Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 13

– Czy on zawsze tak długo śpi? – zagadnął starszy skrzat, wpatrując się w pogrążonego we śnie Merksa, spod ściągniętych brwi.

– Tak – rzucił bez namysłu Morfus, szturchając Merksa w ramię.

Gdy chłopak u niego nocował, też długo kazał na siebie czekać, zanim pojawił się na śniadaniu.

Merks otworzył oczy i rozejrzał się dokoła mętnym wzrokiem. Trochę to trwało, zanim usiadł i rozeznał się w sytuacji. Widział postacie i słyszał głosy, ale widok dziwadła, które wodziło za nim wzrokiem, szybko obudziło śpiące nadal zmysły.

Odskoczył do tyłu jak poparzony.

– Przestań ziewać i rusz zastygłe mięśnie, bo nie mam dla was całego dnia – fuknął stary skrzat. – Trzeba było wstać jak inni, a nie teraz wszystko w biegu – Poganiał zdezorientowanego chłopaka i psioczył pod nosem, widząc, jak się miota i nieporadnie pakuje rzeczy do torby starca.

Chwilę później po otrzeźwiającym spotkaniu z Orzeszkiem, który obwąchiwał jego stopy, owładnięty panicznym strachem chłopak był gotowy do drogi. Wystarczył moment, aby odzyskał logiczne myślenie i zaczął, przebierać żwawo nogami, dotrzymując kroku towarzyszom, którzy jak na swój wiek, byli wyjątkowo sprawni.

– Ten kudłacz też musi z nami iść? – zagadnął, czując na szyi jego gorący oddech.

– Nie musi, ale dawno nie był na spacerze – burknął skrzat i posłał w kierunku Merksa rozdrażnione spojrzenie, dając w ten sposób do zrozumienia, że jego pytanie było nie na miejscu. – W mojej obecności nic ci nie zrobi i przestań drżeć za każdym razem, kiedy na ciebie spojrzy. To miłe i bardzo oddane bydle.

Podczas przemarszu, trzymali się blisko skał, unikając promieni słońca, które już o tak wczesnej porze, paliły niemiłosiernie mocno. Zanurzali stopy w rozgrzanym piachu i pokonywali kolejne metry, sunąc po gładkiej powierzchni.

Kilkanaście kroków dalej przystanęli, a skrzat przywiązał Orzeszka pod rozłożystym konarem. Następnie jeden za drugim, wchodzili do ciemnego otworu, wykutego w skale. Odetchnęli z ulgą, nie czując na karku palącego skwaru i zaczęli karmić nozdrza chłodnym powietrzem, które panowało wewnątrz. Wsparli plecy o lodowate, jasne kamienie i zostali w takich pozycjach przez jakiś czas, chłodząc organizmy.

Po dokładnym rozejrzeniu się Merks mógł bez zająknięcia stwierdzić, że grota, w której obecnie przebywał, była czystsza, niż jaskinia Morfusa.

Na ziemi było pełno białego piasku i parę ociosanych niechlujnie głazów, tworzących ścieżkę do kamiennego, czarnego ołtarza, wykutego w skale. Na jego centrum umieszczony był żeliwny kociołek, a obok niego leżała łyżka, nóż, kawałek ostrego i bardzo cienkiego szpikulca, oraz biały zwitek cienkich winorośli i nici.

– Chodźcie za mną tylko ostrożnie – zaproponował skrzat, stawiając stopkę na pierwszym stopniu ścieżki. – Musicie stąpać ostrożnie po kamieniach i pod żadnym pozorem nie wolno wam dotknąć piachu – dopowiedział ostrzegawczo i ruszył jako pierwszy.

– Dlaczego i co znajduje się w tym piachu? – Ciekawość zżerała Morfusa od środka, a rozbiegany wzrok zdradzał jego przejęcie, wymieszane z trwogą.

– To cmentarzysko Hestionów przyjacielu i w tym właśnie niezabrudzonym przez nikogo, krystalicznie czystym piasku, spoczywają ich uśpione ciała.

Doszli do ołtarza bez większych potknięć, nie licząc, że Morfusem zarzuciło, ale natychmiast został podtrzymany silnym ramieniem Merksa i uniknął spotkania z tajemniczym podłożem.

Po skwaszonych minach chłopca i starca można było wyciągnąć tylko jeden, dalece idący wniosek.

Nie czuli się w tym miejscu za dobrze i najchętniej opuściliby je już teraz.

Skrzat stanął na podeście, przylegającym do ołtarza i sięgając krótką rączką kociołka, wlał do niego czarną, mazistą ciesz z małego przezroczystego flakonika, którą uprzednio wcześniej wyjął z kieszeni spodni.

Zszedł ostrożnie z dwustopniowego podwyższenia i zanurzył pulchne palce w drugiej kieszeni, wyjmując identyczny, szklany przedmiot z ciemną zawartością.

– Jesteś gotowy młody człowieku? – zapytał, wyczuwając strach, bijący z jego wnętrza, ale to było całkowicie naturalne w zaistniałej sytuacji.

– Tak – odparł Merks niezdecydowanym głosem. Przełknął ślinę i podszedł bliżej ołtarza, przywołany skinieniem głowy skrzata.

Gdy zobaczył to miejsce, zwane „Grobowcem”, nie był już taki pewien swojej decyzji o wskrzeszeniu tych stworów. Niby stanął, na wskazanym przez skrzata miejscu, ale natłok niepewności piętrzył się pod czaszką, powodując chwilowe braki w dopływie powietrza.

Odwrócił twarz w stronę Morfusa, który nie różnił się kolorem twarzy od tych wszystkich, otaczających go kamieni. Gdy ich zalęknione spojrzenia skrzyżowały bieg, Merks wyłapał, że starzec stoi sztywno, jakby bał się poruszyć, a nawet oddychać.

Chłopak potrzebował niemego wsparcia, a w zamian za to otrzymał kolejną dawkę strachu, która rozkołatała jego wzburzone serce do maksimum, nieomal nie rozrywając żeber i nie wyskakując z piersi.

– Rób mój odważny śmiałku wszystko, o co poproszę i w kolejności jaką wskażę, a ty Morfusie… stary przyjacielu, pilnuj, aby świece były cały czas zapalone – rzucił stary skrzat, układając drewniane i żelazne narzędzia bliżej zasięgu jego króciutkiej ręki. – Zresztą za chwilę i tak będziesz cały mój, młodzieńcze, więc po co ja to mówię, skoro sam będę musiał wszystko sprawić.

– Tak jest. – Starzec wzruszył ramionami i przygarbił ciało, jakby miał zamiar wybiec z obszernej pieczary.

Zamiast tego wyciągnął rękę przed siebie i namacał, leżącą na rancie ołtarza draskę i potarkę, chwytając obie rzeczy w drżące palce. Odchrząknął i zwilżył śliną suche gardło, po czym ustawił się obok pięciu ogromnych, czerwonych świec, które znajdowały się tuż przed jego pergaminową twarzą.

– Wypij to. – Skrzat podsunął Merksowi pod nos fiolkę z tajemniczą zawartością i nakazał usiąść na ołtarzu, nieopodal kociołka. – Za chwilę twoje ciało zostanie pozbawione czucia i zastygniesz w bezruchu.

Chłopak wybałuszył oczy i poczuł gęsią skórkę na całym ciele. Drżał tak mocno, że leżące nieopodal na nierównym blacie narzędzia przygotowane do obrzędu, zaczęły się przesuwać i dzwonić, pukając o siebie.

Jego wzrok ponownie powędrował w stronę Morfusa, który stal spokojnie i zaciskał pięści na drasce, do białości kostek. Obaj bladzi jak kreda mężczyźni, posyłali sobie cieple spojrzenia, jakby to miało rozładować rosnące napięcie grozy w przerażonych mózgach.

– Wiem, że widok tego wszystkiego, co leży na ołtarzu, nie dodaje odwagi, ale spróbuj o tym nie myśleć i uspokoić wypłoszonego ducha, który niebawem opuści twoje ciało. – Skrzat uniósł lewą dłoń Merksa i sięgając po nóż, opierając bezwładną kończynę sobie na piersi. Nadciął wewnętrzną stronę dość głęboko, kierując kapiącą krew wprost do kociołka. – Zamknij oczy i nie otwieraj ich mimo wszystkiego, co usłyszysz wokół. – Zauważył, jak bol ściągnął rysy chłopca, a oczy się zaszkliły. Przywykły do takiego widoku skrzat, wzruszył tylko ramionami i odciął kawałek ubrania i rzucił na piach, który od razu zaczął falować, uwypuklił się nieznacznie, po czym opadał, tworząc na powrót lustrzaną powierzchnię, bez najmniejszej fałdki.

Stary skrzat zasłonił sztywne ciało Merksa swoją pulchną posturą – nie chciał dopuścić, aby stojący kawałek dalej Morfus, widział, co będzie przy nim robił.

Oczy Morfusa wyłapały tylko to, jak skrzat wyciąga rękę w bok i ociera czoło.

Po chwili pochwycił cienki szpikulec w palce, podrygiwał, przechylał głowę na boki i odsuwał łokcie od ciała, jakby jadł zupę. Napinające się mięśnie pod obcisłym serdakiem, zdradzały, że skrzat mocuje się z czymś, co nie chce ulec i poddać jego naporowi.

Starzec wychylił ciało mocniej w bok, ale ta pozycja również nie poprawiała widoczności.

Poza poruszającą się tylną częścią ciała skrzata nie zdołał dostrzec nic więcej.

Skrzat zaczął gwizdać, jakby był zadowolony z przebiegu sprawy.

Wytężony wzrok starca zauważył, jak skrzat odkłada wcześniej wzięte narzędzia na ołtarz i porusza szyją, jakby cierpiał na skurcz mięśni.

Oczy Morfusa niemal nie wyskoczyły z oczodołów, kiedy zobaczył zakrwawione rączki, które stary skrzat wzniósł właśnie do góry. Ciałem wstrząsnął mocny dreszcz obrzydzenia.

Krew ściekała grubymi strużkami i kapała na jego: włosy, ramiona, plecy i jeszcze w inne miejsca, których Morfus nie widział.

Czerwone ręce opadły wzdłuż ciała, ale tylko na chwilkę. Morfus nie zdążył mrugnąć, kiedy skrzat zaparł się, odsunął mocno do tyłu i wrzucił coś do kociołka, z którego buchnęła czerwona para.

Jak jeszcze parę minut temu przyglądał się pękatemu garnkowi i nic z niego nie wylatywało. Na pewno nie było pod nim ognia, aby doprowadzić zawartość do wrzenia.

Starzec wzdrygnął się i doszedł do wniosku, że nie ma innego wytłumaczenia tego dziwnego zjawiska, jak czary.

***

 

Skrzat odstąpił od chłopca i nagarniając drewnianą chochlą trochę cieczy z kociołka, wylał na falujący piach – Merks siedział nieruchomo z zamkniętymi oczyma. Skrzat z trudem zdjął kocioł z ołtarza, aby schować do ukrytej pod nim skrytki. Rozlana wcześniej ciecz wchłonęła się w piasek, powodując powstawanie coraz grubszych i wyższych pagórków. W mgnieniu oka zatrzymały swój wzrost i rozsypywały się od góry ku dołowi, tworząc na nowo gładką, piaszczystą powierzchnię. Świece zaczęły gasnąć, więc starzec szybko zaczął odpalać je jedna za drugą, rozświetlając wnętrze.

Morfus znieruchomiał, kiedy odwrócił wzrok od świec i spojrzał na to, co powstało z piachu.

Widział Hestiony, ale nigdy z bliska.

Czerwone mutanty, stojące jeden obok drugiego, wpatrywały się beznamiętnie przed siebie, wielkimi, czarnymi oczyma, pozbawionymi blasku. Wypełniały niemal całe pomieszczenie, kontrastując z otaczającymi je bladościami.

Zwiewne, podziurawione peleryny z obszernymi kapturami w tym samym kolorze co skóra, okrywały ich chude, czerwone ciała, ale w sposób taki, jakby to, co miały na siebie zarzucone, w ogóle nie istniało. Prześwity żarzącej się substancji, która wypełzała spoza ich podsuszonych kształtów, zlewała koloryt z otoczką.

Zasuszona cienka skóra formowała twarz pozbawioną kośćca niczym pokraczna maska, uwydatniała duży nos, długie, wąskie usta, rozciągnięte aż do bocznych krawędzi. Spod rękawów wyglądały zasuszone, żylaste dłonie zakończone bardzo długimi czarnymi pazurami. Stały na powierzchni twardo, wspierając swój karykaturalny wygląd na bosych, płaskich stopach, zakończonymi w szpic, bezbarwnymi pazurami.

Ich blask ustał, zamarły, jakby czekały na polecenia.

Hestiony wpatrywały się nieobecnym wzrokiem w swojego nowego pana, który powoli zaczął odzyskiwać czucie w ciele i pomaleńku zszedł z ołtarza.

Przed szereg wystąpił jeden Hestion – dowódca tej całej zgrai i zawiesił błękitny wzrok na bladej twarzy skrzata.

– Oddaj mi to, co zabrałeś chłopcu – przemówił grubym głosem bezpośrednio do skrzata, który wyglądał na zdenerwowanego. – Chłopak nie musi płacić takiej ceny za nasze wskrzeszenie.

Skrzat przełknął ślinkę i bez słowa wykonał polecenie kogoś, kto wyglądał na takiego, co nie lubi się powtarzać. Podszedł do ołtarza, wysunął kociołek ze skrytki i podał dowódcy zawartość, umieszczając prosto w tlącej się czerwoną poświatą, wysuszonej dłoni.

Dowódca zacisnął palce na czerwonej rzeczy i zamknął wyłupiaste oczy. Wychudzone ciało, które skrywał pod obszerną, czerwoną peleryną z białym paskiem, biegnącym od czubka kaptura, poprzez plecy, aż po bose stopy, zaczęło zmieniać formę. Przy dokładniejszej obserwacji, można było dostrzec przez materiał, który jakby wyparował, poskręcane kości, oraz fioletowe mięśnie, pośród długich sznurków, nieznanej energii, wijącej się jak wąż i splatającej w jedność, wspomagane blaskiem, który dla przeciętnego obserwatora, był nie do wytrzymania.

Podgrzewał źrenice, doprowadzając do łzotoku i odruchowego przymknięcia powiek.

– Co się dzieje? – Morfus usiadł z wrażenia na zimnych kamieniach, podejrzewając, że Hestion wyczuł coś, czego nie powinno tutaj być.

Zachodził w głowę, dlaczego Merks jest poza zasięgiem tej palącej formy, która przybierała na sile.

– Zamilcz głupcze! – upomniał go skrzat, zasłaniając twarz dłońmi. – Chcesz spłonąć żywcem?

Zapanowała głucha cisza. Morfus nie wydał z siebie ani jednego dźwięku, przypominając sobie wpisy z ksiąg i ich treść, informującą, że: „Hestiony pochodzą z pierwszej energii, która stworzyła to, co widzimy co wieczór na bezchmurnym niebie”.

– Miejsce twojego serca jest tutaj. – Wskazał na pierś chłopca, który podszedł do niego, jakby był tam zwabiony. – Do tego kotła trafiają organy niżej urodzonych i nieposiadających tego, co masz ty. – Odwrócił wzrok od niemego Merksa i wlepił go w skrzata. - Powinieneś to wyczuć – zwrócił się bezpośrednio do niego ostrym tonem. – Na starość straciłeś węch?

– Wyłapałem to podczas dotyku, ale wydało mi się to na tyle absurdalne, że odrzuciłem tę wersję. – Zacisnął wąskie usta i spuścił głowę; nie potrafił znieść blasku oczu dowódcy i furii, którą uwalniały. Jarzące się ślepia wbijały się w drżące ciało niczym zmrożone szpikulce, penetrując umysł w poszukiwaniu ukrytych wizji.

– Nigdy nie wątp w pierwsze skojarzenie, marny pyle – rzucił dowódca i przyciągnął falujące pręciki na powrót do płonącego ciała, wsysając je do wnętrza siebie. – Nigdy!

Główny Hestion zaczął przybierać bezbarwną postać tego, z czego się składał i wniknął pod skórę Merksa – znikł w jego wnętrzu, aby po chwili wypełznąć i zmaterializować, postać do pierwotnej, czerwonej formy, pozbawionej blasku.

Chłopak głośno zaczerpnął powietrza, jakby wrócił do żywych, chociaż wcale nie wyglądał na martwego i upadł.

– Dlaczego uwolniłeś pokłady ognia w stosunku do nas? – Morfus wstał z zimnej posadzki i spojrzał na dowódcę pytającym wzrokiem. Mógł patrzeć bez obaw, że oślepnie.

– Artefakt mojego nowego pana mnie o to poprosił – oznajmił. – Szczegółów dowiesz się we właściwym czasie, dobry człowieku – dodał i przykucnął przy leżącym na ziemi chłopcu. – Jakie rozkazy, paniczu?

Merks był tak zszokowany tą całą zaistniałą sytuacją i na tyle nieświadomy, co dzieje się dokoła, że nie potrafił wydusić słowa. Wielgaśne oczy, które widział przed sobą, wywołały napad paniki i uświadomiły, że jeszcze kawałek i może dojść, do dotknięcia tego pokracznego stwora.

Cofnął się i skulił w kłębek, nie mając pojęcia, co dalej.

Chciał Hestiony – miał.

– Merks. – Morfus wolnym krokiem podszedł do niego i uszczypnął w pergaminowy polik. – Musisz wydać rozkaz i przywyknąć, że każde twoje słowo, nawet to wypowiedziane w nerwach, uzyska oddźwięk i zostanie wprawione w czyn. – Zacisnął palce na obojczyku chłopaka, który wyglądał, jakby nie rozumiał ani słowa.

– Ja… nie wiem – wydukał i usiadł okrakiem, uważając, aby nie dotknąć dowódcy, który patrzył na niego bystrym wzrokiem i czekał na jakikolwiek wydźwięk nakazu. – Wiesz, jak dotrzeć do Tunelu Przejścia? – powiedział ledwie słyszalnym głosem, ale Hestion dokładnie wyłapał treść słów.

– Oczywiście, paniczu.

– Ruszcie więc ku niemu i poczekajcie tam na mnie i mojego przyjaciela – rzucił, po czym poderwał się z miejsca i wyrzucił ręce do góry. – Nie… przecież na Zerytorze zaszły zmiany i podział terytorialny uległ zmianie – stwierdził przez zaciśnięte zęby, nie za bardzo wiedząc, jak wybrnąć z sytuacji i poinstruować stwory, w jaki sposób mają tam dotrzeć, bez prowokowania Wyroczni swoją obecnością na jej terenie.

– Podaj mi dłoń i przestań sobie tym zawracać, tę młodą główkę. – Główny Hestion skierował wysuszoną i pomarszczoną dłoń ku chłopcu. – Pokaż mi swoimi oczyma, jaki porządek panuje teraz na planecie.

- Nie! – Merks odstąpił do tyłu, nie mając zamiaru posłuchać tej dziwnej formy, która zabiegała o jego myśli i wspomnienia. – Może i byłem w bezwładzie, ale doskonale widziałem, jak zmieniłeś się w coś, co na pewno nie pochodzi z tego świata, a tym bardziej nie jesteś bytem magicznym?

– Nie jestem. – Wstał z kucek i spojrzał na swoich ludzi, którzy stali nieruchomo, jakby ich ktoś zamroził. Od kiedy Hestiony wyłoniły się z tego jasnego piasku, nie zmrużyły oczu, nie złapały oddechu, ani nie poruszyły żadną częścią swojego bliżej nieokreślonego ciała. – Jestem siłą, która egzystuje wyłącznie dzięki temu, który wlał we mnie swoją ikrę, napędzając możność bycia w takiej formie, a nie innej. Uwierz mi, paniczu, że prawdziwa łuna mojego jestestwa, nie przypadłaby ci do gustu i niezmaterializowane ogniska mojej poświaty, byłyby dla twoich oczu nie do zniesienia. Ta powłoka, na którą teraz patrzysz, trzyma moje cząstki w jednym miejscu i nie pozwala, aby spaliły cię bez dotyku.

– Jesteś materią, na którą ktoś nałożył kajdany, prawda? – Merks niepewnie wysunął rękę w jego stronę, która od razu została zablokowana przez mocny uścisk Morfusa.

– Merks!… Nie!

– Puść go starcze i odejdź – powiedział dowódca ostrym tonem. – Już go przecież dotknąłem i nie zauważyłem, aby coś uległo zmianie. – Pochwycił Merksa za dłoń. – Przywróciliście mnie i moich ludzi do życia, więc zapewne zdajecie sobie sprawę, że na tę chwilę, jest za późno na wahanie. Nie zniknę, nieodwołany i nie zniszczę, nieproszony.

Morfus zostawił Merksa samego sobie i stanął obok skrzata, który chłoną widok i dźwięk szeroko otwartą buzią i oczyma. Nawet nie zareagował, kiedy Morfus usiadł obok na podeście.

Skoro on jest taki, to chyba nie chcę mieć świadomości prawdziwego oblicza Wyroczni, o jej ojcu już nie wspominając, pomyślał Merks i podrapał wnętrzem dłoni po brodzie.

– Kto teraz rządzi na zamku? – Dowódca przymknął cienkie powieki, które i tak nie przyćmiły błękitu oczu i wyglądał, jakby czytał chłopcu z dłoni.

– Wuj Horn, syn Arona – odparł, obserwując uważnie poczynania Hestiona.

– Znam, pamiętam go, kiedy był jeszcze chłopcem – stwierdził i puścił drżącą dłoń. – Już wiem, jak wygląda obecna sytuacja i doprowadzenie mojej armii do Tunelu Przejścia odbędzie się w sposób łatwy i niełamiący paktu, który zmywa ci sen z powiek, paniczu.

– Opuśćmy już to martwe miejsce. – Zaproponował skrzat i podniósł tyłek z zimnego siedziska. – Muszę wracać do swoich.

– Zanim znikniesz… mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego dowódca oddał mi serce? – spytał chłopak.

– Nie mam pozwolenia, aby odpowiedzieć na twoje pytanie – oznajmił skrzat beznamiętnym głosem i ruszył naprzód, unikając kontaktu wzrokowego.

Był bardzo zdenerwowany, co można było dostrzec gołym okiem. Szybko nerwowym marszem zniknął im z oczu.

– No cóż, kochany, misja wykonana z zaskakującym zakończeniem, ale jak to mówią, coś w tobie jest, co spowodowało taki finał – wyraził swoje zdanie starzec, widząc niedosyt na twarzy chłopca.

Mężczyźni czekali cierpliwie, aż dowódca przekaże wytyczne swoim ludziom, po czym obserwowali, jak zwartym szykiem opuszczają pieczarę.

Gdy znikł ostatni czerwony kapturek, sami postanowili wyjść na światło dzienne.

***

 

– On czeka na nas? – Chłopak dostrzegł dowódcę pod rozłożystym drzewem, patrzącego w niebo.

– Wygląda na to, że tak i Chwała Bogu, bo przynajmniej nie dopadną nas te grasujące po okolicy stwory. – Starzec uniósł kąciki ust i wyprężył wątłą pierś. – Ten cudak nas obroni.

– Skoro was uśpiono, dlaczego paręnaście osobników zostało w Tunelu Przejścia? – zagadnął Merks, stajać w pewnej odległości od dowódcy.

Niby wiedział, że nie zmieni się w nieokreślony byt, ale podświadomie czuł przed tą istotą respekt i niemały lęk.

– Tak chciał czarownik „Ja” – burknął i wlepił oczy w medalion, który rozbłysnął na piersi chłopca. – Skrzaty nigdy nie uśpiły nas wszystkich i pozostawiły parę najsilniejszych w miejscu najbardziej zagrażającym planecie. – Przeniósł oczy na starca. – Ciebie znam, byłeś przyjacielem Arona, widywałem cię z nim dość często.

Ruszyli w drogę.

– Zgadza się – Morfusa policzki pokryły się czerwienią. – Ja za to, jakoś nie zapamiętałem dokładnie waszego wyglądu. Pamięć już nie ta i trochę szwankuje. – Uśmiechnął się nieśmiało i zerknął spod siwych rzęs na posępne oblicze dowódcy.

– Macie dalece idące plany, a najbardziej zaskoczył mnie obraz wizji Trójkąta Mocy, który planujecie złożyć.

– Skąd o tym wiesz? – Merks przystanął i spojrzał na Hestiona pełnym podziwu wzrokiem.

Morfus również podążył oczyma na zmieniającego właśnie odcień czerwieni dowódcę, na rzadszy i jaśniejszy.

– Wyczytałem to z twojej krwi, paniczu. – Dowódca ponownie zatrzymał wzrok na wisiorze. – To ogromny dar być w stanie poskładać coś tak nieznanego i złego.

– Nie do końca – chrząknął Merks i przygryzł wargę. – Brakuje nam jeszcze dwóch części.

– Wiem i mogę cię zapewnić, że zdobędziesz je prędzej, niż myślisz. – Uśmiechnął się krzywo, jakby znał przyszłość i chyba tak było, bo mówił to wszystko z wielkim przekonaniem.

– Słyszycie? – Morfus wytrzeszczył oczy i nastawił uszu. – Potworki wyczuły naszą obecność i zapewne zaraz staną na naszej drodze. – Przełknął głośno ślinkę i znieruchomiał, okrywając się odcieniami szarości.

Dowódca wyciągnął przed siebie obie dłonie i szepcząc coś pod nosem w niezrozumiałym dla stojących obok mężczyzn języku, wypuścił z nich dwa długie czerwone promienie, które opadały powoli ku dołowi, materializując przezroczysty korytarz, niemający końca.

Wkroczyli do tunelu w ciszy i taki stan utrzymywał się dłuższy czas, dopóki Merks nie dostrzegł nowego gatunku dziwadeł.

– Ale one ohydne – rzucił, obserwując je zza falujących ścian osłony.

Jak do tej pory, były to pierwsze stwory, jakie napotkali w drodze powrotnej.

Dwugłowe, futrzaste jaszczurki o fioletowym ubarwieniu, leżały leniwie i wpatrywały się przed siebie bystrymi ślepiami, które zmieniały barwę pod różnym kątem widzenia. Szczęki pełne ostrych zębów, rozchylone szeroko z nadmiaru ciepła, które i im doskwierało, pomimo tego, że cielska miały skryte w cieniu, pod poskręcanym drzewem. Całość ohydnego ciała uwieńczał krótki, kolisty ogon, zakończony dwoma, ostrymi haki z twardej kości do chwytania ofiary.

– Nie są najbrzydsze – stwierdził Morfus, przenosząc wzrok przed siebie. – Te dopiero są szkaradne – dodał, wypatrując kawałek dalej stado rozdartych turksów.

Gdy tak na nie patrzył, przechodząc blisko w bezpiecznym kokonie, nie odczuwał strachu. Był zrelaksowany i nawet do nich pomachał, ale szybko zdał sobie sprawę, że ptaszyska ich nie widzą.

Dalsza część podroży tunelem, nie ukazała nowych gatunków, z którymi mogliby się zapoznać. Widząc, że nie pozostało im już dużo kroków do końcowych ramion tunelu, wbitych w twardą skałę, postanowili zrobić przerwę i napełnić żołądki, które od dłuższego czasu burczały i ssały z głodu.

Zdziwili się, widząc, jak Hestion pochłania ludzkie jedzenie.

Ociężali, jednogłośnie stwierdzili, że dalszą podróż odłożą i pozwolą zmęczonym mięśniom odpocząć.

***

 

Wokół śpiących smacznie podróżników, rozległo się głośne nawoływanie, stukanie dziobami i zmącony szelest skrzydeł. Odruchowo podnieśli ciała do pozycji siedzącej, zdając sobie sprawę, że okrąża je stado, dobrze im znanych turksów.

Wlepiały swoje wyłupiaste oczy w przyszłe ofiary, jakby czekały na gwałtowniejszy ruch, zachęcający do ataku.

– Co się dzieje?! – krzyknął oszołomiony chłopak, unosząc się w powietrze.

– To jego sprawka – odpowiedział szybko Morfus, przyglądając się Hestionowi, który za pomocą dłoni, kierował go ku górze.

To coś, co zawładnęło ich ciałami, nie pozwalało na ruch – nawet najmniejszy.

Byli ubezwłasnowolnieni i zdani na łaskę tego, który zafundował im niewidzialne skrzydła.

Główny Hestion wyciągniętą w górę ręką utrzymywał gapiów w stanie nieważkości, a drugą dotykał ptaków, który przypuściły atak, zmieniając je na powrót w zwykłe, łagodne ptaszątka. Pozostał tylko jeden, który stał z boku, nie mając zamiaru zaatakować i przyglądał się zdarzeniu przez dłuższą chwilę, po czym rozwinął skrzydła i odfrunął.

- Niesamowite – wypalił Merks, bo wydobywać głosu mu Hestion nie zakazał, podczas tej niespodziewanej lewitacji. – Teraz nie wyglądają już tak strasznie… są urocze – dodał, opadając na ziemię.

– Odzyskały pióra i straciły te brzydkie kolce, zobacz, jak spokojnie grzebią w ziemi, szukając pożywienia. – Fascynował się starzec, nie mogąc nacieszyć oczu.

– W taki właśnie sposób naprawiamy zło i to, co zostało stworzone przy jego użyciu – poinformował dowódca i stając obok nich, obserwował, jak mało trzeba do szczęścia tym osobnikom, aby uśmiech rozpromienił ich blade i kruche twarze. – Idziemy dalej?

– Daj mi chwilę. – Mędrzec nadal wpatrywał się w ptaki, które szykowały się właśnie do lotu. – Pa, słodziutkie, mam nadzieję, że już nigdy nie powrócicie do tamtej postaci.

Został im jeszcze kawałek do muru, widzieli już go, jak rósł z każdym krokiem. Postanowili przyspieszyć i znaleźć się jak najszybciej po tamtej stronie.

Chwilę później byli na miejscu.

– Nareszcie – ucieszył się chłopak, przeciskając przez wąską szczelinę i gdy tylko oparł plecy po tamtej stronie zimnych kamieni, odetchnął z ulgą.

– Odsłoń przejście i znikajmy stad, zanim jeszcze coś złego się nam przytrafi – wymamrotał mędrzec, oglądając się za dowódcą, który właśnie patrzył na postrzępiony przesmyk. – Teraz prosto do domu – prychnął. – Wystarczy mi przygód na kolejne sto lat – dopowiedział, wybuchając śmiechem.

Trzymając się blisko muru i idąc równym, nie za szybkim tempem, dotarli do rzeki. Tym razem nie musieli się moczyć. Dzięki pomocy dowódcy przelecieli nad nią jak orły z szeroko rozpostartymi ramionami.

Zważywszy na to, że Hestiony nie potrafiły latać i użyć swoich mocy do osiągnięcia tego efektu na sobie, dowódca zamroził wąski kawałek rwącej rzeki i przeszedł, jak po moście.

– Widać już moich ludzi. – Wskazał Hestion jakiś czas później, unosząc rękę w kierunku zwartej grupki czerwonych postaci, czekających obok Tunelu Przejścia.

Dołączyli do nich i wszyscy razem udali się w stronę wioski.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (25)

  • MKP pół roku temu
    "Merks otworzył oczy i spojrzał dokoła mętnym wzrokiem." - rozejrzał
    "Poganiał zdezorientowanego chłopaka przed wyprawą i psioczył pod nosem" - ja bym wywalił 'przed wyprawą.'
    "To miłe i bardzo oddane bydle." - to tak jak ja
    "Kilkanaście kroków dalej przystanęli, skrzat przywiązał Orzeszka pod rozłożystym konarem i po powrocie, jeden za drugim, wchodzili do ciemnego otworu, wykutego w skale." - masz zamieszanie w podmiotach: kto jeden za drugim? Podmiotem jest skrzat.
    "przywołany skinieniem głowy skrzata." - zaznaczam sobie
  • Joan Tiger pół roku temu
    Dzięki. Podzielę to zdanie na pół.
  • MKP pół roku temu
    "Zamiast tego powolnym ruchem ramienia, wyciągnął rękę przed siebie i namierzył, leżącą na rancie ołtarza draskę i potarkę, chwytając obie rzeczy w drżące palce" - pilnujemy kolejności zdarzeń: czy na pewno namierzył te rzeczy chwytajac w znaczeniu wymacał?

    "Za chwilę twoje ciało zostanie pozbawione czucia i zastygniesz w bezruchu." - przemyślałbym paraliż w obecności obcego skrzata:) elf to jeszcze, ale skrzat...

    "Stary skrzat zasłonił sztywne ciało Merksa swoją pulchną posturą" - mówiłem; zboczeniec.

    "Ciałem wstrząsnął mocny dreszcz obrzydzenia. Ściekała z nich krew grubymi stróżkami i kapała na jego: włosy, ramiona, plecy i jeszcze w inne miejsca, których Morfus nie widział." - nie możesz dać "nich", bo rączki nie są tu już podmiotem w domyśle

    "Skrzat odstąpił od chłopca i nagarniając drewnianą chochlą trochę cieczy z kociołka, wylał na falujący piach – Merks siedział nieruchomo z zamkniętymi oczyma. Z trudem zdjął kocioł z ołtarza, aby schować do ukrytej pod nim skrytki." - wychodzi na to, że Merks z trudem zdjął kocioł, a wydaje mi się, że chodziło ci o skrzata.

    "Twarz pozbawiona kośćca, zasuszona cienka powłoczka skórna, uwydatniała duży nos, długie, wąskie usta," - mam tu dysonans poznawczy, bo twarz bez kośćca to bezkształtny worek skórny wypełniony mięsem. Może: "Zasuszona cienka skóra formowała twarz pozbawioną kośćca niczym pokraczna maska " lub cos podobnego
  • MKP pół roku temu
    " Wyłapałem to podczas" - znak do namierzenia.
  • Joan Tiger pół roku temu
    MKP, nie obrażaj skrzata i jego seksualności. Zrobił swoje i na pewno nie ma odchyleń od normy. :)
    Elfy są przereklamowane, a skrzaty lekko zapomniane, więc skłaniam się nadal ku nim.
    "czy na pewno namierzył te rzeczy chwytajac w znaczeniu wymacał?" - nie inaczej.
    "Ściekała z nich krew grubymi stróżkami i kapała na jego: włosy, ramiona, plecy i jeszcze w inne miejsca, których Morfus nie widział." - nie możesz dać "nich", bo rączki nie są tu już podmiotem w domyśle" - nie znam się na gramatyce i piszę sznurkiem, jak mózg podpowiada.:).
  • MKP pół roku temu
    Joan Tiger Zatem niech nasz poniesie wątek seksualności skrzatów:) A jeśli chodzi o gramatykę to zafajdanym obowiązkiem pisarza jest się z nią zapoznać i się do niej stosować - tak, też uważam, że to posysa, ale tak każe obyczaj :)
  • Vespera pół roku temu
    MKP Ty, panie korektorze, stróżka to jest kobieta pilnująca czegoś, krew ścieka strużkami :P
  • Joan Tiger pół roku temu
    MKP , jakości mnie nie zachęciłeś do nauki.😁 Małe istotki naparzają się w norkach jak kroliki. Nuda.😂
  • MKP pół roku temu
    Vespera Do mnie się sadzisz? Do autorki se fikaj! e mnie taki korektor jak z ciebie czarnoskóry koszykarz. Co zauważę, to wskażę :)
  • MKP pół roku temu
    Joan Tiger A może one to z miłością jakąś dziwną robią? Może zabiegi romantyczne praktykują wszelakie, które warte są zgłębienia? Reasumując: w każdej norce może dziać się coś ciekawego:)
  • Joan Tiger pół roku temu
    Vespera , poprawię wyraz. Dzięki.
  • Joan Tiger pół roku temu
    MKP . Zapewne tak i to często. Skrzaty są tak samo romantyczne jak twoja bohaterka. Męża nie chce, młodzieńca i czarownicy również.
  • Vespera pół roku temu
    MKP I jeszcze, tfu, połeta, rymuje w komentarzach...
  • Vespera pół roku temu
    Joan Tiger Nie ma sprawy, rzucił się w oczy, to i ja zwróciłam na niego uwagę.
  • MKP pół roku temu
    Joan Tiger Ona się zabetonowała, tak sama w sobie, ale nawet najtwardszy beton rokruszyć można 😉
  • Joan Tiger pół roku temu
    MKP . Jasne.
  • MKP pół roku temu
    "Zacisnął wąskie usta i spuścił głowę, nie potrafiąc znieść blasku oczu dowódcy i furii, jaką uwalniały, sięgając ostrymi szpikulcami skumulowanej, zimnej fali, oplatającej jęzorami drżące ciało i przenikając do wnętrza w poszukiwaniu ukrytych wizji." - tu mamy imiesłowowy zawrót głowy, bo w całości gubimy podmioty. "Zacisnął wąskie usta i spuścił głowę; nie potrafił znieść blasku oczu dowódcy i furii, którą uwalniały. Jarzące się ślepia wbijały się w drżące ciało niczym zmrożone szpikulce, penetrując umysł w poszukiwaniu ukrytych wizji"

    "Chłopak zaczerpnął głośno powietrza" - głośno zaczerpnął powietrza.

    "– Dlaczego uwolniłeś pokłady ognia w stosunku do nas? – Morfus wstał z zimnej posadzki i spojrzał na dowódcę pytającym wzrokiem – mógł patrzeć bez obaw, że oślepnie" - nie powinno się używać półpauzy w dialogu jeśli oznaczasz nią atrybucję dialogową. "...pytającym wzrokiem. Mógł patrzeć bez obaw, że oślepnie"

    – Merks – Morfus - kropka po Morfus

    "przestań zawracać sobie tym swoją młodą główkę." - może: "przestań sobie tym zawracać, tę młodą główkę"

    "Wstał z kucek i spojrzał na swoich ludzi, którzy stali nieruchomo, jakby ich ktoś zamroził (od kiedy Hestiony wyłoniły się z tego jasnego piasku, nie zmrużyły oczu, nie złapały oddechu, ani nie poruszyły żadną częścią swojego bliżej nieokreślonego ciała)" - a te nawiasiki to po co ci się znowu zakradły?:) Zrób normalne zdanie: "Od kiedy..."

    "Był bardzo zdenerwowany, co dostrzec można było gołym okiem i szybko zniknął im z oczu." - ci się podmioty zmiksowały :) Był bardzo zdenerwowany, co można było dostrzec gołym okiem. Szybko nerwowym marszem zniknął..."
  • Joan Tiger pół roku temu
    Nawiasy z przyzwyczajenia, tak samo jak półpauzy. Niektóre nawyki ciężko wyplenić, kiedy pisze się błędnie od początku. ;). Dzięki.
  • MKP pół roku temu
    Joan Tiger Your welcome 😘
  • MKP pół roku temu
    "Wygląda na to, że tak i Chwała Bogu," - co do słowa Bóg pisanego wielka literą. Jeśli tamtejszy bóg też ma na imię Bóg, tak jak w chrześcijaństwie, to powinno być z wielkiej litery. Przynajmniej ja to tak interpretuje. Jeśli bóg w znaczeniu jakiś bóg, to powinno być z małej.

    "i niemały lęk." - lęk nigdy nie jest miły:) Nie ma sensu tego dopowiadać.

    "– Zgadza się – Morfusa policzki pokryły się czerwienią" - kropa po się i zmieniamy na Policzki Morfusa

    "Morfus również podążył oczyma na zmieniającego właśnie odcień czerwieni dowódcę, na rzadszy i jaśniejsz" - Morfus również podążył oczyma na dowódcę zmieniającego właśnie odcień czerwieni na rzadszy i jaśniejsz

    "– To jego sprawka – odpowiedział szybko Morfus, przyglądając się Hestionowi, który za pomocą dłoni, kierował go ku górze" - kogo kierował? Jak go kierował Ni czaję tego zdania... To w sensie że wskazał mu?

    "Byli ubezwłasnowolnieni i zdani na łaskę tego, który zafundował im niewidzialne skrzydła." - to ubezwłasnowolnieni to mi średnio pasuje. Ja znam to słowo w znaczeniu pozbawieni możliwości decydowania o sobie w świetle prawa, a nie fizycznie - ale może się mylę.
  • Joan Tiger pół roku temu
    Dobra uwaga z tym Bogiem. Na pewno nie ma tam chrześcijaństwa i napisałam to raczej odruchowo, jako powiedzenie. Trzeba będzie wywalić ten zapis. :).
    "– To jego sprawka – odpowiedział szybko Morfus, przyglądając się Hestionowi, który za pomocą dłoni, kierował go ku górze" - kogo kierował? Jak go kierował Ni czaję tego zdania... To w sensie że wskazał mu? - rzeczywiście, trzeba dodać chłopca. "Co się dzieje?! – krzyknął oszołomiony chłopak, unosząc się w powietrze." - to zdanie - przytoczyłam - przed tym wcześniejszym jest odpowiedzią odnośnie do kierowania dłonią ku górze; czyli unoszenie w powietrze przy użyciu mocy.
    Co do ubezwłasnowolnienia, to wiem, że z zasady dotyczy rozumu, ale bacząc na stan, w jakim się znajdowali, poddani całkowicie niemocy, ten wyraz mi tu pasował. Nie tylko fizycznie byli marionetkami, ale jako istoty rozumne, również, ponieważ nie mogli w danej sytuacji decydować za siebie, tylko zostało im to narzucone, czy chcieli, czy nie. :). Mam troszkę pojebany tok myślenia, więc.... Dzięki. ;).
  • MKP pół roku temu
    i niemały lęk." - lęk nigdy nie jest miły:) Nie ma sensu tego dopowiadać. - źle zobaczyłem, więc jak zobaczysz, że pierdzielę głupoty, to ignoruj:)
  • Joan Tiger pół roku temu
    MKP, tego wpisu akurat nie rozwijałam. :). Nie zrozumiałam, więc przemilczałam.
  • MKP pół roku temu
    Joan Tiger Słuszne podejście:)
  • Joan Tiger pół roku temu
    Spoko. Kolejny komentarz ograniczę do zwykłej formy grzecznościowej, jeśli nie będzie pytajników . 😊

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania