Poprzednie częściNiczyja - Rozdział I

Niczyja -Rozdział XIX

Stojąc przed lustrem w łazience przyglądałam się siniakom, które zrobił mi Gerard.

- Ania? - Ala weszła bez pukania. -Pożyczysz mi ten żel do... - urwała widząc moje sińce- -Co ci się stało?

- Nic takiego - uśmiechnęłam się ponuro - dowód miłości.

- Anka...- podeszła i przytuliła mnie. - Jak chcesz to możemy schować się tutaj przed całym światem.

- Kocham cię - roześmiałam się przez łzy.

Rzeczywiście resztę dnia spędziłyśmy na moim łóżku, wieczorem dołączyły do nas Jagoda i ciocia. Rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, nie sądziłam, że jest to teraz możliwe. Poćwiczyłam grę na skrzypcach, próbowałam nauczyć tego Alę, ale to nie był dobry pomysł. Uszy nam pękały. Zasnęłyśmy wszystkie na moim łóżku, było dość wąsko i niewygodnie, ale przytulnie.

Obudziłam się z nogą Jagody przy twarzy i strasznie zdrętwiała. Tulipan domagał się bym wyprowadziła go na spacer, praktycznie to on mnie wyprowadzał. Biegałam za nim od krzaka do krzaka, dopóki nie doszliśmy w najbardziej odludne miejsce, tam go spuszczałam ze smyczy. Pies był przeszczęśliwy mogąc chodzić, gdziekolwiek mu się podoba. Moją uwagę przykuł ruszający się głaz, dokładnie, on się ruszał. Po chwili stał się człowiekiem, wysokim, barczystym mężczyzną i zadowolony z siebie pobiegł przez las. Normalka, nie ma w tym nic dziwnego.

***

-Król upomina się o to co ma "przydarzyć się" Marii - wujek wszedł do kuchni.

Oderwałam wzrok od herbaty, którą mieszałam przez poprzednie pięć minut. Cały czas rozmyślałam o ruszającym się głazie, to oznaczało, że zwariowałam? Być może, albo dla reszty mojej rodziny było to całkiem normalne. Zdecydowałam, że zapytam o to, kiedy indziej.

- Maria się o to wręcz upomina - prychnął Edmund - uważa, że jest to jej pisane.

Zapanowała cisza, którą po paru minutach przerwała Jagoda.

- Jeżeli chce - powiedziała hardo - to jej w tym pomóżmy.

Ledwie wypowiedziała te słowa, a ja już poczułam, że leżę na asfaltowej drodze w kałuży krwi. Coś ciężkiego przygwoździło mi nogę, chyba motor. Niedaleko drogi było jezioro Szary Grobowiec.

Wizja była zbyt krótka by ktoś mógł zauważyć moją reakcję.

- Wyjdę jeszcze z Tulipanem - zerwałam się z miejsc i już mnie nie było.

Popędziłam do domu Marii nie zważając na deszcz i wczesną porę. Dzięki Tulipanowi biegłam jeszcze szybciej. Pięć minut później łomotałam pięściami do drzwi. Otworzył jej brat.

- Jest Maria? - odgarnęłam włosy z twarzy.

Tulipan wyrywał się do kota, który przezornie wdrapał się na drzewo.

Paweł był postawnym mężczyzną o wyglądzie naukowca. Złote oprawki jego oczom mądry wyraz, krótkie blond włosy były schludnie uczesane. Zupełnie nie mój typ. Właśnie zapinał białą koszulę, przez ramię przewieszony miał krawat. MIał około trzydzieści lat, był prawnikiem.

- Cześć - uśmiechnął się do mnie - miło cię widzieć, tak u mnie wszystko w porządku. Maria pojechała z przyjacielem nad jezioro.

- Do którego? - zapytałam na jednym tchu.

- Szarego Grobowca.

- Dzięki.

-Wszystko w porządku? - zmarszczył brwi.

- Tak, tak - rzuciłam przez ramię.

Nazwa jeziora pochodziła z legendy o małej wiosce. Podobno ludzie ci potrafili pięknie grać i śpiewać, tańczyć. Krążą słuchy, że rozgniewało to bardzo ponurego olbrzyma, który gdy śpiewał zaraz był przepędzany. Ludzie wyśmiewali się z niego i mieli go w pogardzie. Pewnego dnia, olbrzym ogarnięty zazdrością i złością zniszczył tamę, która chroniła wioskę przez zalaniem. Woda przykryła swoją taflą dumnych ludzi, ich instrumenty i ich domy.

Odgoniłam od siebie te myśli przyspieszając kroku. Cały czas miałam przed oczami wizję Marii całej we krwi.

Wyboista droga przez las dłużyła mi się niemiłosiernie. Wreszcie ich zobaczyłam, wysoki chłopak pokazywał jej jak wsiąść na motor.

- Stój! - wrzasnęłam na całe gardło.

Dziewczyna spojrzała na mnie z przestrachem.

- Co ty wyrabiasz?! - naskoczyłam na nią . - Chcesz się zabić?!

- Chcę być taka jak wy - broniła się. - JA się zestarzeje, a Edmund...

- Przestań - upomniałam ją łagodniej - nie możesz planować, kiedy TO nastąpi, bo to niemożliwe.

- O co...

Był postawny, czarna karnacja, czarne włosy i oczy. Dość przystojny, ale... Coś mi w nim nie pasowało.

- Zamknij się - warknęłam - dzwonię po Edmunda.

Dziewczyna spojrzała na mnie błagalnie.

- Nie rób tego - poprosiła.

- Przyjedź nad Szary Grobowiec - rzuciłam do słuchawki.

Alicja była tutaj pięć minut później, wściekła wyskoczyła z porsche Jagody, musze przyznać, że wyglądała dość komicznie.

- Zwariowałaś! - wrzasnęła na dziewczynę. - Wiesz jak to się mogło skończyć?! Pomyślałaś przez chwilę o Edmundzie?

- Ja chcę tylko...

- Do samochodu!

Musiałam się powstrzymać by nie parsknąć śmiechem.

- Czy ktoś mi...

- Nie - przerwała mu Alicja - wracaj do siebie Herkulesie.

Spojrzałam na nią zdziwiona, dlaczego nazwała go Herkulesem? To było co najmniej dziwne.

Wpuściłam Tulipana do samochodu i zatrzasnęłam drzwi, pies popatrzył na mnie urażony.

- Ktoś musi jechać na jednym z motorów - zauważył.

- Twój problem - mruknęła Ala.

-Pomogę mu -westchnęłam ciężko.

- Umiesz jeździć na tym złomie? - powątpiewała.

- Nie wiesz, co jeszcze potrafię - uśmiechnęłam się.

- Zgoda - skinęła głową - ale nie możesz wjechać na teren Łambr.

- Dlaczego? - zdziwiłam się.

- To ich terytorium.

Zdecydowałam, że nie będę pytać. Podbiegłam do chłopaka i wyciągnęłam rękę.

- Anka - przedstawiłam się.

- Adam.

Poczułam ukłucie żalu, ale odgoniłam je od siebie zajmując myśli czymś innym.

-Przepraszam, że byłam taka wredna - udałam skruchę. - Zdenerwowałam się.

- W porządku - wskazał na motor - umiesz na tym jeździć?

- Przekonasz się - z psotnym uśmiechem wyrwałam mu kask.

Jechałam tak szybko, że Adam z trudem mógł utrzymać moje tempo. Imponowało mu, że jestem taką niegrzeczną dziewczynką i podobało, że poświęciłam mu uwagę.

Pędziliśmy asfaltówką, gdy poczułam znajomy zawrót głowy, kierownica w moich rękach zaczęła drżeć.

- Adam, stój!

Było już jednak za późno. Ten okropny pisk opon, terenowy samochód uderzył w chłopaka. Otworzyłam oczy ze zdziwienia, gdy zobaczyłam jak wstaje i otrzepuje się. Z motoru prawie nic nie zostało, przód samochodu był całkowicie wgnieciony.

Drzwi otworzyły się i wysiadł Gerard z jakąś blond lalunią. Tapeta na twarzy, bluzka odsłaniająca pępek i mini.

- Co ty wyprawiasz?! - naskoczył na mnie. - Chcesz się zabić?!

- Mieliśmy pierwszeństwo - odpłaciłam się tym samym. - Może to ty chciałeś mnie zabić?!

- Oczywiście - chwycił mnie za ramiona - o niczym innym tak nie marzę.

Poczułam dawną bliskość, to z jaką czułością mnie dotykał. A teraz? Wyglądał jakby chciał połamać mi wszystkie kości. Puścił mnie a ja zachwiałam się.

- Wszystko w porządku? - zapytałam Adama.

Chłopak skinął głową.

- Chodźmy stąd - poprosiłam cicho.

-Poczekaj chwilę - zanim zdążyłam cokolwiek zrobić uderzył Gerarda w twarz.

Mężczyzna upadł na ziemię, przykładając rękę do krwawiącego nosa. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

- Dziękuję - pocałowałam Adama w policzek.

- Do usług - skłonił się w pas.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania