Poprzednie częściNiczyja - Rozdział I

Niczyja -Rozdział XII

Przez kolejne dni nawiedzali nas różni ludzie z coraz bardziej dziwnymi wiadomościami.

Pierwszy, starszy, krepy mężczyzna zapukał do hotelowych drzwi i powiedział ,,Prawda jest jak krzywe zwierciadło".

Drugi, student o wyglądzie kujona wybiegł pod koła samochodu i krzyknął: ,,Nie sądźcie, że mnie przechytrzycie!".

Sprzedawczyni, gdy robiłam zakupy, powiedziała: ,,Nie jesteście ode mnie mądrzejsi".

Wuj z ciocia wciąż czekali na wizytę u króla, która miała odbyć się jutro. Tymczasem Gerard denerwował mnie coraz bardziej, czepiał się mnie o wszystko.

-Jaka jest twoja moc? - zapytałam go w Wigilię.

- Moc? - uniósł pytająco brew.

- Wiesz o co mi chodzi - zirytowałam się i odwróciłam tak by widzieć jego twarz.

- Tworzę iluzje - uśmiechnął się tajemniczo.

- Iluzje? - nie mogłam w to uwierzyć. - Pokaż mi.

- Może kiedyś - znów stał się burakiem.

Na noc zatrzymaliśmy się w hostelu, miałam już dość jeżdżenia bocznymi uliczkami i nocowania w zaniedbanych pokojach.

- Dzisiaj Wigilia - powiedziałam smutno - myślałam, że te święta będą lepsze od poprzednich.

Gerard podszedł do mnie powoli i dotknął moich ramion.

- Zamknij oczy - poprosił cicho.

- Słucham?

- Zamknij - powtórzył stanowczo.

Posłuchałam jego polecenia i w napięciu oczekiwałam na to co się wydarzy, minuty dłużyły się w nieskończoność.

- Otwórz.

Moim oczom ukazał się przepiękny widok, nie byliśmy już w starym, zakurzonym pokoju, a w przepięknym, baśniowym pałacu. Przez okno widziałam wirujący śnieg, otaczały nas góry. Komnata była bogato zdobiona, obrazy na ścianach przedstawiały portrety uśmiechniętych ludzi. Stół był suto zastawiony jedzeniem, natomiast ja nie byłam już w starych ubraniach, lecz w pięknej granatowej sukni, włosy spływały swobodnie po moich ramionach. Gerard miał na sobie staromodny, czarny frak, białe spodnie, a włosy związane na karku.

- To niesamowite - rozglądałam się po sali - magia.

Chłopak zbliżał się do mnie kocimi ruchami.

- Zatańczymy? - podał mi dłoń.

- Nie ma...

Zanim skończyłam mówić pojawiła się skrzypaczka i pianista.

- Luthien...

- Berenie - uśmiechnęłam się lekko. Jednak jest rzecz, która nas łączy...

Zaczęliśmy tańczyć walca, żadne z nas nie miało wielkiego talentu tanecznego, muszę przyznać, że szło mi lepiej. Dzięki Gerardowi na chwilę udało mi się zapomnieć o naszych zmartwieniach.

- Chciałbym...

Wiedziałam czego pragnie i to stało się także moim pragnieniem. Kiedy przy nim byłam nie liczył się Edmund, nie zależało mi na nim, mógł dla mnie nie istnieć.

- Pocałuj mnie wreszcie - warknęłam.

- Anka ja nie... - chłopak cofnął się przerażony.

- Słucham? - wpatrywałam się w niego tępo.

Gerard wybuchnął śmiechem i przyciągnął mnie do siebie.

- Żartowałem - jego usta odnalazły moje.

Przyniosły mi ukojenie, czułam się jak w niebie, nie miałam zamiaru przerywać tej chwili. Teraz naprawdę czułam się jak Luthien...która dziewczyna nie chciałaby doświadczyć czegoś takiego? Moje serce biło na równi z jego, kiedy się od siebie odsunęliśmy byliśmy idealną całością.

- Pójdziemy na pasterkę? - zapytał chłopak, kiedy zjedliśmy kolację.

Z żalem patrzyłam jak iluzja znika.

- Tylko ty nie znikaj - szepnął mi do ucha.

 

Gerard z rana wyszedł odśnieżyć samochód i zrobić zakupy. Nie było go dopiero piętnaście minut, kiedy ktoś zapukał do drzwi.

-Kto tam? - zapytałam podejrzliwie.

- Jeśli mnie nie wpuścisz - rozpoznałam głos Wojciecha - to zabiję tę staruchę.

- Puść ją - powiedziałam otwierając drzwi bez zastanowienia.

Mężczyzna odepchnął staruszkę, która uciekła zataczając się. Wojciech wszedł do pokoju, on podchodził coraz bliżej a ja cofałam się.

- Nie uciekniesz ode mnie - doskoczył do mnie w paru susach. - Przejdziemy się- szarpnął mnie za przedramię.

Próbowałam się oswobodzić, walczyłam z nim, jego reakcją był śmiech. Ściągnął mnie ze schodów i wywlókł na dwór.

Krzyknęłam przerażona, w pobliżu nie było nikogo kto mógłby mi pomóc. Zawlókł mnie do lasu i popchnął na trawę, byłam pewna, że chce mnie zabić.

- Nie odpychaj mnie - ukląkł obok mnie - będzie dobrze, kocham cię.

- Masz żonę - odchyliłam się - co z Dominiką?

- Jest nieważna - pocałował mnie - tylko ty się liczysz.

- Nie wierzę ci - znów się odsunęłam - chcesz mnie skrzywdzisz.

Puścił mnie i zaczął przechadzać się w te i z powrotem. Szaleństwo miał wypisane na twarzy.

- Jeśli nie będziesz ze mną - powiedział - nie będziesz z nikim. Jesteś aniołem, niebawem wrócisz na niebiosa.

- Zostaw mnie - poprosiłam, łzy stanęły mi w oczach - nie zabijaj mnie.

- Nie płacz - otarł mi łzy - robię to, co konieczne.

- Zlituj się - błagałam - zrobię co zechcesz.

- Moje kochanie - przytulił mnie do siebie - zrobię to szybko.

Odepchnęłam go od siebie i zaczęłam uciekać. Potykałam się o gałęzie, Wojciech był tuż za mną, powalił mnie na ziemię. Dusił mnie, z jego kieszeni wypadł nóż, chciałam go chwycić, ale był za daleko. Przetoczyliśmy się, uderzyłam go i rozdrapałam jego policzek, jednak to on pierwszy złapał nóż. Odepchnęłam rękę, która celowała w serce, rozciął mi ramię, drugi cios zadał w brzuch.

Ogarnął mnie spokój, nie bałam się, nie było czego. Postać spowita w niesamowitą biel, stanęła nade mną.

- Rusz się, Anno - doleciało mnie z daleka. -No, dalej.

Nie mogłam dostrzec twarzy tajemniczego mężczyzny, uśmiechał się lekko, Jego oczy były miłosierne.

- Nie zostawiaj mnie tu, ty żmijo - wrzasnął ktoś przez łzy. -Słyszysz?! Nie pozwalam ci

Niesamowita Postać podała mi dłoń i nagle wszystko zniknęło.

-Bogu, dzięki -ktoś odetchnął z ulgą - żyjesz.

Nie mogłam otworzyć oczu, nie wiedziałam co tutaj robię, gdzie podział się Ten ktoś?

Słyszałam odgłos syren, a potem była już tylko ciemność.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania