Dziewczyna Paganiniego-Rozdział 9
Przepraszam, że rozdziały pojawiają się tak nieregularnie ;-; Opowiadanie dostaje bardzo pozytywne oceny i bardzo chcę dla was pisać, ale ostatni sajgon (spowodowany dyskoteką szkolną i szóstkami z francuza) sprawił, że nie miałam czasu. Jeszcze raz bardzo przepraszam!!!
STEFANIA
- Dupa mnie boli... - bełkocze Jula pod nosem, ssąc kosmyk swoich jasnych włosów. Z tego, co wiem, rzadko śpi podczas podróży, ale dzisiaj najwyraźniej był wyjątkiem. Gdzieś koło Ciechanowa wsunęła kanapkę z pasztetem, położyła głowę na kolanach Łukasza, okryła bluzą i tyle się ją widziało.
Dziewczyna podnosi się do pozycji siedzącej i rozgląda sennie po przedziale. Ostre słońce razi ją w oczy, więc zasuwa rude zasłony i drapie się ospale po głowie.
- Gadałaś przez sen - mówię, zaskakując Julę moim nieziemsko wysokim poziomem inteligencji.
- Serio? Podaj mi wodę.
Daję jej do ręki butelkę z napojem. Dziewczyna upija z niej spory łyk, a następnie sięga do swojej torby. Wyjmuje z niej ogromną, białą kosmetyczkę z rysunkowym jednorożcem. Jest nieco sfatygowana, gdyż Jula ma ją od małego. Od lat trzyma w niej lekarstwa.
- Muszę na chwilę do toalety - mówi, wychodząc z przedziału. Przyciska kosmetyczkę z medykamentami do piersi, jakby była jej najcenniejszym skarbem.
To mnie dziwi. Jula nie chwali się chorobą na lewo i prawo, ale lekarstwa normalnie bierze przy nas.
- Czemu Jula zachowuje się tak dziwnie? - mruczę, bardziej do siebie, ale i tak otrzymuję odpowiedź.
- Okres ma - wzrusza ramionami Karol, grzebiąc w naszej torbie z jedzeniem.
- Nie, nie o to chodzi.
- W takim razie o co?
- Nie wzięła lekarstw przy nas. Spała w podróży. Nie rządziła się jak zwykle.
- Bo ma okres.
Wzdycham z irytacją i opadam na twarde, pociągowe siedzenie. Ta Jula bywa naprawdę upierdliwa. Można nie spać po nocach, martwiąc się o nią, a ona i tak odpowie, że wszystko jest okej. Enigma, choć sama nie zdaje sobie z tego sprawy.
Do Giżycka dojeżdżamy około osiemnastej. Pogoda jest śliczna, różowo-pomarańczowe niebo jest upstrzone rzadkimi, puchatymi chmurami. Pakujemy się wszyscy czworo do jednej taksówki i docieramy do ośrodka, który należy do mojego wujostwa (moją chlubą są dziwne zawody bliskich). Zanim pójdziemy do pokoi, decydujemy się na krótką wycieczkę nad jezioro.
Ogromna woda wygląda o tej porze dnia niesamowicie. Spektakularny kolor nieba odbija się na tafli jeziora, a fale go poruszają. Zbiornik przypomina powierzchnię najczystszego lustra wyciosanego wprost z najdroższego kryształu. Ten widok zapiera mi dech w piersiach.
Podwijam nogawki spodni do łydek i moczę stopy w jeziorze. Reszta idzie w moje ślady, z wyjątkiem Juli, oczywiście. Ta wbiega do wody w całości, nie zważając na brak ręcznika czy kostiumu kąpielowego. Wyłania się z wody i kręci głową, ochlapując nas.
- Kocham wolność - mówi, śmiejąc się z dna serca, głośno i szczerze.
- I korzystasz z niej aż w nadmiarze - stwierdza Łukasz, oceniając stan swojej zamoczonej koszulki. Jula wystawia mu przyjacielsko język, po czym chce wstać. Nie wypala.
Mięśnie dziewczyny jakby odmawiają jej posłuszeństwa i Jula nie może ruszyć się z miejsca. Śmieje się nerwowo, przybiera dzielny uśmiech, ale jej oczy zdradzają wszystko. Boi się okropnie. Próbuje się jakoś doczołgać do nas, ale woda wszystko utrudnia.
- No cholera, to się porobiło! Idźcie beze mnie, pewnie jeszcze se tu posiedzę trochę - woła do nas, ale jej beztroska w jej głosie jest sztuczna.
Łukasz podchodzi do niej i bierze ją na barana, zupełnie nie zwracając uwagi na fakt, iż Jula jest całkiem mokra. Rozpoczyna spacer do ośrodka, idąc dwa razy wolniej, żeby nie uszkodzić protezy, ani swojego... bagażu. Ja i Karol podążamy za nimi, zajmując się jednocześnie walizkami.
- Ciężka jesteś. - Słyszę rozmowę Łukasza i Juli.
- Chcesz w ryja?
Nie mogę zignorować ukłucia zazdrości, które czuję w tej chwili. Czemu to Jula jest tak blisko Łukasza? Dlaczego to akurat ona musiała być tą, która zawsze przy nim jest? Kurde, czemu, do jasnej cholery, to nie mogłam być ja?
Mimo, iż to ona była tym popychadłem, zawsze lśniła. Była planetą, natomiast ja tylko jej księżycem. Kochałam ją z całego serca, ale żyłam w jej cieniu. Mimo tego... W tym cieniu umiałam się śmiać. A przynajmniej w takim przekonaniu żyłam.
Teraz się dowiaduję, że się mylę?
JULIA
Po przyjściu po pokoju wraca mi czucie w nogach. Chwiejnym krokiem wstaję z łóżka i wlokę się do łazienki, w której zamykam się na kluczyk.
Opieram się plecami o drzwi i osuwam się powoli na chłodne kafelki. Pomieszczenie jest tak śmiesznie małe, że ledwo się tam mieszczę. Oddycham ciężko i chowam twarz w dłoniach.
Niedobrze mi. Paskudnie. Czuję, jak żołądek wywija we mnie koziołki. Z trudem wstaję i łapię się umywalki. Podciągam się i patrzę w lustro. Wyglądam, krótko mówiąc, jak demon. Jestem blada niczym albinos, oczy podkrążone tak, jakbym nie spała od tygodnia, a włosy wychodzą mi garściami. Już nie są tak żywe i zdrowe, jak kiedyś. Z dnia na dzień są coraz bledsze i cieńsze, ale na szczęście, ten proces jest bardzo stopniowy. Na razie nikt poza mną nie zauważył. Jednak to tylko kwestia czasu.
Powoli się wyłączam i wszystkie moje marzenia, plany i przyszłości legną w gruzach. Wart się postarać, mimo wszystko?
Nabieram wody w usta, żeby jakoś się odświeżyć. Wielki błąd. Płyn natychmiast dostaje metalicznego posmaku, od razu ją wypluwam. Ze strachem patrzę, jak ciecz o niepokojącej barwie rdzy spływa do umywalki.
Próbuję oddychać głęboko i równomiernie, tak, jak zawsze mi każą. Okazuje się to graniczyć z niemożliwością.
Widać, że jestem po prostu rozwalonym do cna człowiekiem. Jednak moja duma zostaje, arogancja również. Więc nie przyznam się do przegranej. Mogę do upadłego zaprzeczać, że ręce mi się nie trzęsą, że nie wymiotuję krwią, że nie mdleję co drugi krok, że organizm mi siada jak wyładowująca się bateria.
Dopóki ostatecznie nie spocznę w grobie, moja bitwa się nie skończyła.
Komentarze (13)
,,Z tego, co wiem" - tu raczej nie dawałabym przecinka, mimo że na ogół przed ,,co" się stawia, ale są to zazwyczaj sytuacje, kiedy taki przecinek oddziela zdania złożone, a tu tak nie jest;
,,Mimo, iż to ona była tym popychadłem" - ,,mimo iż" bez przecinka;
,,że organizm mi (nie) siada jak wyładowująca się bateria" - bo w tym zdaniu były zaprzeczenia, a tu go brakuje. 5:)
Dzięki za koma :*
A dyskoteka jutro mianowicie, trzeba mi szczęścia XD
"Mimo, iż to ona była tym popychadłem, zawsze lśniła." - "Mimo iż" ie rozdzielamy przecinkiem :D Poza tym znowu bardziej by pasowało "że" ;-;
"Opieram się plecami o drzwi i osuwam się powoli na chłodne kafelki." - Drugie "się" niepotrzebne.
"Z dnia na dzień są coraz bledsze i cieńsze, ale na szczęście, ten proces jest bardzo stopniowy." - Zbędny przecinek przed "ten". Wydaje mi się, że skoro wypadają jej włosy garściami, proces ten nie jest stopniowy... ;-;
"Wart się postarać, mimo wszystko?" - warto
I dobrze, niech Julia walczy ;-; Polubiłam ją...
Opowiadanie jest naprawdę dobre, ma w sobie elementy powagi, gdzie dzielisz się z nami przemyśleniami na temat życia, zmuszającymi do refleksji, a dla wyrównania dostajemy dawkę świetnego humoru :D Z pewnością zajrzę do kolejnych części! Czekam z niecierpliwością!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania