i poprowadził na tyły domu. Po chwili wrócił – sam. Machnięciem ręki powstrzymał Merksa, który uchylił usta w celu zadania pytania i stanął obok z naburmuszoną miną.

Kolejne teleportacje przebiegały bez zakłóceń i zbędnych przepychanek.

– Została tylko nasza piątka – oznajmiła zadowolona Zerna, wchodząc z Chrapkiem do pomieszczenia.

– Teraz wy. – Merks wskazał na parę staruszków, którym nie trzeba było dwa razy powtarzać.

Chwycili się za ręce i weszli powoli w objęcia Hestionów, znikając z pola widzenia. Zerna, zanim podążyła ich śladem, zabezpieczyła dokładnie chatkę, po czym zatopiła ciało w falującej wyrwie i zanim jej sylwetka zlała się z tłem, pomachała synowi i posłała rozradowany uśmiech od ucha do ucha.

– Czas na nas, przyjacielu. – Merks z krokodylem podążyli równym krokiem przed siebie. Gdzieś tam, czekał na nich nieznany Świat i nowe życie.

Przekraczając falującą barierę i czując na swoim ciele liczne dłonie, Merks pochwycił mocno Trójkąt Mocy i wyrwał go z zasłoniętej mętem ściany, zamykając tym posunięciem portal.

– Cudownie. – Oczy chłopaka rozbłysły, a usta szeroko rozchyliły. Próbował chwycić wyciągniętą w jego kierunku rękę mamy, która lewitowała przed nim, ale niedaleka odległość, okazała się przepaścią, niezdolną do pokonania.

W oddali widnieli inni podróżnicy i krokodyl z otwartą paszczą, tuż obok jego łydki. Wnętrze tunelu wypełniało mnóstwo drobniutkich, błyszczących kryształków mieniących się różnymi barwami. Coś zbliżone wyglądem do mgławic otulało ich delikatną, mglistą kołderką. Wokół przelatywały białe smugi jakby meteoryty spalające się w oddali.

Całe to cudowne zjawisko zaczęły przerywać natarczywe, czerwone dłonie, których było coraz więcej przy tępym blasku punkciku w oddali. Robił się coraz większy i jaśniejszy, po czym droga przelotu dobiegła końca. Pasażerowie pojedynczo wyskakiwali, lądując w białym piachu, pośrodku ogromnej jaskini. Po opadnięciu pierwszego szoku wstali i zebrali się w jednym miejscu, gotowi do dalszej podróży.

Ich samopoczucie, można było określić jednym słowem – euforia. Dzieci oczywiście pokazywały humory i jęczały ze zmęczenia i natłoku wrażeń. Matki wzięły mniejsze na ręce, a większe tuliły się do ich ciał. Starszyzna rozprostowała zastałe kości i wszyscy – jeden w jeden – czekali na ciąg dalszy podróży.

– Musimy udać się do tamtego wyjścia – zwróciła się do wszystkich Sanyra, wskazując ręką odpowiedni kierunek. Nie raz towarzyszyła strażnikom, którzy przylatywali tutaj po źródlaną wodę dla Wyroczni, więc znała każdy zakamarek tej rozległej jaskini.

– Co to za ogrodzenie? – zagadnął Merks, spoglądając przez szczelinę w popękanej ścianie jaskini.

–To ogrodzenie, które kazał postawić twój wujek dla ochrony. Po odkryciu co łączy Krona z twoją matką, Wyrocznia obawiała się złamania paktu i wybuchu wojny. Najbardziej, z tego, co wiem, bała się Hestionów, które mógł wskrzesić pierwszy, lepszy śmiałek. – Wyjaśniła staruszka.

Wszyscy obecni wyrazili chęć dalszej podróży, więc bez zbędnego pośpiechu, ruszyli w dalszą drogę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (19)

  • Bettina 7 miesięcy temu
    Sanyra była realistką i tylko fakty przemawiały do jej opornego intelektu.

    I tylko jej fakty
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    Dziękuję za odwiedziny. :)
  • Bettina 7 miesięcy temu
    Joan Tiger
    Proszẹ
  • MKP 7 miesięcy temu
    "ciemnościach – nawet księżyc skrywał się za chmurami." - pociagnął bym to dalej "ciemnościach – nawet księżyc ukrył się za chmurami, jakby wystraszony przez przyczajoną grozę"

    "Masz rację kochany, ale odłóżmy to do rana, teraz nie jest odpowiednia pora na takie tematy –" - jeśli żem dobrze zrozumiał, to ona widzi na ścianie świecący krzyż... Nie wiem ile takich zjawisk widziała w swoim życiu, ale jej reakcja jest nieadekwatna do sytuacji
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    Masz rację. Powinna się zainteresować, a nie zignorować. Coś tutaj dodam i wplotę w całość. :)
  • MKP 7 miesięcy temu
    "Musisz tam po prostu wejść i tyle." - mnie by nie przekonał 🤣🤣
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    Ja bym weszła. a co mi tam.
  • MKP 7 miesięcy temu
    Joan Tiger Serio?? Tam są łapy że szponami i jakieś dziwnie Jastrząbska😱😱
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    MKP, żeby to tylko były jastrząbki. Miałabym darmowy masaż - nie ważne, że może ciut za mocny.
  • MKP 7 miesięcy temu
    Joan Tiger 🤣🤣
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    No co? Ciekawska jestem, a że mam pod skórą diabełka, to najprawdopodobniej wylądowałabym po drugiej stronie w postaci np. wiewiórki i uganiała przez resztę życia za orzechami.
  • MKP 7 miesięcy temu
    Joan Tiger To piękne życie😌😌
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    Z drzewa i na drzewo. Z pchłami za pan brat i świadomością, że za chwilę możesz stać się czyjąś przekąską. Nie - podziękuję. ;)
  • MKP 7 miesięcy temu
    Joan Tiger It's a living🤣
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    Życie... życiem. Nie wchodzę. Wolę pozostać sobą. :)
  • MKP 7 miesięcy temu
    Cały czas mam wrażenie, że ci ludzie są jak worki z mięsem: taki wioskowy kolektyw umysłowy🤣
    Wiem, że nie można stylizować każdego wieśniaka w tle, ale pomyśl czy nie dodać jakiegoś płaczu dzieci gdzieniegdzie, albo opisu, że mężczyźni przytulali żony, zaganiali zwierzęta, pomagali starszym itp... Bo oni to tak chodzą jak te gęsi: idźcie tam, wejdźcie tu, jak stado alpak. Wiesz o co mi chodzi...
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    Fakt. Nie przywiązywałam do nich wagi, po prostu sobie byli. Wykonują rozkazy jak młodziaki w wojsku. Dzięki, że zwróciłeś na to uwagę, bo drętwo to wygląda. :)
  • MKP 7 miesięcy temu
    Joan Tiger Zbiorowe sceny nie są łatwe - trzeba mieć z tyłu głowy, że ludzie nie zastygają w czasie, czekając aż autor do nich wróci.
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    Popracuje nad tym i coś wymyślę. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania