Poprzednie częściDziewczyna Paganiniego-Prolog

Dziewczyna Paganiniego-Rozdział 13

Przyznam się bez bicia... Ten rozdział został pisany na mokrej klawiaturze, bo mam, za przeproszeniem, tydzień zjebczany. Także przepraszam ;-;

 

JULIA

 

W swoim domu uwielbiałam chodzić spać. Kochałam dotyk mojej pościeli, ułożenie okien w moim pokoju, perspektywę z mojego łóżka. Wszystko to było tak znajome, swojskie i kochane.

Tutaj sen jest przeze mnie czymś znienawidzonym. Pościel jest sztywna, a koszula nocna wykonana z obcego materiału. Zasłonki wiszą smętnie lub szeleszczą upiornie. W szpitalu nigdy nie jest cicho. Mimo zamkniętych drzwi, słychać wszystko, co dzieje się na korytarzu: krzątaninę pielęgniarek, przewożenie pacjentów z jednej sali do drugiej, głuche pikanie przedziwnych maszyn. Często także ktoś wybucha niekontrolowanym płaczem. Nie pomaga nawet założenie słuchawek. Te dźwięki się czuje.

Jednak nie tylko to przeszkadza mi w zaśnięciu. Czuję, jak kroplówka wkrapla do mojego organizmu lecznicze substancje. Igły są bardziej odczuwalne, niż w dzień, a wąsy tlenowe uporczywie łaskoczą. W pokoju zawsze jest zimno albo duszno, a nie bardzo mam możliwość otworzyć i zamknąć okno sama. Leżę tylko w moim metalowym, łóżko-podobnym więzieniu, przeklinając swój marny żywot.

"Kompletnie nie kapuję twojej logiki, kochana."

- Witaj, Głosie. Dawno cię nie było.

"Nie byłem potrzebny. O co ci w ogóle chodzi?"

- W jakim sensie?

"Walisz na lewo i prawo jakiś nonsens o tym, że będziesz walczyć, że się nigdy nie poddasz. Spójrzmy prawdzie w oczy. Nie okłamujesz się czasem?"

- Ja... Ja nie wiem. Chyba nie.

"No to się dowiedz. I wyrzuć ze swojej wypowiedzi słówko "chyba". Nie możesz być niezdecydowana."

Czym on jest? Ten Głos. Pojawił się około czwartej klasy i odzywa się wtedy, kiedy akurat sobie radzę najgorzej. Bynajmniej nie dostaję od niego motywacji. Jego wypowiedzi są sarkastyczne, niekiedy przesączone jadem, zazwyczaj zakończone niewiadomą lub pytaniem retorycznym. Przy nim zawsze się kurczę. Głos ma niesamowity talent do wykrywania moich słabości.

Zamykam oczy i staram się zapomnieć. Chcę zmienić pozycję, ale coś mnie blokuje. Własne nogi.

Tego nie znałam. Coraz częściej zdarza się tak, że nagle tracę czucie w nogach i nie mogę się ruszać przez czas dłuższy lub krótszy. Jednak zaczęło się to dziać dopiero niedawno.

Zazwyczaj w takich sytuacjach spokojnie czekam albo proszę kogoś, żeby dał mi odpowiednie leki. Jednak teraz, w tym ciemnym, szpitalnym pokoju, jestem kompletnie sama.

Ogarnia mnie panika. Wbijam paznokcie w skórę, gryzę wargę, ale nadal się trzęsę. Nie ma nikogo. Poszłam własną drogą, a gdy się obejrzałam, nie było już nikogo... Boję się. Potwornie. Niech ktoś przyjdzie...

Znienacka, do pokoju wpadają moi rodzice i pielęgniarka. Dopiero wtedy dociera do mnie, że się wydarłam. Zwabił ich głośny krzyk. Pielęgniarka łapie mnie za ramiona i delikatnie szepcze, że wszystko będzie dobrze. Łagodnie acz stanowczo zmusza mnie

do położenia się na plecach. Przemywa mi czoło chłodnym ręcznikiem, sprawdza puls i podaje coś na uspokojenie. Po chwili odzyskuję czucie w nogach i ogólny rozsądek, ale mimo tego wciąż jestem rozkojarzona.

Tata bierze kilka głębokich oddechów, po czym bierze mnie w ramiona i mocno przytula. Mocno, znaczy tak, jak może sobie teraz pozwolić. Kiedy byłam mała i w pełni zdrowia, nie licząc padaczki, obdarzał mnie czasami "niedźwiedzimi przytulasami". Ściskał mnie wtedy tak mocno, że ledwo mogłam oddychać, ale byłam tak szczęśliwa, że nie miało to żadnego znaczenia.

Ile ja bym dała za takiego niedźwiedziego przytulasa teraz. Jednak tata jest ostrożny. Traktuje mnie jak porcelanową lalkę, która rozpryśnie się w drobny mak, jeżeli ściśnie się ją zbyt mocno.

Chowam twarz w jego ramieniu i czuję, jak gorące łzy zaczynają spływać po mojej twarzy. Kapie mi z nosa, zachłystuję się szlochami. Nie mogę powstrzymać myśli, że jestem ofiarą. Ofiarą, słabeuszem w przebraniu herkulesa.

- Bałam się - mówię, wycierając twarz w koszulę taty. - Tak strasznie się bałam...

Do rodzinnego uścisku dołącza po chwili Olga. Wraz z tatą starają się dać mi poczucie bezpieczeństwa, to, czego mi brakuje najbardziej. Mimo to nadal myślę tylko o sobie. Przez myśl mi nie przechodzi, jak bardzo ranię ich obojga.

Może faktycznie lepiej by było, gdybym została kompletnie sama?

 

ŁUKASZ

 

- Mówię ci, stary, kurwa, było zajebiście.

- Ja pierdolę, chuju jebany, oddaj mi gacie!

- Ale bym ją ruchał, taką naprutą tym całym gównem.

Rozmowy w szatni chłopaków nie są zbyt ambitne, dlatego nie lubię tam przebywać. Na wuefie przebieram się jak najszybciej i spędzam zyskany w ten sposób czas na siedzeniu przed salą gimnastyczną i gapieniu się w ścianę. Przez moją głowę galopuje tysiąc myśli, niczym stado dzikich koni. Większość z nich jest w deseń: "JULA".

- Martwisz się o nią, co nie? - mówi Karol, znienacka przysiadając się do mnie. Opiera plecy o kaloryfer i wiąże sznurówki.

- Łał, skąd wiedziałeś? - pytam retorycznie, po czym opieram czoło na rękach. - Tak. Trochę... No dobra, bardzo.

- To Jula, nie obawiaj się. Żeśmy kiedyś ze Stefą płakali o nią ze strachu, ale ona tego nie zauważyła. A może bała się cokolwiek powiedzieć... Niewielu to zauważa, ale Jula w takich sytuacjach bywa egoistką. Ktoś może sobie wypruwać żyły, martwić się, nie spać po nocach... A ona i tak zrobi swoje. Taka jej natura.

Biorę oddech i patrzę oszołomiony na Karola. Wiem, co niektórzy o nim mówią. W gronie "wrednych" chłopaków w szkole ma opinię "pedzia", względnie "geja". Jednak on nie jest w ciemię bity. Znam go tak długo, a nadal dowiaduję się o nim nowych rzeczy. Na tym polega przyjaźń, a przynajmniej ja tak sądzę.

- Ale się nie martw! - Karol przerywa ciszę. - W końcu to Jula. Zawsze wróci, to jedno jest pewne. Nie podda się, póki my tu jesteśmy.

 

Wszyscy moi nauczyciele są do zniesienia, toleruję innych bardziej, innych mniej. Prawdziwym oszołomem jest nasz wuefista. Można go określić tylko jednym mianem: nauczyciel z dupy urwany.

Na początku lekcji mówi, kto wybiera drużyny, podaje dyscyplinę sportu, wybiera dwójkę do rozłożenia sprzętu, a potem siada na ławce z "Przeglądem Sportowym" i tyle się go widziało.

Oczywiście, cała klasa uwielbia wuef. Pan nas nigdy nie ucisza, więc każdy wrzeszczy, tańczy, przeklina i plotkuje do woli. Chyba jestem jedną z niewielu osób, która preferuje kościelno-podobną atmosferę w klasie naszej surowej polonistki.

Dzisiaj gramy w siatkówkę. Drużyny wybierają Piotrek, klasowy flirciarz i idiota (moim skromnym zdaniem) i Ania, która jest pierdołą, jakich mało. Nie mówię tego w zły sposób, ale nikt nie jest bardziej niezdarny od niej. Wszyscy się dziwimy, jakim cudem nie przytrafił jej się wypadek na fizyce. Wypadek z udziałem palnika.

Trafiam do drużyny Anki, na szczęście z Pandą. Rozpoczynamy grę i oczywiście wszyscy, niczym Niekryty Krytyk, mają w dupie wszelką poprawność polityczną, moralność i fairplay. To, co my tutaj wyprawiamy, raczej przypomina wybuch w Czarnobylu, nie siatkówkę.

- Podaj! Podaj, do cholery jasnej!

- Co robisz?! Serwa straciliśmy, kmiocie jeden.

- Ja pierdzielę... Zabijcie mnie najlepiej, wolę pieprzyć Tuska! Ta piłka to atomówka, jakieś gówno chińskie!

Ania wzbija się w powietrze i odbija piłkę. Dobra wiadomość: wybiła mocno i daleko. Zła wiadomość: Piłka uderzyła mocno o sufit, po czym wylądowała prosto na twarzy Pandy. Dziewczyna aż się zachwiała od siły pocisku.

- Osz, kurwa, Lewicką jebnęło w nos!

Stefa ociera rozciętą wargę z krwi i oznajmia, że idzie odpocząć na ławce. Siada i co chwila przykłada rękę do lekko spuchniętych ust.

- Ale jak to było, normalnie myślałem, że zgasła - mówi Maciek, przeczesując włosy palcami.

- A ja, że zemdlała, jak Jula w tamtym roku - oznajmia Weronika, nieśmiało drapiąc się po szyi.

Wzmianka o Juli wywołuje u mnie dreszcze. Obraz jej podłączonej do tych szpitalnych rurek mnie prześladuje. Chociaż codziennie do niej dzwonię i rozmawiamy na Facebooku, to nie mogę się zebrać, żeby pójść tam do niej i pogadać w cztery oczy.

Chcę wziąć się w garść.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • Slugalegionu 11.12.2015
    Łagodnie aż stanowczo zmusza mnie
    do położenia się na plecach. ~ Przerzut do nowego akapitu w środku zdania. :v

    Nie martw się. ;_; Nie warto płakać z takich powodów, naprawdę. *Podaje Pawełka, Tymbarka i kawę*.
  • Slugalegionu 11.12.2015
    Leci piątka. :)
  • KarolaKorman 11.12.2015
    Podobno przed ,,aż'' stawiamy przecinek
  • Majeczuunia 11.12.2015
    Dziękuję za komentarz i ocenę :D To pewnie błąd systemu, no Opowi często odstawia takie jazdy, ale wgl to tam jebłam literówkę i miało być "acz" XD
  • KarolaKorman 11.12.2015
    Majeczuunia To było do Sługi, nie do Ciebie :)
    Sorki za zamieszanie :)
  • Lucinda 11.12.2015
    Świetny tekst:) Ciekawa jestem, co się dalej stanie z Julą, podobała mi się scena z lekcji wf-u, był bardzo realistyczny, naturalny.
    ,,Łagodnie aż stanowczo zmusza mnie" - tu chyba ,,acz", nie ,,aż" i przed nim przecinek;
    ,,zachłystuję się szlochami" - hmm... nie spotkałam się jeszcze z określeniem ,,szlochami",chodzi o liczbę mnogą, nie jestem pewna czy takowa istnieje. Mogłabyś to jakoś zamienić, ale ponieważ sama nie wiem na pewno czy to błąd, to też nie będę się czepiać;
    ,,słabeuszem w przebraniu herkulesa" - ,,Herkulesa" z wielkiej litery, bo to imię;
    ,,Wszyscy moi nauczyciele są do zniesienia, toleruję innych bardziej, innych mniej" - zamiast pierwszego ,,innych" lepiej pasuje ,,jednych";
    ,,Trafiam do drużyny Anki, na szczęście ze Pandą" - ,,z Pandą";
    ,,Siada i co przykłada rękę do lekko spuchniętych ust" - co raz przykłada"? chyba to chciałaś przekazać. Za tekst 5:)
  • Majeczuunia 11.12.2015
    "herkules" tu jest dopuszczalne z małej, ponieważ jest to przymiotnik utworzony od imienia.
    Szlochami - także istnieje, szloch - szlochy :)
    Dziekuję za korektę i komentarz :*
  • Majeczuunia 11.12.2015
    A, i scena z wf jest oparta na realu XD
  • Lucinda 11.12.2015
    Majeczuunia, ale ,,herkulesa" nie jest przymiotnikiem, to rzeczownik w dopełniaczu (,,w przebraniu (kogo? czego?) Herkulesa". A przynajmniej tak to postrzegam.
  • Majeczuunia 11.12.2015
    Ostatnio na polskim miałam coś takiego, że imiona osób znanych np. Z mitologii migą być użyte jako przymiotnik, zmienia się tylko ich pisownia (w tym przypadku "herkules" piszemy z małej.
    Inny przykład:
    Judasz wielką literą - zdrajca Jezusa z Biblii
    judasz z małej - zdrajca
    Mam nadzieję, że mniej więcej wyjaśniłam :)
  • KarolaKorman 11.12.2015
    ,, jest przez mnie'' - przeze mnie
    ,, Łagodnie aż stanowczo zmusza mnie'' - zamiast ,,aż'' lecz lub acz
    ,,Trafiam do drużyny Anki, na szczęście ze Pandą.'' - na szczęście że z Pandą
    ,,Ania wzbija się powietrze '' - w powietrze
    ,, Siada i co przykłada rękę do lekko spuchniętych ust.'' -to?
    Bardzo fajna część. Cieszę się, że tak to zaplanowałaś, bo gdybyś dała odwrotne narracje i skończyłoby się na żalu Juli, to znów bym ryczała. Zostawiam piąteczkę :)
  • Majeczuunia 11.12.2015
    Przepraszam za łzy, ale dla mnie to komplement xD
    Również za korektę i ocenkę dziękuję :***

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania