Poprzednie częściTosia - Rozdział I

Tosia - Rozdział XVII

Cofając się potknęłam o coś i upadłam. Okazało się, że tym czymś była noga, tak dokładniej noga młodej dziewczyny, którą leżała na ziemi w kałuży krwi z szeroko otwartymi oczami. Z jej piersi sterczała strzała, a ja z trudem powstrzymałam się, by nie krzyknąć.

- Zrób coś – Jeżyk złapał mnie za rękę. –Zasłoń nas.

Popatrzyłam na niego niczego nie rozumiejąc.

- Jesteś wiedźmą, czy nie?!

Pomału otrząsnęłam się z szoku i spróbowałam rozciągnąć osłonę ochronną, nad paroma osobami. Udało się, strzały odbijały się od nich, jak od trampoliny. Osłonięci byli chyba tak samo zdziwieni, jak i elfy.

- Dobrze – pochwalił mnie chłopak. – Jeszcze tamci – powiedział przyciskając rękę do krwawiącej nogi.

- Jeżyk – spanikowałam.

Widziałam jak jego twarz wykrzywia grymas bólu.

- Skup się – polecił.

Zacisnęłam powieki i pchnęłam ochronną bańkę w stronę ostatniej piątki. Elfy wydały z siebie okrzyk pełen furii, po czym wycofały się w głąb lasu.

- Idziemy dalej – nie wiem, skąd pojawiła się nagle Ruda.

Byłam pewna, że gdy nas zaatakowali, ona zniknęła. Nie dostrzegłam na jej ciele żadnych ran, nawet starannie pleciony warkocz nie został zniszczony.

- Co z rannymi? – zaprotestowałam.

Spojrzała na nich jak na śmieci.

- Niech sami sobie radzą – prychnęła. – Nie prowadzę przytułku dla niedojd.

Nie spodziewałam się po niej aż tak wielkiego okrucieństwa.

- Zostaje z nim – powiedziałam wskazując na Jeżyka.

Chłopak był coraz bladszy, a na jego czole wystąpiły krople potu.

- O, nie nie – chwyciła mnie za włosy – Obrończyni Uciśnionych, idziesz z nami.

Szarpnęła mnie tak mocno, aż łzy napłynęły mi do oczu. Kiedy wstałam wbiła mi paznokcie w ramię, byłam pewna, że jutro będę miała tam krwawy ślad. Oprócz mnie zostały jeszcze cztery osoby, wszyscy napierali na mnie ze wszystkich stron. Każdy chciał być najbliżej wiedźmy, by w razie czego go uratowała. Ciekawe tylko, kto uratuje mnie? Jaka byłam głupia, że nie posłuchałam Staśka i nie zostałam z nim w obozie. Kiedy usłyszałam odgłos kopyt zamarłam, a razem ze mną cała grupa. Teraz byłam lepiej przygotowana na to, co ma się wydarzyć i nim centaury nas zauważyły rzuciłam zaklęcie maskujące. Byliśmy tak przerażeni, że wszyscy wstrzymaliśmy oddechy i na palcach przemknęliśmy obok strażników. Ruda uśmiechnęła się do

mnie triumfująco a ja po raz pierwszy poczułam do kogoś szczerą nienawiść. Była bezwzględna i podła, jak mogła zostawić rannych na pastwę losu?

- Ostatnia prosta – szepnęła do mnie.

Po paru metrach dało się słyszeć odgłosy ulicy. Ruda pociągnęła mnie za jedno z drzew. Kiedy wielki, czarny tir zbliżał się do naszej kryjówki wepchnęła mnie pod jego koła. Jedyne co zdążyłam zrobić, gdy usłyszałam pisk opon to uniesienie rąk. Skulona oczekiwałam na nadejście uderzenia, ale nic takiego nie nastąpiło. Policzyłam do pięciu i otworzyłam oczy, a widok zaparł mi dech w piersi. Tir wisiał w powietrzu, parę centymetrów nad moją głową. Kierowca wpatrywał się we mnie tak samo przerażony, jak i ja w niego.

- Dobra robota – Ruda poklepała mnie po ramieniu. – Możesz już go opuścić i bierzemy się do roboty. Antek – rzuciła w przestrzeń – zajmij się kierowcą.

Jednak kierowca sam postanowił się sobą zająć i zaczął strzelać na oślep jak opętany. Wszyscy w panice rozbiegli się szukając kryjówki. Na szczęście, dla nas, mężczyźnie szybko skończyły się naboje i wykorzystaliśmy okazję. Antek nie zabił kierowcy, ale związanego i zakneblowanego przywiązał do drzewa. Do koszuli przypiął mu karteczkę z zabawnym według Rudej napisem „A kuku”. Kiedy otworzyliśmy przyczepę opadła mi szczęka ze zdziwienia. Przyczepa tira pełna była przeróżnej broni, od sztyletów, przez maczugi do karabinu maszynowego. Nie chciałam nawet myśleć, do czego wykorzysta je Ruda. Kobieta po raz kolejny posłała mi pełne pogardy spojrzenie.

- Ładujcie broń do plecaków i zmywamy się – poleciła oczywiście nic nie robiąc.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania