Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 9

ZERYTOR

 

– Straż! Wezwać Midora! Szybko! – nakazała Wyrocznia.

Po chwili główny strażnik przeniknął do komnaty.

– Wzywałaś, pani. – Skłonił się i zawiesił wzrok na podłodze, tak samo zresztą, jak dwoje strażników, którzy stanęli za nim.

– Władca zaniemógł? Nie odwiedza mnie już od paru dni. – Stwarzała pozory opanowanej, ale jej drżąca warga wskazywała na zupełnie coś innego.

– Jest zdrowy, ale chwilowo nieobecny. Wraz z córką i paroma strażnikami poleciał nad czerwone jezioro. Panienka chciała wypróbować umiejętności swojego nowego skrzydłokorna – oznajmił jednym tchem, czerwieniejąc na twarzy.

– Przynieście mi jego włos!

Kobieta sztywnym krokiem podeszła do ściany. Wykonała delikatny ruch nadgarstkiem i przy użyciu pierścienia, wprawiła twardą powierzchnię w wir drgań i zburzyła gładkość ściennej prostoty. Odstąpiła i przewracając oczyma, czekała, aż niespieszący się Midor, przyniesie to, o co prosiła. Gdy tylko zawitał do komnaty i podszedł, zdjęła jeden włos z drucianej szczotki, wrzuciła do falującego wnętrza portalu osadzonego w kamiennej ścianie i westchnęła. Bez pośpiechu oddała strażnikowi niepotrzebny przedmiot i wskazując ręką drzwi, odprawiła wszystkich – chciała w samotności podziwiać poczynania pana.

Obraz wyostrzył się leniwie, jakby przekaźnik był słabej jakości. Irytacja rosła, a świadomość niewiedzy, doprowadzała kobietę do frustracji. Gdy po długim wypatrywaniu oczu, ujrzała władcę siedzącego na kamieniu w pobliżu jeziora i czarnowłosą dziewczynę głaszczącą skrzydłokorna, odetchnęła z ulgą. Wizje zdrady i nieposłuszeństwa, które wtłoczyła do mózgu, ustąpiły miejsca ciekawości, a widok długich pasm dziewczęcych włosów rozwiewanych przez wiatr, działał na obserwatorkę kojąco.

Tacja przywarła do czarnego jak smoła, wielkiego, czteronożnego ptaka. Otrzymał swoją nazwę od rozpiętości skrzydeł, którymi mógł objąć kruchą dziewczynę czterokrotnie. Skrzydłokorn grzebał ostrymi pazurami w ziemi, strzelał ciemnymi ślepiami i potrząsał szyją. Zamiast piór jego ciało pokrywała długa, kudłata sierść i imponujących rozmiarów prostowłosy ogon. Na czubku głowy widniała para spiczastych rogów, pomiędzy którymi falowała długa, prosta grzywka, a twardy dziób szybko rozdziobywał to, co zwierzę znalazło w wyschniętej ziemi.

– Zadowolona z nowego zwierzęcia? – spytał Horn, zmrużył powieki i uniósł twarz w stronę palącego słońca.

– Tak tatusiu, jest piękny i pojętny. Rozumiemy się bez słów. – Przeciągnęła dłonią po beżowym sweterku i ukazała białe zęby w szerokim uśmiechu.

– Nadałaś mu imię, czy nadal nie możesz się zdecydować? – Poderwał się z miejsca, podszedł i spojrzał głęboko w jej durze, brązowe oczy, przytrzymując za czubek trójkątnej brody.

– Wymyśliłam, tatusiu. – Wsparła dłonie na torsie mężczyzny. – Dam mu na imię Tauron – dopowiedziała, przytuliła się do ojca i z nieukrywaną ekscytacją, objęła mocno w pasie.

– Wracajmy. Przed nami długa droga – rzucił oschle, jakby tak naprawdę tego nie chciał.

Horn odstąpił od córki i zacisnął szczękę. Spięte mięśnie uwypuklały się spod dopasowanego płaszcza i zdradzały jego prawdziwy nastrój, skrywany pod wymuszoną maską.

Kiedy był z dala od Wyroczni – żył. Kiedy był blisko – umierał.

Pomimo tego, że darzył kobietę uczuciem, zatracił męskość i porównywał swoje istnienie do kanarka w klatce. Śpiewał, kiedy kazano – milczał, gdy nakazywano.

– Dobrze, tato – przytaknęła Tacja i dosiadła Taurona, który wyprężył pierś, gotowy do odlotu.

Władca ze spuszczoną głową podszedł do Norka, wskoczył na jego grzbiet i poklepał pupila po nastroszonej szyi. Posępnym tonem, nakazał strażnikom, siedzącym na wielkich krukach z białymi głowami, aby zachowali odstęp podczas drogi powrotnej.

Chwilę później byli już w powietrzu, a wypoczęte zwierzęta z zadowoleniem rozpościerały skrzydła. Horn próbował dogonić córkę, która wystrzeliła jak z armaty, ale jej skrzydłokorn był nadzwyczaj szybki i biedny Norek pomimo starań, nie był w stanie go dogonić.

Wyrocznia zamknęła Panel Podglądu, opadła na fotel i pochwyciła dłońmi w okolice skroni – odczuwała silny, świdrujący nacisk na czołową część czaszki. Przyciągnęła kolana bliżej brody i jęknęła głośno. Trwało to chwilę, po czym znów wyglądała, jakby nic się nie wydarzyło, a ból odszedł, jak ręką odjął.

Zastanawiała się, co może być przyczyną tych gwałtownych, chwilowych spadków mocy.

– Jak władca wróci do zamku, wezwijcie go do mnie! – krzyknęła do straży, stojącej za drzwiami i przymknęła oczy.

Posępne samopoczucie Horna udzieliło się również jej – zasnęła.

***

 

– Co się dzieje?! – zapytał Horn donośnym głosem, wkraczając jak burza piaskowa do komnaty kobiety. Podskoczyła i wyrzuciła ręce przed siebie, niemal nie spadając z fotela. Gwałtowne wyrwanie ze snu, sprawiło, że była ciut oszołomiona i dopiero po chwili oprzytomniała, widząc tors władcy tuż przed nosem.

– Daj bransoletę! – nakazała ostrym tonem. – Muszę coś sprawdzić, bo inaczej oszaleję! – Przeszła od razu do konkretu, nie wydając opinii na temat jego grubiańskiego, pozbawionego manier zachowania. Lodowate spojrzenie, które posłała w jego kierunku, przyniosło lepszy efekt, niż puste słowa.

Władca płonął ze wstydu i nie mógł tego ukryć pod żadną skorupą. Już tyle razy był upominany, aby nie unosić głosu, kiedy spała, ale reprymendy jakoś nie mogły zagrzać miejsca w jego głowie i nadal to robił.

Zdjął artefakt z przedramienia i przycisnął do piersi. Wyglądał, jakby nie chciał się z nim rozstawać.

Wyrocznia podeszła do półki i stając na palcach, ściągnęła mały flakonik z zieloną galaretą. Wytrzepała oporną kroplę do gara wypełnionego wodą, który stał pod ścianą i biorąc od władcy bransoletę, wrzuciła ją do cieczy.

– Podaj tę grubą, złotą księgę leżącą na końcu regału – poprosiła. – Zdjęła z palca pierścień, dorzuciła do bransolety, po czym odstawiła buteleczkę na miejsce i podeszła do stołu.

Władca rzucił grube tomisko na blat i spoczął w fotelu, obserwując, jak kobieta energicznymi ruchami przerzucała stronice. Zatrzymała się na jednej z nich, oparła dłoń na policzku i zaczęła czytać na głos, wolno i wyraźnie:

 

” TRÓJKĄT MOCY / UŻYCIE PO UŚPIENIU / AKTYWACJA”

 

„Trójkąt Mocy, nadzwyczaj silna energia uaktywnia się, po złączeniu co najmniej trzech z pięciu części w nieokreślonej kolejności. Aby mieć pewność co do złożenia lub użycia tego przedmiotu, wystarczy posiadać jedną część niepołączoną z resztą. Należy przygotować mieszankę z zielonych glonów i mchu akacji, po czym dodać jedną kroplę do wody. Jeśli którakolwiek część artefaktu zanurzona w miksturze zmieni kolor, oznaczać to będzie, że Trójkąt Mocy został połączony w większym, lub mniejszym stopniu i jego mocy użyto w konkretnym celu. Każda część wysyła sygnał do innej w celu umożliwienia szybszego odnalezienia się nawzajem celem połączenia. Od pierwszego użycia tego przedmiotu, osoby posiadające jakiekolwiek części mają dwa pełne cykle księżyca na pozbycie się ich w celu ochrony życia”.

 

Kobieta nie myśląc długo – bardziej z ciekawości – podbiegła do gara i zajrzała do środka. Jej śladem ruszył podekscytowany władca i oparł dłoń na jej barku.

Ten gest nie obył się bez skrzyżowania spojrzeń i delikatnego uśmiechu z jej strony.

– Zmieniły kolor – oznajmił, przełknął ślinę i wybałuszył oczy do wielkości talara. – Co teraz pani mądralińska? – Ugryzł się w język ciut za późno i znieruchomiał, jakby Wyrocznia poddała go hipnozie.

– Przeczuwam, że dziecko Krona i Zerny żyje i udało mu się dokonać rzeczy, której nikt wcześniej nie podołał, albo pośród uciekinierów narodził się ktoś, na tyle bystry, aby sprostać zadaniu. – Ściągnęła usta i wsparła lecącą do przodu głowę na piersi władcy. – Domniemam, że trójkąt uruchomiono po raz drugi, od jego uśpienia i stoi za tym ktoś, kto napsuje nam krwi i zachwieje panujący porządek na Zerytorze. W najbliższym czasie najprawdopodobniej dotrze tutaj ktoś, silniejszy być może nawet od mojego ojca i twórcy tej niebezpiecznej broni.

Oboje nie wykazywali żadnych oznak – ich twarze były bez wyrazu. Nieprzerwany jak dotąd prym na Zerytorze, wisiał na włosku i mocniejszy podmuch wiatru, spowoduje, że nić pęknie, a razem z nią skruszeją oni.

– Jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie, panie – stwierdziła blada jak kreda Wyrocznia, wyśliznęła się z ramion Horna i zaczęła dreptać nerwowo po komnacie. – Jeśli tajemnicza osoba zdobędzie resztę części i połączy je, zapanuje nad energią nieznanej bliżej broni i stanie się nie do pokonania.

– Skąd pewność, że części z tworu twojego brata wpadły w niepowołane ręce? – burknął, sam mając coraz więcej przekonania co do jej przeczuć, ale nadziei nie tracił, że może jednak się myli.

– Kobieca intuicja – odparła chłodno. Zmarszczyła nos i zaczęła rozmasowywać skronie. – Przestań w koło powtarzać to samo. Rozum ci odebrało? Zwariować z tobą można niedowiarku – syknęła, patrząc władcy prosto w rozdziawione usta.

Szczęka opadła mu tak, że gdyby nie skóra, zbierałby ją z podłogi.

– Musimy odnaleźć twojego ojca, czarownika „Ja” i nie patrz tak na mnie, bo sami sobie nie poradzimy. – Od dawien dawna podniósł głos i dogryzł zaskoczonej jego wywodem Wyroczni.

Szeroki uśmiech wpełznął na rozpromienioną twarz Horna i gdyby nie uszy, okrążyłby całą głowę. Uszami również by zaklaskał, aby mocniej obnieść się ze swoją satysfakcją.

– Od stuleci nikt go nie widział i nie wie, gdzie może przebywać – poinformowała przez zaciśnięte zęby, nie za bardzo ciesząc się na to, że miałaby go znów zobaczyć.

Zbyt wiele wycierpiała, przez wielkiego „Ja”.

– To, co teraz zrobimy?

– Nie wiem, muszę pomyśleć. – Chwyciła rozkojarzonego władcę za fraki i poprowadziła w stronę drzwi. – Wyjdź. – Wyjęła bransoletę z kociołka, wcisnęła mu w dłoń i znikła za kotarą, pozostawiając Horna samego, jak kołek pośrodku ugoru.

Kiedy władca opuścił pomieszczenie, wyszła z ukrycia i po raz kolejny przewertowała księgę. Ból głowy nie ustępował – świdrował pracujące zwoje mózgu.

– Nie ma tu nic, co mogłoby mi pomóc – szeptała pod nosem, wytężając szare komórki. – Pozbywając się pierścienia, osłabię swoje moce praktycznie do zera. – Szwendała się bez celu po komnacie, myśląc intensywnie nad jakimś rozwiązaniem. Jej twarz była purpurowa z wysiłku, a dłonie zaciśnięte w pięści do białości kostek.

Tutaj musi coś być, pomyślała, po raz kolejny wertując zakurzone kartki.

Niespodziewanie paznokieć zahaczył się o jedną z nich. Wyszarpnęła go odruchowo, po czym dostrzegła szczelinę – kartki były sklejone.

– Co my tutaj mamy? – Wzniosła wysoko brwi i rozdzieliła stronice. – Ciąg dalszy opisu. – Zdziwienie wykwitło na jej twarzy i nie pozostało nic, jak pośpiesznie odczytywać odkryty tekst:

 

„Elementy lub pojedynczy element Trójkąta Mocy, może mieć przy sobie jedynie osoba, która go połączyła, albo następca z rodu jego twórcy. Wtedy i tylko wtedy osoba ta nie będzie narażona na śmierć i będzie mogła do woli korzystać z tego, co dana część jej zaoferuje”.

 

Uśmiechnęła się pod nosem i opadła rozluźniona, pełna euforii na stary fotel.

– Cudownie – wyszeptała i położyła dłonie na piersi. – Wystarczy tylko ukryć bransoletę. Na szczęście nie muszę pozbywać się pierścienia, bez niego byłabym skończona.

– Straż! Idźcie do pana, niech da wam swoją bransoletę i przynieście ją do mnie jak najprędzej! – Jej samoocena rosła w siłę.

***

 

Pod osłoną nocy Wyrocznia wraz z Galarem opuścili zamek w celu poszukania odpowiedniego miejsca, aby ukryć własność władcy i zapobiec, aby przedmiot nie trafił w niepowołane ręce.

– Znasz te rewiry lepiej niż ja. – Popędzała Galara, który wyglądał trudnodostępnego i zakamuflowanego miejsca. Odeszli już spory kawałek od zamku. – Znajdź coś szybko, bo już mnie nogi bolą od tego chodzenia – marudziła, przy każdym postawionym kroku, aż biedna pantera skuliła uszy.

– Już wiem – warknął Galar, wystawiając ostre zęby, przez które wypływał nadmiar śliny. – Tu niedaleko jest stara, zapomniana przez wszystkich jaskinia. – Rozbiegany wzrok wyłapywał najmniejszy ruch w okolicy. – Strażnicy – obwieścił, uskakując bezszelestnie za dużą skałę.

– No i co w tym takiego dziwnego głuptasie. – Przykucnęła, obserwując chodzących parami wartowników spod rzęs.

– Doniosą zaraz panu, że spacerujesz samotnie poza murami zamku i będzie przez pół dnia do tego wracał – oznajmił Galar, marszcząc pyszczek, jakby się śmiał. – Sama dobrze wiesz, jaki potrafi być męczący.

– Masz rację, nie powinni mnie tutaj widzieć – przytaknęła i na czworaka, doszła do skały, za którą skryła oblicze. – Władca nie może się o tym dowiedzieć, inaczej mógłby zacząć drążyć i odnaleźć bransoletę, a do tego dopuścić nie mogę.

Odczekali chwilę, aż strażnicy odejdą na bezpieczną odległość, po czym ruszyli dalej, nieco szybszym krokiem, niż poprzednio. Szli jeszcze jakiś czas w kompletnej ciszy, ale zniecierpliwienie dawało o sobie znać na ściągniętych rysach twarzy kobiety.

– Już prawie jesteśmy, pani. – Galar zamerdał ogonem, najeżył grzbiet i wskazał łapą na jaskinie parę kroków przed nimi. – Takie umykanie przed wartownikami jest bardzo pobudzające. Na szczęście w tej okolicy nie było ich dzisiaj zbyt wielu.

Dotarli w końcu do celu. Pieczara była w totalnej rozsypce. Wejście częściowo przywalone gruzem i tylko porastające ją uschnięte gałęzie wijca, trzymały wszystko w kupie.

– Strach tutaj wchodzić – przemówiła kobieta zachrypniętym głosem i otrzepała szaty z brudu. Wzdrygnęła ramionami i gdyby nie fakt, że lepszego miejsca nie miała już siły szukać, nigdy nie postawiłaby stopy w tak obskurnym miejscu.

– Lepiej dla nas pani, bo mamy większą szansę na to, że nikomu nie przyjdzie na myśl, aby tam wchodzić – przyznał Galar i wszedł niepewnie do środka.

Wyrocznia bez zachęty i zbędnego biadolenia ruszyła chwiejnym krokiem, bo pod stopami piętrzyły się ostre kamyki, utrudniając stąpanie.

Wkroczyli głębiej w ciemne odmęty groty, odnajdując swoje położenie po świecących oczach. Pantera wygrzebała dziurę nieopodal siwego kamienia, a Wyrocznia dopiero teraz, ruszyła głową i oświetliła wnętrze białym blaskiem z pierścienia. Włożyła do wykopanego otworu zawiniętą w czarne płótno bransoletę, a kot zagrzebał zawiniątko bardzo starannie, po czym oblizał łapy z nadmiaru sypkiej ziemi.

– Zaznaczę to miejsce dla pewności. Nie wiadomo, w jakim stanie zastaniemy tę ruinę następnym razem. – Wypaliła sygnetem małą, czarną dziurkę na siwym kamieniu, nieopodal miejsca spoczęcia artefaktu.

Powrócili do zamku bez większych przeszkód. Kolejnego dnia bladym świtem, kiedy słonko wypuszczało pierwsze promienie po przespanej nocy, Wyrocznia wysłała panterę na zwiady do wioski.

***

 

Na twarzach zgromadzonych rysowało się zmęczenie, po kilkukilometrowym przemarszu. Kobiety trzymały najmniejsze pociechy na rękach – większość z nich spała. Starsze resztkami sił przebierały krótkimi nóżkami, nie odstępując rodzicielek na krok. Pojękiwały i grzebały w torbach w poszukiwaniu jedzenia. Na końcu podążały nestorki oraz sędziwi mężczyźni. Jeden z nich nie miał nogi i musiał często odpoczywać, gdyż ręce bolały od wspierania ciała na wystruganych patykach. Młodzież gawędziła wesoło i była zamknięta w swoim świecie, pełnym szturchańców i miłosnych spojrzeń.

– Te wszystkie chatki wyglądają identycznie jak w naszym starym miejscu zamieszkania – stwierdził Merks, dochodząc wraz z resztą podróżników do wioski.

– Dokładnie – potwierdziła Sanyra, chłonąc roztaczający się przed nią widok szeroko otwartymi oczyma. – Nasza stara wioska była odzwierciedleniem tej tutaj. Zbudowaliśmy ją w identyczny sposób – dodała, uśmiechając się bardziej do siebie, niż do towarzysza rozmowy.

– Co stało się z tamtą po jej opuszczeniu? – Uniósł pytająco lewą brew.

– Została tam, ale bez obaw, jest chroniona niewidoczną barierą – odkaszlnęła nadmiar powietrza z płuc. – Na tamtej planecie nikt nie wiedział o naszym istnieniu. Zresztą nie wiem, czy w ogóle ktoś tam mieszkał, poza nami. Nigdy, nikogo nie widzieliśmy po drugiej stronie zasłony.

Nowoprzybyli zaczęli powoli rozchodzić się do swoich starych domostw, aby zadomowić się w nich na nowo. W większości z nich czekali na nich członkowie rodzin: ojcowie, bracia, siostry, mężowie i dziadkowie, ale nikt ich nie witał, jakby osada była wyludniona. W niektórych panowała pustka, były opuszczone i samotne. Dopiero kiedy przybysze przekroczyli ich progi, chałupy ożyły i słychać było: krzyki, płacz, lament i ogólnie pojętą radość.

Merks z matką również ruszyli w kierunku stojącej na uboczu chałupy, a Morfus z Sanyrą poplotkowali jeszcze chwilę i skierowali kroki do swoich dawno niewidzianych włości.

***

 

Nazajutrz Merks z mamą wybrali się spacerkiem do Sanyry. Postanowili obejrzeć wspólnie wioskę i zaobserwować wszystkie zmiany, jakie w niej zaszły przez te lata. Po chwili, nie spiesząc się wcale, stanęli przed chatą staruszki i pokonując strome schody, dotarli przed drzwiami. Merks wcisnął migający kamyczek i pod osłoną gęstej pary, znikli, lądując w oświetlonym świecami pomieszczeniu. Przywitali staruszkę, która właśnie rozwieszała nadziane na haki zioła i ruszyli w stronę stołu.

Niespodziewanie dla nikogo, Zerna, która ociężale opadła na krzesło, oparła dłonie na blacie stołu, sposępniała i otarła łezkę, która zakręciła się jej w oku. W ciągu sekundy jej chęć wspomnień i rozpamiętywania tego, co na dzisiaj zaplanowali, zgasła, jak dogasający knot.

– Co się stało kochana? – zagadnęła staruszka, widząc jej wykrzywioną twarz. Objęła kobietę ramieniem, chcąc w ten sposób dodać otuchy, bo podejrzewała, co mogło być przyczyną tak nagłej zmiany samopoczucia.

– Moje myśli wciąż krążą wokół Krona. Czy jeszcze żyje, a jak tak to, co się z nim dzieje? – Oczy Zerny były smutne i nie cieszyło ją za bardzo to, że jest nieokreśloną ilość lat świetlnych bliżej tego, za którym usychała.

Chłopiec posmutniał również, dręczony podobnymi rozterkami, chociaż w mniej płomiennym wydaniu, niż w przypadku matki. Podszedł do jej przygarbionej sylwetki i dołączył do grupowego uścisku.

– Puk, puk – dobiegło zza drzwi i w progu pojawił się Morfus z szerokim uśmiechem na rozradowanej twarzy. – Gotowi do przywołania wspomnień i zapoznania się z tym, co nas ominęło? – Zawiesił wzrok na Marksie, dodając: – Dla ciebie będzie to wyprawa do całkowicie nowego świata. Natłok informacji osłabi mózg, nie mówiąc już o uszach, które wchłoną tyle wiedzy od naszych milusińskich gadulskich, że lepiej byłoby, abyś nie podjudzał ich dodatkowymi pytaniami, aby uzyskać wszystkie odpowiedzi naraz. Jutro również nastanie dzień.

Ruszyli w drogę, z lekką obawą, co zastaną i czego doznają za grubymi ścianami domostw, a może nawet w plenerze, jeśli ktokolwiek z mieszkańców opuści bezpieczny azyl, i podejmie temat, poza pospiesznym dzień dobry w drodze po rzeczy niezbędne do przetrwania.

Wędrowali ślimaczym krokiem po osadzie widmo. Zaglądali do zaprzyjaźnionych sąsiadów, gawędząc o wszystkim i o niczym. Po każdorazowym wyłonieniu się z kolejnej chatki, ich wyraz twarzy malował coraz posępniejszy zarys przygnębienia i zatroskania. Ci, co przybyli do osady ostatnimi dniami, dołączyli do stałych mieszkańców i również ograniczyli aktywność do wyglądania przez okno albo wystawania na schodach. Merks poznał mężczyzn, którzy tu zostali i mieszkali od lat. Szybko zauważył, że upłynie trochę czasu, zanim osadnicy wyjdą z ukrycia i będą kroczyć ścieżkami tej małej wioski jak on teraz. Zastraszenie było wysokie, a obawa o życie jeszcze większa. Każdy z tu obecnych wiedział, że Wyrocznia nie śpi i w każdej chwili może przypuścić szturm. Pakt Nietykalności nie był gwarantem, że są bezpieczni i chociaż Sanyra z Zerną tłumaczyły, że diablica nie wkroczy do wioski, odzew słuchających był sceptyczny.

Czas płynął szybko i nie wiadomo, kiedy, zaczął zapadać mrok.

Następnego dnia, tym razem bez Morfusa, kontynuowali przechadzkę, obserwując, jak ludzie niechętnie wychylają się zza progów, zachęceni dzień wcześniej, aby przełamać bariery i zacząć żyć pełnią życia. Podwórka nadal świeciły pustkami, ale widok trzymających się kurczowo wejścia sylwetek, napawał naszych spacerowiczów nadzieją na rychłe zmiany.

– Zgłodniałem – burknął Merks, gładząc się po brzuchu. Kiszki grały marsza i nie uciekło to uwadze kobiet, które wybuchły głośnym śmiechem.

– Zajdźmy do mojej młodszej siostry, mieszka niedaleko – zaproponowała Sanyra. Przylizała kosmyki włosów i ruszyła przodem, wskazując drogę.

Po niezbyt dalekiej przechadzce stanęli przed małą, brązową chatką w kształcie kopuły nieopodal rzeki. Miała okrągłe okna i drewnianą werandę ze schodami prowadzącymi pod owalne, beżowe drzwi. Otworzyła im kobieta w podeszłym wieku o siwych włosach, upiętych w kok.

– Siostrzyczko. – Rzuciła się Sanyrze w ramiona. – To jednak prawda. – Zaszlochała, a zielone źrenice rozbłysły ciepłem. – Wróciłaś i naprawdę tutaj jesteś. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, mogąc cię znów zobaczyć. – Kajko przygarbiła plecy, bo była dużo wyższa od siostry, ale tak samo chuda.

Polał się potok łez, których wzruszone na swój widok kobiety, nie próbowały zahamować.

– Witaj, kochana. Kupę lat minęło… ale się stęskniłam – wydukała przez zaciśnięte gardło staruszka, miękkim głosem. Przywarły do siebie tak szczelnie, że trudno by było wcisnąć pomiędzy nie najmniejszy palec.

Kolejne przywitania i zapoznania odbyły się mniej ostentacyjnie, zaledwie z lekkim poklepaniem po plecach i uściskiem dłoni.

– Wejdźcie do środka. Zapraszam. – Kajko przepuściła gości przodem, wytarła spocone dłonie w znoszony fartuszek i zamknęła drzwi. – Głodni? – spytała, prowadząc gości do salonu.

Przeszli przez jasny, wąski korytarz i wkroczyli do małego, jasnobeżowego pomieszczenie z dużym stołem i sześcioma krzesłami pośrodku. Obok drzwi stała duża, dębowa szafa i dwa bujane fotele. Pod oknem kanapa, okryta jasnym kocem, a naprzeciwko niej dwie, wysłużone już komody oraz duża lampa.

Do salonu weszła dwójka nastolatków i zawiesili wzrok na przybyłych, siedzących przy stole. Mieli marmurowe miny, które nie wyrażały żadnych emocji.

– Miru, Dany to wy? – zgadywała Sanyra. Wstała i podeszła bliżej stojących nieruchomo młodocianych. Zaczęła taksować zamazane sylwetki spod przymkniętych powiek, bo stare, wysłużone okulary od dawna nie pomagały tak, jak powinny.

– Tak – odpowiedzieli zgodnie, patrząc to na gościa, to na siebie z lekkim zaskoczeniem.

– Ostatnio widziałam was, jak byliście małymi brzdącami, biegającymi po podwórku. Wyrośliście. – Przysunęła twarz na odległość stopy i wybałuszyła oczy, aby dostrzec jak najwięcej i nasycić ciekawski wzrok ich widokiem.

– Pani, to kto? – zagadnął pulchny, wysoki chłopiec z przekąsem, podążając niebieskimi oczyma w poszukiwaniu mamy, jakby bał się osoby przed sobą i chyba tak było, bo znieruchomiał, zaniemówił i zbladł. Przeciągnął palcami po blond włosach i wydął pełne usta, spuszczając głowę.

– Dzieci, to wasza ciocia Sanyra. Wróciła do domu po długiej nieobecności – Kajko wyręczyła zaaprobowaną jej dziećmi siostrę w udzieleniu odpowiedzi.

– Witaj ciociu. – Uśmiechnęła się Miru, mrużąc błękitne oczy. – Dużo o tobie słyszeliśmy z bratem. – Blond grzywka zaczesana za ucho po uwolnieniu się, zakryła dziewczynie pół twarzy.

Siedemnastoletni Dany skinął głową na powitanie, po czym usiadł w fotelu, aż zaskrzypiał pod jego ciężarem.

– Śliczności moje. Ile dobrego mnie ominęło... – Staruszka wzruszyła ramionami i starła wilgoć z kącika oka. – Miru to już pannica, z której strony, by nie spojrzeć. Wysoka, zgrabna i śliczna, jak matka. Ile wiosen liczysz kochana? Moja pamięć już nie ta i zanim się doliczę, słońce cztery razy wzejdzie i zajdzie?

– Prawie piętnaście – wyrzuciła z pełnych ust i poprawiła długie, sięgające pasa włosy, które zahaczyły o sweter Sanyry, kiedy przytulała dziewczynę. Usiadła obok matki, na wolnym krześle.

Merks siedział jak na szpilkach i nie potrafił oderwać wzroku od ładnej blondynki. Nie interesowało go, co dzieje się wokół i na jaki temat trwała właśnie dyskusja. Jego myśli krążyły wokół Miru. Właśnie odgarniała grzywkę ze swojej trójkątnej twarzy i zagarnęła niesforne kosmyki za ucho.

– Merks – zwrócił się bezpośrednio do dziewczyny i wyciągając w jej kierunku drżącą rękę.

– Miru – odparła. Rumieńce wyrosły na mocno zarysowanych kościach policzkowych, kiedy napotkała na sobie pewny wzrok chłopaka. Odwrócił go jednak szybko i zwrócił twarz w stronę Dany’ego, ściskając jego grubiutką dłoń.

Kajko, nie przeciągając niepotrzebnie panującego w powietrzu lekkiego napięcia, zaprosiła gości i członków rodziny na obiad, którego zapach unosił się po całym domu.

W kuchni pani domu panował porządek, wszystko miało swoje miejsce. Białe meble kontrastowały z jasnozielonymi ścianami. W centrum pomieszczenia stał duży stół otoczony krzesłami. Na okrytym jasnym płótnem blacie parowała zupa, rozlana do kolorowych misek. Obok koszyczka z pieczywem leżały drewniane łyżki.

Zgromadzeni zasiedli przy stole i zaczęli sięgać po przygotowane potrawy. Miru jedząc, spoglądała ukradkiem na Merksa. Chłopak nie pozostawał jej dłużny i odwzajemniał się tym samym, często napotykając jej spłoszony wzrok.

– Pyszna zupka, siostrzyczko. Już prawie zapomniałam jej smak. – Pochwaliła posiłek Sanyra, mlaskając przy tym, jak małe dziecko, jedzące pyszności.

– Z najświeższych zbiorów – zabrał głos Dany i sięgnął po dokładkę parującego w glinianym garze wywaru.

– Jak sytuacja wygląda po tamtej stronie muru? – Zerna odłożyła łyżkę na stół. Zachodziła w głowę, co usłyszy i czy wpłynie to jakoś, na zmianę jej obecnego stanu ducha.

– Źle i prawdę powiedziawszy, szkoda strzępić język, aby o tym opowiadać. – Kajko wstrzymała oddech, przeciągając wypowiedź. – Zniszczone jest prawie wszystko. Jedyne miejsce nadające się jeszcze do życia to obrzeża zamku. Są tam ogrody, sady i zwierzęta. Wszystko, co tam jest, idzie wyłącznie na potrzeby zamku i osad z nim sąsiadujących. Tereny te są bacznie strzeżone, aby nikt niepowołany przypadkiem czegoś nie skubnął, dla własnych potrzeb.

– Jeszcze przed moim zniknięciem były problemy, aby cokolwiek dostać stamtąd do jedzenia – przyznała Sanyra i oblizała łyżkę.

– Dokładnie – Kajko przytaknęła siostrze. – Po waszej teleportacji było nam lżej funkcjonować. Powiększyliśmy areał pól uprawnych i zakasując rękawy, mogliśmy bez proszenia się o ochłapy, żyć na poziomie.

– Świetny pomysł. – Sanyra była dumna z zaradności mieszkańców i zerkała co rusz na Zernę, która chłonęła każde słowo jak onuca pot.***

– W jaki sposób uprawiacie ziemię, skoro nikt nie wychodzi z chałup bez pilnej potrzeby – spytała Zerna.

– Takie silne zastraszenie panuje mniej więcej od miesiąca – przyznała Kajko. – Do wioski wtargnęli zamkowi strażnicy i zabrali sporą liczbę mężczyzn. Przed tym niespodziewanym zajściem mieszkańcy osady funkcjonowali normalnie. Teraz każdy się boi i opuszcza bezpieczny azyl jedynie za potrzebą albo żeby zabrać z pola to, co jeszcze tam zostało.

– Rozumiem teraz braki w rodzinach. Wymóg Wyroczni? – Sanyra zrobiła kwaśną minę i uderzyła pięścią w stół. – Szkoda, że Pakt Nietykalności nie obejmuje zmuszania ludzi do ciężkich prac w kopalniach.

– Ty urodziłeś się już po przenosinach na tamtą planetę, która przez wiele lat była twoim zastępczym domem. Mieszkańcy szepczą po kątach, że jesteś wybrańcem i przybyłeś, aby zgładzić Wyrocznię. – Kajko zwróciła się bezpośrednio do Merksa, zmieniając smutny temat. – Zapewne niewiele wiesz o tutejszych wydarzeniach i w jakim piekle żyjemy.

Chłopaka uwadze nie umknął fakt, że cały czas jest obserwowany, pomimo absorbującej dyskusji, jaką prowadziła pomiędzy sobą trójka starszych kobiet i nie czul się z tym za dobrze. Wiedział, kim jest i wolałby, aby traktowali go, jak równego sobie i nie stawiali na piedestale, bo w każdej chwili może skruszeć i pociągnąć go na samo dno.

– Coś tam wiem, skoro wróciliśmy cali i zdrowi – obwieścił dumnym głosem, prężąc pierś, a jego wzrok uciekał w kierunku cichutkiej Miru.

– Oczywiście. – Skarciła się w myślach Kajko. – O Trójkącie Mocy słyszałeś to pewne, ale czy napomknięto ci może coś o jego przepowiedni?

– Nie.

Zerna z Sanyrą zerknęły oschle na kobietę, dając do zrozumienia, że jeszcze za wcześnie, na ciąg dalszy, ale ona zbagatelizowała wymowne spojrzenia.

– Dany! – zawołała. – Przynieś z salonu złotą księgę, która leży na końcu regału. – Kajko często nakazywała synowi, aby coś dla niej zrobił; zmuszała go w ten sposób, aby się więcej ruszał, a nie tylko jadł.

Chłopak wstał ociężale z fotela. Przechodząc przez pomieszczenie, burczał pod nosem, jakby to, że to akurat on musiał iść, było wielką niesprawiedliwością. Wrócił po krótkiej nieobecności i położył grube tomisko na stole, po czym na powrót posadził tyłek w miękkim fotelu.

Kajko, otworzyła księgę mniej więcej w połowie i stanęła bliżej Merksa, który z niecierpliwością oczekiwał na nowe doznania i wiedzę.

– Brakuje jednej strony, tej najważniejszej. Wszystkie księgi zostały pozbawione właśnie tej jednej z końcówką przepowiedni – wyjaśniła, widząc zdziwienie na twarzy Merksa, kiedy dostrzegł postrzępione skrawki papieru. Zaczerpnęła tchu i zaczęła czytać na głos:

” TRÓJKĄT MOCY – PRZEPOWIEDNIA”

„Każda osoba płci męskiej z królewskiego szczepu lub krwi mieszanej z jedną osobą z rodu oraz czystej krwi bezpośrednio od twórcy trójkąta posiada unikalny gen, aby móc pokonać zło w postaci Wyroczni, kobiety demonicznej i jak dotąd niepokonanej. Logiczne myślenie, spryt i odwaga ciągną się od stuleci u władczych mężczyzn rodów panujących. Strach i obawy nigdy nie stworzą kompletnego, składającego się z pięciu części trójkąta. Stanowcza wola i nieustanne dążenie do celu dadzą każdemu siłę, na tyle dużą, aby sprostać zadaniu. Posiadanie wszystkich części nie gwarantuje, że trójkąt połączy się w całość, umożliwiając wydobycie z siebie mocy. Nawet osoba, która go stworzyła, nie potrafiła go okiełznać. Mówi się nawet, że nie było to tej osobie dane, ponieważ trójkąt został rozłączony zaraz po pierwszym użyciu. Jeżeli jednak uda się tego dokonać, wtedy będzie można pokonać Wyrocznię i wyssać z niej całe zło na dwa sposoby:”

 

– Szkoda, że nie mamy dalszej części – jęknął Merks z rezygnacją w głosie. – Mogę zadać jedno, nurtujące mnie pytanie.

– Oczywiście, kochany, pytaj śmiało. – Kajko podrapała zadarty nosek i obserwowała bacznie poddenerwowanego chłopaka.

– Czy mój ojciec żyje? – Spuścił głowę w dół, jakby bał się usłyszeć odpowiedź.

Zerna zesztywniała, wlepiła wzrok w kobietę i czekała co powie. Zaczęła łkać cichutko pod nosem, spięte mięśnie drżały z obawy na to, co może usłyszeć. Sanyra objęła ją mocno, nie dlatego, że było zimno, tylko po to, aby przyjaciółce było raźniej.

– Z tego, co wiem, to żyje.

Emocje opadły, Zerna płakała ze szczęścia, wtulona w kościste ramiona Sanyry. Merks opadł na krzesło, pochylił głowę, wsparł ją na dłoniach i również zaczął ronić łzy.

– Myślę, że wystarczy wrażeń jak na jeden dzień – dodała Kajko, widząc, ile emocji przepływa właśnie przez jej dom.

– Masz rację siostrzyczko, pójdziemy już.

Merks miał jeszcze wiele pytań, ale głos uwiązł mu w gardle. Nie chciał też bardziej stresować matki, więc postanowił nie pytać o nic więcej, chociaż w środku, każdy organ domagał się odpowiedzi. Pożegnali się z panią Kajko i jej dziećmi, po czym wrócili do swoich domów.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • MKP 7 miesięcy temu
    "– Co dzieje się z władcą, nie odwiedza mnie już od paru dni? – " kobietom to tylko jedno w głowie 🤣

    "otworzyła Panel Podglądu" - troszkę nowocześnie mi to brzmi

    "wrzuciła do falującego wnętrza na ścianie." - za duży skrót myślowy. "Wrzuciła do falującego wnętrza portalu osadzonego w kamiennej ścianie" - to przykład: pokombinuj sama 😉
  • MKP 7 miesięcy temu
    Se będę czytał po kawałku 😉
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    To twoje skojarzenie :), moje było inne i wyjaśnione niżej, co do odwiedzin władcy. ;).
  • MKP 7 miesięcy temu
    "Pomimo tego, że darzył ją uczuciem, zatracił męskość i porównywał swoje istnienie do kanarka w klatce.
    Śpiewał, kiedy kazano – milczał, gdy nakazywano.
    – Dobrze tato – przytaknęła i dosiadła Taurona," - przytaknęła dziewczynka, albo Tacja.

    "Zastanawiała się, unosząc brwi do góry, co może być przyczyną tych gwałtownych," - ze zdania wynika, że zastanawiała tylko podczas unoszenia brwi, a nie sądzę, żeby taki był zamysł autora.

    "która o niemal nie" - nie jestem pewien czy o niemal jest poprawne czy nie, ale na pewno wystarczyłoby samo niemal

    "TRÓJKĄT MOCY. UŻYCIE PO UŚPIENIU. AKTYWACJA" - jeśli to są tytuły osobnych fragmentów/rozdziałów to ja na twoim miejscu publikowałbym mniejsze fragmenty ale częściej.

    "mieszankę z zielonych glonów i mchu akacji, po czym dodać jedną kroplę do wody. Jeśli jakakolwiek jego część wrzucona do mikstury zmieni kolor, oznaczać to będzie" - podmiotem jest woda. Jeśli którakolwiek część artefaktu/trójkąta zanurzona w miksturze zmieni jej kolor...

    "stwierdziła blada jak kreda Wyrocznia, drepcząc nerwowo po komnacie, kiedy wyśliznęła się z ramion Horna." - pilnujemy kolejności czynności:) "stwierdziła blada jak kreda Wyrocznia, wyśliznęła się z ramion Horna i zaczęła dreptać nerwowo po komnacie"

    "Gdyby nie zawiasy, na których zawisła szczęka, najprawdopodobniej, zbierałby ją z podłogi." - wiesz co widzi czytelnik w tym miejscu? Faceta z metalową szczęką na zawiasach:) Trza to inaczej rozegrać "Szczęka opadła mu tak, że gdyby nie skóra, zbierałby ją z podłogi"
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    Dzięki za podpowiedzi i wyprowadzenie zdań. :). "TRÓJKĄT MOCY. UŻYCIE PO UŚPIENIU. AKTYWACJA" - to jest po prostu tekst z księgi w taki sposób podpisany (nie rozdział, ani osobny wtręt). U siebie mam to napisane inną czcionką i pogrubione, a że tutaj nie ma paska narzędzi, więc zostawiam tak, jak skopiuje. Nawet nie wiem, jakie znaki wbić, by uzyskać efekt. :)
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    "Pomimo tego, że darzył ją uczuciem, zatracił męskość i porównywał swoje istnienie do kanarka w klatce.
    Śpiewał, kiedy kazano – milczał, gdy nakazywano. - Tutaj co wyłapałeś?
  • MKP 7 miesięcy temu
    Joan Tiger Dobra, bo myślałem, że to oddziela jakoś fragmenty tekstu - może lepiej kursywą? Ja tak oznaczam listy i tym podobne twory.
  • MKP 7 miesięcy temu
    Joan Tiger Paczam i nie widzę. Coś musiało mi się pojebać 😔
  • MKP 7 miesięcy temu
    "zakamuflowanego miejsca – odeszli już spory kawałek od zamku" - kropka i z wielkiej atrybucja.
    "marudziła, przy każdym postawionym kroku, aż biedna pantera skuliła uszy, chroniąc wytężone do nasłuchu bębenki." - ja bym dał kropkę po uszy i resztę wyrzucił
    "Galar zamerdał ogonem, najeżył grzbiet i wskazał łapką..." - jeśli to jest normalna pantera, to na pewno nie ma łapek tylko łapy.
    "Nowoprzybyli zaczęli powoli rozchodzić się do swoich starych domostw, aby zadomowić się w nich na nowo. W większości z nich czekali na nich ojcowie, bracia," - zmienimy trochę "Nowoprzybyli zaczęli powoli rozchodzić się do swoich starych domostw. W większości chałup czekali na nich członkowie rodzin: ojcowie, bracia..."
  • MKP 7 miesięcy temu
    "jakie na niej zaszły przez" - w niej

    "Nazajutrz Merks z mamą wybrali się spacerkiem do Sanyry. Postanowili obejrzeć wspólnie wioskę i zaobserwować wszystkie zmiany, jakie na niej zaszły przez te lata. Niespodziewanie dla nikogo, Zerna oparła dłonie na blacie stołu" - dłuższa pogadanka. Akapit zaczyna się od tego, że sobie postanowili iść na spacer do Saryny i przy okazji pooglądać wioskę, a potem cyk i w następnym zdaniu Zerna wali o jakiś stół bóg wie gdzie i u kogo:). Wstawiłbym coś pomiędzy, co prowadzi do tej sytuacji ze stołem, bo jeśli dobrze rozumiem, to się stało już u Sanyry.

    "opalonej buzi." - to pasuje do dziecka a nie do starca, czy mocno dojrzałego mężczyzny.

    "zastanawiała się Sanyra, podchodząc bliżej i taksując ich sylwetki spod przymkniętych powiek (miała słaby wzrok, a okulary, które miała na nosie, były stare i już dawno nie odpowiednie, do jej przypadłości)." - proponuję "...spod przymkniętych powiek; miała (lub po kropce i Miała) słaby wzrok, a stare, wysłużone okulary od dawno nie pomagały tak jak powinny.

    "zaczęła czytać na głos." - zapowiedź mówienia kończymy dwukropkiem np. "i zaczęła mówić: ... "

    Cały czytany przez bohatera akapit "Każda osoba płci męskiej..." trzeba jakoś wyróżnić: albo dać kursywą [i]...[/i] albo w cudzysłowy.
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    Okej. Dam cudzysłowie, bo nie chce mi się wpisywać tych znaków. Lenistwo przejmuje prym. :). Moje biedne nawiasy, ponownie zostały oddelegowane do lamusa. :). Dzięki za wszystko. Już tak mam, że moi bohaterowie czasami spadają z nieba, albo z naddźwiękową szybkością się przemieszczają, gubiąc realia i scenerię.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania