Poprzednie częściTosia - Rozdział I

Tosia - Rozdział V

Znów rozległo się przeraźliwe wycie, tuż obok.

-To nie ma sensu, uciekaj – powtórzył. – Ona wyczuwa krew.

- Janek…- oczy zaszły mi łzami.

Uśmiechnął się smutno.

- Spotkamy się przy drodze – gdy to mówił głos zadrżał mu lekko. – No idź już.

Uciekając starałam się nie oglądać za siebie, nie chciałam zobaczyć wychodzącej z ciemności bestii. Nie chciałam patrzeć jak podchodzi coraz bliżej Janka i obwąchuje go, jak szczerzy kły. W mroku nie widziałam, gdzie biegnę, pewniej już dawno zboczyłam z właściwej drogi. Mimo to uciekałam, ile sił w nogach dopóki nie zahaczyłam o coś stopą i runęłam jak długa. Poczułam jak zapadam się w błocie, które po chwili dosięgło mojej brody. Spróbowałam chwycić się przewróconego drzewa, jednak zamarłam słysząc głośne warknięcie. Bestia stała w całej okazałości, patrząc na mnie czerwonymi ślepiami pałającymi nienawiścią. Całe jej ciało pokryte było długą, czarną sierścią a łapy zakończone miała długimi pazurami. Jej pysk był ani ludzki ani zwierzęcy, z rozwartej paszczy spływała jej ślina. Po skroni spływała stróżka krwi, jednak oprócz tej rany nie dostrzegłam żadnych innych obrażeń. Cofnęłam się o krok, co poskutkowało tym, że głębiej zapadałam się w błoto. Wyciągnęłam rękę rozpaczliwie próbując chwycić się drzewa. Bestia postąpiła krok naprzód, jeszcze trochę a skończy tak jak ja. Gdyby tylko udało mi się wydostać, a bestia utknęłaby w błocie miałabym niewielką szansę na przeżycie. Jeszcze krok i błoto zalało mi usta, plując jak oszalała stanęłam na palce i wyginając się jak tylko mogłam chwyciłam pień w końcówki palców, by po chwili opaść na stopy i wypuścić go z ręki. Z rozpaczy i strachu wrzasnęłam jak opętana, darłam się i darłam aż zabrakło mi powietrza w płucach. Bestia patrzyła na mnie chwilę oniemiała, po czym zaczęła się wycofywać tyłem. Ani na moment nie spuściła ze mnie wzroku, aż zniknęła wśród drzew. Wiedziałam, że prędzej czy później po mnie wróci, nie wierzyłam, by mój ”atak” przeraził ją na dobre. Zacisnęłam usta, by choć trochę ograniczyć do nich dopływ błota. Najgorszy jest moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że nie uda ci się uwolnić. Chyba, że wydarzy się cud i nadejdzie książę, który cię uratuje. Taki, którego ja teraz widziałam i który szedł prosto do mnie. O Boże, jaki on przystojny, a ja jestem cała w błocie. Skąd w ogóle teraz u mnie taka myśl? Idiotka! Gdy zbliżył się do mnie dostrzegłam jasne włosy okalające całą jego anielską twarz. Niebieskie oczy otaczały ciemne i niesamowicie długie rzęsy, właściwie skąd ja to wiedziałam. Było tu ciemno jak nie powiem, gdzie. Czy ja przypadkiem nie zaczęłam lśnić? Podobno zdarza się to niektórym wiedźmą, tylko nikt nie wie, dlaczego, ponieważ te które tego doświadczyły nie pożyły długo . Czy to zwiastun zbliżającej się śmierci? Ubrany był cały na czarno a na nogach miał buty z wysokimi cholewkami.

- Pomogę Ci – powiedział spokojnym głosem.

W ogóle wydawał się mieć wszystko pod kontrolą. A może ja już umarłam i jestem w niebie?

Nawet nie wiem, kiedy i jak stanęłam na pewnym gruncie, cały czas jak urzeczona wpatrywałam się w twarz nieznajomego. To pewnie z emocji, tłumaczyłam sobie, to na pewno z emocji.

- Jak się tutaj znalazłaś?- zapytał przyciągając mnie do siebie. – Drżysz – powiedział widząc moje zmieszanie.

Tak, na pewno umarłam, tak ubrany facet nigdy by nie przytulił dziewczyny umazanej błotem.

- Kim ty właściwie jesteś? – zapytałam mrużąc oczy.

Uśmiechnął się lekko cały czas nie wypuszczając z objęć.

- Mam tu samochód, ogrzejesz się.

W tym momencie w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Coś z całą pewnością było nie tak, nie potrafiłam jeszcze powiedzieć co. Mężczyzna w ciemnym lesie, przybywa na ratunek nie znajomej dziewczynie, bierze ją w objęcia, proponuje podwózkę… Nim zdążył się zorientować włożyłam rękę pod jego płaszcz i za jego pasem wyczułam, coś bardzo twardego i zimnego. Pistolet. Odskoczyłam od niego jak oparzona, już wiedziałam, co próbowało przekazać mi moje ciało. Zaczarował mnie. Omamił. Był strażnikiem. Wyspecjalizowanym w mordowaniu, tych którzy łamią prawo, czyli teraz i mnie. Spojrzałam na swoje obłocone ręce, które teraz połyskiwały złotym pyłem, który odbierał nam moce. Wrzasnęłam nie mniej donośnie jak poprzednio.

- Tosiu, proszę cię – próbował chwycić mnie za rękę, ale cofnęłam się.

- Nie dotykaj! – nie przestawałam krzyczeć. – Skąd wiesz, jak mam na imię?

Podszedł do mnie o krok na co ja cofnęłam się. Uniósł ręce pokazując, że nie ma złych zamiarów.

- Wszystko ci wytłumaczę.

- Wszystko, czyli co? – poczułam, jak zapadają mi się nogi.

Mężczyzna wykorzystał moment mojej nieuwagi, by przyciągnąć mnie do siebie. Chwycił mnie tak mocno, że nie mogłam się ruszyć.

- Puszczaj mnie! – wrzasnęłam mu do ucha. – To boli!

- Nie puszczę Cię, dopóki się nie uspokoisz.

W odpowiedzi z całej siły stanęłam mu na nogę.

- To nie było miłe - syknął przez zaciśnięte zęby. – I tak mi nie uciekniesz, tylko się zmęczysz.

- I tak umrę - powiedziałam celując łokciem w jego żebra – więc wszystko mi jedno.

Sapnęłam z satysfakcją, gdy trafiłam celu i mężczyzna poluzował uścisk. Wyrwałam do przodu przewracając i siebie i jego, po czym rzuciłam się do ucieczki. Nie nacieszyłam się długo wolnością, bo zaraz poczułam jak ktoś chwyta mnie za nogę i ciągnie do tyłu. Uderzyłam tak mocno o ziemię, aż zabrakło mi powietrza. Gdy przewróciłam się na plecy ujrzałam nad sobą strażnika.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania