Poprzednie częściTosia - Rozdział I

Tosia - Rozdział IV

Janek rzucił się w dół zbocza tak, że z trudem za nim nadążałam. Gałęzie drzew smagały mnie po twarzy, na dodatek co rusz potykałam się o wystające korzenie. Krzyki dochodziły ze starego pola kampingowego, które od lat stało nieużywane a o jego właścicielu słuch zaginął. Wśród mieszkańców znane było jakie miejsce wagarów i popijaw młodzieży. Kiedy Janek odwrócił się do mnie ujrzałam desperację malującą się na jego twarzy. Wiedziałam, że jest gotowy zrobić wszystko by chronić matkę, obawiałam się, że wchodziło w to nawet ukrycie zwłok i ucieczka z kraju. Z daleka widać było ognisko i słychać dudniącą muzykę, wyglądało na to, że trafiliśmy w sam środek imprezy. Gdy wybiegliśmy zza drzew ujrzeliśmy czterech chłopaczków pochylających się nad kolegą. Mogli mieć na oko piętnaście lat, wszyscy ubrani w dresy i czapki z daszkiem założone tył na przód. Na rozkładanym stoliku i dookoła niego walały się butelki po piwie. Janek przyjął opanowany wyraz twarzy i zapytał chłopaków.

-Co tu się stało?

Najwyższy z nich oderwał wzrok od rannego i wyciągnął papierosa, ręka tak bardzo mu drżała, że nie był w stanie go zapalić.

-Zaatakował nas jakiś potwór… -głos mu się załamał. – Siedzieliśmy i rozmawialiśmy a on wyskoczył zza krzaków i rzucił się na nas…

-Potwór? -Janek udał niedowierzanie. –Może po prostu za dużo wypiliście a to był zwykły wilk?

Nie musiałam udawać niedowierzania patrząc na kuzyna, ciekawe czy na co dzień też tak dobrze wychodziło mu udawanie.

-Teraz to nieważne – przerwałam mu. – Jak udało się wam go odstraszyć?

Chłopak wskazał na ognisko.

- Podpaliliśmy gałęzie i odgoniliśmy go od Przemka.

Podeszłam do pozostałej czwórki, ranny chłopak był nieprzytomny, a jego czoło pokrywały krople potu. Miał rozszarpaną nogę, na którą ktoś założył prowizoryczny opatrunek z podkoszulka i zdecydowanie gorszą ranę brzucha. Wyglądało na to, że bestia rozorała mu go pazurami.

- Janek, to nie wygląda dobrze – powiedziałam przestraszona. – Musimy zawieść go do szpitala.

Kuzyn podszedł do mnie i zaklął szpetnie, po czym drżącą ręką przeczesał włosy.

- Musimy go stąd zabrać – powtórzyłam z naciskiem.

Chwycił mnie za łokieć i odciągnął na bok.

- Tośka, oni widzieli bestię…

- Wiem – przerwałam mu – i cudem przeżyli, ale to zaraz może się zmienić.

Rozdarty spojrzał przez ramię, nie wierzyłam, że zastanawia się nad pozostawieniem ich na pastwę losu.

- Mogą nam zaszkodzić.

Parsknęłam śmiechem.

- Nie wierzę, że to mówisz - ściszyłam głos. – Mamy pozwolić im umrzeć, bo mogą nam zaszkodzić?

Wszyscy podskoczyliśmy i zamarliśmy nasłuchując nadejścia bestii, gdy trzasnęła gałąź.

- Idziemy – Janek chwycił rannego z jeszcze jednym chłopakiem. –Sprawdź, czy jest zasięg – polecił rzucając mi telefon.

O zasięgu w środku lasu mogliśmy sobie tylko pomarzyć. Musieliśmy dojść do głównej drogi i stamtąd wezwać pomoc. Na szczęście ze starego pola kempingowego trzeba było iść najwyżej dziesięć minut. Modliłam się w duchu, by bestie na dobre odstraszył ogień. Jako, że szłam ostatnia (choć najchętniej rzuciłabym się biegiem) to odwracałam się przerażona słysząc najmniejszy szmer. W lesie tak jak w parku panowała głucha cisza, dopóki nie rozległo się przeraźliwe wycie a właściwie zawodzenie, które sprawiło, że wszystkie włosy stanęły mi dęba. Bestia zataczając kręgi znajdowała się coraz bliżej nas. Z całej siły czepiłam się ramienia chłopaka, który stał najbliżej mnie, biegaczek, jutro na pewno będzie miał siniaki. Niedaleko przed nami majaczyła się droga, aż nagle zapanowała zupełna cisza. To było chyba jeszcze gorsze od zawodzenia.

-Uciekajcie -szepnął Janek.

Chłopcom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Kuzyn z trudem podtrzymywał rannego, podbiegłam by mu pomóc, ale odpędził mnie ruchem ręki.

-Tośka, ty też uciekaj -polecił.

-Zwariowałeś?! -syknęłam oburzona. –Zginiesz i ty, i ten chłopak.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania