Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik /rozdział 11

– Masz coś ciekawego, Galarze? – spytała Wyrocznia, krążąc nerwowo po komnacie.

Ostatnimi czasy zdarzało się jej to coraz częściej. Odczuwała wewnętrzny niepokój, który nie pozwalał jej na błogi relaks bez zbędnych pytań i wątpliwości nad dalszym losem.

– Wszyscy mieszkańcy wioski powrócili, pani. – Pantera przycupnęła na tylnych łapach i obserwowała bacznie twarz żywicielki, na którą wpełzło zaskoczenie.

– Co?! – Zamarła na chwilę. – Jak to możliwe, że nic nie wyczułam. Przez ten trójkąt kompletnie straciłam czujność – syknęła. – Tylko patrzeć jak moje dotychczasowa życie zatoczy koło i na powrót będę musiała udowadniać, kim jestem.

– Mam coś jeszcze pani. – Galar uniósł łapę na której, pomiędzy ostrymi pazurami, zwisał siwy, cienki włos. – Jestem prawie pewien, że należy do zielarki.

Na twarzy kobiety pojawił się delikatny uśmiech, jakby od tego, co właśnie przejęła z łapy pantery, zależało jej dalsze jestestwo. Podeszła do kociołka, wyjęła z niego duży kawał surowego mięsa i rzuciła kotu w podzięce. Galar nie psioczył i pochwycił w kły łatwą zdobycz, ruszając leniwie w stronę kominka.

– Dobrze się spisałeś łakomczuchu. – Podeszła bliżej ściany i ruchem nadgarstka, uruchomiła zwierciadło podglądu, które swoim falowaniem, wprawiło ją w stan błogostanu, odpędzając wcześniejsze troski.

Wrzuciła do czeluści włos i z nadzwyczajną cierpliwością oczekiwała na podgląd, który wyjątkowo szybko się urealnił.

– Co my tu mamy? – zagadywała sama siebie. – To mnie nie interesuje. – Odrzuciła młodzieńcze lata kobiety. – Miłość do Aarona też mi nic nie powie. O jest… zatrzymaj obraz. – Straż… wezwać do mnie władcę i Midora!

Wizja zatrzymana na twarzy Sanyry sprawiła, że Wyrocznia wzdrygnęła lekko ramionami, robiąc krzywą minę.

Nigdy nie przepadała za staruszką i po jej ucieczce z Zerytora, miała płonną nadzieję, że już nigdy nie ujrzy jej oblicza – niestety.

Los pisał dla Wyroczni inny przebieg zdarzeń, niż jej podświadomość, na którą mogła wpłynąć.

– Już jesteśmy – oznajmił władca, wchodząc do komnaty w towarzystwie Midora.

Komnata pana była niedaleko, a dla Wyroczni i tak jego szybkie pojawienie się, trwało zbyt długo.

– Mam włos należący do Sanyry – rzuciła ciepło, napotykając rozdrażnione spojrzenie pana – i za chwilę ujrzymy, co robiła po teleportacji i czego możemy się spodziewać, po jej niespodziewanym dla nikogo z nas powrocie.

– Po to nas tutaj wezwałaś? – Władca spojrzał kątem oka na Midora, który również wyglądał na poirytowanego jej wymysłem. – Bazujesz na jakimś starym włosie, zamiast przestać rozmyślać nad czymś, czego nie ma. – Jego oczy płonęły gniewem niemal gotowe strzelać ognikami. – Przecież ta starucha najprawdopodobniej nie żyje od dawna, tak samo zresztą, jak inni, którzy zapragnęli lepszego życia, podążając za jej chorą ideologią – parsknął i zwrócił ciało w stronę drzwi.

– Wróciła – stwierdziła dobitnie, sprawiając, że Horn zamarł bez ruchu.

– Co?! – Skierował na powrót ciało w jej stronę. – Jesteś tego pewna? – Uniósł lewą brew.

– Sam zobacz. – Zaprosiła niedowiarka bliżej Panelu Podglądu, bo nie podobało się jej to, że po raz kolejny podważa jej słowa.

Midor podążył za nim i stanął lekko z tyłu, lecz nie za plecami.

Przez żelazną maskę na twarzy głównego strażnika nie dało się wyczytać emocji, po oczach zaś można było stwierdzić, że zainteresowanie rosło, wraz z każdym słowem kobiety i raczej wywoływało lęk, nie radość.

Wyświetlił się cały przebieg życia zielarki: począwszy od teleportacji, po wszystkie odkrycia, przemyślenia, rozwiązanie zagadki trójkąta oraz twarz osoby, której nie znali. Wyrocznia wyjęła włos i zamknęła mieniącą się kolorami ekspozycję na ścianie, po czym podeszła do stojącej na drewnianym stole szkatułki i umieściła w niej włos, zatrzaskując wieczko.

– Nieciekawie to wygląda – burknął Horn, przechadzając się po komnacie i wymijając przeszkody, których było tyle, co grzybów po deszczu.

– Zgadza się – przytaknęła kobieta, stając obok milczącego Midora, który tylko przewracał oczyma. – Potwierdziło się moje przypuszczenie i Zerna urodziła chłopca, nadzwyczaj uzdolnionego.

– Dzięki obrazowi wiemy, jak wygląda mój bratanek i powiem otwarcie, że nie pojmuję, jakim cudem taki smarkacz zdołał, uaktywnić Trójkąt Mocy, o jego złożeniu nie wspominając. – Władca poczerwieniał na twarzy, odzwierciedlającej zamysł. – Muszę przyznać, że miałaś dobre przeczucia, a ja po raz kolejny nawaliłem, polegając na beztroskiej wizji wyparcia tego, co już jest. Księgi mówiły prawdę i nie trzeba posiadać pięciu części, aby złożyć to coś, by zadziałało i nawet nie chcę wiedzieć, co ta broń potrafi w osłabionej formie.

Tchórzostwo wiodło prym w ciele brutala na pokaz.

Horn sposępniał i po raz kolejny ganił się w myślach, za wyszedł przed ukochaną na mało męskiego.

– Widzisz kochany, kobieca intuicja. – Wyrocznia objęła władcę ramieniem, bo pomimo tego, że nie należał do najbystrzejszych, lubiła to jego zagubienie. – Musimy bacznie obserwować rozwój chłopca i strzec dwóch pozostałych części za wszelką cenę. – Przywarła ciałem do spiętego pana z nietęgą miną.

Dała mu kuksańca w bok, motywując, aby zabrał głos i się wykazał.

– Midorze, trzeba podwoić straż pilnującą Tację oraz mojego brata. – Po chwili wahania, przemówił i dodał jednym tchem: – Kron zapewnia nam gwarancję przewagi. Nie odważą się nic zrobić, dopóki tutaj jest. Nie wiedzą, czy żyje i zapewne ich pierwszy krok związany będzie z odkryciem prawdy.

Złożył buziaka na policzku Wyroczni, przywołał Midora skinieniem ręki i odsuwając ukochaną od siebie, wyszedł szybkim krokiem z komnaty z zamiarem udania się wprost do córki, poinformować o zmianach, jakie nastąpią.

Przed drzwiami przystanął. Nabrał powietrza do płuc i wszedł bez oznajmiania do środka.

Komnata była ogromna, z małym okienkiem i łóżkiem, zajmującym prawie pół pomieszczenia. Na kamiennych ścianach wisiały pozapalane świece oraz własnoręcznie naszkicowane przez Tację obrazy, przedstawiające skrzydłokorny, oprawione brązowymi, zdobionymi ramami. Na podłodze leżały dwa, owalne dywany w cętki. Na najdłuższej ścianie znajdowała się ciemna szafa oraz dwie mniejsze szafki, obok niej w tym samym kolorze, oraz lustro, dużego gabarytu. Tacja siedziała przy dużym, brązowym, drewnianym biurku, szkicując kolejne skrzydłokorny.

– Tatuś. – Rzuciła mu się w ramiona i objęła w pasie. – Właśnie skończyłam kolejny szkic i pomyślałam, aby zabrać Taurona na przejażdżkę – oznajmiła, ukazując zęby w szerokim uśmiechu.

Horn odsunął córkę, robiąc przestrzeń i pocierając dłonią po zaroście, zaczął: – Dzisiaj jeszcze pozwolę ci opuścić zamek, ale od jutra masz kategoryczny zakaz wychylania się za jego mury. – Wypuścił ze świstem nadmiar powietrza, napotykając ostry wzrok córki. – Pojawiły się pewne okoliczności i musimy zachować środki ostrożności.

– Znów byłeś u tej wrednej baby – syknęła – i nawciskała ci do głowy kolejnych dyrdymałów, aby trzymać nas w ryzach, jak króliki w klatkach.

W Tacji wzbierało poirytowanie, a Horn niewiele mógł na to poradzić.

Córka charakter odziedziczyła po matce: fochata, uparta, niezgodna, opryskliwa i wyniosła.

Jednym słowem – makabra.

– To nie tak kochanie – sapnął Horn z bezsilności. – Nie mogę powiedzieć, o co chodzi, ale sprawa jest naprawdę poważna.

Tak jak się spodziewał. Po ciszy nastała burza.

– Nie zatrzymasz mnie w zamku! – Wściekała się rozdrażniona dziewczyna, machając rękoma tuż przed jego opanowaną względnie twarzą (przybrał maskę; jedną z wielu). – Nie zgadzam się na to! – dodała, po czym szarpnęła go parę razy w ramię i nie widząc skutku swojego lamentu, obróciła się na pięcie i wyszła z komnaty, szlochając.

– Przepraszam kochana. – Horn opadł na krzesło i schował twarz w dłoniach, kiwając głową, jakby ta przeprawa odebrała mu zasoby energii, które kurczyły się w zaskakująco szybkim tempie, odkąd powrócił temat trójkąta.

Tacja jak tornado pokonywała kolejne metry skąpo oświetlonego korytarza. Zwolniła, dopiero kiedy ujrzała naturalne światło zaglądające do półmroku i gdy postawiła stopę na zielonej trawie, zaczerpnęła tchu, pozbywając się z wnętrza sporych pokładów kwaśnej złości. Płonęła ze wściekłości, ale już słabiej, niż jeszcze przed paroma minutami. Przechadzała się zamaszyście po ogrodzie, kopiąc wszystko, co miała pod nogami.

– Co on sobie wyobraża? – Usiadła na drewnianej skrzynce i zawiesiła wzrok na pobliskim krzewie. – Mam dość tych jego zakazów i ciągłych nieobecności. Jak tak dalej pójdzie, to zacznę do niego mówić, proszę pana. Znając go, to nawet tego nie zauważy, bo jest tak zafascynowany tą demoniczną kobietą, że nie widzi, co naprawdę dzieje się wokół.

– Co panienka taka zdenerwowana i mówi do siebie, jak więźniowie w lochach, którym się w głowach pomieszało? – spytał Norek, podchodząc bliżej.

– Wiadomo, że przez ojca – oświadczyła sucho. – Ostatnio nie ma w ogóle czasu, ciągle przesiaduje u tej głupiej baby i co nie przyjdzie to nowe zakazy i pretensje.

– Doskonale panienkę rozumiem. – Norek zgiął kark, spuścił łebek i nastroszył pióra. – Kiedyś byłem z panem blisko, teraz woła mnie tylko jak czegoś potrzebuje… to smutne. – Głos mu drżał, a rapcie dreptały w miejscu.

– Już ja mu pokaże. – Poderwała się na równe nogi. – Nie będę grzecznie słuchać jego rozkazów, jestem już duża i będę robić, co chce. – Podrapała ptaszysko w okolicy dzioba i nie mówiąc nic więcej, ruszyła z powrotem do zamku.

***

 

Następnego dnia wczesnym świtem Morfus spakował jedzenie i resztę potrzebnych rzeczy do swojej ulubionej – zielonej – torby. Schował również Laskę Życia, wziętą dzień wcześniej od Sanyry i udał się po Merksa. Chłopak czekał już na niego przed chatką, ugniatając trawę pod stopami, nie mogąc doczekać się tej ,,ponoć” niebezpiecznej wyprawy. Po raz pierwszy miał udać się za wielki mur i był tym bardzo podekscytowany.

– Witaj kochany, gotowy do drogi. – Morfus oddychał głośno i równo.

Pomimo podeszłego wieku, kondycję miał niezłą i gdyby nie zmiany reumatyczne, niejednego młodziaka by przegonił.

– Tak – odparł z dumą Merks, prężąc pierś. Zerknął w stronę chatki i pomachał wyglądającej przez okno matce na do widzenia.

Zeszli ostrożnie ze wzniesienia i podążali wolnym krokiem w przeciwnym kierunku do wioski, gawędząc wesoło.

– Dlaczego nie polecieliśmy do granicy, tylko idziemy pieszo? – Merks nie rozumiał postępowania towarzysza.

– Nie wiem, czy zauważyłeś, ale nie mamy czym, bo na chwilę obecną nie posiadamy latających zwierząt. – Starzec zmarszczył czoło i popukał się po nim w geście: „Zacznij myśleć Merks”. – Poza tym – odchrząknął – nie chcemy zwracać uwagi strażników po tamtej stronie, którzy na pewno zainteresowaliby się ruchem blisko granicy.

– Będziemy szli wieczność – Entuzjazm opuścił chłopca, który nie do końca zdawał sobie sprawę, co to znaczy podróżować dalej niż na obrzeża osady.

Merks nie potrafił oszacować ogromu krainy, po której kroczył.

– Nie narzekaj i wyciągaj lepiej te długie nogi, bo w takim tempie naprawdę zajmie to wieki – roześmiał się Morfus. – Zobaczymy, co zasugerujesz, jak przekroczymy mur. Coś tak myślę, że dopiero zaczniesz zachodzić w głowę, czy podołasz – rechotał coraz głośniej, zawstydzając zniesmaczonego kompana podróży.

Po czterech godzinach marszu dotarli w końcu do granicy, robiąc przerwę na szybki posiłek. Poza tym, co już znał, Merks nie dopatrzył się niczego nowego, godnego uwagi. Dookoła: trawa, woda, piach i skały. Jedyne, co nie dawało mu spokoju, to martwa natura – brak zwierząt, ale nie zadał pytania, przemilczał swoje spostrzeżenie.

Nuda… nuda… pomyślał, unosząc twarz w stronę grzejącego słonka.

– Przed zmrokiem musimy dotrzeć do najwyżej położonego wzniesienia, o tam. – Starzec wyrzucił rękę przed siebie i wskazał dużych rozmiarów masyw górski znajdujący się dość daleko od nich, po czym otarł pot z czoła i skroni.

– Ruszajmy więc jak mamy zdążyć. – Merks ociężale stanął na nogach i podciągnął gramolącego się starca, jednym, stanowczym szarpnięciem. – Oswoiłem się już z myślą, że czeka nas maraton.

Udali się w dalszą drogę, trzymając blisko muru, unikając głośniejszych dyskusji i gwałtownych odruchów.

– Co to było? – Wzdrygnął się chłopak, słysząc głośne wycie, rozchodzące się po okolicy przerywanym tembrem.

Przystanęli, a Merks zbladł nagle i przełknął ślinę tak głośno, że słychać to było zapewne w zamku.

Morfus posłał mu lodowate spojrzenie, marszcząc krzaczaste brwi.

– Coś, co czeka na nas po tamtej stronie. – Pokiwał głową i wzruszył ramionami, rozluźniając spięte mięśnie karku. – Nikt nie mówił, że to będzie przyjemna podróż.

Wyczuł, że Merks pęka i pierwsza poważniejsza przeszkoda, może sprawić, że chłopak wróci do domu pędem, wrzeszcząc jak opętany.

– Dociera to do mnie, ale nadal zbyt wolno i jakby przez mgłę. – Wytrzeszczył oczy i wytężył słuch, lukając we wszystkich kierunkach, jak zbieg. – Już nie cieszę się tak jak wcześniej – przyznał szczerze przyciszonym głosem, pełnym lęku i niepewności.

– Patrz pod nogi, a nie bujasz w obłokach, jakbyś bał się oddychać. Niedługo czeka nas przeprawa przez rzekę. Nie jest zbyt szeroka, ale za to głęboka i nie obawiaj się, nie ma w niej żadnych potworów.

Spojrzenie chłopaka spod przymrużonych powiek było tak wymowne, że Morfus postanowił uprzedzić ewentualne pytania.

Jak powiedział, tak było.

Starzec zrobił, parę kółek rękoma, rozciągając mięśnie ramion, które będą niezbędne do wykonania czekającego go zadania. Kawałek dalej natrafili na przeszkodę i musieli przepłynąć na drugi brzeg wpław. Na szczęście woda okazała się ciepła i zachęcała swoją spokojną taflą, aby ją nieco zmącić.

Weszli pewnie i zanurzając się po szyję, postawili stopy na mulistym dnie – otulał ich obute w sandały stopy po kostki, utrudniając poruszanie, więc nie chcąc utknąć, odbili się od grząskiego podłoża i popłynęli przed siebie, tworząc delikatny plusk.

Nagle Merks został wciągnięty pod wodę, jakby wyparował. Pod powierzchnią powstały wiry i bąbelki wypływały na powierzchnię.

– Nie umie pływać, czy co? – Morfus zapomniał o to spytać i teraz nie wiedział co robić.

Jedno było pewne – należało zawrócić.

Pojawiła się głowa, a po chwili purpurowa twarz Merksa, który zagryzał dłoń zębami i wyglądał… jak dusza wyrwana z ciała.

Ogólny zacisk szczęki i wytrzeszcz.

Hamował odruch wrzasku.

– Co ty robisz? – Starzec nie ukrywał, że sytuacja była dziwna i przez chwilkę dopuścił myśl, że chłopak utonął.

– Nie mogę, płynąć, coś trzyma moją nogę. – Merks podrygiwał, walczył z czymś, uważając, aby nie narobić zbytniego hałasu.

Morfus nabrał powietrza do płuc i dał nura. Oceniając sytuacje w nieprzejrzystej wodzie, wymacał, że chłopak zaplątał się w gęste winorośle. Wyjął zza pazuchy nóż i pociął na kawałki, uwalniając nogę z potrzasku.

– Już – wymamrotał, zaraz po wypłynięciu na powierzchnię i zaczerpnięciu tchu. – To tylko winorośle i to w zasadzie moja wina, bo zapomniałem wspomnieć, abyś nie spuszczał nóg blisko dna.

– Następnym razem za nim wykonamy jakikolwiek ruch – szepnął płytko – pomyśl i przypomnij sobie, czy nie zapomniałeś przypadkiem mnie o czymś poinformować. – Merks uniósł kąciki ust, wyciskając nadmiar wody z włosów.

– Kolejnym razem użyj medalionu i nie doprowadzaj mojego podstarzałego serca na stres.

– Masz rację… nie pomyślałem. – Merks chciał rozładować powstałe napięcie, ale Morfus zbył jego wywód milczeniem i machając rękoma, zaczął płynąć dalej, bez wdawania się w zbędną dyskusję.

Po pokonaniu paru metrów wyczołgali się na obłocony brzeg, sapiąc ze zmęczenia naprzemiennie. Chłopak z powagą na twarzy masował nadwyrężoną od szarpania łydkę, a jego kompan poszukiwał czegoś w przemoczonej torbie. Po krótkim odpoczynku w kompletnej ciszy przebrali się w mokre, ale czyste ubrania i poszli dalej, bez ekscytacji, jakby stracili na to ochotę.

– Za stary już jestem na takie wyprawy – Morfus zabrał niespodziewanie głos, śmiejąc się pod nosem.

– Za to opanowany, a nie panikarz jak ja – rzucił, rozciągając szeroko usta.

Podejrzewał, że starzec nie wytrwa długo w milczeniu i wyskoczy z czymś, aby zacząć dialog.

Cisza dobija – paplanina rozluźnia.

– Ciii. – Morfus przystanął, nasłuchując. – Ewidentnie prześladuje nas dzisiaj pech – Wstrzymał oddech, wybałuszając mocniej oczy. – Przed nami stado panter tam na tych drzewach, widzisz?

– Rzeczywiście, ale wielkie osobniki, leniwe, to znak, że już jadły i…

– Nie zmniejsza to faktu, że nie zachce im się nagle bawić w ściganego – przerwał mu stanowczo starzec, nie więżąc, że chłopak podchodzi do wszystkiego tak lekkomyślnie, jakby miał dzisiaj u swojego boku inną osobę.

– Więc przerwa i nawet dobrze się składa, bo zgłodniałem. – Sięgnął do torby po kanapkę.

– Wariat – uniósł głos i pacnął Merksa w czubek głowy. – Nie wytrzymam z tobą chłopie. – Uderzył raz jeszcze, mocniej. – Chcesz jeść mięso dwa metry od nich?

– Racja… wybacz. – Wykrzywił usta. – Coś dzisiaj nie myślę. – Schował jedzenie i usiadł na kamieniu. – Cały czas zachodzę w głowę, jak to będzie i wyłącza mi się logiczne myślenie.

– Wybaczam, bo widzę, że nie jesteś dzisiaj sobą. – Starzec siadł obok, obserwując otoczenie.

Morfus najchętniej rzuciłby chłopaka kotkom na pożarcie, ale kto wtedy zadba o przyszłość planety?

– Użyje medalionu, bo same na pewno szybko stąd nie odejdą.

– Spróbuj, w końcu od tego jest – zgodził się z nim i odsunął.

Chłopak pochwycił medalion w dłonie i za pomocą umysłu uaktywnił jego blask. Czerwone światło, które rozeszło się po okolicy, zaciekawiło pantery. Zaczęły zeskakiwać z wysokich drew i bystrym okiem wypatrywały epicentrum tej dziwnej anomalii.

Ruszyły do przodu jak stado gazel do wodopoju.

– Proszę cię, na moją spanikowaną duszę, zawróć te żarłoczne kociska i wskaż im inne, odległe miejsce do odpoczynku. – Merks wytężał szare komórki i zaciskał pięści, żeby tylko artefakt zaczął współpracować.

Wisior rozbłysnął mocniej, oślepiając zwierzęta, które były na wyciągnięcie łapy, osaczając ofiary.

– Nieee…! – wrzasnął Morfus, widząc, jak jeden z kotów, wyszczerza kły i szykuje się do skoku. – Merks…!

Powiało chłodem, a niebo nad głowami zgromadzonych pociemniało. Rozległ się grzmot, jakby ktoś tam na górze szykował ostateczny cios – nie wiadomo tylko na kogo. Spomiędzy złowrogich chmur opadło w ich kierunku multum barwnych promieni, zatrzymując bieg na trzęsących się od strachu ludzkich ciałach.

– Co ty wyprawiasz?! – Morfus upadł, walcząc z nieznaną energią, która wpełzała mu pod ubranie. – Merks!

Chłopak nie odpowiadał.

Trzy tłuste kociska, które zawisły nad głowami ofiar, straciły równowagę i padły na podłoże, jak jabłka strącone z drzewa.

Mieniąca się kolorami energia, zmaterializowała osłonę, która otoczyła zdezorientowanych przyjaciół i opadając w dół, przecięła zesztywniałe ciała panter na pół, kończąc ich żywot.

Stado zaprzestało ataku, obwąchując osobniki leżące przed nimi.

– Jesteśmy w kokonie? – zastanawiał się chłopak, próbując dotknąć kolorowej poświaty, lecz nie mógł jej pochwycić, ponieważ każdy jego ruch odkształcał ją i oddalał.

– Bariera ochronna na bazie promieni słonecznych – rzucił starzec, przypominając sobie, że czytał już o czymś takim.

Zdezorientowane i wystraszone zwierzęta odpuściły i ruszyły w przeciwnym kierunku, podążając za smugą światła, prowadzącą wprost na odległą polanę, nieopodal gór, która wystrzeliła z wnętrza tego czegoś z zamiarem odciągnięcia bestii.

Odbiegły – poświata znikła.

Można by nawet stwierdzić, że z ciała chłopca.

– Dobra robota. – Poklepał Merksa po ramieniu, nie do końca zdając sobie sprawę, co tak naprawdę zaszło. – Za tym wzniesieniem, znajduje się ukryta wyrwa w murze. Przejdziemy nią na drugą stronę i będziemy się modlić o cud, aby przeżyć. – Morfus napotkał zszokowane spojrzenie kompana, który zapewne również nie pojmował: jak, co i dlaczego?

Medalion był zagadką i jeszcze nieraz będą świadkami jego potęgi.

Jak pisały księgi – był nieodgadniony, więc mógł wszystko, co zapewne zdążyli zauważyć po dzisiejszym wyczynie.

Ruszyli dalej, nie ukrywając podniecenia.

– Poczułem coś i planowałem zachować to dla siebie, ale nie potrafię – zaczął Merks, a Morfus przystanął. – Miałem wrażenie, że medalion czerpał zasoby do stworzenia tego przepięknego zjawiska z mojego ciała. Wysysał coś ze mnie, ale w bezbolesny sposób.

– Coś mi się wydaje, że wisior traktuje cię jak przekaźnik, za pomocą którego tworzy energię potrzebną do obrony i spełniania poleceń. – Starzec podrapał brodę i zmarszczył czoło. – Chyba zaczyna ci ufać i odblokowuje się na ciebie.

– O tym samym pomyślałem. – Uśmiech zadowolenia zagościł na twarzy chłopca, a oczy świeciły ze szczęścia. – Czyżby bunt został, zażegnany?

– Oby kochany… oby. – Morfus strącił łezkę z kącika oka i odwrócił twarz, patrząc na mur, który był w tym miejscu niższy i cieńszy. – To chyba o tym przejściu wspominał stary skrzat – rzucił. – Odchyl tę zieleninę i sprawdź, czy jest przesmyk.

Był.

Wąska i wysoka szczelina.

Chwilę później byli po drugiej stronie, zasłaniając dziurę zwisającymi roślinami.

– Odpocznijmy chwile i zjedzmy coś, bo burczy mi w brzuchu – zaproponował starzec i wyjął z płóciennej torby kanapkę, zatapiając w niej zęby.

– Idziemy? – zagadną po chwili Merks, widząc, że Morfus skończył jeść.

– Tak, tylko uważaj pod nogi i nie wejdź w coś na samo dzień dobry. – Uśmiechnął się krzywo i poderwał tyłek z ziemi.

***

 

Morfus nie zdążył nawet złapać oddechu, po tym, co powiedział, gdy usłyszał.

– Coś złapało moją nogę – pisnął chłopak przez zaciśnięte zęby, drżąc ze strachu. Czuł, jak coś szorstkiego dotyka jego kostki i się na niej porusza.

Starzec szybko podszedł bliżej, badając zagrożenie. Chłopak wszedł w skupisko czepliwych, podziemnych konarów, reagujących na wibracje. Rozległe, brązowe gałęzie skrępowały mu stopy i łydki, uniemożliwiając poruszenie.

Morfus szedł z tyłu, dlatego jeszcze nie został zlokalizowany, bo tupot chłopca skupił na sobie całą uwagę rośliny.

– Użyj medalionu, inaczej wciągną cię pod ziemię – zaproponował po cichu, starając się nie poruszyć, aby samemu nie stać się ofiarą.

Ziemia zadrżała, kamyczki na piachu drgały, a stabilna do niedawna powierzchnia zaczęła pękać i się zapadać. Z podziemi wyrósł potężny, poskręcany konar, kołysząc się nad powierzchnią ziemi, jak drzewo na wietrze. Namierzył Merksa, pomimo że chłopak nawet nie drgnął, ale to coś, na jego stopach, zdradzało jego położenie, jakby przesyłało przekaz przez delikatne zaciski i poluzowania. Dorodnych rozmiarów twór wygiął się w łuk i zaczął pochylać coraz bliżej głowy zamarłego z osłupienia chłopaka. Rozczepił się na pół, uformował duży otwór, zamierzając najprawdopodobniej wchłonąć ofiarę do rozstępu i zakleszczyć na niej.

– Medalion! – Starzec ruszył w stronę przyjaciela i gdy był w jego zasięgu, potrząsnął mocno za biceps, nie myśląc o ewentualnych siniakach.

Udało się przebudzić Merksa z letargu hipnozy.

Chłopak zreflektował się w porę, porażając napastnika czerwonym światłem z wnętrza wisiora, który sam z siebie, bez zachęty pospieszył z odsieczą, przeczuwając, że jego żywiciel ma kłopoty.

Konar został wysuszony na wiór i osunął się na ziemię wraz z odnogami, które puściły łydki Merksa i skuliły w kłębki.

– Brawo kochany. – Morfus pochwalił go i poklepał po plecach.

– Nie dziękuj mi, tylko temu. – Pochwycił artefakt i ułożył na dłoniach. – Ta rzecz uratowała mi życie i doskonale odczytała moje obawy, bez wypowiadania ich na głos.

– Coś takiego.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (15)

  • MKP pół roku temu
    "Masz coś ciekawego Galarze?" - przecinek przed Galarze
    Wszyscy mieszkańcy wioski powrócili pani. – przecinek przed Pani (zwracaj uwagi na wolacze - przed nimi stawiamy przecinek: Spójrz, wyrocznio, ale już Popatrzcie na wyrocznię - nie)
    "Jego oczy płonęły z gniewu i strzelały ognikami." Czy to metafora czy naprawdę?
    "cudem taki smarkacz zdołał, uaktywni Trójką" -uaktywnił
    Tatuś - zaznaczam, gdzie żem skończył😉

    CDN...
  • Joan Tiger pół roku temu
    Ok, poprawię. Metafora - jak na razie, ale nie będę zmieniać, bo jak u ciebie nogi mogą przemawiać, to u mnie oczy mogą strzelać. :). Władca jest taki leniwy, że nawet nie wie, od kogo się wywodzi i szybko się nie dowie. :)
  • MKP pół roku temu
    Joan Tiger U mnie to narracja pierwszoosobowa w SF z punktu widzenia faceta:) Tutaj jest inny smaczek. To jest - jakby nie patrzeć - fantasy z neutralnym 3os narratorem obserwatorem. Wystarczy troszkę zmienić i według mnie będzie lepiej "Jego oczy płonęły gniewem niemal gotowe strzelać ognikami" - i nadal nieco metaforycznie, ale to już twój wybór.
  • Joan Tiger pół roku temu
    MKP, skoro tak twierdzisz, to zapewne tak jest, inaczej byś tego nie wypunktował.:) Zmienię, aby było poprawnie i nie raziło po oczach.
  • MKP pół roku temu
    "jeszcze pozwolę ci opuścić zamek, ale od jutra masz kategoryczny zakaz na jego opuszczanie. –" - pomyśl jak tu jedno opuścić podmienić na coś innego.

    "Tacja rosła w poirytowaniu, a Horn niewiele mógł na to poradzić." - może: "w Tacji wzbierało poirytowanie"?

    "To nie tak kochanie – jęknął Horn z" - nie wiem czy tu jęknął jest dobrym opisem; może sapnął? Albo "probował tlumaczyć"

    "pozbywając się z wnętrza sporych pokładów kwaśnej aury" - aura kojarzy mi się z czym otaczającym coś. Ja bym dał trochę abstrakcyjnie ale inaczej jeśli juz"... pokładów kwaśnej złości".
  • Joan Tiger pół roku temu
    Okej. Pokombinuję i trochę ostudzę wyobraźnię na niektóre aspekty na przerost. :) Dzięki za podpowiedzi i poświęcony czas. Mam nadzieję, że nie usnąłeś? ;)
  • MKP pół roku temu
    Joan Tiger Nope, luz 😘
  • MKP pół roku temu
    " rzeczy do swojej ulubionej – zielonej – torby." - a to zielonej, to czemu takie wyalienowane?

    "co to znaczy podróżować dalej niż na obrzeża osady." - wydaje mi się, że szukał jaskini Morfusa o wiele dalej.

    "dotarli w końcu do granicy, robiąc przerwę na szybki posiłek." - nie można tak użyć robiąc, bo wychodzi na to, że dotarli w trakcie tej przerwy.

    "Wytrzeszczył oczy i wytężył słuch, lukając we wszystkich kierunkach, jak zbieg. – nie używamy języka potocznego w narracji

    "– Za stary już jestem na takie wyprawy – Morfu" - kropeczka po wyprawy
  • Joan Tiger pół roku temu
    Mam pierdolnięcie do wtrętów, więc kolor zielony sobie wyskoczył, chociaż przecinek by wystarczył.:) W mojej głowie wizja tej planety, a tamtej jest różna i może dlatego tak napisałam, o tych obrzeżach w za wąskiej perspektywie, wprowadzając czytelnika w dezorientację, albo zastosowałam nieodpowiednie słownictwo, nieadekwatne do tego, co chciałam przedstawić. Tam nie szedł sam i może to, że znał teren, wpłynęło na taki zapis. Sprzeczność wizji autorskiej z odbiorem czytelnika. :). Takich dupereli, niedociągnięć jest w tekście sporo, ale nie wiedzieć czemu - chowają się przede mną.
  • MKP pół roku temu
    Joan Tiger No takich fabularnych rzeczy to trzeba pilnować najbardziej, bo niespójności wybijają z rytmu historii - całe szczęście czytelnik troll podły niektóre wyłapie :)
  • Joan Tiger pół roku temu
    MKP, Jak sobie człowiek zakłada skomplikowany sposób przekazu, zamiast pisać po kolei, bez haczyków, pootwieranych tuneli i wątków, to tak jest i nawet w najlepszym planie znajdzie się luka.
  • MKP pół roku temu
    "– Nie zmniejsza to faktu, że nie zachce im się nagle bawić w ściganego – przerwał mu stanowczo" - zmienia to faktu

    "Wisior rozbłysnął mocniej, oślepiając zwierzęta, które były na wyciągnięcie łapy, osaczając ofiary." - tu jest źle końcówka. - które chcąc osaczyć swoje ofiary, zbliżyły się na wyciągnięcie łapy (choć jak dla mnie to za blisko na osaczenie)

    "Zdezorientowane i wystraszone zwierzęta odpuściły i ruszyły w przeciwnym kierunku, podążając za smugą światła, prowadzącą wprost na odległą polanę, nieopodal gór, która wystrzeliła..." - wygląda, że gór a w najlepszym wypadku polana wystrzeliła, ale nie o to ci chodziło. Musisz pilnować podmiotu. - Podążając za smugą, światla, która wystrzeliła w kierunku polany nieopodal gór" cos takiego.
  • Joan Tiger pół roku temu
    Z tym osaczeniem masz rację, chociaż koty nie atakują naraz.:) Albo ja piszę coraz gorzej, albo ty zmieniłeś okulary. ;). Dzięki za korektę.
  • MKP pół roku temu
    Joan Tiger Kupiłem sobie wino🤣🤣
  • Joan Tiger pół roku temu
    MKP ,no tak. Głowa nie boli?😁

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania