Poprzednie częściWspomnienia nieuczesane cz. 1

Wspomnienia nieuczesane cz. 20

Przyznam, że mocno zaskakuje mnie, zastanawia i intryguje fakt, że dwaj wybitni Amerykanie, których szczyt kariery przypada na drugą połowę dwudziestego wieku, Bobby Fischer i Philip K. Dick (obaj zmagali się z poważnymi problemami psychicznymi), mieli urojenia, które można określić jako antysemickie.

 

Kiedyś dawno temu dziwnym trafem dostałem się na studia doktoranckie z psychologii społecznej (choć magisterium z psychologii nie miałem i nie mam). Traf chciał, że w owym czasie musiałem pracować na pełnym etacie w miejscu, którego - mówiąc delikatnie - nie wspominam dobrze i które odbierało ochotę do wszystkiego, w tym do uczęszczania na zajęcia tychże studiów. Miejsce pracy opuściłem ze względu na mobbing, ale studiów nie opuściłem (choć co prawda one mnie „opuściły”; nadeszła przesyłka o treści „skreślam pana z listy” itd. itp.). No ale ja ich jednak nie porzuciłem – i, co więcej, cały czas mam wyraźne wrażenie, że wciąż studia te prowadzę. A wyniki badań publikuję tutaj. O tu : )

 

Stereotypy związane z płcią (dla ścisłości: stereotypy rzecz jasna krzywdzące i niesprawiedliwe) funkcjonują nie tylko w języku (być/zachowywać się jak mężczyzna/po męsku, płakać jak baba itd. itp.), ale, jak zauważam, także w nazwach geograficznych. Na przykład w Kampinoskim Parku Narodowym, około 4 km od Roztoki znajduje się miejsce zwane Babską Górką. Pośród całkiem „rzetelnych” pagórków pełnych względnie stromych podjazdów pełnych korzeni i piachu krzyżują się zupełnie płaskie, komfortowe szlaki piesze - zielony i żółty – i tę krzyżówkę nazwano właśnie Babską Górką.

 

Niedawno amerykański sąd orzekł, iż sprzedaż pewnych krypowalutowych tokenów na publicznych giełdach kryptowalut nie stanowiło oferty papierów wartościowych w świetle prawa, ponieważ kupujący nie mieli uzasadnionych oczekiwań zysku – a zatem wcale nie doszło do niedopełnienia obowiązków, jakie dotyczą papierów wartościowych. Ze wszech miar logiczne: papieru bezwartościowego nie można traktować jak papieru wartościowego.

 

Ostatnio dwie noce z rzędu (z dwunastego na trzynastego lipca oraz następna) z niewiadomych powodów bardzo źle spałem. No i czułem się rzecz jasna podle. 14 lipca okazało się, że nie tylko ja czułem się tego dnia podle, inni czuli się nawet dużo gorzej: w aglomeracji warszawskiej na torach zginęły 3 osoby (w wypadkach kolejowych w Ursusie oraz Piastowie, a także w metrze). Właściwie to niniejsze wspomnienia nieuczesane powstają właśnie dlatego, iż – na bazie utworów literatury i muzyki, głównie rozrywkowej - odnoszę silne wrażenie, że dziwna „trzynastka” chodzi nie tylko za mną. A także dlatego, że zdają się istnieć silne poszlaki, iż owa „trzynastka” nie jest tworem wyłącznie naturalnym, jak deszcz, wiatr czy gradobicie. A ponieważ mocno wierzę (i z tego co wiem nie tylko ja tak wierzę), że Bóg istnieje – dumam nad tym, czy na pewno takiego właśnie chce świata. I dalej tak sobie myślę, czy nie grozi nam aby los budynku z powieści „Źródło” Ayn Rand, w którym architekt podłożył ładunek wybuchowy i wysadził ów budynek, gdyż nie został on zbudowany wedle jego projektu. Co więcej, obserwacja otaczającego nas świata zdaje się sugerować, że ten ładunek jest już podkładany. Następne związane z tym pytanie nasuwa się w sposób oczywisty – jego postawienie oraz sformułowanie możliwej odpowiedzi pozostawiam Czytelnikowi. (Jeśli ktoś z Czytelników ma niewyraźne poczucie déjà vu, może to znaczyć, że bardzo uważnie poświęca się tej lekturze – nieco podobna, lecz znaczenie mniej rozbudowana myśl poświęcona Howardowi Roarkowi znalazła się już w niniejszym zbiorze)

 

Gdy czasami ogarnia mnie smutek i pesymizm, myślę sobie, że całe to pisanie nie ma sensu. Że w najlepszym razie, jeśli jakimś cudem pisanina ta się zachowa i przetrwa lata (mówią w końcu, że w internecie nic nie ginie, ale już przekonałem się, że to nieprawda), to ludzkość będzie mogła próbować wnioskować, dlaczego w tak straszne kłopoty popadła (bo mam dziwne przeczucie, że popadnie niechybnie). Natomiast w rzadkich chwilach euforii, zwykle na endorfinowym „haju”, mam głębokie przekonanie, że niezbędne zmiany społeczne dokonają się i to szybciej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Że wszyscy razem piszemy współczesną wersję „Wesela Figara” - anachroniczne i barbarzyńskie obyczaje, jakimś cudem wciąż istniejące i akceptowane, odejdą raz na zawsze do lamusa. I wmawiam sobie uparcie, że szanse na taki obrót spraw zwiększa zastanawiający i wręcz uderzający mnie dziś fakt, że ponad dwadzieścia lat temu – wiedziony chęcią zrozumienia treści - dokonałem amatorskiego tłumaczenia „Wesela Figara” na język polski (którego brakowało wśród języków dostępnych na zakupionym nośniku DVD).

 

Książka jest dobra na wszystko. A przekonałem się o tym następująco: okazało się, że ze względów zdrowotnych musiałem zrezygnować z rowerowego plecaka na rzecz sakw. A ponadto okazało się, że mój rower górski nie posiada „porządnego” klasycznego bagażnika, a jedynie taki, który mocowany jest do sztycy podsiodłowej i ani nie ma zbyt dużego udźwigu, ani nie chroni dostatecznie sakw przed kontaktem z tylnym kołem. Problem jest powszechnie znany – mi już udało się „wydrapać” parę otworków w swoich względnie niedużych sakwach. Zauważyłem jednak czujnie, że z tej strony, po której przewoziłem książkę, sakwa nie ocierała o oponę koła (nota bene była to „Wyspa” Aldousa Huxleya, czyli - po wymienionej przeze mnie niedawno powieści „Ludzie jak bogowie” H.G.Wellsa - jeszcze jeden piękny przykład utopii, przykład pozytywnego społeczeństwa). Czym prędzej włożyłem „Niedoskonałych” braci Strugackich z drugiej strony sakw (akurat tę powieść miałem pod ręką) i okazało się, że mimo braku porządnego bagażnika, jazda z sakwami może być komfortowa.

 

Niedawno dość spontanicznie zdecydowałem się pierwszy raz w życiu okrążyć Kampinoski Park Narodowy od strony zachodniej (kampinoskim zielonym szlakiem rowerowym). Jak daleko w sumie dojechałem uświadomił mi krótki odpoczynek na przystanku autobusowym, na którym się zatrzymałem nie znając zbyt dobrze okolicy. Gdy już odjeżdżałem: wstaję, patrzę, a tam wielkimi literami namalowane "RTS Widzew" - i wtedy już wiedziałem, że daleko dojechałem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania