Poprzednie częściDziewczyna Paganiniego-Prolog

Dziewczyna Paganiniego-Rozdział 17

ŁUKASZ

 

**********

 

- Ile utworów znasz na skrzypce? - pytam Julę, gdy idziemy do domu. Dziewczyna w zamyśleniu przykłada palec do brody.

- Parę duetów z fortepianem od Beethovena, Chopina... Całkiem sporo współczesnych piosenek... Większość utworów Vivaldiego... No i dwadzieścia trzy kaprysy Paganiniego - odpowiada po namyśle, licząc na palcach.

- Tylko dwadzieścia trzy? Kiedyś mówiłaś, że są dwadzieścia cztery.

- Bo są. Nie umiem tylko grać tego ostatniego.

- Za trudny nawet dla ciebie?

- Owszem, trudny jest. Jednak sądzę, że umiałabym go zagrać. Chodzi tylko o to, że nie mam dla kogo. Jeszcze. Kiedyś go zagram, na pewno. Dla bardzo drogiej mi osoby.

 

**********

 

Parę razy słyszałem ten utwór, gdyż Jula zawsze męczyła mnie skrzypcowymi dyrdymałami z YouTube'a. Melodia, która teraz dociera do moich uszu, to właśnie Dwudziesty Czwarty Kaprys Paganiniego.

Patrzę na Julę i kręcę głową. Robi to dla mnie. Czy może dla siebie? Nie wiem, ale jej czyny mnie przerażają. Jej oddech świszczy, ramiona i ręce wątłe, a pot spływający po skroniach widoczny. Całe jej wysiłek, samopoczucie i załamanie są nie do ukrycia.

Gdy tak stoję wpatrzony w tę dziewczynę i wsłuchany w jej grę, przypomina mi się wszystko, co do tej pory razem przeżyliśmy. Fala wspomnień niczym pokaz slajdów objawia się w mojej głowie.

Nasze pierwsze spotkanie. Pierwszy raz gdy słyszałem, jak gra. Ten moment, kiedy dowiedziałem się o jej padaczce. Długie lekcje chodzenia i biegania bez noszy. Wyjazd na Mazury i mój pierwszy wyścig, przy którym tak mnie dopingowała. Ta chwila u higienistki, kiedy się w niej zakochałem. Skakanie z pomostu i obietnice, które miały być wieczne. Powroty ze szkoły do domu i wstąpienia do Biedronki po ewentualne zapasy Pawełków. Moment, gdy wylądowała w szpitalu i nagle bałem się do niej przychodzić. Nasze głupawki, tajemnice i zwyczaje, o których nie wiedział nikt inny.

Gdzieś między tymi żartami, śmiechami, wspólnie wylanymi łzami i frajerskimi odpałami... Zakochałem się bez pamięci.

Nagle melodia grana przez Julę urywa się w środku nuty i przerwana jest odgłosem smyczka spadającego na drewnianą scenę. A potem trzask, jakby upadło także coś cięższego.

Chcę podbiec do niej, ale nie mogę ruszyć się z miejsca. Strach kompletnie paraliżuje moje ciało, uniemożliwiając wszelkie ruchy. Nienawidzę siebie za to. Za to, że w momentach naprawdę ważnych, nie umiem kopnąć na obok moich słabości, tylko stoję w miejscu z otwartymi oczyma i żałuję.

Jula nagle zaczyna krztusić się krwią. Zakrywa usta dłonią, ale szkarłatny płyn wypływa jej z pomiędzy palców. Ma drgawki w nogach i patrzy się pusto przed siebie. Po chwili atak ustaje, a ona pada na twarz, a aureola bladych włosów tworzy się wokół jej głowy.

Rzucam się przed siebie, byle by do niej dobiec. Klękam przy Juli i kładę sobie jej głowę na kolanach. Oddycha, ale tak płytko, że jest to prawie niezauważalne. Pojawiają się ratownicy z noszami i powoli układają na nich Julę. Załadowują ją do karetki, zamykają drzwi, a po chwili słychać głośny odgłos syreny.

Trzęsącymi dłońmi podnoszę skrzypce, które zostały pozostawiona przez Julę na scenie. Obejmuję je, chociaż kołki wpijają mi się w szyję. Mimo tego ich nie wypuszczam, ponieważ być może tylko one mi zostały. Możliwe, iż są jedyną rzeczą, która mi po niej pozostała.

 

Leżę na swoim łóżku i gapię się na... stelaż mojego brata, teoretycznie, ponieważ dzielimy piętrowe łóżko, ale ja sobie mówię, że gapię się na sufit. Od tego pamiętnego wyścigu minęło dopiero pięć dni, ale ten czas wydaje się być całą wiecznością. Skrzypce Juli leżą na moim biurku, powolnie zbierając warstewkę kurzu. Nie mogę na nie patrzeć. Obwiniam się za to, co się jej stało. Wszelkie wspomnienia czy skojarzenia z Julą są dla mnie bolesne.

Wylądowała na OIOM-ie. Nikt mi tego nie mówił, ale słyszałem, jak Olga rozmawiała z moją mamą. Po tym zrobiło mi sie jeszcze gorzej. Nadal odmawiam większego kontaktu ze światem.

Słyszę wibracje swojego telefonu. Ociężale podnoszę komórkę i sprawdzam, kto dzwoni. Na wyświetlaczu jest napisane "Jula". Zaciskam szczękę, ale mimo wszystko odbieram.

Nie odzywam się jako pierwszy. Czekam, aż ona zrobi to pierwsza. Po drugiej stronie linii słyszę nerwowe pociąganie nosem i stukanie paznokci o szafkę.

- Słuchaj... To ja - odzywa się Jula, a ja już widzę ten nieśmiały uśmiech na jej twarzy. Tę maskę kłamcy. - Przyszedłbyś? Pawełka bym zjadła.

 

Wchodzę do pokoju trzysta sześćdziesiąt cztery, ściskając w dłoni siatkę z Biedronki. Zastaje Julę siedzącą prosto w swoim łóżku. Włosy ma upięte w luźny koczek, który i tak się rozpada. Klamra ma coraz mniej do utrzymania. Przedramię dziewczyny jest całe nakłute igłami od kroplówek, których już nie sposób zliczyć. Na jej twarz powróciły wąsy tlenowe. Ogólnie emanuje chorobą, całe jej istnieje jest przez nią wyniszczone.

- Hej! - Jula nagle mnie zauważa i zaczyna się bawić guzikiem od swetra, który kiedyś chyba nie był na nią o trzy rozmiary za duży. - Dziś rano pozwolili mi wrócić do pokoju. Jezusie, wiesz, jak fatalnie jest na OIOM-ie? Jak słowo daję, na twarz nałożyli mi jakąś beznadziejnie wielgachną maskę tlenową, podłączyli do miliona maszyn, w ogóle z każdej strony mi wystawał kabelek. No i wszyscy ci lekarze kręcili się koło mnie dwadzieścia cztery-siedem i nawijali o mojej "sytuacji medycznej". Mówię ci stary, masakra.

Jej ożywiony monolog komentuję krótkim kiwnięciem głowy. Na to Jula się zasępia i jej dłoń zaciska się na barierce łóżka.

- Kurna no! - wrzeszczy, potrząsając głową. - Jak masz mi tu smęcić, to ja dziękuję. Jeszcze mi się pogorszy przez ciebie... O Pawełki! Jakie kupiłeś?

Wyciągam przed siebie reklamówkę z batonami i nagle mój pesymizm idzie w niepamięć. Jula wysypuje zawartość torby na kołdrę i cieszy się jak dziecko. Skąd ta nieziemska radość z powodu dwóch batonów po złoty siedemdziesiąt za sztukę?

- Jej! Karmelowe! Najlepsze. Cho no, na balkonie je zjemy!

- Na jakim znowu balkonie?

Jula patrzy na mnie zdziwiona, zapewne tym, że się odezwałem. Potem kręci głową i uśmiecha się lekko. Odchrząkuje i wstaje z łóżka, chociaż ledwo się jej to się od kroplówek, ale zostawia wąsy tlenowe. Wyciąga przed siebie dłoń, która bez ustanku drży.

- Poprowadzę - mówi, ale oboje wiemy, co ma na myśli.

Jest tak lekka, że prawie nie zauważam jej ciężaru na plecach. Jula splata dłonie na mojej piersi i przywiera do mnie mocniej. Serce bije mi szybciej i rumieniec wstępuje na moją twarz, jednak nic nie mówię.

- Powiesz, że dużo ważę i dostaniesz w zęby, jasne?

- Sądzę... Że mogłabyś jeść więcej.

Wychodzimy przez duże metalowe drzwi na balkon, który w sumie nim nie jest. To po prostu duży plac na dachu szpitala, otoczony upiornie wyglądającą siatką. Odstawiam Julę na ławkę i okrywam ją moją bluzą. Dziewczyna odpakowuje jednego Pawełka, ale jeszcze go nie je.

- Kiedyś na tym balkonie była sama barierka, taka niezbyt wysoka. Ale z tego czasami skakali ludzie, więc założyli tę siatkę. Okropna jest, moim zdaniem.

Przytakuję i opieram czoło o siatkę. Słucham wiatru, który gra swoją prywatną, prawie niesłyszalną symfonię.

- Ja... Mam zanik szpiku kostnego.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • Slugalegionu 17.12.2015
    Jestem sadystą. ;_; Koniec sprawił, że poczułem ulgę. Jednak żyje, ale naprawdę... boję się to czytać dalej...
  • Majeczuunia 17.12.2015
    Sakal, jezeli wywolam na tobie takie emocje, na jakie oczekuje, to bede wniebowzieta XD
  • Slugalegionu 17.12.2015
    Nie mam pojęcia, jak to się zakończy, ale na pewno Ci się uda. :)
  • Majeczuunia 17.12.2015
    Echem, echem, zawsze powtarzam, nic nie spojleruje XD
  • Slugalegionu 17.12.2015
    I dobrze. XD Pamiętaj, gdzie mieszkam. XD
  • Lucinda 17.12.2015
    Przestraszyłaś mnie na początku, ale dobrze, że Juli trochę się polepszyło. Naprawdę strasznie się wkręcam w tę historię i nie potrafię obojętnie jej czytać.
    ,,Parę duetów na z fortepianem od Beethovena" - coś tu jest nie tak;
    ,,Melodia, która teraz dociera do moich uszu (przecinek) to właśnie Dwudziesty Czwarty Kaprys Paganiniego";
    ,,Całe jej wysiłek, samopoczucie i załamanie są nie do ukrycia" - wiem, że tu wyliczałaś i dlatego napisałaś ,,całe", ale jednak powinnaś raczej uzgodnić do pierwszego z wymienionych, a więc ,,cały jej wysiłek" i wtedy dalej wymieniasz;
    ,,nie umiem kopnąć na obok moich słabości" - ,,na bok" i może lepiej ,,zepchnąć" niż ,,kopnąć", ale to tylko sugestia;
    ,,Zastaje Julę siedzącą prosto w swoim łóżku" - ,,zastaję";
    ,,O (przecinek) Pawełki!";
    ,,Skąd ta nieziemska radość (przecinek) z powodu dwóch batonów po złoty siedemdziesiąt za sztukę?";
    ,,chociaż ledwo się jej to się od kroplówek" - tu też trzeba poprawić, pewnie się machnęłaś;
    ,,Słucham wiatru, która gra swoją prywatną, prawie niesłyszalną symfonię." - ,,który gra". 5:)
  • Majeczuunia 17.12.2015
    Dziękuję, Lucinda, że tak bardzo podobają ci się moje skrobanki i jak zwyklę, ogronnie dziękuję za korektę :*
  • KarolaKorman 18.12.2015
    Ty to umiesz zagrać, ale na emocjach czytelnika. Końcówka, choć smutna, po mistrzowsku napisana, 5 :)*
  • Amy 25.12.2015
    Ten cholerny optymizm! Mam go dosyć! To cholerne udawanie, że wszystko jest w porządku! Świetnie, choć literówki są.
  • Majeczuunia 25.12.2015
    Hehe, ups XD
  • levi 28.12.2015
    tak ni z dupy ni z kasztana jestem chora na to i na to, umieram i no dobry pawełek, tak to odebrałam, co raz bardziej lubie jule i widze dużo dużo interesujących rzeczy :)
  • Majeczuunia 28.12.2015
    Jak to ni z dupy ni z kasztana? Przez przez całą tę serię gniła w szpitalu! ;-; No ale miło, że sie podoba :)
  • levi 28.12.2015
    Majeczuunia no wiem gnije sobie i tak gnije ale on wiedział że jest cchora i tak dalej, a tu tak dup jeb i po bulu

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania